problemy

#362. Powoli i do przodu

Dzień dobry wieczór!

Czuję się, jakbym ostatnią taką notkę pisał pół wieku temu. Nie dlatego, że czuję się, jakby minęło pół wieku, ale dlatego, że tyle się wydarzyło (i wciąż ma się wydarzyć). Spróbuję to wszystko (w miarę) w skrócie opisać.

Zacznijmy od spraw blogowych. Opowieść o Wędrowcu dobiegła końca! Ale to dopiero pierwsza część. Druga już się tworzy. 😉 Trzecią część mam w planach, ale na razie to dosyć odległy temat. Póki co jednak robię sobie przerwę od publikowania czegokolwiek w środy, bo na razie studia wystarczająco mnie wykańczają (a wiadomo, że od tego roku moje oceny liczą się już do średniej i bardzo zależy mi na wyróżnieniu – tym bardziej, że póki co mam na nie szansę :P).

Zauważyłem też, że zaczynają mi się kończyć recenzje gier. 😂 Nie to, że ich nie mam, bo w gry staram się grać, kiedy tylko mam trochę wolnego czasu, ale od jakiegoś czasu zwyczajnie nie napisałem żadnej. Muszę też pograć w mniej zajmujące tytuły, bo ostatnio grywam tylko w duże produkcje, nad którymi (z braku czasu) siedzę czasem i miesiącami. 😛

Zacząłem też (i to od dzisiaj, bo paczka doszła kilka godzin temu 😂) realizować swoje małe marzenie odnośnie kolekcjonowania jakiś przypinek z gier, które przeszedłem i przyczepianie ich do tablicy korkowej. Tablicę mam (nie korkową, ale materiałową – też jest fajna), kilka przypinek też. Oto efekt:

Fakt, dodałem też przypinki, naklejki i metalowe znaczki z rzeczy niezwiązanych z grami, ale wciąż bliskimi mojemu sercu i powiem tak: mi się podoba. 😀 Teraz szukam po necie różnych pierdółek i zobaczymy, co z tego wyjdzie za jakiś czas. 😉

A na samym szczycie polaroid z twórcami gry Monster Prom. <3

Mam też zdjęcia naszej kolekcji Lego związanego z Minecraftem (innych nie miałem sposobności sfotografować bez bólu tyłka pewnego jegomościa :P). Mały Smoczyński pomaga mi budować zestawy i idzie mu coraz lepiej (w sensie: potrafi chwilę usiedzieć na tyłku i mi pomóc 😂). Zostało nam jeszcze kilka zestawów do złożenia i nie wiem już, gdzie je będzie można postawić. 😂

(mała poprawka: na zdjęciach jest jednak mniej zestawów niż myślałem 😂)

Co do Lego to planuję zrobić osobny kącik i tam wrzucać zdjęcia złożonych przez nas zestawów. 😉

No to teraz będzie mniej wesoło…

Idziemy ze Smoczyńskim prywatnie do specjalistów. Publiczni specjaliści tak nas mieli w dupie, za każdym razem wyciągając inną wymówkę (teraz mają łatwiej, bo jest koronawirus i tym się mogą w kółko zasłaniać), że po prostu poddaliśmy się i przestaliśmy wierzyć w to, że oni cokolwiek będą chcieli pomóc. I pewnie bym nawet o tym nie pisał, gdyby nie to, że poinformowaliśmy wszystkie publiczne służby o naszej decyzji i jesteśmy nękani. Bo czym innym mogę nazwać ciągłe telefony, nachodzenie nas w domu bez zapowiedzi, multum emaili bo dziecku TRZEBA pomóc. Jak pomóc? Wysłać go do żłobka. I co w tym żłobku? Zrobimy plan działania, którego oni i tak się nie będą trzymać, i moje dziecko zamiast się rozwijać, to będzie się cofać w rozwoju. Dwa razy już to przerabialiśmy, za trzeci raz podziękuję. Już nie mówiąc, że jest koronawirus i nie chcę, aby mały przytargał to do domu i zaraził Całość (tak, też możemy się tym tłumaczyć).

Staramy się z całych sił, aby Smoczyński robił kroki do przodu i nasza praca zaczyna w końcu dawać jakieś efekty. Dlaczego więc mam zaufać kobietom, które twierdzą, że Smoczyński koniecznie musi nauczyć się pokazywać karteczki z obrazkami wyrażającymi jego potrzeby, skoro on już nauczył się wyrażać te potrzeby słowami?

Chyba rozumiecie moje wkurzenie. Mam sporo na głowie i dochodzi mi szukanie specjalistów, organizowanie wyjazdu (prawie do Londynu) w momencie, kiedy powinniśmy się izolować i zamiast jakiegoś zrozumienia, dostaję dziesiątki telefonów i emaili, które w niczym nie pomagają.

