z zycia urzednika

#470. Z życia urzędnika cz.16

Jedną z mniej lubianych przeze mnie aspektów pracy urzędnika jest dyskusja na temat podwyżek. Wiadomo, “góra” powołuje się na wszystko, aby ich nie było, “dół”, czyli my, trujemy im tyłki, że służba ludziom służbą ludziom, ale z głodu pozdychamy, jeśli choć trochę nie wyrównają nam wypłaty, bo ceny wszystkiego lecą w górę i nijak chcą się zatrzymać.

W tym roku wspaniałomyślnie dostaliśmy ofertę, która ludziom nie przypadła do gustu, bo na obecną sytuację to jasno pokazuje, że to na nas chcą robić cięca (a i tak je robią poprzez likwidowanie stanowisk albo wstrzymywanie rektrutacji nowych pracowników, co skutkuje nadmiarem obowiązków). Szykują się strajki, więc będzie wesoło. Czy pójdę? Nie wiem, bo na razie zapowiedziane są strajki w Londynie, a tam nie mam ochoty się wybrać w najbliższym czasie (podróż jest niewygodna i droga, a mam ważniejsze wydatki – chociażby na moje drogie dziecko, którego nie chcą przyjąć na publiczną służbę zdrowia).

Mam nadzieję, że ta cała walka coś da, bo z doświadczenia wiem, iż walka z urzędami to jak walka z wiatrakami.

Mefisto

#470. Z życia urzędnika cz.16 Read More »

#454. Z życia urzędnika cz.15

Niedługo minie mi pierwsza dekada pracy jako urzędnik. Szczerze mówiąc nigdy nie sądziłem, że spędziłbym tyle czasu w zawodzie, którego nigdy nie brałem pod uwagę w młodości. Życie bywa jednak przewrotne, ale w tej kwestii się cieszę: chociaż bywa ciężko, jestem dumny z bycia urzędnikiem, pomagania innym i działania na złość moim przełożonym.

W dzisiejszej notce chciałbym się jednak skupić na czymś, czego w mojej pracy nienawidzę: “meetingach”. Według mnie jest to zło, może nie najgorsze, bo jednak czasem trzeba się zebrać drużyną i przedyskutować to, jak wrzucić pierścień do ognia, aby Sauron nie widział. Jednakże w dużej mierze takie spotkania zwyczajnie marnują czas.

Może jest to mój personalny punkt widzenia, bo jednak ja wolę wszystko krótko, zwięźle i na temat (czego nie zawsze widać po moich notkach, heheh) i po prostu boli mnie strata tych dwóch godzin na to, aby przełożona czytała nam nowości, które można by było wysłać emailem. Wkurza mnie też to, że “meetingi” wypadają nam w takich momentach, kiedy przychodzi największa ilość pracy i zamiast po prostu stawić jej od razu czoła, przychodzimy za dwie godziny na istny armagedon, na który nawet nie da się patrzeć. Domyślam się, że dla wielu osób spotkanie w trakcie najgorszych godzin pracy jest wybawieniem, bo jednak mogą złapać oddech przed tym biurowym potworem. Dla mnie jednak to jest męczarnia: i tak muszę pokonać tego demona, więc wolę mieć na to więcej czasu, a nie ryzykować robieniem nadgodzin.

Dlatego po cichutku słucham sobie, o czym mowa jest na spotkaniu, ale w tle robię swoje zadania. To jest naprawdę spory plus pracy zdalnej: i tak muszę mieć laptopa, aby wejść na wideokonferencję, więc mogę sobie od razu trochę popracować. Brzmię jak pracoholik, ale w gruncie rzeczy ja po prostu chcę wykonywać swoją pracę i kończyć o ustalonej porze. 😛

A Wy jakie macie zdanie o spotkaniach w pracy?

Mefisto

#454. Z życia urzędnika cz.15 Read More »

#425. Z życia urzędnika cz.14

Praca w urzędzie to nie tylko absurd goniący absurd, ale też i test naszej empatii. Czasem dzwoniący telefon to drący się debil, czasem po drugiej stronie jest niesamowicie samotny człowiek z historią swojego życia wplątąną w rozmowę.

