chinski supermarket

#213. Azjatyckie Łakocie cz.9

Pośród półek ze słodyczami udało mi się znaleźć Shin-chanowe chrupki. Jako, że Shin-chana uwielbiam to chrupki sprawiły radość nie tylko moim oczom, ale i sercu. 😀 Dziękuję temu, kto je wymyślił i temu, kto sprowadził je do Anglii.

W smaku są całkiem dobre – lekko czekoladowe, ale bez przesady. To właśnie lubię w słodyczach znalezionych w chińskim sklepie – nie są one w żadnym stopniu przesadzone. Po prostu są w sam raz.

Smakują trochę jak płatki śniadaniowe. Z tego tytułu pewnie zjem je kiedyś z mlekiem.

Cóż mogę rzec – zdecydowanie polecam! W szczególności, że w środku są naklejki z motywami z Shin-chana… :>

Mefisto

#213. Azjatyckie Łakocie cz.9 Read More »

#200. Azjatyckie Łakocie cz.8

Buszując między półkami w supermarkecie można natrafić na prawdziwe perełki, jeśli chodzi o słodycze. W ten sposób dorwaliśmy się do musującego proszku w różnych smakach (Cola, Jagoda, Truskawka, Brzoskwinia, Melon, Arbuz, Jabłko i inne, których nie próbowaliśmy) i są one zaskakująco smaczne. No i to strzelanie w ustach…!

 

Chociaż traktuję to bardziej jak przekąskę do słodyczy, bo ciężko jest tym zaspokoić cukrowy głód (aczkolwiek nie bronię Wam sprawdzać). Na pewno jednak każdy fan oranżady w proszku się w tym zasmakuje. 🙂

Mefisto

#200. Azjatyckie Łakocie cz.8 Read More »

#142. Azjatyckie łakocie cz.7

Kolejnym ciekawym słodyczem z chińskiego supermarketu, na jaki natrafiłem, jest suszona brzoskwinia. Jest to chyba jedna ze słodszych rzeczy, jakie jadłem spośród azjatyckich łakoci, aczkolwiek nie mogę zarzucić temu przysmakowi przesady, jaką odczuwam jedząć europejskie odpowiedniki.

Chociaż jest niewielka, to na pewno jest to cała brzoskwinia, bowiem każdy osobno zapakowany smakołyk zawierał pestkę (odpowiedniej wielkości jak napestkę przystało).

Polecam każdemu, kto lubi nieco bardziej słodkie rzeczy.

Mefisto

 

#142. Azjatyckie łakocie cz.7 Read More »

#125. Azjatyckie łakocie cz.6

Miałem ostatnio okazję przekonać się jak smakują słodycze, którym zajada się starsze pokolenie w Azji. Chodzi o dwa gatunki suszonych śliwek, mirabelki i oliwkę.

Śliwki i mirabelki są całkiem dobre, ale problem pojawia się przy oliwkach. Nie są złe, chociaż suszone oliwki są czymś bardzo egzotycznym. Podejrzewam, że to kwestia przyzwyczajenia. Aczkolwiek są zjadliwe. Dziwne w smaku, ale zjadliwe. To taka nietypowa, choć nawet smaczna przekąska.

Mimo wszystko polecam spróbowania!

Mefisto

#125. Azjatyckie łakocie cz.6 Read More »

#114. Azjatyckie łakocie cz.5

Jestem ogromnym fanem landrynek i wszelkiej maści cukierków. Byłem niesamowicie zaskoczony, kiedy w supermarkecie znalazłem landrynki od bardzo lubianej przeze mnie firmy Oishi.

Cukierki można dostać w sześciu smakach: lychee, ananas, cyntryna, mięta, pomarańcza oraz jogurt. Smak jogurtowy jest traktowany jako jakiś rarytas, bowiem nie zdarzyło się, abym znalazł więcej niż dwie sztuki. I – jak na rarytas przystało – są całkiem dobre.

Landrynki są lekko słodkie i wręcz rozpływają się w ustach. Idealne jako przekąska, czy do łagodzenia uproczywego kaszlu, jeśli akurat nie mamy zadnego medykamentu pod ręką. 😉

Zdecydowanie polecam!

Mefisto

#114. Azjatyckie łakocie cz.5 Read More »

#111. No cóż

I minęły cztery tygodnie intensywnej pracy, zabawy i nauki. Czas leci tak szybko, że czasem zastanawiam się, ile więcej mógłbym zrobić, a potem zaczynam pisać notkę i stwierdzam, że robię za dużo na jeden wpis. 😉

Zacznę wesoło. Smoczyński nauczył się pierwszego słowa, które wypowiada z prawie pełną świadomością. DAJ. DAJ. DAJ. Aż mi się “Gdzie jest Nemo” przypomniało.

