Author name: mefistowy

#054. Republika Hałasu: Wielki Powrót

Godzina raczej z takich, gdzie normalne jednostki już spią. Liczę na bycie normalną jednostką, więc próbuję spać, ale to nie jest ta noc, kiedy mogę to zrobić. Wiercę się i tłumię dźwięki z zewnątrz, ale one zawsze znajdują drogę do moich uszu, by rozpocząć pieśń swojego ludu, a moją katorgę.

Nadjeżdża samochód i w powietrzu czuć problemy, czuć je bardziej niż spaliny z biednego auta. Przedstawienie ma się dopiero zacząć. Dokładniej: przedstawienie ma się dopiero wytoczyć na scenę.

Wysiada z auta młoda kobieta w stanie, w którym zdecydowanie nie powinna prowadzić. Zbiera się chwiejnym krokiem i łup! Trzaska drzwiami, ale auto nie chce się zamknąć. Co robi normalny człowiek w takiej sytuacji? Sprawdza, czy coś nie blokuje drzwi i dopiero potem je zamyka. Ale my mamy do czynienia z pijaną mistrzyni, która siłą wszystkiemu poradzi, nie? Więc “łup” za “łupem” trzaska pojazdem, a ten wyje z bólu i błaga o litość.

Auto obrywa sromotny łomot, ale to nie rozwiązuje problemu. Zaczyna się więc walka słowna na przemian z użyciem przemocy. Już wiem, czemu niektóre auta mają takie dziwne wgniecenia, jakby ktoś je kopnął z półobrotu. Ten pojazd będzie mógł się szczycić łomotem od pijanej mistrzyni w stylu pijackie-łubudu.

W końcu auto ustępuje. Pewnie przepiłowała coś na pół tymi drzwiami. Zsapana i zmęczona idzie chwiejnym krokiem do domu. W końcu będzie cicho – myślę sobie. W końcu pośpię. Los jednak jest przerwotny i pijana mistrzyni sztuk nieznanych zaczyna kolejną batalię. Z drzwiami tym razem. W końcu pod wpływem procentów ciężko jest trafić w dziurkę od klucza.

Kobieta wyciąga więc swoją tajną broń: bluzgi i krzyki. Nijak jednak one otwierają mocarne drzwi z drewna niewiadomo jak cierpliwej jakości. Pojedynek trwa długą chwilę, aż w końcu drzwi ustępują, gdy kluczyk magicznie ląduje w dziurce. Chyba sam los się już zlitował i szepnął do wrót piekieł “rozstąpcie się”.

Zniknęła i dzielnicą zapanowała cisza. Była wręcz nieswoja po takiej ilości dźwięków, jakie uszy przetworzyły nocną porą. Znowu będę zmęczony – myślę sobie – ale byłem świadkiem jak pijana mistrzyni stosowała swe tajne ataki na jakże groźnych, choć nieco statycznych przeciwnikach. Mogę czuć się zaszczycony. W końcu taki zaszczyt mógł kopnąć akurat mnie o tak późnej porze dnia. W końcu tak się właście żyje w Republice Hałasu.

Mefisto

#054. Republika Hałasu: Wielki Powrót Read More »

#053. Droga przez mękę – szukanie nowego mieszkania

Anglia ma to do siebie, że czasem zadaję sobie pytanie, co ja tu robię. Tutaj jest jak w odbiciu zwierciadła, które w krzywym grymasie pokazuje szarą rzeczywistość. Nie zawsze, bo czasem są aspekty, które potrafią zaskoczyć, ale w przypadku wynajmu mieszkań jest to raczej zaskoczenie poprzedzające rozpacz.

Szukamy sobie większego lokum, bo nasze potrzeby proporcjonalnie się zwiększają (ale to nie tak, że utyliśmy – po prostu przybyło nam dóbr wszelkiej maści i pod każdą postacią). Padło więc na to, aby mieć mieszkanie z jednym pokojem i salonem conajmniej. Ceny są w moim mieście strasznie nieadekwatne, co do jakości, ale mieszkać gdzieś trzba, więc odpalamy przeglądarkę i szukamy odpowiedniego gniazdka dla nas.

Jak ktoś mi w ogłoszeniu pisze “apartament”, “wysokiej jakości”, “eleganckie”, “po remoncie” to spodziewam się mieszkania, które spełnia jakieś standardy.