Pani od notesika

Była taka miła, trochę roztargniona staruszka. Dzwoniła często, aby pytać się, kiedy otrzyma zasiłek. Za każdym razem odpowiadałem, ale raz wygadała się, że zapisała sobie w notesiku jak często płacimy, ale znów zapomniała. A potem to było jak lawina: problemy z pamięcią – na tyle duże, że nie pamięta, co robiła poprzedniego dnia, ale na tyle małe, aby jednak móc samodzielnie z tym żyć. Każdą swoją chwilę zapisywała w notesik i każdą cząstkę siebie skupiała na tym, aby pamiętać, że na każdej kartce spisane jest jej życie. Dzięki temu mogła normalnie funkcjonować, bo pustkę w głowie wypełniały jej słowa na papierze.

Dzwoniła często i pytała o to samo, a ja odpowiadałem tak samo, a potem słuchałem tej samej historii o notesiku. Chwilkę później “łapała” mnie na mojej małej zbrodnii, bo przeczytała w notesiku, że Mefistowemu powiedziała już o swojej przypadłości, i że nie muszę w kółko słuchać jej historii, ale zawsze odpowiadałem, że mi to nie przeszkadza, że lubię jej słuchać, a jeśli ona potrzebuje, to może mi ją opowiadać.

Przestała mi jednak opowiadać swoją historię, a zaczęła czytać notesik: wpierw wspominała ostatnią rozmowę, kiedy to złapała mnie na słuchaniu jej w kółko, następnie, że wspomniała o tej zabawnej sytuacji. Zawsze zapisywała dokładnie przebieg naszej rozmowy włącznie z tym, co mi wyczytała, a przy kolejnej rozmowie wspominała o tym.

Starałem się ją nakierowywać na to kiedy ostatnio rozmawialiśmy, bo brzmiała na weselszą, gdy mogła ze mną porozmawiać, poczytać mi swój notes z tamtego okresu. Jej głos zdradzał, że była samotna, a czasem też wspominała, że nasze rozmowy są dla niej ratunkiem w smutnych chwilach.

Jednego razu nie zadzwoniła i wiedziałem, że coś złego się stało. Kilka dni później ujrzałem w systemie informację o jej śmierci. Nigdy jej nie widziałem, nie spotkałem, ale poczułem się, jakbym stracił przyjaciela. Jak gdyby ktoś wyrwał kartkę z mojego notesu, ale zamiast amnezji spowodowało to wielki ból…

Pan ze specyficznym głosem

Domeną rozmów telefonicznych jest to, że ludzi z czasem zaczyna kojarzyć się po głosie. I był taki jeden mężczyzna, który dosyć specyficznie brzmiał. Nie dziwnie, nie zabawnie, ale tak okropnie smutno. Jego telefony dotyczyły skarg na inny, ale współpracujący z nami dział, przez który miał trudności w otrzymywaniu zasiłków.

Starałem się pomagać, jak mogłem, a kiedy moja pomoc zaczęła przynosić jakieś efekty, zaczęliśmy więcej rozmawiać. Kiedy usłyszałem lekką zmianę w jego głosie, ten cichy dzwięk nadziei, powiedział mi o swoim losie. Jedna chwila w jego życiu przekreśliła jego plany na wszystko. Stracił coś, co cenił i nie mógł się po tym podnieść. Wiele razy próbował odejść, wiele razy krzyczał o pomoc. Wiele razy urząd go ignorował, a on próbował się poddać… Nawet przyjaciele go ostatecznie zostawili i został więźniem swojego domu. Jego głos był tak smutny, taki pusty… Jakby ktoś wyssał z niego życie.

Nie powiem, jak bardzo wkurzyło mnie zachowanie urzędu, który miał go w czterech literach, a on załamywał się coraz bardziej. Wygrała jednak moja upartość, a nie urzędnicze lenistwo. Pan ze specyficznym głosem zaczął odczuwać zmianę, dostał pomoc, która należała mu się od lat. Jego głos zaczynał nabierać barwy, a on opowiadał mi niekiedy, że poszedł gdzieś i spędził miło czas.

