england

#223. Kącik Podróżniczy cz.12

WE THE CURIOUS

map

Po opuszczeniu Bristol Aquarium stwierdziliśmy, że mało nam było wrażeń na tamten dzień, więc udaliśmy się do znajdującego się nieopodal miejsca o nazwie We The Curious.

Opisać to miejsce można krótko: wow. Jest tam bowiem od groma i ciut ciut ciekawostek o świecie, naukowych eksperymentów do wykonania samemu oraz planetarium, które zapewnia rozrywkę o określonych godzinach. Znajduje się tam też sporo obiektów związanych ze studiem Aardman (ci od Gromita) oraz mały zakątek kosmiczny, gdzie Połówka mało co nie zeszła na zawał. 😛

Smoczyński czuł się jak w raju. Wpierw wrzuciliśmy go do wielkiego kołowrotka, gdzie mógł pobiegać sobie jak chomik, potem bawił się pompami wodnymi, aż dotarł do ciekawej konstrukcji z rurek, która zasysała wrzucane do niej piłeczki. Jeszcze przytrafili się mili ludzie, którzy podzielili się z nim piłeczkami, bo widzieli ile mu to radości sprawia. Smoczyński wszak bardzo lubi się z wszelkimi odkurzaczami: daje sobie nawet odkurzać skarpetki!

Na sam koniec dotarliśmy do planetarium i kącika kosmicznego, gdzie podziwialiśmy jak ciśnienie działa na misia i dźwięk w postaci dzwoniącego dzwonka. Tam też weszliśmy na statek kosmiczny, a dokładniej na zewnątrz statku kosmicznego i Połówkę zaskoczył dźwięk otwieranej śluzy, przez co stanęła w pozycji bojowej. Planetarium sobie odpuściliśmy, bo nie nie mieliśmy pewności, czy Smoczyński będzie w stanie usiedzieć tyle czasu w jednym miejscu, a następny pokaz miał być dopiero za pół godziny.

Udaliśmy się do wyjścia, bo byliśmy zmęczeni naszym małym odkrywcą, który spróbować musiał wszystkiego (jeśli nie w formie eksperymentu to w formie posiłku – chrzańcie się wyżynające się zęby). Bawiliśmy się jednak przednio!

Nie udało mi się jednak nagrać wszystkich ciekawych atrakcji – zrobienie zdjęcia często nie oddaje tego, jak działa mechanizm. Niestety, ale było nas za mało: jedno musiało kręcić czymś, drugie filmować, a trzecie pilnować małego stworka, bo próby filmowania podczas trzymania stworka za rękę kończyły się sprowadzeniem do parteru.

Mimo to zapraszam Was serdecznie do odwiedzenia tego miejsca, jeśli znajdziecie się kiedyś w Bristolu. Tutaj można miło spędzić czas, pogłówkować i pobawić się jak małe dziecko. Zdecydowanie warto!

IMG_20190726_130008

Mefisto

#223. Kącik Podróżniczy cz.12 Read More »

#216. Kącik Podróżniczy nr 11

BRISTOL AQUARIUM

map

Obiecaliśmy Smoczyńskiemu wizytę w oceanarium i słowa dotrzymaliśmy. Chociaż napotkaliśmy się z przeciwnościami losu, udało się jednak zawitać do Bristol Aquarium, czyli niezwykłego miejsca pełnego morskich żyjątek i nie tylko!

Jako że przy oceanarium nie ma parkingu, zatrzymaliśmy się przy College Green i podreptaliśmy na piechotę mijając autobusy oraz ciężarówki. Właściwie to zatrzymywaliśmy się co chwilę, bo Smoczyński musiał się za każdym wielkim pojazdem obejrzeć.

Udało się nam jednak sprawnie dotrzeć do oceanarium, zakupić bilety i wyruszyć w podwodną podróż.

Smoczyńskiemu nie spodobał się fakt, że od tych wszystkich żyjątek dzieli go grube szkło. Wiadomo: tyle wody, tyle rybek, a on po drugiej stronie zmuszony jedynie do patrzenia. Szybko jednak pogodził się ze swoim losem i wpatrywał się w wodne żyjątka. Momentami zdawał się niezainteresowany, ale to tylko dlatego, że niektóre okazy bardzo mocno zlewały się z otoczeniem lub odpoczywały ukryte pośród roślinek.

