lekarz

#349. Wędrowiec z Krańca Czasu cz.47 – Burzenie ścian

Chociaż Japeś bardzo mocno starał się (a jeszcze mocniej wierzył), że obecna sytuacja powinna ich wszystkich jeszcze bardziej do siebie zbliżyć, tak nagle znalazł się pomiędzy kolejną kłótnią Jake’a i Siyi. Cień wkurzał się o to, że dziewczyna próbowała pomagać im wynosić sprzęty z domu, a ona irytowała się, że traktował jej ciążę jak inwalidztwo. Wędrowiec wiedział, że jeśli nie wkroczy między tych dwoje to rzucą się w końcu sobie do gardeł, a przecież byli najlepszymi przyjaciółmi, a nie najgorszymi wrogami. Chłopak wziął głęboki oddech i wskoczył między rozgrzane do czerwoności młot i kowadło, aby przyjąć na siebie impakt uderzenia.

– Z medycznego punktu widzenia ciąża to nie choroba, ale organizm traktuje ją bardziej jak pasożyta. – zaczął, a jego towarzysze spojrzęli na niego niczym na kosmitę, który przybył nauczyć ich żyć w miłości i pokoju, podczas gdy oni chcieli zacząć kolejną wojnę. – Chcę przez to powiedzieć, że Siya może się czuć gorzej, ale nie musi.

Wszyscy troje zamilkli na chwilę do momentu, aż Jake westchnął ciężko.

– Japeś ma rację. Wybacz, że tak panikuję, ale martwię się i o ciebie, i o dziecko. – zwrócił się do swojej przyjaciółki.

– Ja też przepraszam. Znam cię na tyle długo, aby wiedzieć, że robisz to z troski, a nie ze złośliwości. – uśmiechnęła się. – Na szczęście mamy Japesia, który panuje nad sytuacją.

– Fakt. – Cień zaśmiał się nie wierząc, że Wędrowiec po raz pierwszy ugasił emocjonalny pożar zamiast doprawić go benzyną. – Zróbmy to tak: ja i Japeś będziemy znosić rzeczy na dół, a ty spakujesz wszystko, co będziesz w stanie spakować. A jeśli poczujesz się gorzej to od razu dasz nam znać.

– Okej. – kiwnęła głową i wszyscy udali się do swoich zajęć.

Mieszkanie Japesia szybko zostało opróżnione z mniejszych dóbr, które zawiezione zostały do mieszkania Siyi. W ciągu następnych dni Jake wraz ze swoim znajomym usunęli większe meble i zawieźli je do wynajętego na ten cel garażu. Zaraz potem zaczęli jeździć od jednego sklepu budowlanego do kolejnego i stopniowo zapełniali pustą przestrzeń materiałami budowlanymi.

W międzyczasie Cień ustalał kwestie finansowe tak, aby jego znajomy był usatysfakcjonowany, ale i on oraz Japeś nie zostali puszczeni z torbami. W końcu był to spory projekt, a tego typu rzeczy pochłaniały gotówkę jak szalone. Wędrowiec wiedział, że powinien porozmawiać o podwyżce ze swoim szefem: jakby nie patrząc to był jego pomysł i czuł się odpowiedzialny za dopięcie na ostatni guzik kwestii pieniężnych.

Następnego dnia udał się do swojego przełożonego i wyjawił mu cel swojej wizyty.

– Co się stało, że zamarzyła ci się podwyżka? – zapytał starzec zdziwiony nagłym zainteresowaniem Japesia kwestią jego wynagrodzenia.

Chłopak zawahał się przez chwilę, czy aby powinien był wdrażać obcą osobę w problemy swojego prywatnego życia, ale z drugiej strony nie wiedział nawet, jak miałby skłamać, więc na jednym oddechu wyrzucił z siebie:

– Potrzebujępieniędzynaprzebudowęmieszkaniabobędęmiećdziecko. – na słowa Wędrowca ordynator otworzył szufladę i wyciągnął z niej buteleczkę z wódką z napisem “otworzyć w przypadku Japesia”. Sprawnym ruchem opróżnił ją do dna, pomlaskał przez chwilę i spojrzał na swojego podwładnego.

– Będziesz mieć dziecko? Jak? – zapytał z wyczuwalną dozą upicia w głosie.

– To znaczy nie ja tylko koleżanka. I to nie moje dziecko tylko jej, a ja chcę jej pomóc je mieć. – Japeś w stresie zaczął wyrzucać z siebie słowa, a starzec westchnął ciężko, otworzył znów szufladę i wyciągnął kolejną butelkę. Powtórzył antyjapesiowy proces uspokojenia się i zmierzył wzrokiem Wędrowca.

– Więc masz dziecko, ale go nie masz? – zapytał ponownie upewniając się, że dobrze usłyszał.