Nasza ostatnia rozmowa zapadła mi szczególnie w pamięć. Zdradziłem mu, że niedługo idę na urlop rodzicielski, bo wkrótce urodzi mi się syn. Zapytałem się go, czy da sobie radę, jeśli będzie miał problem, a on zaśmiał się, a potem powiedział “teraz tak”. Ten śmiech był nagrodą, zwycięstwem nad urzędniczym molochem, który mieli takich ludzi jak on.

Mefisto

#425. Z życia urzędnika cz.14 Read More »

#412. Z życia urzędnika cz.13

Ostatnie dwa pandemiczne lata mocno zweryfikowały podejście urzędu do sposobu w jaki my, urzędnicy, pracujemy. Wszak okazało się, że nie tylko to jest możliwe, aby prawie wszyscy pracowali zdalnie (poza niewielkimi grupami, które fizycznie muszą być na miejscu, aby np. odebrać pocztę, czy coś wysłać, czy spotkać się z petentami). Ba – nawet się okazało, że może się to dziać na tyle sprawnie, aby zacząć zastanawiać się nad wprowadzeniem tego na dłuższą metę. Oczywiście dla chcących, a na szczęście mój dział jest jak najbardziej chcący.

Urzędowi spodobała się jednak inna rzecz, która idzie w parze z tym, że jego pracownicy pracują z własnych domów. Oszczędności. Wszak nie trzeba tyle płacić za prąd, nie trzeba tyle miejsc wynajmować (a można nawet nieużywaną przestrzeń w naszych biurach wynająć i mieć z tego zysk). No i urzędowi się nie dziwię, że szukają oszczędności, gdzie się da, skoro pandemia (oraz rząd ucinający fundusze) dały mu finansowo popalić.

Sam widzę też ekologiczny plus: mniej ludzi musi wędrować do pracy, więc zostawiamy po sobie mniejszy ślad węglowy. Łączy się z tym psychologiczny zysk: podróże do pracy męczą, bo swój wolny czas poświęcasz na niepotrzebną wędrówkę i emocjonalnie męczysz się z każdym palantem tudzież palantką, którzy mają gdzieś twoją potrzebę bezpiecznego dotarcia do pracy.

Pozostaje mi tylko liczyć na to, że nikt nie stwierdzi, aby wracać do przedpandemicznej normalności, skoro ten okres nauczył nas wielu przydatnych rzeczy.

Mefisto

#412. Z życia urzędnika cz.13 Read More »

#368. Z życia urzędnika cz.12

Kto pracował w urzędzie, ten wie, że to jest zupełnie inny świat. Czasem oznacza to bóle w mękach, jeśli chodzi o załatwienie czegoś, ale czasem oznacza, że człowiek nie jest tylko trybikiem w trzewiach urzędniczej mielarki. Jest też człowiekiem, żywą istotą pełną uczuć, kimś, kto “może się popsuć” i kogo trzeba wesprzeć.

Ostatni rok dla nikogo nie był łatwy. Siedzimy zamknięci w domach i liczymy dni do końca całego szaleństwa, a ono się nie kończy tylko ciągnie w nieskończoność. Nam też dał w kość i to w wielu aspektach: do tego stopnia, że musiałem pójść na przymusowy urlop na kilka miesięcy. Nie pisałem o tym, ale napiszę o tym teraz.

Praca jest dla mnie dużym priorytetem, ale gdy krzyżuje się ona ze zdrowiem któregokolwiek z nas to odchodzi na boczny tor. Ten czas wolny od pracy dał nam wiele możliwości, aby zmienić nasze podejście i ruszyć dalej. Taka chwila złapania oddechu, aby zrobić postanowienia i zacząć wdrażać je w życie. Wszak łatwiej je ciągnąć, kiedy sprawy już się w jakimś stopniu toczą.

Powrót do pracy powinien wiązać się dla mnie z formalnym spotkaniem w sprawie mojej nieobecności (polityką urzędu jest, aby nieobecności – nawet jeśli masz zwolnienie lekarskie – były omawiane na oficjalnych spotkaniach; oczywiście takie spotkania bardzo rzadko są przyjemne). Powinienem był takie mieć, ale moja szefowa (złota kobieta) stanęła na głowie, abym go nie miał, bo i tak mam się czym martwić, a “cały czas mamy pandemię, mam dziecko z autyzmem i chorującą Całość, a ja sam walczę z wewnętrznymi demonami” (jeśli można tak pieszczotliwie określić depresję). Jestem typem, który nie przepada za kontaktem fizycznym, ale w tamtym momencie miałem ochotę ją po prostu wyściskać.