W oceanarium znalazły się też okazy trujących żab, pająki, a nawet roślinność przywieziona z różnych zakątków świata. Były też rafy koralowe i podwodny tunel, gdzie rybki spokojnie pływały nam nad głowami. Warto też zerknąć na “wklęsłe akwarium”, gdzie możemy usiąść na szybie i poczuć się jak byśmy byli w środku oraz na “żłobek”, gdzie pływają malutkie okazy rybek, a w tym młode koniki morskie.

I tak: była Dory i był Nemo. 😀 Dory pływała jakby miała motorek pod płetwami!

O różnych porach dnia można natrafić na różne atrakcje, a w tym karmienie rybek pod czujnym okiem pracowników. Smoczyńskiemu przypadła do gustu płaszczka, która domagała się przysmaków. Myśmy przybili z nią tylko piątkę przez szybę i poszliśmy obserwować żółwia, który stał pod miniwodospadem i moczył sobie głowę. 😀

Oceanarium nie jest duże – da się je przejść w godzinę. Bilet jest ważny przez cały dzień (aż do ostatniego wejścia czyli do 17), więc można wyjść i wrócić jeszcze raz, np. na atrakcję zaczynającą się o konkretnej godzinie, a w międzyczasie pokręcić się po innych ciekawych miejscach znajdujących się w okolicy.

Wypad nam się bardzo podobał. Smoczyńskiemu chyba najbardziej – w końcu tyle nowych, rybich kumpli spotkał! Żałuję jedynie, że nie spojrzałem jakie tam są atrakcje to może załapalibyśmy się na więcej niż jedną. Dlatego też będziemy musieli wybrać się jeszcze raz, co na pewno naszemu wodnemu Smokowi przypadnie do gustu. 🙂

Mefisto

 

#216. Kącik Podróżniczy nr 11 Read More »

#208. Kącik Podróżniczy nr 10

PORTISHEAD – FISHERMAN’S STEP

map

Jest takie miejsce, które ciężko dostrzec na mapach, o nazwie Fisherman’s Step, chociaż żadnego zapalonego wędkarza tam nie widziałem. Nieco wyżej przebiega ścieżka o nazwie Gordano Round ciągnąca się przez spory kawałek… Skupmy się jednak na uroczym, kamiennym zakątku.

Jest to idealne miejsce, gdzie można przyjść z krzesełkiem i patrzeć. A patrzeć jest na co! Po naszej prawej znajduje się Severn Bridge łączący Anglię z Walią, latarnię kuszącą mnie swoim urokiem od dawien dawna. Widać nawet Portisheadowy basen. Na lewo za to, jednak poza zasięgiem naszego wzroku, znajduje się kolejna latarnia.

Jest jednak jedna wyjątkowa rzecz, za którą lubię to miejsce. Statki. Duże, transportowe olbrzymy, które suną powoli przed siebie, jak gdyby czas zatrzymał się, aby poparzeć na te mijające ich kolosy.

Raz nawet goniliśmy uliczkami, aby dorwać takiego wielkoluda i zrobić mu zdjęcie, ale uciekł, bo chociaż zdają się one powoli płynąć przed siebie to jednak są dosyć szybkie.

Smoczyński także lubi to miejsce. Bo są chrzeszczące pod nogami kamyczki, bo są wielkie kamienie, na które można się wdrapać, bo jest woda, do której można wpaść… A wejścia do tego pilnuje najgorszy możliwy potwór, jaki może być dla rodzica: schody. I jeśli myślicie w tym miejscu o tym, że on może sobie zrobić krzywdę, czy coś… to nie, nie o to chodzi. Chodzi o to, że on godzinami wchodzi i schodzi (za rączkę z nami!) po tych schodach. Ale to w końcu część naszej wyprawy, czyż nie?

Jak już pokonamy stalowego potwora to otwiera się przed nami ta chwila wolna od trosk. Czas chyba naprawdę zwalnia w tym miejscu: może nie na zegarku, ale gdzieś w głębi naszych umysłów i pozwala nam zapomnieć o pędzie dla codziennego, gdzie każda minuta ma swoje miejsce.