Aby nie kończyć notki w takim posępnym nastroju: Smoczyński dostał książkę “Tata Amelki” Doroty Zawadzkiej (superniani) z dedykacją. 🙂 Dzięki niej nie poddaliśmy się i nie straciliśmy całkiem nadzieji. 🙂

Mefisto

#362. Powoli i do przodu Read More »

#335. Wędrowiec z Krańca Czasu cz.41 – Czas zmian

Japeś poczekał kilka dni, aż Jake pójdzie do pracy i da mu conajmniej kilka godzin czasu na realizację swojego nowego planu. Kiedy tylko jego współlokator opuścił bunek, od razu zabrał się za przyzwanie członka Rady Najwyższych. Na dywanie wysmarował imię Merlina, a Smok wypowiedział zaklęcie. Wtem w oparach magicznej mgły ukazała im się sylwetka starca, która uważnie rozejrzała się po pokoju.

– Ach, witaj Smoku! I ty, Japesiu! – przywitał się. Wędrowiec odpowiedział mu skinieniem głowy.

– Witam Merlinie! Ten tutaj był na tyle niecierpliwy, aby wezwać ciebie już teraz. – burknął Prastary i spojrzał na Japesia.

– Ach, zatem masz dla mnie odpowiedzi na moje pytanie? – zapytał starzec głaszcząc swoją brodę, z której co chwilę sypały się Marzenia i uciekały każdą szczeliną na zewnątrz.

– Nie. Mam za to kilka pytań. – odpowiedział spokojnie, ale stanowczo. – Dlaczego Cienie są traktowane w ten sposób. Co one takiego zrobiły, że wszyscy muszą ich nienawidzić? Czy Kraniec nie widzi, że to, co robi, jest złe?

– Odważny jesteś, mój chłopcze. Czy wiesz, co grozi za kwestionowanie zasad Krańca? – odparł Merlin swoim spokojnym, starczym głosem. Wędrowiec kiwnął głową potakująco, jednak dalej był na tyle zdeterminowany, aby uzyskać odpowiedzi na swoje pytania. – Cienie są specyficzną grupą Krańca. Oni wykonują wyroki naszych sądów. Są niczym innym jak katami, a nikt przecież nie lubi katów.

– To nie tłumaczy nienawiści do nich. – rzekł dalej spokojnie. W końcu rozmawiał z członkiem Rady, a ten mógł pstryknięciem placów sprawić, aby wyparował. – Wykonują ciężką pracę, są elementem naszej społeczności. Ludzie też kiedyś dzielili się na klasy, na kasty i kopali tych, którzy byli w gorszej pozycji od nich. Mimo ich wewnętrznego zepsucia, poszli o krok dalej i budują społeczność dążącą do wzajemnego szacunku. Powoli burzą dzielące ich mury. Dlaczego my tak nie możemy? Przecież jesteśmy wolni od pychy, która nimi rządzi…

– Czy aby na pewno jesteśmy wolni? – zapytał Merlin, a Japesia wręcz zaskoczyło to pytanie. – Kraniec ma to do siebie, że idealizujemy samych siebie, bo wciąż porównujemy siebie do ludzi, których znaliśmy przed tysiącami lat. My, członkowie Rady, widzimy to, jednak nasz świat nie potrafi się tak nagle zmieniać. Jesteśmy słabi pod tym względem. Dlatego wysyłamy was w pojedynkę do ludzi, abyśmy uczyli się współczuć sobie nawzajem. To monotonne i długotrwałe zajęcie, ale, patrząc na ciebie, mój chłopcze, widzę, że przynosi efekty.

– Wy wiedzieliście o tym? Dlaczego nie zrobiliście nic, aby im choć trochę ulżyć? – zapytał. Starzec znów podrapał się po głowie.

– Spotkałoby się to z dużym oporem Krańca Czasu. – odparł spokojnie. – Gdybyśmy zaczęli wymagać od Krańca, aby traktowali Cieniów jak każdego członka naszego społeczeństwa, podnieśliby bunt i mielibyśmy rewolucję, która nie skończyłaby się dobrze. Nie jesteśmy zdolni do empatii o ile nie nauczymy się jej żyjąc jako ludzie.

– Potężny Merlinie. – rzekł Wędrowiec poważnym głosem. – Życie jako człowiek nie sprawiło, że zyskałem zdolność do empatii. Ja ją zawsze w sobie miałem, potrzebowałem ją jedynie z siebie wydobyć. Wierzę, że nie potrzebujemy wysyłać cały Kraniec tutaj, aby przeżyli jedno ludzkie życie. Wierzę, że musimy zacząć mówić o naszych problemach, aby zmusić istoty do tego, by zaczęły czuć. Jesteśmy do tego zdolni tylko bronimy się przed tym zasłaniając oczy na zmartwienia innych.

– To bardzo odważne stwierdzenie, chłopcze. – rzekł starzec. – Gotów jestem poddać je próbie, aby sprawdzić jego prawdziwość.

Japeś poczuł swego rodzaju uglę mając po swojej stronie członka Rady Najwyższych. Chociaż nie oznaczało to jeszcze zwycięstwa, Merlin zdawał się wierzyć w to, co mówił Wędrowiec, bo jeśli byłaby to prawda, oznaczałaby przełom, którego pilnie potrzebował przestarzały kręgosłup moralny całego Krańca Czasu. A chłopak, chociaż nie do końca wiedział jeszcze jak, gotów był poruszyć niebo i ziemię, aby zacząć istotne zmiany.