Cały dział przywitał mnie po powrocie i wspiera w każdej możliwej sytuacji (bo nasz dział jest dynamiczny i potrafi się zmieniać każdego dnia). W takim momencie czujesz się jak człowiek w cywilizowanym świecie, a nie trybik martwej maszyny. W takich chwilach czuję, że jest dobro na świecie i nie warto się teraz poddawać.

Jestem naprawdę i dumny, i szczęśliwy, że pracuję w urzędzie z takimi wspaniałymi ludźmi.

Ten wpis nie ma większego sensu, ani głębszej puenty, ale chciałem po prostu o tym napisać, bo czasem warto napisać o czymś dobrym.

Mefisto

#368. Z życia urzędnika cz.12 Read More »

#307. Z życia urzędnika cz.11

Myślałem ostatnio o tym, o czym można by było napisać w serii notek o urzędniczej pracy. Niestety mój nowy dział jest na tyle sprawny i zorganizowany, że omijają mnie niektóre biurowe problemy. Nie to, że za nimi tęsknię. Jest wprost przeciwnie. Cieszę się, że te małe absurdy zostały za mną gdzieś daleko w tyle i nie spadają na mnie niczym lawina nieszczęść, kiedy ja za pięć minut mam zacząć zbierać się do domu.

Są jednak takie aspekty, które nigdy się nie zmienią. No dobra – może w jakiejś dalekiej przyszłości ktoś wynajdzie panaceum na typowo biurowe choroby, ale postawmy sprawę jasno: to nie wydarzy się w ciągu najbliższych kilku lat, ani nawet w ciągu najbliższych dziesięcioleci.

Problem spędzający mi sen z oczu to nic innego jak oprogramowanie. Może nie ono samo, bo zdaję sobie sprawę, że programista raczej nie miał na myśli doprowadzenie biurowych stworzeń do depresji, ani też pozbawienie urzędników resztek chęci do życia, ale bardziej chodzi mi o moment, kiedy program zaczyna nawalać i musimy się zmierzyć z konsekwencjami tego, co ma się wydarzyć.

Bo przecież program nie wywali się, kiedy zapiszemy postęp, prawda? On będzie czekał jak ostatnia menda, aż kursor zacznie zbliżać się do magicznego “zapisz”. I kiedy będą nas dzielić dosłownie piksele od tej bezpiecznej przystani, od naszej kwestii życia i śmierci, pół ekranu zawali nam informacja tak dosadna w przekazie, że możemy się równie dobrze powiesić. “Wystąpił błąd i program został zamknięty”.

Nawet kiedy staramy się być sprytniejsi od kodu i zapisujemy plik co sekundę, aby uniknąć porażki, na sam koniec okazuje się, że format pliku jest jakiś nie taki i Word, ten sam Word, w którym tenże plik przed chwilą zapisywałem, otworzy go jak puszkę Pandory, wysypie mi na twarz całe to zło składające się z bliżej nieokreślonych kwadracików. □□□□□.

Arkusze kalkulacyjne często wprowadzają mnie w stan niepewności, że jest mnie więcej niż jeden. Ilekroć staram się otworzyć jakiś konkretny plik na współdzielonym przez mój dział dysku, to jest on przez kogoś zajęty. Nie będzie to jednak nikt z moich współpracowników, ani żaden z naszych szefów. Przed twarz wyskoczy mi komunikat, że nie mogę otworzyć pliku, bo już go używam. I nie wiem, co mam w takich momentach robić. Zaakceptować fakt, że jest mnie więcej niż jedna osoba i akurat oboje uparliśmy się na otwieranie tego pliku w tym samym momencie? Co by było, jakby nas było troje?! Walka na arenie, aby uzupełnić tabelki w Excelu?!

Odsuńmy jednak produkcję plików na bok. W końcu w urzędach mamy specjalistyczne programy, robione pod “nasze” potrzeby (przy czym nikt nie sprecyzował, kto kryje się pod słowem “nasze”). Pomimo iż stada programistów polerują kod do perfekcji, to i on nie jest wolny od skaz.