  1. Skoro ma być po remoncie to chcę zobaczyć, że rzeczywiście jest po remoncie. A nie, że remont jest planowany, jak się wprowadzę (gdzie, jak, kiedy i dlaczego?).
  2. Wysoka jakość nijak ma się do zrośniętego grzybem okna, którego nie da się otworzyć.
  3. Zdjęcia z reguły są kilkuletnie – z reguły zaraz po remoncie. Z jednej strony się nie dziwię, widząc pobojowisko, jakby stado kogutów urządzało nielegalne walki w tymże “apartamencie”.
  4. Moje ulubione: w mieszkaniu jest zimniej niż na zewnątrz.
  5. Okna trzymają się na grzybie, ściany również.

Były też mieszkania, które wydawały się w porządku. Niestety, chcemy wynająć przez agencję. Te twory są powodem wrzodów na żołądku u mnie, bo kultura  i jakiś szacunek do osób, które są potencjalnym “klientem” to chyba rzeczy niespotykane.

  1. Zostaliście kiedyś ochrzanieni, bo nie wiecie, o którym mieszkaniu mówi pośrednik? Ja zostałem. Szkoda tylko, że na danej ulicy były trzy mieszkania do wynajmu (dwa od tej samej agencji) i podanie mi nazwy ulicy nic mi nie dało. Obrażony pan kazał mi sobie sprawdzić i się rozłączył.
  2. Pani była przekonana, że moja samozatrudniona połowa nie może udowodnić swoich zarobków. Co z tego, że sam prowadzę dokładną księgowość dla mojej miłości… Pani wiedziała lepiej.
  3. Nie wiem, co muszą brać w tych agencjach, by pokazywać zdemolowane mieszkanie, zapleśniałe z sufitem walącym się na łeb i nazywać je apartamentem po remoncie. Albo inaczej: jak bardzo myślą, że jestem głupi, że mi taki kit wciskają?
  4. Wmawianie mi, że dziura w podłodze, suficie, mózgu (o ile istnieje) tychże istot zostanie naprawiona zaraz jak zapłacę depozyt/wprowadzę się.

Oczywiście wciąż mieszkania nie wynajęliśmy, bo wybredne stworzenia jesteśmy. Dobre mieszkania schodzą szybciej niż uda nam się je zobaczyć, złe stoją i straszą swoją “atrakcyjnością”. Ceny też są ciekawie. Im gorsze mieszkanie, tym droższe (a na pewno depozyt wyżyszy – czyżby właściciel planował “uzbierać” na remont w przyszłości?).

Trzymajcie kciuki, abym w końcu coś znalazł zanim trafi mnie przysłowiowy szlag.

Mefisto

#053. Droga przez mękę – szukanie nowego mieszkania Read More »

#052. Nie może być łatwo

Obiecałem poprawę w sprawie pisania notek. Poprawy jak widać u mnie brak, ale spowodowane jest to szeregiem nieszczęść, które miały mnie utwierdzić w przekonaniu, że życie nie może być łatwe, miłe i proste.

Nie obchodzę świąt, ani za bardzo nowego roku – od po prostu mam dodatkowe wolne. Bo czemu nie. Jak dają to brać trzeba. Niestety, nie było mi dane nacieszyć się wolnym.

Zacznijmy od tego, że i ja, i moja śmieszniejsza połowa złapaliśmy zapalenie oskrzeli. Bo my wszystko robimy razem. Całe święta i nowy rok czuliśmy się, jakby nas tramwaj rozjechał i zapomniał zabić przy okazji. Typowe dla choróbska, by męczyć okrutnie. Co najgorsze służba zdrowia w Anglii pobiła mistrzostwo świata w byciu nadzwyczajnymi mendami społecznymi.

Chorowałem już od kilku tygodni, ale moja lekarka stwierdziła, że to wirus i samo przejdzie. Z takim nastawieniem zdychałem sobie spokojnie, aż temperatura mojego ciała przekroczyła 38 stopni i trzymała się tak kilka dni. Ledwo żywy udałem się do czegoś, co nazywa się Out of Hours GP, czyli mówiąc prościej – lekarz poza godzinami otwarcia przychodni (bo szedłem tam późno w nocy).

