Ostatnie dwa pandemiczne lata mocno zweryfikowały podejście urzędu do sposobu w jaki my, urzędnicy, pracujemy. Wszak okazało się, że nie tylko to jest możliwe, aby prawie wszyscy pracowali zdalnie (poza niewielkimi grupami, które fizycznie muszą być na miejscu, aby np. odebrać pocztę, czy coś wysłać, czy spotkać się z petentami). Ba – nawet się okazało, że może się to dziać na tyle sprawnie, aby zacząć zastanawiać się nad wprowadzeniem tego na dłuższą metę. Oczywiście dla chcących, a na szczęście mój dział jest jak najbardziej chcący.
Urzędowi spodobała się jednak inna rzecz, która idzie w parze z tym, że jego pracownicy pracują z własnych domów. Oszczędności. Wszak nie trzeba tyle płacić za prąd, nie trzeba tyle miejsc wynajmować (a można nawet nieużywaną przestrzeń w naszych biurach wynająć i mieć z tego zysk). No i urzędowi się nie dziwię, że szukają oszczędności, gdzie się da, skoro pandemia (oraz rząd ucinający fundusze) dały mu finansowo popalić.
Sam widzę też ekologiczny plus: mniej ludzi musi wędrować do pracy, więc zostawiamy po sobie mniejszy ślad węglowy. Łączy się z tym psychologiczny zysk: podróże do pracy męczą, bo swój wolny czas poświęcasz na niepotrzebną wędrówkę i emocjonalnie męczysz się z każdym palantem tudzież palantką, którzy mają gdzieś twoją potrzebę bezpiecznego dotarcia do pracy.
Pozostaje mi tylko liczyć na to, że nikt nie stwierdzi, aby wracać do przedpandemicznej normalności, skoro ten okres nauczył nas wielu przydatnych rzeczy.
Mefisto
Podzielam tę mantrę. Aczkolwiek mam też drugą, równie mocną a w dodatku pod górkę: ludzie są głupi.
Pozyjemy, zobaczymy…
Z tego zdaję sobie sprawę. Do tego wiem jeszcze, że ludzie są nieuczciwi i ta nieuczciwość może zemścić się na wszystkich.
Nie ma psychologicznego plusu w siedzeniu w domu. Nie ma i nie będzie, bo ludzie są zwierzętami stadnymi. Zastąpienie relacji międzyludzkich relacjami za pośrednictwem maszyn – najprostsza droga do tragedii. Nie widząc petenta tylko literki na ekranie – łatwiej go wysłać w trybunie tutki zamiast mu pomóc. Wiem, że nie widzisz tego w takich kategoriach, ale pomyśl ile razy coś zależało tylko i wyłącznie od twej dobrej woli – i czy zdobędziesz się na nią, gdy dziecko woła o uwagę, a w zasadzie nie musisz pomagać, bo możesz odesłać… I zanim skłamiesz 😉 – to nie jest personalne pytanie, tylko takie do przemyśleń. Ludzie się potrzebują, nie maszyn. Także pracy z ludźmi wkoło. By uczyć się interakcji, obrony, ataku.
Nie wiem, jak uważnie czytasz moje posty, ale od dawna nie pracuję już z petentami (i nie zamierzam, nie jestem zwierzętem stadnym, wprost przeciwnie). Te działy, które mają styczność z petentami dalej będą operować tak, jak dawniej, chociaż w UK problemy w urzędach rozwiązuje się telefonicznie, bo z wieloma rzeczami i tak idziesz do urzędów operujących na całe UK/całą Anglię. Tutaj system działa inaczej i najpierw załatwiasz coś telefonicznie.
Hmm, a kolega z działu obok, który czegoś od Ciebie potrzebuje? Żywa jednostka ludzka? Też stoi na pozycji petenta, choć podejrzewam, że słowo Cię uwiera, ok, może mieć negatywne konotacje. Ale ok, biorę na klatę przytyk, bo nie doczytałam, że jesteś odsunięty z pierwszej linii ataku. Czasem marzą mi się urzędy, w których nie trzeba wypełniać setek formularzy i udowadniać, że nie jest się żyrafą. Ale za bardzo nawykłam do krajowego systemu, bym umiała to dosięgnąć wyobraźnią. …i nadal się upieram, że wyjście do ludzi robi lepiej na głowę niż siedzenie w ścianach.
“Kolega z działu obok” i tak pracuje w innym budynku, więc jakby się przytarabanił do mnie to byłoby bardzo dziwne (nie mówiąc już o stracie czasu). No i standardowo, odkąd pamiętam (a niedługo będę pracował w urzędznie dekadę), sprawy między nami, urzędnikami, załatwiało się za pośrednictwem emaila lub rozmowy telefonicznej. Spotkania twarzą w twarz zdarzały się rzadko, a jeśli już do nich dochodziło to musiało się coś sporego wydarzyć (lub miało się coś wydarzyć i trzeba się było przygotować).
Byłoby fajnie, ale powiem Ci dlaczego masz tyle papierkologii (przynajmniej dlaczego tyle jej jest w Anglii): te formularze często są umową, na mocy której urząd może ścigać kogoś, kto spieniewierzył pieniądze (np. deklarując, że nie ma oszczędności, posiadając więcej niż jedno mieszkanie, itd.). Brak takiego papierka powoduje to, że w sądzie taka osoba może bronić się “nie wiedziałam/nie wiedziałem” i to potrafi przejść. Też wolałbym, aby było mniej formularzy, ale prawda jest taka, że one były, są i będą, bo ludzie są nieuczciwi.
Lubię wychodzić do ludzi, ale wolę robić to ze znajomymi ludźmi, a nie do kompletnie obcych mi osób, które są nastawione do mnie, jakbym zabił im matkę, bo nie zgadzam się na łamanie prawa, bo “on/a zapomniał/a”.
Wniosek z tego wpisu? Nawet światowa tragedia może lokalnie przynieść jakieś niespodziewane dobro 🙂 Pocieszające to jest, w jakimś sensie 🙂
Pod tym względem jest to wiele ulgi dla wielu osób pod wieloma względami i mam nadzieję, że to się utrzyma, bo jest sporo plusów takiego rozwiązania. Mam tylko nadzieję, że ludzie nie zawiodą i nie będą wykorzystywać tego w żaden sposób. 😉
Też jestem fanką pracy z domu dla tych, którzy chcą. U mnie w korpo co jakiś czas ktoś przebąkuje o powrocie, ale my jako zespół jesteśmy jednogłośni: nam tu w domach dobrze. Na szczęście bezpośredni szef nas popiera. Wcześniej prezesi myśleli, że jak ludzie będą pracować z domu, to będą się obijać. Prawda jest taka, że jak ktoś się opierdalał na zakładzie, to będzie się też opierdalał w domu, a jak ktoś zasuwał na zakładzie, to w domu też będzie zasuwać, bo roboty nie ubyło.
No dokładnie. Jak ktoś jest nieuczciwy, to nieuczciwy będzie i w domu, i w pracy. Przecież koniec końców będzie widać, kto nic nie robic (tym bardziej jeśli praca jest “imienna”).