Lubię to miejsce. W szczególności, że dotarcie tam zajmuje nam ledwie kilka minut. 😉

Mefisto

#208. Kącik Podróżniczy nr 10 Read More »

#192. Kącik Podróżniczy nr 8

PORTISHEAD

map

Portishead to niewielkie, bo liczące jedynie 25 tys. osób, portowe miasteczko położone przy ujściu rzeki Severn (Severn Estuary; po walijsku: Môr Hafren). Miasteczko zostało wspomniane Doomsday Book (czyli XI wieku), gdzie pojawia się pod dodatkowymi nazwami Portschute i Portesheve, a lokalnie było też znane pod nazwą Posset i zostaje wycenione na około 70 szylingów (w 1270 było to warte około dzisiejsych 2700 funtów – to najdalszy przelicznik, jaki znalazłem – za tą kwotę można było zatrudnić wyszkolonego rzemieślnika na rok). Jego historia sięga dalej, bo aż do Epoki Żelaza z racji tego, że na terenie Portishead znalazło się kilka osad z tego okresu.

Chociaż akt przyznający miasteczku prawo do posiadania portu przeszedł dopiero w 1814, istnieją dokumenty potwierdzające, że już w 1331 miało połączenie z wodą. Jest to opisane w dokumentach zwanych Patent Rolls, które dokumentują historię Anglii od 1201 aż po dziś.

Około 1860 zbudowano port mogący przyjąć duże statki, które miały problem z zawinięciem do Bristolu. W 1867 rozbudowano połączenia kolejowe, co przyczyniło się do rozwoju miasteczka. W 1879 kolej dotarła do portu, a dzięki temu węgiel dostarczony z Newport i Ely mógł trafić do Bristolu. Ostatecznie rozwój został przystopowany, a port ostatecznie zamknięty w 1992 i zamieniony w Portishead Marina z miejscem dla mieszkań, sklepów, restauracji i prywatnych jachtów.

Z racji bliskości wody Portishead było niegdyś siedzibą British Telecoms (BT), które mając tu swoje centrum telefoniczne wykonywało połączenia ze statkami. Usługa ta została nazwana Portishead Radio. W 1936 60 pracowników pomagało w wykonywaniu blisko 3 milionów połączeń na rok. Stacja odgrywała ważną rolę podczas Drugiej Wojny Światowej. Rozwój komunikacji satelitarnej przyczynił się do zamknięcia, które nastąpiło w 2000 roku.

Portishead jest też miastem partnerskim w takimi miastami jak Den Dungen (od 1989) oraz Schweich (od 1992). Informacja o tym widnieje na każdym znaku, który wita nas na wjeździe do miasta.

Miasto jest całkiem ciekawą lokacją, gdzie ciekawych miejsc do odwiedzenia jest sporo, biorąc pod uwagę jak niewielkie jest. Urokliwe są kamienne plaże z chrupiącymi pod nogami kamyczkami, które giną podczas przypływu, sąsiedztwo bażantów, historyczne budynki, a nawet rezerwaty natury otulające Portishead z każdej strony. Moim osobistym celem jest zwiedzenie dwóch latarnii morskich w obrębie miasta. Jest tutaj sporo zajęć dla młodych ludzi (a tych często brakuje w innych miejscach). Jak na tak niewielką lokację można tu znaleźć różne kluby (żeglarski, piłkarski, karate, strzelecki…).

Niedługo zabiorę Was na przygodę pośród ulic tego małego miasteczka. 🙂

Mefisto

#192. Kącik Podróżniczy nr 8 Read More »

#169. Kącik Podróżniczy nr 5

WESTON-SUPER-MARE

maps

Niektóre z niewielkich (lokalnych) wypraw po Anglii zawiodły nas do niedużego miasta zwanego Weston Super Mare.

Nazwa jego pochodzi od słowa west tun, co oznacza wschodnią osadę, a super mare oznacza z łaciny “nad morzem”. W dawnych czasach było dużo miejscowości o nazwie Weston w ówczesnej diecezji Bath i Wells, i to miała być forma wywyższenia dla tego miejsca. Wcześniej znane było jako Weston-juxta-Mare, co oznaczało Weston obok morza. Między XIV a XVII wiekiem końcówka “super mare” zniknęła w odmętach historii, aczkolwiek istnieje zapis z 1610 nazywający to miejsce “Weston on the More”, gdzie “môr” to z walijskiego “morze”.