Pierwsze jaja: miejsce, gdzie Out of Hours GP się znajdują jest w remoncie, więc lecimy do głównej recepcji. Drugie jaja: tam nikogo nie ma. Trzecie jaja: zapytaliśmy sprzątaczy/obsługę, gdzie to jest i zostaliśmy skierowani na zły oddział, gdzie oddelegowano nas na zewnątrz. Biegaliśmy chwilę na zimnie, ja dysząc już okropnie, bo płuca bolą jak jasna cholera i nie mogliśmy znaleźć tego przybytku rozpaczy. Czwarte jaja: znaleźliśmy to na mapie dzięki wskazówce od ratowniczki z karetki (bo jej instrukcje były niejasne). W końcu trafiliśmy we właściwe miejsce. Byliśmy spóźnieni, a ja chyba osiągałem już jedność z wiecznością, bo mózg zdecydowanie mi siadał, ale udało mi się wydyszeć po co przychodzę i, na szczęście, nas przyjęto. Dalej już poszło jak z płatka, bo byłem w takim stanie, że pomimo braku gorączki (która spadła mi z wychłodzenia), dostałem antybiotyk. Czuję się już lepiej, co mnie bardzo cieszy.

Mojej połowie stwierdzono wirusa i wręcz wyrzucono ze szpitala. Gorączka 39 stopni to coś z czego “trzeba się cieszyć”, bo to znaczy, że “organizm walczy z infekcją”. Zapewne z takim podejściem temperatura 40+ byłaby błogosławieństwem i natychmiastowym powrotem do zdrowia. Następnym razem jak będę chory wrzucę się do lawy, opcjonalnie podpiekę się w piekarniku. Dodatkowo lekarz nie potrafił sprecyzować, kiedy temperatura zaczyna się robić niebezpieczna dla zdrowia! No i jakoś w moim przypadku, przy antybiotyku, spadła temperatura, a czuję, że moje ciało walczy powoli poprawiając mój kiepski stan. Na szczęście jestem diabeł i swoje sposoby mam. Moja połowa, wsuwając ten sam antybiotyk, ożyła i psuje mi internet co chwilę. 🙂

Dzięki takiemu leczeniu od jakiegoś dłuższego czasu interesuję się medycyną i jedno z moich postanowień z poprzedniej notki jest właśnie o tym, by zostać lekarzem.

Nie wspomnę o tym, że szukam prywatnych klinik, aby mieć szansę wyzdrowieć bez siedzenia w piekarniku.

Kolejną irytującą sprawą jest fakt, że nie mogę za bardzo grać w gry, bo popsuł mi się dysk. Szczęście w nieszczęściu, że był to dysk na gry, a systemowy z moimi prywatnymi danymi ma się dobrze. Tamten odłączyłem póki jeszcze da się odczytać dane i jak tylko dostanę nowy, zgram co najważniejsze i dalej będę męczył Was moimi recenzjami.

Póki co pozostaje mi odżyć i wykurować się do końca, a także nadrobić Wasze wpisy, których setki przeleciały mi przed oczyma w ostatnich dniach.

Mam nadzieję, że Wasze Święta i Nowy Rok były bardzo pogodne i pozbawione ekscesów życia codziennego. 🙂

Mefisto

#052. Nie może być łatwo Read More »

#051. Małe-duże decyzje

Cóż, miałem się poprawić z pisaniem notek, więc poprawiam się i piszę kolejną. Jak już wcześniej napisałem, moje życie przewróciło się do góry nogami i latam teraz z wywieszonym językiem załatwiając tysiące spraw na raz. Nawet jestem zadowolony, bo pomimo ogólnego zamieszania, całkiem sporo szczęścia spotkało mnie w ostatnim czasie.

Są też smutne rzeczy, o których nie chcę nawet myśleć. Jest też wkurzająca rzecz (a raczej podobno-człowiek) utrudniające mi normalne funkcjonowanie.

Nie o tym jednak chciałbym dziś pisać. Preferuję, aby ten wpis był spokojnym sprawozdaniem z ostatnich dni.

Byłem ostatnio w miejscu, które pozwala mi się wyciszyć. Nie miałem siły długo chodzić, ani moja połowa nie była gotowa na chłód jaki nas spotkał, a jednak te kilkanaście minut spaceru były wręcz orzeźwiające dla kogoś, kto ostatnio siedział cały czas w domu.

img_20161204_123027

Zima w Anglii jest lekka w przebiegu. Najgorszy chłód, jaki tu spotkałem to był chłód rzędu -1 do -5 stopni. I było to w czasie, kiedy spadł śnieg (co się rzadko zdarza), powodując zastój w mieście. Poważnie – większość sklepów, czy firm była pozamykana, bo na dworzu było kilka centymentrów śniegu.

img_20161204_123444

Zima powoduje, że część roślin zamiera, czyż nie? Nie w Anglii. Tutaj są – jak to określam – plastikowe rośliny, które są odporne na wszystko (może poza głupotą ludzką). Całkiem zabawnie to kontrastuje z wszechobecną śmiercią.