Grunt, że spotykani ludzie w polskich sklepach reagują na to śmiechem. Widok brzdąca walczącego z połówką o sznurki w bluzie jest uśmiechogenny. 😉 Dodatkowo lubi sobie (po swojemu) pośpiewać, co brzmi przezabawnie, bo uporczywie stara się trzymać rytmu, ale mu nie wychodzi. 😉 Lubi też sobie powarczeć. W jednym supermarkecie tak warczał na jednego faceta, że ten uciekał w inne alejki jak nas widział. A ja myślałem, że do takiego efektu trzeba dużego, groźnego psa, a nie plującego na siebie niemowlaka… 😉

Smoczyński również coraz lepiej chodzi, więc pozwalamy mu biegać po mieszkaniu. Mały wariat pierwsze co robi, po znalezieniu się na podłodze, to leci do kuchni. Po co? Romansować ze zmywarką. No cóż, serce nie sługa… Przynajmniej “wybrankę” mogę mieć na oku. 😉 A muszę rzec, że to porządna partia, bo zmywa naczynia doskonale!

Byliśmy też kupić mu mleko modyfikowane i zobaczyliśmy to:

IMG_20180420_100512

Ale żeby mleko dla dziecka kraść? Mam naprawdę złe zdanie o ludziach i to wcale nie poprawia mojej opinii o nich. No cóż…

Wymyśliliśmy też sobie, aby zainwestować trochę czasu w rodzinne eskapady. Zerknąłem nawet na mapy, ale naszym głównym przygotowaniem było zainwestowanie w laptopa, na którym moglibyśmy oglądać filmy, pisać notki… Połówka wyskoczyła ze swoim dawnym marzeniem, aby znów mieć Alienware’a, czyli laptopa nakierunkowanego na gry (jednego mieliśmy i sprzedaliśmy). Idea grania w gry na przenośnym urządzeniu mi się spodobała, więc dałem połówce wolną rękę i staliśmy się posiadaczami Alienware’a 13 R2, czyli mniejszej wersji klasycznego laptopa gamingowego (czyli, dla niezorientowanych, wielkości zwykłego laptopa biurowego). Nie inwestowaliśmy w nowe urządzenie tylko odnowione (refurbished), które w sumie poza kilkoma zarysowaniami na tylnej ścianie ekranu, wygląda na kompletnie nowy.

Przez około 30 minut mieliśmy tam Windowsa 10. Świeży, nieruszany Windows, zainstalowany przez profesjonalny serwis… I przez 30 minut, do przeinstalowania systemu na inny, myśleliśmy, że dysk jest popsuty. Nie był. To Windows tak zacinał. No, Microsoft, toście mnie przekonali do waszego najnowszego systemu…

Swoją drogą niezła z nas rodzina geeków, która wypady za miasto zaczyna od kupienia laptopa… No dobra, po prostu chcieliśmy go kupić, a powód się dorobiło. 😉

Aczkolwiek laptop okazuje się zbawienny dla połówki, która z racji choroby często jest przykuta do łóżka i nie ma jak zabijać nudy. 😉

Ze świata gier: twórcy Aragami ogłosili, że w maju tego roku wyjdzie dodatek do gry o nazwie Nightfall (link do atykułu). Bardzo mi ten tytuł przypadł do gustu, a dodatek prezentuje się równie dobrze, zatem pozostaje nic tylko czekać! 🙂

Podczas okresu świątecznego nastąpił spodziewany wysyp promocji na gry oraz kilka darmowych tytułów: w tym jeden, nad którego zakupem się zastanawiałem, a skoro dają za darmo… Przy okazji dowiedziałem się o istnieniu kilku tytułów, które chciałbym zakupić, więc moja “lista życzeń” została zuaktualizowana. 😉 A portfel wyje boleśnie, bo czeka go dieta…

Niefajne wieści są takie, że Ghost of a Tale się zbuntowało i po aktualizacji nie chce się odpalić. “Pracuję nad tym”, ale się nie śpieszę. Twórcy wszak stwierdzili, że nie widzą problemu w zrobieniu pingwinowej wersji gry, co byłoby niezwykle miłe z ich strony. Chociaż ta wiadomość pochodzi bezpośrednio z ich konta, to ręki sobie uciąć nie dam, że na 100% tak będzie.

Co mnie za to cieszy: Rise of a Tomb Rider wyszedł Linuxa i Maca w tym miesiącu (a dokładniej 19 kwietnia)! Zawsze lubiłem Square Enix, ale teraz to ich po prostu kocham! Wciąż czekam też na premierę kolejnego epizodu SWTOR, który ma ukazać się – jak się jednak okazało – w maju.