Dzieje Weston sięgają aż do czasów epoki żelaza, gdzie na wzgórzu o nazwie Worlebury Hill znajdował się fort. Rozbudowa miasteczka, podobnie jak w przypadku Clevedon, przypada na XIX wiek, kiedy to powstały pierwsze wiktoriańskie hotele. Rozwój wspomogła również rozbudowa kolei między Bristolem a Exeter, która zahaczała o Weston, a następnie połączenie torami Clevedon wraz z Weston. Przed tymi wydarzeniami miasto liczyło ledwie 30 domostw.

Aby zachęcić podróżników do odwiedzin powstało molo o nazwie Grand Pier, w którym znajdował się teatr/opera mogący pomieścić aż do 2 tys. widzów jednocześnie. W 2008 wybuchł pożar i pawilony strawiły płomienie. Zostały jednak one odbudowane i otwarte ponownie w 2010 jako centrum rozrywki.

Poza tym miasto kryje kilka zakątków, muzeów i innych obiektów, o których postaram się napisać!

Tam właśnie skierowaliśmy swoje kroki, aby poznać historię tego miejsca. Następnym razem przybliżę miejsca, które odwiedziliśmy.

Mefisto

 

#169. Kącik Podróżniczy nr 5 Read More »

#159. Koczownik

Zacznę od tego, że trafia mnie już szlag z właścicielami mieszkań w Anglii. Postanowił sprzedać dom, więc dostaliśmy wypowiedzenie. Arghh! Nie powiem, co i gdzie mu życzę, bo jednak chciałbym, aby ten blog został kulturalnym miejscem.

Tyle dobrego, że nie chciało nam się rozpakowywać do końca, więc część rzeczy jest już spakowana. Ale tak szczerze to nie widzę sensu wydawać blisko trzy tysiące funtów (nie licząc kosztu przewozu rzeczy), aby za kilka miesięcy znowu wylecieć, bo ceny mieszkań lecą w górę, więc wszyscy sprzedają, bo widzą w tym czysty zysk. Dlatego poważnie zastanawiam się nad powrotem do Polski, bo mam już po prostu tego po dziurki w nosie i nowe życie mogę równie dobrze zacząć tam.

Jakby mało było nieszczęść to Smoczyński spadł z łóżka. Ze mną. Bo próbowałem go łapać. Przez sen. Jemu na szczęście nic nie jest, bo upadł na samą podłogę, a ja mam guza na udzie, bo po drodze wpadłem na szafkę. Już nie wspomnę, że następnego dnia wbiegł na moje kolano i jemu znowu nic, a ja mam kolejnego siniaka. Z czego on jest zrobiony?!

Kolejna smutna wiadomość to taka, że skończyłem grać w Assassin’s Creed Odyssey. Tak mi się dobrze grało, że przeciągałem ukończenie gry najdłużej jak się dało. Aczkolwiek zamierzam przejść wszystkie pozostałe części z Assassin’s Creed, bo dzięki przecenom na Black Friday dorobiłem się kilku pozycji, których mi brakowało (i dostałem Rayman Legends jako gratis :D). Pocieszające jest to, że zamierzają wydać kilka dodatków do gry, więc jeszcze do tego tytułu wrócę. 🙂

(proszę mi nie przypominać, że pisałem o fakcie, iż mam masę gier, w które nie zagrałem i chciałem zająć się wpierw nimi niż kupować coś nowego – jestem tego świadom, dlatego szybko zabieram się za inne gry, aby móc kupować więcej nowych 😀)

Co do przecen na Black Friday to zakupiliśmy Alexę trzeciej generacji. Nie jest najgorzej, bo nie wtrynia się co chwile, jak tylko wyczuje, że ktoś zamierza powiedzieć “Alexa”. Ale i tak doprowadza do szału. 😛 I ciężko ją uciszyć. Trzeba użyć komendy administratora “f**k you”, a i to czasem nie działa. 😛

Jeśli chodzi o kwestię pracy to jestem w trakcie zmiany na inną, ale wciąż w obrębie urzędu. Nie oznacza to jednak, że będę w stanie kontynuować serię z życia urzędnika, bo nowa praca ma mnie odciąć od większości ludzi (czyli źródła mojego stresu). No, ale to czas pokaże.