Zdarza się, że ekran ładowania zawiesi się i zostaję ja oraz kręcąca się w kółko ikona ładowania. Już po kilku minutach wpatrywania się w ekran wiem, że mam dwie opcje. Odświeżyć stronę i liczyć się z tym, że dostanę w twarz komunikatem w stylu “wystąpił błąd”, a moja praca pójdzie na marne albo zrobić sobie jednoosobową imprezę w mojej głowie i przez resztę czasu śpiewać you spin me right round, baby, right round, bo przecież nie czekam tak pierwszy raz i mam do reszty zryty beret!

Praca urzędnika na każdym polu potrafi być ciekawa. A jak jest u Was w pracy?

Mefisto

#307. Z życia urzędnika cz.11 Read More »

#275. Z życia urzędnika cz.10

Koronawirus szaleje, a my w urzędzie bawimy się w najlepsze. Bo przecież nie ma takiego cholestwa, które zmusiłoby urzędnika do podążenia ścieżką rozsądku.

Nawet nie wiem jak zacząć, bo mi wszystko, co mogło, to już dawno opadło, odpadło i ze wstydu schowało się pod ziemię. W Anglii jest, w chwili pisania tej notki, zarażonych ponad 1140 osób, a podejrzewa się, że w rzeczywistości jest to już ponad 10 tys. osób. Nawet tak uparty rząd jak angielski poddaje się w końcu idei zakazów masowych spotkań (ale dopiero od poniedziałku, aby ludzie mogli sobie pójść na masowo organizowane wydarzenia specjalnie na ten weekend).

A co robi mój kochany urząd?

Wysyła profesjonalnego emaila, w którym nawołuje do mycia rąk i unikania skupisk ludzi. Brawo urząd? A skądże! W drugim emailu cały departament dostaje zaproszenie na rozmowę na temat koronawirusa. Pewnie spotkanie zawiera elementy praktyczne: jak się zarazić i jak kasłać, aby inni też mieli… Nie wiem, bo nie poszedłem. Popukałem się po czole, a potem poszedłem umyć ręce.

Oczywiście urząd też nawołuje, aby w miarę możliwości pracować z domu, a potem wywala aktualizację oprogramowania, którą można mieć tylko, jeśli się podłączy pod sieć internetową w pracy (i to nie tak, że się nie da mieć jej zdalnie). Oczywiście nie wiadomo, kiedy, jak i gdzie zaskoczy aktualizacja, więc siedzisz i czekasz kilka godzin…

Najlepsze na koniec: dosłownie na dniach oświadczyli, że skończyły im się środki do odkażania i czas oczekiwania na nie to kilka tygodni…

Zbuntowałem się i powiedziałem “nie”. Zobaczymy, co się stanie.

Mefisto

#275. Z życia urzędnika cz.10 Read More »

#244. Z życia urzędnika cz.9

Są takie aspekty pracy urzędnika, że kopara spada na podłogę, przebija się przez ziemię i tak sobie po prostu leci w nicość.

Na jednym z bardzo potrzebnych szkoleń (chciałbym powiedzieć Wam, czego ono dotyczyło, ale po prostu nie wiem – takie “o wszystkim i o niczym”) została rzucona ciekawostka, która sprawiła, że pracuję w najdziwniejszym miejscu na ziemi. Otóż wyobraźcie sobie, że reguły mojego urzędu to setki tysięcy linijek zasad i ich wyjaśnień. I wśród tych wszystkich linijek zabrakło jednej: aby nie pić alkoholu w pracy. Owszem – jest wzmianka o tym, aby stan uniesienia nie wpływał na jakość w pracy, ale mimo wszystko nie spodziewałem się…

I chciałbym się zapytać: kto to wymyślił, ale w tym wypadku bardziej pasowałoby: kto tego nie wymyślił? No bo jak taka oczywista oczywistość mogła umknąć temu wykształconemu, odpowiedzialnemu człowiekowi tworzącemu reguły, aby mi, małemu szaraczkowi, łatwiej się pracowało?