Jeśli chodzi o nieprzyjemności to odwołano mi dwa spotkania z lekarką z rzędu. “Bo ona za dużo pracuje i nie mogą jej tyle płacić”, więc póki co nie mam co liczyć na wizytę i jakiekolwiek badania. Próbują za to na siłę umówić mnie z lekarzami, których nie znam, i których poznać nie chcę. Z wielu względów: nie chcę omawiać moich problemów od nowa, nie chcę się w ogóle męczyć z zapoznawaniem lekarza, nie mam kompletnie ochoty, aby mimo moich wywodów i starań, zostać olanym. I boję się, że nowy lekarz = nowa metoda leczenia, która niekoniecznie może być dobra, a tylko zmarnuje czas. Mogę jedynie dzwonić i pytać się, czy moja lekarka już pracuje. Czy tylko mi wygląda to na absurd?

Mieliśmy też jednego dnia dwa incydenty na drodze. Pierwszy: jakiś baran chciał się z nami ścigać na światłach. Nie byłoby w tym nic złego, bo my nie mieliśmy zamiaru się ścigać, więc wystarczyło go olać. Niestety mistrz kierownicy zajeżdżał nam niebezpiecznie drogę i mało nie spowodował zderzenia, więc na światłach (gdzie musiał się zatrzymać z powodu innych aut), połówka wysiadła i zdrowo go ochrzaniła. Trzy raz większy koleś kulił się ze strachu. Bezcenny widok!

Druga sytuacja to był cud i popis umiejętności połówki. Z podporządkowanej wyjeżdżała kobieta i robiła to w momencie, kiedy my byliśmy naprzeciwko niej. Połówka na szczęście odbiła tak, aby ona w nas nie uderzyła, a my nie wpadli na drugi pas na jadące z naprzeciwka auta. Oczywiście nie odbyło się bez ostrego hamowania! Najgorsze jest to, że babsztyl był nienormalny, bo ta kobieta jechała za nami, klaskała w dłonie i robiła nieuprzejme miny. No cóż…

Tyle atrakcji po to, aby kupić świeży chleb i słodycze w polskiej piekarni… Przynajmniej ciastka były dobre.

IMG_20180407_110409
Pomimo starań, ciasto również odczuło skutki gwałtownego hamowania – mimo wszystko i tak najlepiej z nas wszystkich

Aczkolwiek posyłanie połówki po słodycze to nienajlepszy pomysł, bo wysłanie jej po pudełko rogalików kończy się tym:

IMG_20180420_113508
Ponad 2 kilogramy rogalików… Najwyraźniej muszę zacząć precyzować wymiary pudełka. 😉 Dobrze, że można je mrozić.

Ponadto sytuacja u mnie w pracy jest na tyle nieprzyjemna, że być może seria Z życia urzędnika doczeka się swojego końca (przynajmniej dla tego biura). Żebym wiedział o co im wszystkim chodzi to pewnie bym to wyjaśnił, a tak to napiszę krótko: no cóż… Tyle tylko złego, że miałem ze stresu trzy tygodnie przerwy od wszystkiego, przez co popadłem w doła i miałem chwilę zwątpienia we wszystko (włącznie z prowadzeniem bloga). Przeżyłem i walczę dalej, innego wyjścia nie mam!

Co do truskawki to dalej nie rośnie… Za to w chińskim supermarkecie kupiliśmy bok choy (albo pak choy – szalenie podobne są), który zaczął rosnąć. Wsadziliśmy go w puszkę po pomidorach, daliśmy wody i mamy nietypowego kwiatka o długości około 40-45cm (póki co). Ziemniaka też kiedyś tak posadziliśmy i urósł na ponad metr… No cóż…

Wiecie co robi się, gdy na dywanie jest plama, a wy nie macie odpowiedniego środka do czyszczenia dywanów, a w okolicznym sklepie jest pod tym względem pustka? Kładziecie chusteczkę na podłogę i przyklejacie ją taśmą. I, co gorsze, to nie jest najdziwniejsza rzecz, jaką w życiu robiłem…

Przynajmniej brud się nie roznosił…

Z kwestii blogowych: zakładka O MNIE została zuaktualizowana i będzie aktualizowana jeszcze trochę. To, co chciałem wstępnie tam wrzucić, to wrzuciłem. A cała reszta sobie poczeka. Co do Kącika Technicznego to… pisze się! I to na tyle aktywnie, że mam nadzieję, iż pierwsza środa w maju będzie należeć do niego. Ale obietnic nie robię, bo życie bywa przewrotne!

No i na sam koniec: pyknęło nam magiczne siedem lat pokręconej znajomości z połówką. Jak sobie pomyślę, ile razem przeszliśmy, to zastanawiam się, jak się ta bajka nazywa. A, wiem. ŻYCIE! I tylko trzy raz musiałem połówce przypomnieć, że tego dnia świętowaliśmy naszą rocznicę… Za pierwszym razem jeszcze bym zrozumiał, ale te dwa kolejne razy (niemal jeden po drugim)? 😉 No cóż!

Mefisto (aka Japeś) – wyjaśnienie już wkrótce!

#111. No cóż Read More »

Scroll to Top