Dyskusję między starcem a Japesiem przerwał dźwięk otwieranych drzwi. Do mieszkania wszedł Jake i oniemiał widząc tak istotną personę przed nim. Spojrzał pytająco na swojego współlokatora, ale nim ten zdążył się odezwać, głos zabrał milczący do tej pory Smok.

– Świetnie, że wpadłeś! Japeś właśnie zamierza zamienić się z tobą rolami, aby trochę ci ulżyć. – Cień na te słowa zaregował jak oparzony i momentalnie znalazł się przy Japesiu, który z jednej strony pragnął zamordować Prastarego, a z drugiej musiał zmierzyć się z błyszczącymi ślepiami Jake’a.

14.10.2020_22-22-44

– Czy ciebie do reszty popieprzyło? – warknął groźnie, a Wędrowiec chciał cofnąć się o kilka kroków, ale nie zdążył, bo Cień złapał go za ubranie i przysunął do siebie. – Czy ty w ogóle pojmujesz to, jaką krzywdę chcesz sobie zrobić?

– Opanuj się, chłopcze. – Merlin oparł dłoń na ramieniu Jake’a, a ten cofnął się i chwycił się za ramię. Wędrowiec od razu domyślił się, że Cień dostał właśnie ostrzeżenie. – Nasz drogi Smok lubi jak zawsze trochę namieszać, ale nie to jest tematem naszej dzisiejszej dyskusji. Prawda, Japesiu?

– I tak, i nie. – odparł Wędrowiec. – Z początku jedyne, co chciałem to zamienić się z tobą, abyś już nie cierpiał. Merlin jednak uświadomił mi, że nie tędy droga.

– Zabiłbym się myśląc o tym, że cierpisz w ten sposób. – mruknął Jake. Nie ruszał się jednak czując dłoń jednego z najpotężniejszych starców w każdym znanym im wymiarze. – Myśl o tym byłaby gorszą torturą niż każda moja chwila spędzona jako Cień!

– Japeś na szczęście to sobie uświadomił. – rzekł łagodnie Merlin i zabrał swoją dłoń z ramienia Jake’a. Na twarzy chłopaka namalowała się ulga, jednak wciąż pozostawał czujny. – Nasz drogi Wędrowiec ma odważną wizję odnośnie zmian naszego świata, a ja gotów jestem go wysłuchać.

Mefisto

#335. Wędrowiec z Krańca Czasu cz.41 – Czas zmian Read More »

#308. Wędrowiec z Krańca Czasu cz.28 – Trudna rozmowa

Japeś obudził się wcześnie rano i powlókł swoje półprzytomne (z powodu całonocnych rozmyślań) ciało do pracy. Tam oczywiście odprawił swoją japesiową magię, do której modliło się pół internetu, a potem równie anemicznie popędził do domu. Wyżarł z lodówki wszystko, co jeszcze nie dostało nóżek i ignorując Smoka, udał się do pokoju.

Przez kilka następnych godzin zadręczał się pytaniami, co tylko doprowadzało go do furii. Jednocześnie musiał przyznać, że Jake miał do niego anielską cierpliwość, bo on sam miał ochotę przywalić sobie krzesłem. Próbował zająć umysł codziennymi obowiązkami, ale nic nie dawało rady natrętnym myślom. W końcu postanowił rzucić wszystko na jedną kartę. Sięgnął po telefon i wysłał wiadomość do chłopaka.

30.06.2020_00-07-22

Japeś 19:24
Moglibyśmy porozmawiać?

Jake 19:27
Nie

Japeś 19:27
🙁 🙁 🙁

Japeś 19:31
Proszę

Jake 19:34
nope

Japeś 19:34
Zacznę wysyłać ci zdjęcia mojej zapłakanej twarzy, jeśli się nie zgodzisz! 🥺🥺🥺

Jake 19:34
wtf 😳

Jake 19:35
bede po 20 w domu

Japeś 19:35
Ok! 😊

Uradowany zebrał się natychmiastowo. Nim jednak wyszedł postanowił porozmawiać ze Smokiem.

Prastary drzemał na kanapie, więc delikatnie obudził go, a kiedy ten przestał się wściekać o to, że Japeś odbierał mu prawo do snu, usiadł zgrabnie na łóżku. Wędrowiec spojrzał mu głęboko w oczy, a potem poszedł do kuchni i wrócił z całym opakowaniem psich chrupek.

– Idę do Ja… Do Cienia. Muszę z nim wyjaśnić pewne sprawy. Dalej jestem na ciebie zły. – zaznaczył ostro, ale Japeś nie potrafił długo się złościć. Nie miał na tyle wyćwiczonych mięśni na twarzy, aby wykrzywiać je w ponurym grymasie. – Zostawiam ci jedzenie, bo nie wiem, kiedy wrócę. Tylko się nie opchaj!

– Jestem generalnie negatywnie nastawiony do jakichkolwiek dalszych relacji między tobą a Cieniem, ale że zostawiasz chrupki to przemilczę tą kwestię. – odparł oblizując się z radości. To był ten dzień, kiedy opcha sobie brzuszek smakołykami z górnej, kuchennej półki. Bogom niech będą dzięki za powalone życie Japesia!