Najbardziej urzekły mnie zimowe grzybki. Nie wiem, jaki to gatunek. Bardzo prawdopobone, że jadalne tylko raz, dlatego nie próbowałem.

img_20161204_124450

I jest jeszcze ten mech. Mech bardzo mi się, z jakiegoś powodu, spodobał, więc zrobiłem mu zdjęcie. Ale nie jestem sobie w stanie przypomnieć, co to był za powód. Jedyne, co mogę powiedzieć, że mech to taka leśna, nawet ciepła poduszka, na którą można sobie przysiąść.

Taki krótki spacer jest bardzo odżywczy – w szczególności, że uciekasz na chwilę od miejsca pełnego problemu, od pracy, w której wspinasz się jedynie po szczeblach frustracji. Postanowiłem trochę rzeczy w moim życiu zmienić: poszukać lepszych perspektyw i mieć więcej czasu dla mojej połowy oraz dla samego siebie. Kiedyś wierzyłem, że ciężką pracą można świat zmienić i choć dalej w to wierzę, uważam, że definicja świata powinna zacieśniać się do grona najbliższych ludzi, których kocham i potrzebuję przy sobie.

Pora zacząć mieszkać w domu, nie tylko tam sypiać!

A teraz bonus dla tych, którzy czytają moje wpisy do końca. Ostatnio znalazłem informację o trzydziestoleciu Ubisoft’u. Pomimo iż nie darzę ich już taką sympatią jak kiedyś, wciąż ludzię ich stare gry. Aż do jutra (to jest do osiemnastego grudnia) można dostać od nich siedem gier zupełnie za darmo, które znajdują się pod tym linkiem. Wystarczy tylko założyć sobie (darmowe) konto, odebrać gry i ściągnąć ich nieszczęsne oprogramowanie, aby zagrać. Wszyscy, którzy kupili już coś komuś na święta, a zapomnieli o sobie, mogą sobie zrekompensować to tymi kilkoma tytułami.

Mefisto

#051. Małe-duże decyzje Read More »

#050. Wydajność gier okiem pingwiniarza

Wydajność gier to temat rzeka w świecie graczy, w szczególności dla świata Linuxa, który od kilku lat jest małymi kroczkami wdrażany do świata wirtualnej rozrywki. Nie wiem czemu powoduje to tyle boleści wśród użytkowników innych platform – w końcu to tylko szansa dla jakiejś części społeczności, aby dołączyć do grona graczy eksplorujących fabułę kolejnej opowieści albo bezmyślnie tłuc co popadnie – zależy, co gra zakłada. “Specjaliści” zakładali i wciąż zakładają ile czasu zajmie Linuxowi upadek w świecie gier. W końcu rozgrywka ma około 5-15% spadek wydajności na pingwinowym systemie (porównując go do Windowsa).

Chciałbym dzisiaj wyjaśnić, co stoi za tym spadkiem klatek na sekundę, które w dwudziestym pierwszym wieku są wyznacznikiem dobrej zabawy, a dla bardziej hardkorowych odmian graczy synonimem wyższości.

1. Gry nie są robione na Linuxa, są portowane z Windowsa.

Oczywista sprawa dla kogoś, kto siedzi w temacie. W uproszczeniu: łatwiej i taniej jest stworzyć “program” (dokładniej nakładkę tłumaczeniową), który opiera się na tłumaczeniu Linuxowi, co robi gra (zasada działania przypomina WINE). Napisanie gry od podstaw, aby działała konkretnie pod dany system byłoby czasochłonne i pieniądzożerne, a jak wiadomo twórcom gier zależy na zyskach, a nie wolontariacie.

Sposób ten działa, a jego “koszt” minimalizuje się wraz z rozwojem firm przeportowujących gry.

W tą nakładkę wlicza się wszystko: grafika, audio, połączenie z siecią… Każdy z osobnych elementów może wpłynąć na wydajność gry, w szczególności, jeśli port jest kiepskiej jakości (takie rzeczy się, niestety, zdarzają).