Chociaż według lekarzy powinienem wrzucić bardziej na luz i odpocząć (czytaj: zrezygnować na jakiś czas z pracy). Jestem tego świadom, ale realia mojego życia na to nie pozwalają (bo za co sfinansuję mój koczowniczy tryb życia?). Może i wrzucam spory ciężar na swoje barki, ale chcę mieć pewność, że moja rodzina ma wszystko zapewnione.

W życiu nie sądziłem, że cokolwiek może mnie bardziej przemielić niż to, co spotkało mnie, Smoczyńskiego i Połówkę w tym roku. Nie chciałbym przez to tracić motywacji, ale to jest naprawdę trudne. Momentami boję się, że nawet i bloga porzucę, bo mi braknie sił. A byłoby mi szkoda, bo to jeden z blogów, który przetrwał ponad 2 lata i dał mi sporo radości. Na razie – na szczęście – mam trochę zapasu notek i może uda się na tym przetrwać ten armagedon.

Chociaż ten strach napędza moją wenę, bo w miarę idzie mi pisanie notek. Mam tylko dwie zaległe gry do zrecenzowania i cztery nowe do opisania.

Żeby już nie smęcić to napiszę trochę o świecie gier. 🙂 Wyszedł Beholder 2! Miałem już okazję przekonać się o świetności tego tytułu w becie, więc bez chwili zawachania dokonałem zakupu (w szczególności, że miałem jeszcze kupon ze zniżką na 20% :D). Powiem wam, że twórcy stworzyli majstersztyk pod każdym względem. 🙂 I zmienili kilka rzeczy, więc nie ma co się sugerować do końca betą. 😀

Zacząłem też grać w pierwszą część Assassin’s Creed i pierwsze, co udało mi się zrobić to zepsuć samouczek. Wszystko przez to, że jest tam kompletnie inne sterowanie niż w Assassin’s Creed Odyssey. Akurat to udało mi się nagrać, więc filmik dodam do recenzji. 😀 Swoją drogą między pierwszą, a najnowszą częścią jest 11 lat różnicy? To znaczy, że byłem nastolatkiem, kiedy pierwszy raz w to grałem… Aż mi się tamte czasy przypomniały!

Zbliża się koniec roku, więc powoli przygotowuję listę trzech najlepszych gier na rok 2018. Podobną rzecz napisałem o 2017 i mam nadzieję, że to będzie taka blogowa tradycja. 😉 Notka pojawi się w styczniu – najpewniej zamiast jednej notki o grach. 😉

Intel znowu mnie zaskoczył, bowiem dostałem świąteczny prezent od nich w postaci kuponu na grę. Wybrałem Ashes of Singularity: Escalation i zacieszam z tego powodu. 🙂

Nagrywanie idzie w miarę dobrze – poza paroma problemami, które mam sam ze sobą. Nie wolno nagrywać filmików, jak jest się chorym. Dobrze, że to było coś lekkiego: inaczej odwaliłbym coś gorszego. 😉 Aczkolwiek mam szlaban na darcie się (wy tego nie słyszycie, bo wyciszyłem mój głos), bo prawie obudziłem Smoczyńskiego. Jak się nie będę pilnował to nie będę mógł nagrywać!

Tym razem tylko jeden, bo niestety dalej jestem chory, ale i Smoczyński jest chory, a także mam masę innych problemów, więc nie mam kiedy nagrywać. Jeśli się uda to nagram w nadchodzącym tygodniu.

Póki co musimy wszyscy wyzdrowieć i nabrać sił na walkę z rzeczywistością!

Mefisto

#159. Koczownik Read More »

#154. Republika Hałasu razy cztery

Faktem jest, że żyjemy w czasach przesączonych hałasem. Jest to coś, czemu nie da się już zaprzeczyć. Natężenie decybeli wali z każdej strony i wdziera się do naszego umysłu jak gdyby było karą za to, że nie zatkaliśmy uszu w porę. Istnieje jednak coś, co śmiem nazywać kulturą hałasu, a ta kultura najbardziej objawiła mi się w Anglii.

Wyobraźmy sobie leniwy, niedzielny poranek, kiedy to z objęć Morfeusza wyciąga nas dźwięk kosiarki. Chociaż chęć mordu jest w nas silna, to jednak nikt nie ma ochoty wytarabaniać się z łóżka, aby składać ofiarę z geniusza, który o 7 rano postanowił skosić trawnik. Jednakże myślimy sobie, że poczekamy. Za chwilę skończy i będziemy dalej mogli śnić o niesamowitych przygodach.