– Ja też nie jestem szczęśliwy z tej sytuacji, ale zje mnie ona od środka, jeśli nie dostanę odpowiedzi na niektóre pytania. – poklepał Smoka po głowie, ale ten nawet się nie przejął. Domyślał się, że Wędrowiec będzie chciał wiedzieć, o co chodziło w tej sytuacji i koniec końców poszedłby szukać odpowiedzi. A lepiej, aby męczył Jake’a niż jego.

Japeś wyszedł z domu i ledwie zdążył na autobus. Właściwie to wbiegł z impetem w zamykające się drzwi i kierowca musiał się upewnić, że chłopak wciąż żył. A skoro autobus stał, Wędrowiec przeżył, to pozwolił mu wejść na pokład i kontynuować jego podróż do kolejnego punktu w jego życiu, który miał całkowicie odmienić jego los. Po raz kolejny.

W końcu dotarł do celu swej wyprawy. Stał pod drzwiami Jake’a. Nie potrafił jednak zebrać się w sobie, aby zapukać. Przerażenie brało górę nad zdrowym rozsądkiem. Wszak szedł prosto w szpony Cienia, a słyszał wiele historii o tym, jak te stworzenia bez skrupułów zjadają Wędrowców na śniadanie albo dla zabawy zrzucają ich z Krańca Czasu. Ot tak, po prostu!

Drzwi jednak zostały otworzone przez Jake’a, który zmierzył morderczym wzrokiem Japesia.

– Co taki zdziwiony? Czuję cię już odkąd wysiadłeś z autobusu. – burknął do niego, a po chwili – widząc zakłopotanie Wędrowca dyskretnie sprawdzającego, czy nie przesiąkł zapachem swojego potu – dodał. – Ech… Wyczuwam cię jako magiczną istotę.

Cień widział jednak, że Japeś zachowuje się jak chodząca galaretka, więc wciągnął go do mieszkania, zamknął drzwi, a potem siadł na brzegu łóżka czekając, aż jego dygoczący gość przestanie dygotać i zacznie zalewać go pytaniami, pretensjami, czy cholera wie czym jeszcze.

– Posłuchaj… – zaczął niepewnie, a Jake wzruszył rękoma pokazując mu, że Wędrowiec miał całą jego uwagę. – Chociaż mnie oszukałeś i chociaż bardzo bym chciał to nie potrafię mieć do ciebie o to wszystko pretensji. To jest dziwne tym bardziej, że cała nasza znajomość to jedno wielkie kłamstwo… Ale jestem w stanie to nawet zrozumieć, chociaż mało z tego wszystkiego rozumiem.

Japesia zdziwił fakt z jaką łatwością poszło mu wyrzucenie tego z siebie. A może po prostu za bardzo skupiał się na wszystkim i zapomniał na chwilę o swoim strachu i niepewności?

Jake za to był zdumiony. Spodziewał się kłótni, wyzwisk, obelg, ale Wędrowiec przyszedł do niego ze znacznie większym kalibrem. Chłopak wstał, wszedł do kuchni, zabrał flaszkę i wrócił z nią na łóżko. Od razu wypił solidny łyk.

– Nie pijesz za dużo? – zapytał nieco zaniepokojony Japeś. W końcu ilekroć się widzieli, Cień pił niesamowite ilości alkoholu, jakby chciał się conajmniej wyłączyć.

– Piję tyle odkąd zacząłem spędzać z tobą więcej czasu. Ciebie nie da się pojąć na trzeźwo… – westchnął, wziął kilka sporych łyków i spojrzał na swojego rozmówcę. – Powiedz mi, co ci odbiło tym razem? Zamiast wściec się na mnie i zapomnieć, że istniałem, ty przychodzisz do mnie i okazujesz mi zrozumienie. Ciebie walec potrącił jak tu jechałeś, czy co? Powinieneś być wściekły! Jestem Cieniem! Najgroszym złem dla takich jak ty!

– Prawdę mówiąc to jestem trochę zły na ciebie, ale jadąc tutaj zacząłem zastanawiać sie, dlaczego tak postąpiłeś. Wolałeś, abym nie wiedział, bo nie chciałeś, abym się odsunął, prawda? – zapytał, a Jake znów westchnął, upił kolejny solidny łyk i kiwnął potakująco głową. Japeś podszedł do niego i delikatnie, aczkolwiek stanowczo zabrał mu butelkę, którą odstawił na podłogę. Sam usiadł obok Cienia i wpatrywał się w niego czekając, aż coś powie.

– Z początku zależało mi tylko na tamtym dupku, który mi uciekł. Gdyby nie Prastary, pozbyłbym się go i zapomniał, że w ogóle istniałeś. Ale on potrzebował czasu. No i jeszcze Siya wymyśliła sobie nas swatać. A ty jesteś jaki jesteś. Ciężko tak po prostu udawać, że ktoś, kto żyje tak swobodnie, nie istnieje. – mruknął patrząc się w podłogę. – Nie chciałem cię tak po prostu wyrzucać ze swojego życia. Nawet jeśli było to nieuniknione.