2. Sterowniki graficzne.

Prawdą jest, że producenci kart graficznych wydają tzw. “game ready graphic card drivers”, które są specjalnie napisane, aby maksymalizować wydajność konkretnej gry. Linux może w obecnej chwili pomarzyć o czymś takim, w szczególności, że kod źródłowy jest zamknięty i społeczność nie może ich doskonalić na własną rękę (jak dzieje się to z innymi aplikacjami z otwartym kodem źródłowym). Chociaż tego typu rzeczy wydarzały się w przeszłości i mam cichą nadzieję, że producenci wrócą do wspierania wydajności pingwinowego systemu.

3. OpenGL a DirectX

OpenGL jest odpowiednikiem DirectX z zaznaczeniem, że OpenGL nie powstał z myślą o grach. Obie rzeczy odpowiadają za przerobienie linijek kodu na piękną (bądź nie) grafikę na ekranie.

Z racji faktu, że OpenGL nie powstał do gier tylko do renderowania grafiki 3D, powoduje to problemy programistów przy przeportowywaniu tytułów na Linuxa. Czasem coś trzeba programistycznie obejść, aby działało, co oznacza, że wydajność gry może spaść. W ostatnich czasach sporo pracy też zostało włożone w jego rozwój, aby stał się trochę bardziej przyjazny w stosunku do gier.

Na szczęście jego następcą jest Vulkan specjalizujący się między innymi w grach, co ma ułatwić i ujednolicić grafikę między różnymi systemami. Nie oznacza to jednak, że w przypadku przeportowania wszystko będzie idealnie dopasowane i port da się bezproblemowo wykonać bez dodatkowej pracy.

Podsumuję to w skrócie: Linux to nie Windows i każdy z systemów wymaga od gry innego działania. Nie jest to jednostronne. Gry przeportowane z Linuxa na Windowsa również gubiłyby ilość klatek na sekundę, ponieważ brak jednolitości w sferze programowania powoduje przestrzeń, gdzie liczy się kreatywność i umiejętności porterów, aby rozwiązać dany problem. Mimo tego, tak długo jak mogę pograć na moim pingwinie, jestem zadowolony. Koniec końców zachowana jest płynność gry przez co żadna strata nie wpływa na moje odczucia, a i bez tego mogę grać, jeśli tylko fabuła mnie wciągnie (wypowiem się o tym w innym wpisie).

Bonusowo: Odświeżanie monitora a ilość klatek na sekundę (fps).

Będę szczery – przeciętny monitor ma częstotliwość odświeżania mieszczącą się między 50-60 Hz (najczęściej jest to 60, Hz). Istnieją specjalne monitory, które mają wyższą częstotliwość. Numerki te przekładają się na to, ile nasze oko może dostrzec klatek na sekundę na danym ekranie. Mówiąc prościej: nie potrzeba mieć w grze 300 fps, gdzie nasze oko zobaczy tylko 60 na monitorze 60 Hz.Także oznacza to, że jeżeli nie mamy lepszego monitora, to duża ilość fps’ów nie zwiększa naszych wizualnych odczuć tak długo jak ilość klatek na sekundę utrzymuje się lub przekracza 60.

Dlaczego o tym piszę? Aby uświadomić Was, że wysoka wydajność niekoniecznie może przekładać się na większe odczucia wizualne. Jeśli zachowana jest płynność to co nam szkodzi skupić się na fabule? Nikt nie musi być lepszy/gorszy od drugiego tak długo jak mamy się po prostu dobrze bawić.

Mefisto

#050. Wydajność gier okiem pingwiniarza Read More »

#049. Żyję!

Trochę mnie tu nie było. Jak na moją “częstotliwość” dodawania wpisów to nawet sporo. Aczkolwiek jestem: żyję tylko życie me napięło się okrutnie, naprężyło dość boleśnie, aby sprawdzić, ile zniosę. Mówiąc próściej: zabiegany jestem i dnia mi nie starcza. Zdarzyło mi się trochę radości, była też cała masa smutków. Ot po prostu piękno każdego dnia. Być może któregoś dnia opiszę w szczegółach, o co chodzi, ale póki co pozostanie to tajemnicą.

Chciałem tylko dać znać, że wciąż tutaj jestem i czaję się po kątach. Trochę rzadziej, ale korzystając z piękna dzisiejszego dnia (a dokładniej tego, że jestem chory), postanowiłem się przypomnieć.

Postanowiłem się wziąć w garść i poprawić, bo szkoda mi z różnych powodów tak zaniedbywać bloga (wszak trochę punktualności i skrupulatności mnie on nauczył). Wpisy będą się pojawiać, może troszkę nieregularnie, ale moje postanowienie jest takie, aby chociaż raz w tygodniu czymś Was uraczyć (albo dobić). Trzymajcie za mnie kciuki!