I tutaj objawia się kultura hałasu.

Sąsiad obok też wpada na ten genialny pomysł, więc wyciąga swój sprzęt kosząco-brzęczący i czeka. Czeka i czeka, aż ten pierwszy skończy i wtedy dopiero zaczyna kosić. Bo wiecie: nie ładnie tak komuś wchodzić w hałas.

I żeby to był tylko jeden przypadek! Jeśli w okolicy odbywają się dwa remonty na raz to oczywiście będą na zmianę hałasować, bo nieładnie tak zakłócać innym rytm hałasu. A, co gorsza, robotnicy podczas cichych chwil mogą jeszcze zacząć śpiewać…

W Anglii nikt nikomu w hałasowanie nie wchodzi. Kultura ponad wszystko. Od samiutkiego rana hałasują, aby przypomnieć mi, że sen i spokój to dobro nieocenione. I nikt, ale to naprawdę nikt nie ośmieli się zakłócić tego naturalnego porządku, najważniejszego prawa ludzkiego: nikt nikomu hałasem w hałas nie wchodzi.

Mefisto

#154. Republika Hałasu razy cztery Read More »

#137. Kącik Podróżniczy nr 1 – Clevedon

CLEVEDON

map

Dosyć często odwiedzane przeze mnie Clevedon, miasteczko liczące około 21 tysięcy mieszkańców, kryje w sobie kilka historycznych skarbów, którymi chciałbym się z wami podzielić. Sama nazwa Clevedon pochodzi ze staroangielskiego i znaczy cleve (cleave) – rozdzielać oraz don (hill) – wzgórze. Nazwa ma swoje uzasadnienie w tym, że mieści się między siedmioma wzgórzami.

Chociaż czasy największego rozwoju Clevedon przypadły na rok 1820, to najstarsze wzmianki o mieście przypadają na rok 1086, gdzie wspomniano o nim w Doomsday Book jako wieś z ośmioma mieszkańcami i dziesięcioma małymi farmami. Niedługo potem w 1320 Sir John de Clevedon zbudował Clevedon Court, który w 1709 przejęła rodzina Eltonów. Posiadłość została przekazana w 1960 National Trust i otwarta dla szerszego grona, mimo iż wciąż zamieszkują ją członkowie rodziny.

Rodzina Eltonów mocno zapisała się w dzieje miasta Clevedon, czyniąc z niewielkiej wioski skupionej wokół uprawy roli do wiktoriańskiego ośrodka wczasowego. Ich inwestycja w miasteczko nie ograniczała się tylko do szpitala, szkół i kościołów, ale także do poprawy rozwiązań kanalizacyjnych i urządzeń sanitarnych.

Jednym z prezentów rodziny Eltonów dla miasta jest wieża zegarowa w Clevedon. Choć nie tak imponująca jak Big Ben, jest miłym akcentem w sercu sklepowego trójkąta tego małego miasta. Obiekt ten został sprezentowany w 1898 przez Sir Charlsa Eltona z okazji diamentowego jubileuszu królowej Wiktorii.

IMG_20180525_115310

Wraz z rozwojem Clevedon powstawały hotele (na przykład Royal Pier Hotel), koleje, a także piękne molo, które po dziś dzień służy do przyjmowania podróżnych przybywających do miasteczka na statkach parowych. Rejsy odbywają się między miasteczkiem, Devon i Walią. Samo molo zbudowano w 1869 wykorzystując odpowiednio przerobione szyny, które pozostały po budowie kolei. W 1970 molo uległo częściowemu zawaleniu i dzięki staraniom Pier Preservation Trust udało się je ponownie otworzyć 27 maja 1989 – 120 lat po pierwszym otwarciu.

IMG_20180513_134050

Ozdobą tego miejsca jest również interesujący fort o nazwie Walton Castle. Niegdyś był wykorzystywany do celów łowieckich, dziś organizowane są w nim wydarzenia typu śluby, czy spotkania rodzinne.

W Clevedon mieści się kino Curzon, które otwarto w 1912, co czyni je najstarszym, wciąż czynnym obiektem w Anglii. Od czasu do czasu organizowane są tam pokazy starych oraz niemych filmów, na które sumiennie poluję. Równie sumiennie staram się wprosić na wycieczkę. Czas pokaże, czy skutecznie.