– Ja żyję swobodnie? – zdziwił się Wędrowiec. Z jego perspektywy wszystko waliło się raz po razie, a on obrywał kopniaki od każdej możliwej rzeczy, a najbardziej od samego siebie.

– Japeś, pół świata żyje tym, że kichnąłeś, a ty chodzisz po ulicach jak gdyby nigdy nic. Wtapiasz się w tłum, bo masz wywalone poza skalę, a wielu sławnych podcina sobie żyły, bo zbyt dużo ludzi się na nich patrzy w jednym momencie. Ty jesteś bogiem mitowisizmu! – Jake spojrzał na twarz Japesia, który w głowie notował sobie, aby sprawdzić co to za religia ten mitowisizm… – Żyjesz swobodnie, bo jesteś sobą i się tego trzymasz. Zazdroszczę ci.

– Zazdrościsz? – zdziwił się. Cień wydawał się taki wolny, a jednak w jego głosie czuć było lekką gorycz, której Wędrowiec nie mógł pojąć.

– Moja egzystencja tutaj jest bardzo skomplikowana. Ty zdecydowałeś, że chcesz przeżyć jedno ludzkie życie, a ja nie miałem wyjścia. Bycie Cieniem jest.. trudne. – westchnął po raz kolejny. Chciał sięgnąć po butelkę, ale Japeś złapał go za dłoń i ani myślał puścić.

– Możesz wyjaśnić? Chciałbym lepiej zrozumieć jak to jest być Cieniem. – zapytał i cierpliwie czekał, aż Jake przeanalizuje pytanie i da mu odpowiedź nakierowującą go choć trochę w stronie zrozumienia.

– To będzie ciężkie… Ale niech ci będzie.

Mefisto

#308. Wędrowiec z Krańca Czasu cz.28 – Trudna rozmowa Read More »

#307. Z życia urzędnika cz.11

Myślałem ostatnio o tym, o czym można by było napisać w serii notek o urzędniczej pracy. Niestety mój nowy dział jest na tyle sprawny i zorganizowany, że omijają mnie niektóre biurowe problemy. Nie to, że za nimi tęsknię. Jest wprost przeciwnie. Cieszę się, że te małe absurdy zostały za mną gdzieś daleko w tyle i nie spadają na mnie niczym lawina nieszczęść, kiedy ja za pięć minut mam zacząć zbierać się do domu.

Są jednak takie aspekty, które nigdy się nie zmienią. No dobra – może w jakiejś dalekiej przyszłości ktoś wynajdzie panaceum na typowo biurowe choroby, ale postawmy sprawę jasno: to nie wydarzy się w ciągu najbliższych kilku lat, ani nawet w ciągu najbliższych dziesięcioleci.

Problem spędzający mi sen z oczu to nic innego jak oprogramowanie. Może nie ono samo, bo zdaję sobie sprawę, że programista raczej nie miał na myśli doprowadzenie biurowych stworzeń do depresji, ani też pozbawienie urzędników resztek chęci do życia, ale bardziej chodzi mi o moment, kiedy program zaczyna nawalać i musimy się zmierzyć z konsekwencjami tego, co ma się wydarzyć.

Bo przecież program nie wywali się, kiedy zapiszemy postęp, prawda? On będzie czekał jak ostatnia menda, aż kursor zacznie zbliżać się do magicznego “zapisz”. I kiedy będą nas dzielić dosłownie piksele od tej bezpiecznej przystani, od naszej kwestii życia i śmierci, pół ekranu zawali nam informacja tak dosadna w przekazie, że możemy się równie dobrze powiesić. “Wystąpił błąd i program został zamknięty”.

Nawet kiedy staramy się być sprytniejsi od kodu i zapisujemy plik co sekundę, aby uniknąć porażki, na sam koniec okazuje się, że format pliku jest jakiś nie taki i Word, ten sam Word, w którym tenże plik przed chwilą zapisywałem, otworzy go jak puszkę Pandory, wysypie mi na twarz całe to zło składające się z bliżej nieokreślonych kwadracików. □□□□□.

Arkusze kalkulacyjne często wprowadzają mnie w stan niepewności, że jest mnie więcej niż jeden. Ilekroć staram się otworzyć jakiś konkretny plik na współdzielonym przez mój dział dysku, to jest on przez kogoś zajęty. Nie będzie to jednak nikt z moich współpracowników, ani żaden z naszych szefów. Przed twarz wyskoczy mi komunikat, że nie mogę otworzyć pliku, bo już go używam. I nie wiem, co mam w takich momentach robić. Zaakceptować fakt, że jest mnie więcej niż jedna osoba i akurat oboje uparliśmy się na otwieranie tego pliku w tym samym momencie? Co by było, jakby nas było troje?! Walka na arenie, aby uzupełnić tabelki w Excelu?!

Odsuńmy jednak produkcję plików na bok. W końcu w urzędach mamy specjalistyczne programy, robione pod “nasze” potrzeby (przy czym nikt nie sprecyzował, kto kryje się pod słowem “nasze”). Pomimo iż stada programistów polerują kod do perfekcji, to i on nie jest wolny od skaz.