– Tak, bo ma je koleżanka. – chłopak kiwnął potulnie głową, a ordynator wziął głęboki oddech.

– I to nie jest twoje dziecko? – spytał wiedząc, że od Japesia dostanie odpowiedź, która najpewniej zdzieli go po twarzy.

– Tak, bo jest koleżanki. – odparł. Starzec wiedział, że za cholerę nie pojmie rozumowania swojego podwładnego, więc wyciągnął z szuflady stosowne papiery, które podpisał i obiecał przekazać księgowości.

Uradowany Wędrowiec podziękował i wybiegł z biura ordynatora mało nie wpadając na lekarza (tak, tego lekarza). Za nim z pomieszczenia wyczłapał mocno już podchmielony starzec, który spojrzał na swojego współpracownika.

– On ma dziecko, ale go nie ma, bo ma je koleżanka. Uwierzyłbyś? – zaśmiał się pijackim głosem i ruszył powoli na obchód. Lekarz na te słowa wyjął telefon z kieszeni i wybrał numer do swojego psychologa, aby przezornie umówić się na wizytę. Skoro ordynator był w takim stanie po rozmowie z Wędrowcem…

Japeś za to znów szedł jak tornado – tym razem niesamowicie szczęśliwe tornado. Wszakże czuł się dumny, że tak łatwo udało mu się osiągnąć zamierzony cel i nic przy tym nie schrzanił (przynajmniej w jego mniemaniu).

Zaraz po pracy udał się do swojego mieszkania, gdzie Jake i jego znajomy Artur przymierzali się do burzenia ścian. Wędrowiec podzielił się z nimi wesołą nowiną niemal podskakując jak piłeczka pod wpływem ekscytacji i euforii.

– Uczcijmy to. – zaśmiał się Artur wręczając mu młot do wyburzenia ścian. – Uderz jako pierwszy.

– To się źle skończy. – mruknął Cień.

Japeś złapał za ciężkie narzędzie i pociągnął je za sobą pod ścianę dzielającą mieszkanie na część kuchenną-dzienną i sypialnianą. Przez dłuższą chwilę męczył się z młotem i Jake powoli zaczął uspokając się na myśl, że Wędrowiec nie da rady go podnieść na tyle, aby uderzyć w ścianę. Niestety upartość jego chłopaka połączona z niesamowitą ilością euforii i adrenaliny sprawiły, że w końcu dźwignął narzędzie, wziął zamach, ale zamiast uderzyć w ścianę przed nim, cisnął młotem za siebie, który zatrzymał się dopiero na ścianie łazienki.

– To było świetne! – śmiał się Artur i klaskał w dłonie gratulując Japesiowi techniki. Jake za to dziękował magii, że przeżyli ten szalony pomysł jego znajomego. Ale jakby nie spojrzeć to mieli już pierwszą dziurę, aby zaczać burzyć ścianę i zrealizować pomysł Wędrowca…

Mefisto

#349. Wędrowiec z Krańca Czasu cz.47 – Burzenie ścian Read More »

#243. Wędrowiec z Krańca Czasu cz.9 – Powrót kłody

Japeś nie miał żadnego logicznego wyjaśnienia dla tej sytuacji. Bądźmy szczerzy – kto uwierzyłby, że duch opętał jego mieszkanie. Chłopak jednak postanowił pozbyć się resztek rozsądku i wykorzystać fakt, że mieszkanie zamieszkiwała jedyna osoba, która mogła to w miarę bezkonfliktowo rozwiązać.

– Przepraszam, ale mój pies… Mój pies jutro idzie do weterynarza i mu odbija z tego powodu. – wydukał jedynie, a Smok, niczym na komendę, pobiegł do kuchni, wepchnął pysk w leżący na podłodze rondel i tak uzbrojony wbiegł w ścianę. Potem złapał garnek i machał nim tak długo, aż przypadkiem zbił okno. Cóż, tego nie było w planach, ale grunt, że robiło wrażenie.

Pradwany przebiegł potem obok sąsiadki, nosem wcisnął przycisk od windy i wrócił się po nią, aby za pasek od spodni zaciągnąć ją do środka windy. Wybrał odpowiednie piętro nosem i uciekł nim drzwi zamknęły się za nim. Następnie wrócił dostojnym krokiem i spojrzał na towarzystwo.

– Co wy byście beze mnie zrobili? – mruknął jedynie. Japeś podziekował Pradawnemu i w nagrodę podrapał go za uszkiem. Smok mógł być sobie Smokiem, ale jego psie ciało nie miało nic przeciwko tej pieszczocie.