Jak ja mam z tym teraz żyć, że ten szanowany, poważany urząd miasta jest tak niedokładny? Ilu ludzi o tym wiedziało? Ile osób z tego korzystało? Z iloma osobami się użerałem, bo zdawali się wędrować na innej chmurce niż ja? Teraz już nawet wiem, co to mogło być!

Żarty żartami, ale naprawdę zdumiewa mnie fakt, że taka zasada została przeoczona, a jeszcze bardziej dziwi mnie to, że “góra” o tym wie, ale nic z tym nie robi!

Chociaż po roważeniu niektórych opcji, przeanalizowaniu mojego stanu psychicznego po niektórych rozmowach telefonicznych z petentami, doszedłem do delikatnego wniosku, że ktoś mógł to specjalnie ominąć. Bo wiecie: są ludzie, do których na trzeźwo nie da rady…

Mefisto

#244. Z życia urzędnika cz.9 Read More »

#207. Z życia urzędnika cz.8

Są takie elementy pracy urzędnika, które ciężko gdziekolwiek indziej spotkać. Nie twierdzę jednak, że są niemożliwe – po prostu ten typ zawodu przyciąga niektóre rzeczy jak magnez. Zdaję sobie sprawę, że wiele z tych rzeczy to efekt niskiej jakości usług świadczonych przez niektórych urzędników, ale postanowiłem opisać kilka z nich wraz z ich oddziaływaniem na przeciętnego pracownika urzędu.

Protesty. Każdy o nich słyszał, niektórzy nawet w nich uczestniczyli. Urzędnik cieszy się, kiedy wydarzają się z dala od urzędu z racji tego, że protestujący lubią wyłapywać szeregowych pracowników kierujących się w stronę domu i maltretować ich o spełnienie ich żądań. A taki pracownik może tylko odpowiedzieć “ja tu tylko sprzątam”, bo cózże może taki mały nikt bez uprawnień do czegokolwiek? Od tego są ci na górze, zasłonięci ochroną i zamkniętymi, mocarnymi drzwiami.

Razem z protestami, problemem są dla nas dziennikarze. Od udzielania odpowiedzi są ludzie na odpowiednich stanowiskach. Nam, szaraczkom, zabrania tego nawet umowa o pracę, a nie chciałbym dostać dyscyplinarki za wypowiadanie się w temacie, o którym słyszę dopiero z ust dziennikarza.

Budynek urzędu otwarty jest dla wszystkich, więc zdarzy się, że ktoś “zapomni” plecaczka. Wiadomo, wtedy jest ewakuacja, ludzie stoją na zewnątrz i czekają, aż pakunek okaże się uzbrojony w 300-stronnicową skargę, o której zapomniał znudzony życiem dziadek. Rozumiem, że są procedury i cieszę się, że one są, bo nie chciałbym uczestniczyć w ruletce pod tytułem “dzisiaj Ty sprawdzasz, czy to ładunek – najwyżej zdrapiemy Cię ze ściany”. Aczkolwiek męczące jest to, że ludzie potrafią to zrobić w ramach żartu albo dla propagandy “bo urząd się z czymśtam nie wyrabia”. No nie wyrabia się, bo stoimy na zewnątrz budynku, kiedy “rozbrajany” jest niebezpieczny plecack z kanapką w środku lub karteczką “it’s a prank, bro”.

Kolejną rzeczą jest to, że pracę mojego działu definiuje specjalna ustawa (bo w końcu są to zasiłki i to nie te podstawowe tylko bardziej skomplikowane). Streszona ustawa dostarczana jest przy pierwszym kontakcie, więc te “paskudne człowieki” powinny wiedzieć, o co chodzi. No i niestety tak to nie działa. Bo jeszcze zrozumiem, jak zadzwoni pan/i i zapyta, bo nie rozumie. Gorzej jak zadzwoni ktoś, który czytał, wie, rozumie i żąda… Albo dzwoni, pyta, ja mówię, wyjaśniam i wspominam, że powinien był dostać kopię, a on uroczo mi oświadcza, że owszem dostał i wyrzucił, bo nie chciało mu się czytać.