Mefisto

#049. Żyję! Read More »

#048. Zeus: Pan Olimpu (Zeus: Master of Olympus)

Ostatnio dostałem lekkiej awersji do nowoczesnych gier, wypasionej grafiki i skomplikowanych procesów obliczeniowych. Z dziwną tęsknotą w sercu przemierzałem kolejne strony z promocjami gier, szukając sensu w moim gierkowym życiu. Zdarza się, kiedy taki wyjadacz gier jak ja, tęskni za starymi tytułami, szukając czegoś z nieskomplikowaną grafiką, ale godzinami rozrywki, od której nie idzie się oderwać. W końcu znalazłem coś, co poprawiło mój humor i przypomniało lata młodości, kiedy było to coś niesamowitego.

(przepraszam za wielkość screenshot’ów, ale ta gra ma 16 lat i najlepiej działa w takiej rozdzielczości)

screenshot

Zeus: Master of Olympus (Zeus: Pan Olimpu) to gra stworzona przez Impression Games, wydana w 2000 roku przez Sierra Entertaiment. Jak łatwo można się domyślić, gra dotyczy mitologii greckiej, oferując nam pełnię rozrywki jako bardzo dobra strategia. Istnieje również dodatek do gry Poseidon: Master of Atlantis (Posejdon: Bóg Atlantydy), która oferuje dodatkowe scenariusze do rozegrania oraz lekkie zmiany w samym silniku gry.

#048. Zeus: Pan Olimpu (Zeus: Master of Olympus) Read More »

#047. Trochę o tym, jak kochać

Mam ostatnio gorsze chwile, chwile zwątpienia i słabości. Znowu od życia dostałem po tyłku no i to boleśnie morduje mi każdą myśl o beznadziejności sytuacji. Wiadomo: typowy dół, bo życie to nie bajka tylko jakaś sinusoida przypadków, raz dobrych, raz nie.

To tak słowe wstępu, bo notka będzie o czymś innym. Notka będzie o tym, jak kochać.

Mając tego paskudnego doła przekonałem się jak wiele mam. Mam osobę, która mnie kocha, przytulając mnie każdej bezsennej nocy, abym poczuł się lepiej. Mam kogoś, kto pomimo zmęczenia będzie mnie rozśmieszać i wygłupiać ze mną, jakbyśmy zapomnieli dorosnąć.

Miłość najbardziej czuje się wtedy, kiedy świat wali się na głowę, a Ty biegasz niczym przerażony kurczak i nie wiesz, dokąd uciec. Słowa “kocham Cię” są zwieńczeniem, ale niczym w porównaniu do czynów wykonywanych z miłości, do najprostszych gestów przesyconych tym uczuciem, do bliskości, która daje mi zasypiać wiedząc, że mam kogoś ważnego obok siebie.

To wspaniałe myśleć o kimś, jak o swoim skarbie, kto rozumie Cię bez słów, chociaż słowa są potokiem myśli. Chociaż miewam gorsze dni, wciąż zaliczam ich do tych wesołych, bo mam przy sobie najwspanialszą osobę na świecie, która udowadnia mi, że każdy smutek można zamienić w radość. Da się w końcu śmiać przez łzy.

Takiej miłości się nie znajduje. Ją trzeba wyhodować sobie w sercu i nauczyć się, jak obdarzyć nią drugą osobę.

Mefisto

#047. Trochę o tym, jak kochać Read More »

#046. Star Wars: The Old Republic

Ze wszystkich gier, w które przyszło mi grać, SWTOR (czyli tak jak w tytule) jest tym tytułem, który wywrócił moje życie do góry nogami. Grałem w obie części Star Wars: Knights of The Old Republic (tak zwany KOTOR) i ucieszyłem się, kiedy dowiedziałem się o SWTOR, kontynuacji serii, która budziła (i budzi do dziś) tyle emocji.

SWTOR to gra MMORPG, co oznacza tylko tyle, że swoją rozgrywkę RPG dzielisz z masą ludzi dookoła. Niezbyt to fajne, w szczególności dla takich mruków, jak ja, którzy rzadko dzielą się rozgrywką z innymi osobami (za wyjątkiem pewnych zielonych stworków). Ale tam, w uniwersum na bazie KOTOR’a, możesz grać na własną rękę w towarzystwie przeważnie fanów bądź ludzi zainteresowanych grą, czasem mając styczność z niewyżytym motłochem, który relacji międzyludzkich nie opanował w ogóle. Ale to prawie jak w urzędzie. Jeden ci pomoże, inny powie, że to twoja wina. Z tą różnicą, że jakiś spory czas temu wprowadzono patch, który odbniża poziom Twojej postaci do danej lokacji, przez co nikt nie bawi się w mordowanie ludzi z niższymi poziomami. Od tamtej pory liczy się tylko gra!