Zdarza się, że ekran ładowania zawiesi się i zostaję ja oraz kręcąca się w kółko ikona ładowania. Już po kilku minutach wpatrywania się w ekran wiem, że mam dwie opcje. Odświeżyć stronę i liczyć się z tym, że dostanę w twarz komunikatem w stylu “wystąpił błąd”, a moja praca pójdzie na marne albo zrobić sobie jednoosobową imprezę w mojej głowie i przez resztę czasu śpiewać you spin me right round, baby, right round, bo przecież nie czekam tak pierwszy raz i mam do reszty zryty beret!

Praca urzędnika na każdym polu potrafi być ciekawa. A jak jest u Was w pracy?

Mefisto

#307. Z życia urzędnika cz.11 Read More »

#217. Bardzo długa notka

Nie wiem od czego zacząć notkę, więc zacznę ją od ostrzeżenia, że będzie długo. Raz, że ostatnia pamiętnikowa notka była dwa miesiące temu, dwa, że, jak zawsze, działo się więcej niż ustawa mogłaby przewidywać.

W życiu mamy strasznego pecha do ludzi. Pod nami mieszka para w wieku około 50 lat. Ona pracuje, on nie, ale to średnio istotne w tej historii. Ważne jest to, że przeszkadza im nasze dziecię, ale oczywiście nic nie powiedzą tylko nawalają muzyką, stukają, pukają i odwalają inne cuda na kiju – wiecie: dają nam znać jak na dorosłych i odpowiedzialnych ludzi przystało. Sam poszedłem, zapytałem i dostałem potwierdzenie, że przeszkadza, więc chcąc być dobrymi sąsiadami, wyciszyliśmy co się dało. Nawet zrezygnowaliśmy z korzystania z pokoju dziennego na jakiś czas, aby nie drażnić bojowych staruszków. I to tylko część rzeczy do naszych norm, których przestrzegaliśmy od początku, aby żyło się nam wszystkim miło.

Oczywiście sprawiło to tylko to, że jeszcze bardziej się zaczęli tłuc i wydłużyli swój repertuar do niemal 23. Wiadomo: jak ktoś stara się, aby było lepiej to musicie komuś zrobić na złość za to. Na szczęście Smoczyński ma mocny sen i szczerze wywalone na poczyniania naszych sąsiadów.

I żeby nie było – nie pozwalamy Smoczyńskiemu być głośno. Nie skacze po podłodze, nie tupie i nie robi wiele innych rzeczy, które dzieci normalnie mogłyby robić (za co dostaliśmy już ochrzan, że on ma do tego prawo i nie można mu nie pozwalać). Oni za to udowadniają mi, że najwięcej hałasu mają w głowach, bo najczęściej tłuką się, kiedy nasze dziecię siedzi na podłodze i składa kartonowe pudełka (ma nowe hobby) albo ogląda bajki, albo bawi się na łóżku, albo śpi, albo nawet go nie ma w domu.

Rozmawialiśmy o tej sytuacji z naszą family support worker (coś jak pracownik socjalny – wyjaśnię za moment dlaczego ją mamy) oraz health visitor (coś jak położna/pielęgniarka od dzieci, która wizytuje nas do 2 urodzin dziecka, a niekiedy dłużej). Health visitor była zdziwiona jak się dowiedziała, że my staramy się schodzić im z drogi, bo, cytując, “to jego dom i on ma prawo czuć się w nim dobrze, to oni muszą się dostosować”. Trochę tego nie popieram, bo chciałbym normalnie współżyć w ludźmi, ale jak widzę jak się oni zachowują mimo naszych starań to ciężko mi się z nią nie zgodzić…

Starałem się być miłym sąsiadem, ale skoro oni nie chcą to po prostu będę żył tak, abym się czuł dobrze. Szacunku się nie dostaje tylko się na niego zasługuje. Owszem – nie jestem bydlakiem i nie będę im teraz na złość robił, ale cytując family support worker: “zrobiliśmy więcej niż ktokolwiek by zrobił na naszym miejcu”, health visitor: “oni muszą się z tym pogodzić”, moja matka: “jak im się nie podoba to mogą wypie… wyprowadzić się”. 🙂 Oczywiście jeśli przyjdą ze mną porozmawiać to z miłą chęcią spróbuję rozwiązać ten problem, ale bądźmy szczerzy: raczej nie przyjdą…

Wróćmy jednak do tematu family support worker. Poprosiliśmy jakiś czas temu naszą health visitor o pomoc, bo Smoczyński ma swoje problemy (nie wiemy jakie, ale to może być i autyzm, i ADHD, i wszystko co ma podobne objawy – na razie czekamy na diagnozę), a wtedy też i my byliśmy przytłoczeni, bo tamten dom okazał się ruiną, agencja nas męczyła, nachodziła, zgubiła nasz jeden czynsz nawet, w pracy dręczyła mnie już-na-szczęście-eks-menadżerka, więc zaproponowano nam kogoś takiego, kto może pomóc nam wszystkim ze wszystkim.