Clevedon może też się poszczycić byciem pierwszym miastem, gdzie na dużą skalę zaczęło produkować penicilinę, która posłużyła się do ratowania życia żołnierzom podczas Drugiej Wojny Światowej.

Na tym skończę ten ogółowy i – mam nadzieję – niezbyt nudny opis tego spokojnego, a jednak napchanego historią miejsca w Anglii. Po kolei zwiedzam niektóre z wyżej wymienionych atrakcji, na temat których napiszę osobne notki i przybliżę piękno tych miejsc w jakiejś ładnej, opisowej (i zdjęciowej) formie.

Cóż, taki przynajmniej mam zamiar!

Mefisto

#137. Kącik Podróżniczy nr 1 – Clevedon Read More »

#117. Niepokonani!

Życie pisze najlepsze scenariusze. Gdybym zrobił film o życiu mojej rodziny, to pewnie sklasyfikowano go pod wszystkie możliwe gatunki, a kilka zapobiegawczo by stworzono, aby objąć bezmiar możliwości losu…

Zacznę od wyjaśnienia wpisu, który wpadł tutaj dosyć niedawno. Właściciel mieszkania zmienił zdanie i kazał nam wyprowadzić się wraz z końcem umowy, bo zamierza wynająć mieszkanie rodzinie, a nie przedłużać nam umowę o kolejny rok. Udało się dostać od niego wypowiedzenie w dwóch sztukach (bo jedno było “nielegalne”) i w urzędzie poprosiliśmy o pomoc, bo nam, wedle angielskiego prawa, przysługuje.

To będzie trzecia przeprowadzka w ledwie ponad rok. Nie muszę chyba pisać, co ja już od tych wyprowadzek dostaję…

Na szczęście znaleźliśmy lokum, które jak tylko zobaczyliśmy, to od razu je wybraliśmy. Jest to trzypokojowy domek niedaleko centrum Nailsea w bardzo dobrej cenie jak na jego wielkość. Domek jest sporo większy od obecnego mieszkania (trzy pokoje, schowek na piętrze i pod schodami, salon, łazienka, kuchnia oraz jadalnia). No i mamy ogródek, w którym można się skryć w cieniu drzewa albo urządzić grilla (co bardzo cieszy połówkę). Okolica wydaje się spokojna, a my mamy tylko jednego sąsiada obok – z drugiej strony są garaże (w tym jeden dla naszego czterokołowego członka rodziny).

Od rodziny dostałem też trochę grosza, aby mieć na przeprowadzkę i depozyt, co jest bardzo pomocne, bo trzeba kupić pralkę i lodówkę do nowego domu. Wciąż trwają rozmowy na temat zmywarki, ale ją raczej kupimy trochę później. Połówka za to znalazła już grilla do kupienia… (szybka bestia)

Szkoda mi tylko Smoczyńskiego, którego zmiana mieszkania na pewno zirytuje. Taki mały, a już w swoim życiu ma drugą przeprowadzkę na głowie.

Ale nagroda za naszą wytrwałość musiała na nas spaść: okazało się, że mam w swojej kolekcji monetę wartą kilka tysięcy funtów. Jakkolwiek życie mnie skopie, to los wynagrodzi nam nasze krzywdy. Smoczyński będzie miał na osiemnastkę wyjątkowy prezent. 😉 Znalazłem też kilka jednopensówek, których wartość wynosi do ośmiuset funtów – w tym dwie z 1971 z napisem “new penny”. Jest to szczególna data dla Wielkiej Brytanii, ponieważ w 1971 wprowadzono dzielenie się funta na 100 pensów. Do 15 lutego 1971 dzielił się na 240 pensów lub 20 szylingów.

Chociaż w naszym życiu panuje chaos, to jednak staramy się na niego reagować w pozytywny sposób i szukamy sposobów ukojenia zszarganych nerwów. Zabawne, że naszym najlepszym rozwiązaniem na walkę z obłędem jest wpadanie w jeszcze większe aczkolwiek kontrolowane przez nas szaleństwo.