Są dwie frakcje: Republika (dla niezorientowanych: ci dobrzy) i Imprerium (dla niezorientowanych: ci źli). Każda liczy po cztery klasy z czego dwie władają mocą, a dwie nie. Moją rozgrywkę skupiłem wokół Jedi (władający mocą po stronie Republiki) i Sith (władający mocą po stronie Imperium). Wszystkie te postaci mają swoją historię, którą ekspolorujesz poprzez wykonywanie misji związanych z daną klasą. SWTOR to nie jest taki klasyczny MMORPG, gdzie musisz się sporo naczytać. Twórcy postarali się o wersję z podkładem aktorów, przez co czuję się jakbym grał w najzwyklejszego RPG z tą różnicą, że za plecami biegają inni ludzie.

Jeżeli chodzi o głosy męskie to polecam grać klasami Sith Warrior i Jedi Knight, bo najlepiej się ich słuchało, a fabuła potrafiła trzymać w napięciu. Niestety nie umiem utożsamiać się z kobiecymi postaciami, więc nie powiem Wam, która klasa ma najlepszy żeński głos. Przepraszam.

Gra posiada masę dodatków (Rise of the Hutt Cartel, Galactic Starfighter, Galactic Strongholds, Shadow of Revan i Knights of the Fallen Empire oraz Knights of the Eternal Throne, który wyjdzie w grudniu) oraz “zajęć dodatkowych”. W “zajęciach dodatkowych” wliczyłbym walki statkami, czy też rozbudowę własnego domu (lub domów, jeśli stać Cię na więcej niż jeden) albo też i dodatkowe planety, na których czają się misje wciągajace nas do nowych wydarzeń w świecie STWOR. Multum wydarzeń społecznościowych zapewnia zabawę nawet jeśli skończyło się rozwój postaci, misje dzienne pozwalają zarobić specjalną walutę na lepszej jakości zbroje. Nie wspominając już o fanach serii Gwiezdnych Wojen, których rozmowy na czacie nadawałyby się na książkę. Takiego wczucia we własną postać nie odczywa się nawet na cosplay’ach.

Do niedawna zagłębiałem się w “rozszerzenie” o nazwie Knights of the Fallen Empire, w którym moja postać zmienia się w Outlandera – kogoś, kto tracąc 5 lat życia wkracza na arenę wojny, jako lider i ostatnia nadzieja przeciwko mocarnemu wrogowi: Eternal Empire pod władaniem krwiożerczego Arcanna. Generalnie rzecz biorąc każda misja to budowanie gruntu pod walkę: rekrutacja nowych członków przymierza, zdobywanie potrzebnych zapasów, czy też działanie drugiej stronie na nerwy (w tym to ja jestem mistrzem).

Nie będę się jednak rozpisywał nad fabułą, ponieważ wyznaję zasadę, że każdy gracz powinien sam zagrać w grę i stwierdzić, czy mu się podoba. Pozwolę sobie udostępnić kilka screenshot’ów, które zrobiłem grając w ostatnie rozdziały.

Czy gra jest warta polecenia? Jeżeli uwielbiasz Gwiezdne Wojny to zdecydowanie powinno się spróbować. Rozgrywka jest darmowa dla całej podstawowej fabuły (do pięćdziesiatego poziomu), więc masz unikalną szansę wczuć się w fabułę nim zdecydujesz, czy gra Ci się rzeczywiście podoba. Potem, jeśli polubisz SWTOR, możesz albo dokupić sobie dodatki, albo wykupić miesięczną subskrypcję (która poza dodatkami pozwoli Ci między innymi korzystać z dodatkowego doświadczenia, czy lepszych przedmiotów oraz co miesiąc zasili Twoje growe konto elektroniczną gotówką do wydania w ich sklepie).

Swoje konto utworzyłem w lutym 2013 roku i od tamtej pory, z mniejszymi bądź dłuższymi przerwami, gram zachłannie dla ciekawej fabuły. Jeżeli masz ochotę wejść do uniwersum Gwiezdnych Wojen, ale nie wiesz, od czego zacząć, daj mi znać. Z chęcią pomogę postawić pierwsze kroki w kierunku nowej przygody.