Spotkaliśmy B., która była wielką pomocą, kiedy musieliśmy się przenieść. Potem przekazała nas do N., która ma nas pod skrzydłami cały czas. N. szybko zauważyła, że Smoczyński ma problem i my to widzimy, ale nikt nas za bardzo nie słucha. Przynosiła nam specjalne zabawki dla niego, zabierała nas na grupy zabaw i powoli potwierdzała przypuszczenia, że naszę dziecię ma jakiś problem. Posłuchaliśmy jej o poszliśmy do lekarki, a ta poobserwowała Smoczyńskiego i stwierdziła, że rzeczywiście trzeba nam pomocy specjalisty. Czekamy teraz na skierowanie do pediatry, aby kontynuować diagnozę. Czekamy też na wizytę u logopedy, aby pomóc małemu z mową, bo ja zdechnę jak się nie dowiem, co to jest ten “babałaj” (coś z japońskiej piosenki, ALE CO?).

Przy okazji wraz z health visitorką załatwiła nam miejsce w grupie, gdzie są “dzieci ze specjalnymi potrzebami”, bo tam mogą nam pokazać jak bawić się z dzieckiem, aby go rozwijać. Chociaż N. powiedziała, że jest pod wrażeniem naszych postępów, bo mimo wyraźnych trudności Smoczyński nie odstaje dużo od swoich rówieśników. Może tylko mało mówi, ale to jest ciężka rzecz, kiedy brakuje mu odpowiedniej ilości koncentracji. Staram się walczyć o jak najlepsze wsparcie dla niego, bo wiem, że brak odpowiedniej pomocy ma bardzo dużo konsekwencji w przyszłości…

Ostatnio jednak trochę nadrobił zaległości w mowie i powiedział swoje pierwsze zdanie: “daj jeść”. No dziecko Połówki po prostu – wiecznie głodne! 😂

Skoro wciąż jesteśmy w temacie mojego dziecka to wychowałem sobie posłusznego buntownika. 😀 Żeby to zobrazować: ostatnio ubzdurał sobie, aby nam uciekać z sypialni, kiedy śpimy. I oczywiście leci do pokoju dziennego, zamyka bramkę zamontowaną po to, aby nie uciekł z tegoż pokoju i się tam bawi. No człowieki kochane! On zwiewa nam do pokoju przygotowanego specjalnie dla niego, gdzie jest w miarę bezpiecznie. 😀 I oczywiście śmieje się swoim złowieszczym śmiechem, jakby conajmniej kota w tyłek ugryzł, jak gdyby złamał wszystkie pieczęci i uwolnił Krakena, jakby otworzył wrota piekieł, aby dokonać ostatecznego zniszczenia świata, a on tylko zwiał do pokoju bezpieczniejszego niż sama sypialnia. No mistrz po prostu! 😂 Ale przynajmniej złapany na gorącym uczynku nie protestuje tylko wraca do sypialni.

Smoczyński popsuł też swój telefon. Wciąż rosną mu zęby, więc okazjonalnie gryzie wszystko, co się da. Ostatnio dziabnął też telefon i poszedł ekran… A myśmy mu smarowali dziąsła paluchami – jakby ugryzł to by odgryzł. 😱

Kupiliśmy nowe mebelki… Jednym z nich jest nowe, duże biurko dla mnie. 🙂 I wygodne krzesło, na którym i tak siedzę jak jakaś konstrukcja klocków z tetrisa… Ale nowością biurka nie nacieszyłem się długo – moja podkłada pod mysz się stopiła i zostawiła ślad. 😱 Nawet nie wiem od czego to się stało!

Złożyłem też aplikację o pożyczkę na studia. Było z tym sporo problemów, bo z jakiś powodów mogłem starać się tylko połowę kwoty. Zadzwoniłem na infolinię i tam mi powiedziano, że to normalne. 😮 Musiałem tylko zaznaczyć, aby automatycznie zwiększono kwotę pożyczki przy zmianach wprowadzonych przez uniwersytet i poinformować uniwersytet, aby zmiany te wprowadził. Zrobiłem to i dostałem info, że jak tylko moja pożyczka pojawi się w ich wspólnym systemie to to zrobią. Ostatnio mi wyskoczyło, abym potwierdził, że jestem Europejczykiem, więc muszę wysłać im moje dokumenty (ID i akt urodzenia). Po tym powinno być już wszystko! 🙂

Udało mi się też w końcu dogadać z instruktorem jazdy i od września będę się uczył jeździć. 🙂 Żałuję, że nie udało się tego załatwić wcześniej, ale na wakacje zawsze są tłumy chętnych. Mam tylko nadzieję, że będę lepiej jeździł niż w grach… 😛 Jeśli nie to bójcie się wszyscy wy, którzy znajdziecie się przede mną na drodze! 😂

Połówka przekonała mnie do założenia profilu na stronie mowned, gdzie można stworzyć listę swoich telefonów, które się miało. Zrobiłem listę i wspominaliśmy sobie tamte czasy, pogadaliśmy o telefonach i o ludziach. W sumie to głównie jaraliśmy się emo, ale to takie w naszym stylu. 😂

