Niedługo minie mi pierwsza dekada pracy jako urzędnik. Szczerze mówiąc nigdy nie sądziłem, że spędziłbym tyle czasu w zawodzie, którego nigdy nie brałem pod uwagę w młodości. Życie bywa jednak przewrotne, ale w tej kwestii się cieszę: chociaż bywa ciężko, jestem dumny z bycia urzędnikiem, pomagania innym i działania na złość moim przełożonym.
W dzisiejszej notce chciałbym się jednak skupić na czymś, czego w mojej pracy nienawidzę: “meetingach”. Według mnie jest to zło, może nie najgorsze, bo jednak czasem trzeba się zebrać drużyną i przedyskutować to, jak wrzucić pierścień do ognia, aby Sauron nie widział. Jednakże w dużej mierze takie spotkania zwyczajnie marnują czas.
Może jest to mój personalny punkt widzenia, bo jednak ja wolę wszystko krótko, zwięźle i na temat (czego nie zawsze widać po moich notkach, heheh) i po prostu boli mnie strata tych dwóch godzin na to, aby przełożona czytała nam nowości, które można by było wysłać emailem. Wkurza mnie też to, że “meetingi” wypadają nam w takich momentach, kiedy przychodzi największa ilość pracy i zamiast po prostu stawić jej od razu czoła, przychodzimy za dwie godziny na istny armagedon, na który nawet nie da się patrzeć. Domyślam się, że dla wielu osób spotkanie w trakcie najgorszych godzin pracy jest wybawieniem, bo jednak mogą złapać oddech przed tym biurowym potworem. Dla mnie jednak to jest męczarnia: i tak muszę pokonać tego demona, więc wolę mieć na to więcej czasu, a nie ryzykować robieniem nadgodzin.
Dlatego po cichutku słucham sobie, o czym mowa jest na spotkaniu, ale w tle robię swoje zadania. To jest naprawdę spory plus pracy zdalnej: i tak muszę mieć laptopa, aby wejść na wideokonferencję, więc mogę sobie od razu trochę popracować. Brzmię jak pracoholik, ale w gruncie rzeczy ja po prostu chcę wykonywać swoją pracę i kończyć o ustalonej porze. 😛
A Wy jakie macie zdanie o spotkaniach w pracy?
Mefisto
Dokładnie to samo. Spotkanie sobie, praca na drugim monitorze, jestem do przodu. Faktem jest, że moja szefowa nie znosi lania wody i dwugodzinne spotkanie zamyka w pół godziny, ale to trzeba mieć talent.
Pod tym względem to zazdroszczę szefowej
To jedyna jasna strona tej damy, zapewniam.
Wierzę na słowo! 😉
Spotkania muszą mieć jasny cel oraz minimalny skład osobowy niezbędny do jego osiągnięcia. Jak sobie prezio przedłuża {cenzura} zapraszając pierdylion ludzi na mityng, na którym wystarczyłoby pięciu chłopa, to ja już dziękuję.
Inna sprawa że w czasach kowidowych (praca z domu, te sprawy) mityngi, zwłaszcza te bezsensowne, łatwiej przebimbać, bo w okienku obok śmieszne koty na Tyrurce czy cotamktotamjeszcze.
Sam jak zwołuję mityng to maksymalnie dwu-, góra trzyosobowy. Wtedy jest jeszcze szansa cokolwiek ustalić.
Najgorzej jak jakiś nadszyszkownik ustawi półgodzinny mityng każdego dnia na najbliższe pół roku, żeby śledzić postępy. Raz, że marnowanie czasu, a dwa, że wszyscy wpadają od tego w rutynę i się po tygodniu góra trzech robią z tego plusy ujemne.