Postanowiliśmy wszyscy troje walczyć, ale nie przejmować się. Nie takie piekło nam już los zgotował! Dlatego pomiędzy oglądaniem mieszkań i pakowaniem naszych gratów staraliśmy się relaksować i odwiedzać okoliczne miejsca, aby poznać ich historię. Próbowaliśmy też zrobić grilla, ale grill okazał się ognioodporny. Spaliliśmy całe opakowanie od grilla, ale sam węgiel miał nas w poważaniu…

(szaszłyki stały się jadalne po wizycie w piekarniku i smakowały prawie jak z grilla)

Odwiedziliśmy molo w Clevedon (o czym napiszę osobną notkę), gdzie Smoczyński patrzył z zaciekawieniem na fale, pospacerowaliśmy po zalesionych miejscach w okolicy podziwiając naturę nietkniętą kosiarką. Nawet udało się nam załapać na zdjęciu przejazd pociągu!

Wpadliśmy też do muzeum w Weston-Super-Mare, gdzie spotkaliśmy kawałek historii tego miasta i histerycznie śmiejącą się lalkę (o czym także wspomnę w osobnym wpisie, aby tego nie rozciągać nadmiernie).

Właściwie, patrząc na ilość zwiedzonych przeze mnie miejsc, postanowiłem stworzyć serię wpisów o różnych miejscach w Anglii i ich historii. Daleko nie wędruję – jak to ujął mój ojciec: jestem żeglarz, co wokół zarzuconej kowticy pływa. Ale jeśli już to robię, to wędruję w przedziwne miejsca, które najczęściej znajduję przypadkiem. Wpisy będą pojawiać się raz w miesiącu, w drugą środę miesiąca. 😉

Porozmawiałem też z pewną osobą, która poleciła mi miejsca warte obejrzenia. Moja lista powoli powiększa się o kolejne pozycje. 😉 Ponadto wymyśliłem sobie, aby zrobić listę (albo mapę) budek telefonicznych w Anglii, bo wręcz uwielbiam je fotografować. Takie moje dziwne hobby. 😉

Z racji faktu, że truskawka się poddała, adoptowaliśmy stratowaną miętę i małego pomidorka, który nie jest już mały, bo zaczął bardzo szybko rosnąć (jak Smoczyński). Okazało się, że mięta była zarażona mączniakiem i trzy pędy poszły do śmiecia. Czwarty wytrwał kilka dni dłużej i również przegrał z chorobą. Bok choy urósł, wyrosły nasiona, a potem zaczął umierać. Ale przynajmniej mamy nasiona.

IMG_20180425_180601

Wiem, że mamy dziwne hobby, ale w domowych warunkach prawie wyhodowaliśmy ziemniaka i w sumie to nas zachęciło. 😉 A skoro będziemy mieć ogródek… W sklepie Ikea widziałem już papryczki i mandarynki do hodowania… 😛 A mama Połówki (brzmi jak mama Muminka) wysłała nam już kilka opakowań nasion do zasadzenia w ogródku.

Przez to całe zamieszanie Kącik Techniczny stanął w miejscu, mimo iż pierwsza notka jest praktycznie gotowa. Zamierzam uporządkować to w miare szybkim czasie, mimo iż piorytet bierze teraz życie codzienne i pakowanie. Aczkolwiek myślę, że czerwiec to już zdecydowanie początek nowej serii. 🙂 Czuję się natchniony, aby cieszyć się życiem i robić to, co lubię!

Przeżyliśmy też scenę jak z horroru. W jednym z pokoi sufit został ciekawie przystrojony. Czym? Pajączkami. Małymy, rudymi, wrednymi pajączkami. Było ich ponad pięćdziesiąt. Usuwanie ich zajęło tylko godzinę. A może aż godzinę, bo cholery skakały jak opętane! Wszystko przez to, że pod oknem skoszono trawnik i nastąpiła wielka ucieczka wszelkich żyjątek. A wystarczyłoby nie kosić trawy…

Chociaż miałem dość,  to jednak cieszę się. Chciałem mieć ogródek i będę miał. I może nawet dobry los podaruje mi i mojej rodzince odrobinę spokoju. Na razie czekam z niecierpliwością na pierwszy czerwca, kiedy dadzą nam klucze i zaczniemy zapełniać kolejną kartę naszej historii! Trafił się nam udany dzień dziecka! 🙂

Mefisto

#117. Niepokonani! Read More »

Scroll to Top