Jeśli chodzi o gry to jestem wkurzony. Gram sobie obecnie w Kingdom Come: Deliverance i jest to gra ciekawa, ale zbugowana aż po ostatnią linijkę kodu. Grałem sobie przez 53 godziny (nie pod rząd oczywiście 😂) i nagle zniknął mi zapis gry, a sama gra się nie włączała… Jak mi się udało ją odpalić to pograłem chwilę od początku, a potem coś znowu się wykrzaczyło i gra bez względu na ustawienia graficzne wisi mi na 14fpsach, a jest zbyt dynamiczna i podczas walki nic nie widzę. Nie było żadnej aktualizacji, czy czegokolwiek co mogłoby to popsuć. Z tego, co czytałem to sporo graczy tak ma i trzeba to po prostu przeczekać. To tak jakbym miał ciche dni z grą. 😯

No i chcąc nie chcąc muszę się z tą grą na razie pożegnać – przynajmniej aż jakaś aktualizacja wyjdzie…

Wróciłem do Dragon Age Inquisition, bo tak jakoś wyszło, że jej nie skończyłem i o niej zapomniałem. Gra się chyba na mnie mści, bo co chwilę wpadam w jakąś dziurę, z której nie mogę wyjść, wpadam w tekstury, przeciwnik zrzuca mnie z samej góry i większość czasu tarabanię się na górę… No człowieki kochane! Ja chcę tylko w spokoju pograć! 😂

Ze spraw blogowych: mam trochę bajzel w moich pomysłach, ale postanowiłem małymi kroczkami wziąć się za ich realizację. Pierwsza rzecz: chcę spróbować zrobić mapę lokalnych podróży i wstawić ją zamiast linków. Trochę tak smutno to wygląda, a ja chcę mieć wesołego bloga (skąpanego w ciemnych barwach, bo mnie oczy od jasnego koloru bolą). 😀 Mapa będzie nietypowa, więc mam nadzieję, że WordPress mi na to pozwoli, bo jak nie to będę musiał kombinować.

Druga rzecz: marzy mi się nowy wygląd bloga. 🙂 Oczywiście ciemny, bo oślepnę. 😂 Ale nad tym jeszcze pomyślę, bo muszę najpierw sam uzgodnić ze sobą, co bym chciał, a to dosyć trudne…

Powoli kończę też sprzątanie nowego biurka (nawet nie wiecie jaki ja tutaj mam chaos), więc niedługo skończą mi się wymówki do rysowania. I obiecuję sobie, że będę rysować pół godziny dziennie dla relaksu. Jeśli dobrze pójdzie to może nawet wezmę się za jakieś poważniejsze rysunki, skończę grę paragrafową albo zajmę się rysowaniem komiksów… Chciałbym mieć tyle motywacji to robienia czegoś, ile mam do obiecywania sobie, że to zrobię… 😛

Jako, że ta notka ma już z kilometr, zostawiam Was z wesołym Totoro! 😉

totoro

Mefisto

#217. Bardzo długa notka Read More »

#148. Z życia urzędnika cz.6

Ciąg dalszy narzekania na urząd miasta musiał w końcu nastąpić.

Mamy bezwzględny zakaz zostawiania prywatnych rzeczy na biurkach. Tak bezwzględny, że po piętrach krążą siewcy zła, dementorzy i dżuma w jednym: pracownicy zatrudnieni tylko po to, aby ci o tym przypomnieć. Czy pisałem już, że urząd miasta ma długi, a mimo to roztrwania je na głupoty?

Inną sprawą, jeśli chodzi o wyrzucanie pieniędzy w błoto, jest kupno nowych biurek za kilka milionów. Co z tego, że stare są w całkiem dobry stanie. Nie pasują do naszego “smart” środowiska pracy.

Skoro mówimy o marnotrawieniu publicznych funduszy: parę lat temu miasto zainwestowało kilkadziesiąt milionów w odbudowę zabytkowej stacji. Prace przerwano w trakcie, bo zabrakło pieniędzy. Kolejny przykład to linia autobusowa łącząca obszary w obrębie kilku urzędów miasta, przy której szacowany koszt już w trakcie budowy rósł i rósł, a sama budowa przeciągnęła się w czasie powodując wiele zakłóceń na drogach i niepewności wśród mieszkańców, czy aby na pewno pieniądze idą na rozbudowę sieci autobusowej.

Tego typu sytuacje powodują między innymi to, że Urząd Miasta jest zamykany na święta, aby zaoszczędzić na ogrzewaniu. Nie pomyślą jednak, aby święteczne strojenie ulic zacząć w grudniu, a nie w listopadzie. Najwidoczniej te wcale nie kosztują…

Jak zawsze brakuje pieniędzy na pracowników: redukcja etatów i zrzucenie pracy na innych mają pomóc w rozwiązaniu sytuacji finansowej. Efekt? Coraz więcej ludzi odchodzi do prywatnych przedsiębiorstw, na wczesne emerytury lub też po prostu ucieka w te pędy. W moim dziale ponad połowa nowych pracowników zrezygnowała w trakcie pierwszych trzech miesięcy. To chyba o czymś świadczy.

Jest źle i nie wygląda na to, aby było lepiej. Niestety. I jest to coś, co zaczyna wkurzać mnie coraz bardziej popychając mnie w kierunku drastycznych zmian…

Mefisto

#148. Z życia urzędnika cz.6 Read More »

Scroll to Top