Wrócmy jednak do grupy, która żąda. Tacy ludzi oczekują ode mnie łamania prawa i ryzykowanie utratą pracy. Nie, dziękuję. Jak sporo dobrego serca mam dla ludzi i potrafię naginać zasady, aby tylko pomóc jak najszybciej, ale nie zrobię nic niezgodnego z prawem. I jak wielu ludzi to rozumie, tak wielu ma do mnie o to pretensje. Co najgorsze: pretensje częściej słyszałem od osób postronnych…

Mój ulubiony temat, który łączy się z grupą żądającą to “ja ci płacę za to”. No tak, bo urząd jest finansowany z podatków, więc nagle każdy Smith, czy inny John będzie moim pracodawcą. A jak pytam o podwyżkę z powodu stresujących warunków pracy to nagle temat się zamyka, hmmmm… Sprawa jest w tym momencie prosta: zatrudnia mnie urząd, urząd działa na bazie ustawy, a ja tam działam jedynie jak trybik, którym poruszają odpowiednie legislacje. Jeśli się nie podoba to niestety trzeba pisać skargi w celu poprawy ustawy albo głosować na innych polityków, a nie krzyczeć na mnie “wyskakuj z kasy” przez telefon, bo ja nawet nie mam jak wepchnąć gotówki do słuchawki…

Jeśli kogoś to ciekawi to urząd miasta nie tylko funkcjonuje dzięki podatkom, ale też i z własnych inwestycji, bo – bądźmy szczerzy – jak widzę ile zachodu jest z egzekwowaniem płacenia tych podatków (tzw. Council Tax), ile osób jest z nich zwolnionych (i to jest główna grupa ludzi, którzy do mnie dzwonią!) to urząd byłby dawno martwy.

Na sam koniec wspomnę o przełożonych, ale nie tak bezpośrednich tylko takich, co są prawie na szczycie i wiszą nad nami, szaraczkami, jak chmurki. Oni uwielbiają tworzyć dla nas nowe reguły, które ani trochę nie są możliwe do wykonania. No dobra, są, ale można by było to zrobić w bardziej efektywny sposób, dzięki czemu urzędnicy byliby wydajniejsi, a petenci bardziej zadowoleni.

Przykładem takiego działania jest decyzja włodarzy o tym, abyśmy sami zapewniali konta bankowe dla naszych “klientów”. Ma to na celu eliminowanie oszustw. Pozwala to na natychmiastowy wgląd w ich wydatki, bo inaczej musimy prosić ich o ich wykazy bankowe, a tutaj nie zawsze je wysyłają. Początkowo wszyscy “klienci” mieli na tym wylądować, ale ostatecznie skończyło się na tym, że kto chce, ten może zostać na starym systemie. Dla nas, urzędników, oznaczało to operowanie na dwóch różnych systemach, co tylko dołożyło nam pracy. Efekt do przewidzenia: robią się nam zaległości.

Grunt jednak, że na tych na górze nikt nie nakrzyczy przez telefon!

Mefisto

 

#207. Z życia urzędnika cz.8 Read More »

#180. Z życia urzędnika cz.7

Przeprowadzka to tak obszerny i ciekawy temat, że udało się mu połączyć nawet z moją pracą. Mam tendencję do ładowania mojego plecaka do oporu podczas przeprowadzek, aby i w nim przenieść trochę rzeczy. Plecak ten potem noszę do pracy. Aczkolwiek zdarzyło się pare sytuacji, kiedy zapomniałem rozładować moją sakwę i pełną dóbr zabrałem do biura.

Wniosłem masę naczyń, talerze, sztućce, a nawet kilka noży. Swoją drogą kiepsko to świadczy o bezpieczeństwie w budynku. Na szczęście dla wszystkich moje psychopatyczne zapędy kończą się na Simsach.

Udało mi się wnieść moździerz kuchenny. Nie pytajcie jakim cudem nie czułem tego ciężaru.

Były ubrania, części komputerowe, kable, przedłużacze, sprzęty typu suszarka, prostownica… Miałem przy sobie nawet płyn do prania, kosmetyki oraz szampony/płyny pod prysznic. Zdarzyło mi się zabrać w tym samym czasie wałek i butelkę wódki.

Dlaczego o tym piszę? Bo ostatnio zabrałem do pracy wibrator. 🙂

Mefisto

#180. Z życia urzędnika cz.7 Read More »

Scroll to Top