Mefisto

#046. Star Wars: The Old Republic Read More »

#045. Aktualizacja życia do wersji 2.3

No i stało się to, co dzieje się co roku. Przybyło mi jeden rok więcej; kolejny rok doświadczenia do niesienia na własnych plecach. Mogę sobie pogratulować kolejnego osiągnięcia w życiu: przetrwałem w tym coraz gorszym świecie. Nie dałem się przeciwnościom losu, czy też ludziom, którzy chcieli zniszczyć cokolwiek w moim życiu, abym miał ciężej, ani mojemu najgorszemu wrogowi: samemu sobie.

Wydarzło się wiele rzeczy w ciągu ostatniego roku, których będę żałował do końca życia. Były też rzeczy, których nigdy nie zapomnę, bo były wyjątkowe. Starałem się, jak mogłem, aby być szczęśliwym człowiekiem, przejmując się tym, aby i mi, i mojej śmieszniejszej połowie było dobrze. Pewnie daleko nam do tego ideału, ale jeśli pomimo naszych problemów potrafimy się wciąż uśmiechać, to chyba nie jest najgorzej.

Kilku najbliższych znajomych złożyło mi życzenia, bo niespecjalnie celebruję tego typu okazje; matka naskrobała gigantycznego emaila jak to ma w zwyczaju, a moja połowa standardowo przyłożyła mi w twarz nim oznajmiła mi, że zapomniała. Z tym, że przyłożenie było przez sen, a ja zamiast wypocząć zastanawiałem się, czy na leżąco może lecieć mi krew z nosa. W ramach przeprosin dostałem w ostatni weekend tort urodzinowy, który był robiony bardzo niestandardowo.

Postanowiłem uwiecznić tyle, ile mogłem. W końcu takich rzeczy nie widuje się na co dzień.

Musicie wiedzieć, że u mnie w mieszkaniu ciepło jest tylko w pokoju, gdzie śpimy, bo tam elektryczny grzejniczek dogrzewa nasze zmarźnięte ciała niemal cały czas. Kuchnię i łazienkę ogrzewamy tylko na ten czas, kiedy musimy w nich urzędować. Ogrzewanie w tym ekologicznym domu jest drogie i nieopłacalne, bo ciepło ucieka każdą możliwą szczeliną (a uwierzcie mi – jest ich sporo). Mieliśmy więc do pomocy w gotowaniu… farelkę. Początkowo do ogrzewania nas, a potem…

Moja połowa wykorzystała grzejniczek, aby cukier rozpuścić, a masło zamienić z kamienia w masło.

img_20161105_190045

Dalej było nawet standardowo: cztery żółtka ubić z cukrem, aż do połączenia składników, masło rozbić gdzieś na boku i dodać do składników. Potem dodaliśmy kakao i nieco nalewki bursztynowej. Całą masę położyliśmy na kupione wcześniej spody do ciasta. Całość moja połowa udekorowała świeczką, abym miał prawdziwe spóźnione urodziny. Żeby było zabawniej, dostałem nawet napis LOL zrobiony ze skórek od pomarańczy.

Na niebie co chwilę pojawiały się fajerwerki, rozświetlające niebo. Stwierdziliśmy, że cała Anglia celebruje moje spóźnione urodziny.

img_20161105_193420
Taki niefotogeniczny fajerwerek

Co do ciasta… Pamiętacie motyw z cukrem i farelką? Niezbyt się roztopił i czuć go było przy każdym kawałku. Do tego ciasto wyszło zbyt słodkie jak na nasz gust, ale za to nalewka nadała mu niesamowitego smaku – czegoś w rodzaju goryczki. Pewnie nie będzie następnego razu, bo zjedzenie całej kostki masła niezbyt było zdrowe, ale raz w życiu można sobie pozwolić.

Moja połowa bardzo postarała się za co bardzo dziękuję. Było śmiesznie. Śmieszniej było chwilę potem, kiedy miłość ma stwierdziła, że mam urodziny w grudniu. Mój obolały nos bolał mnie jeszcze bardziej: ze śmiechu.

Oczywiście pozostała jeszcze kwestia zmycia naczyń po urodzinowym szale. Zgadnijcie na kogo wypadło w tym roku?

Mefisto

 

#045. Aktualizacja życia do wersji 2.3 Read More »

Scroll to Top