Wędrowiec sprzątnął pokój z resztek komputera, a Pradawny zapewniał go, że zajmie się wykonaniem wyroku na duchu. Potrzebował jedynie trochę czasu, bo chociaż był potężną istotą to jednak łapy miał psie. Do tego czasu duch musiał pozostać w mieszkaniu zajmowanym przez trzy nietypowe osobistości z Krańca Czasu.

Japeś, jak tylko przygotował łóżko, położył się spać. Zostało mu raptem kilka godzin snu nim wyruszy do pracy. Nie był z tego faktu zadowolony, bo jednak wolał być przytomny, kiedy jego fanklub szalał mu za plecami, ale skąd mógłby wiedzieć, że akurat tego dnia miał spotkać na swojej drodze dziwnego ducha?

Mimo iż starał się bardzo mocno to nie mógł zasnąć. Chochlik co chwilę wywracał się o bałagan w drugim pomieszczeniu, a duch co jakiś czas przechodził przez ściany robiąc takie typowe, wręcz filmowe “wziuu”. Ostatecznie zebrał się kompletnie wypruty i udał do pracy.

Ruch w szpitalu był tego dnia praktycznie zerowy. Pielęgniarki przegrywały swoje wypłaty w pokera, dyrektor grał na telefonie, a Japeś przysypiał na krześle w pokoju pracowniczym. Jedynie lekarz był pilnie zajęty czytaniem medycznego czasopisma, pod którym kryły się inne, “ciekawsze” gazetki. Żaden z nich nie przejmował się dziwnym faktem, że budynek, na ogół tętniący życiem, był tego dnia pusty. Cała załoga błogosławiła ten dzień za to, że nikt nie uległ wypadkowi, nikt nie miał żadnej infekcji, ani nikt nie sprawdzał co i gdzie może sobie wetknąć.

Wtem jednak wszedł recepcjonista Dominik i zakłócił błogi nastrój:

– Przyszła jakaś dziewczyna ze skaleczeniem. Może się ktoś nią zająć? – i jak tylko skończył mówić to obrócił się i wrócił do pisania dziękczynnych postów na stronie fanklubu Japesia.

Wędrowiec jako jedyny podniósł się i poczłapał do gabinetu. Po drodze złapał za wózek, na który zebrał wszystkie potrzebne rzeczy, aby ranę oczyścić i zabandażować. Przez moment zaczął zastanawiać się od kiedy to należało do jego obowiązków, ale w sumie miał tyle rozmów z dyrektorem, że pewnie po drodze zaliczył jakiś awans, o którym nie wspomniał jego portfel.

Dziewczyna czekała na niego cała w skowronkach. Jak tylko zobaczyła chłopaka, pośpiesznie wyciągnęła w jego stronę rękę, która wyglądała na draśniętą jakimś agresywnym kotem. Japeś oczyścił skaleczenie i nakleił na nie plaster, bo szkoda mu było bandażu na tą niewątpliwie interesującą bitwę z czymś drapiącym.

Kiedy wszystkie formalności były załatwione, Japeś już miał wychodzić z całym osprzętem, jednak dziewczyna niespodziewanie skoczyła na niego. Właściwie to skoczyłaby, ale chłopak przesunął się na bok, aby podnieść papierek z podłogi, a młoda kobieta w tym czasie uderzyła w wózek, przejechała na nim kawałek i upadła na podłogę z jękiem.

Szybko jednak zebrała się i spojrzała z wrogością na znudzonego chłopaka. Nie takie rzeczy już widział…

– Jak mogłeś! Przez ciebie upadłam! Złożę na ciebie skargę! – warknęła, ale Japeś w odpowiedzi wskazał tylko kamerę w rogu pokoju. Po incydencie z pielęgniarką wiele się w szpitalu pozmieniało: zainstalowano sporo kamer, a szafki miały zabezpieczenia przeciwko dzieciom…

– Usiądź na łóżku, przyniosę coś do opatrzenia twojego nosa… – mruknął posępnie i zostawił bojową niewiastę samą z myślą o tym, że jej nieudany lot kiedyś może wycieć do internetu. Może też zostałaby gwiazdą tak jak Japeś?

22.08.2019_21-20-41

Chłopak nie mógł znaleźć odpowiedniego opatrunku, więc wziął dwa małe tampony i zamontował je w nosie dziewczyny informując ją, że niedługo obejrzy są lekarz, aby upewnić się, czy nie doznała też jakiegoś wstrząsu. Japeś przekazał wieść o wypadku i zaprowadził doktora do pacjentki, a ten, biorąc głęboki oddech, aby zapanować nad śmiechem, poszedł jej pomóc.

Wędrowiec zostawił ich samych i wolnym krokiem ruszył w stronę pokoju pracowniczego. Potrzebował odpocząć. Przechodząc obok recepcji stanął jak wryty i wpatrywał się tępo w drzwi wejściowe. Jego serce zabiło mocniej, zmęczenie momentalnie opuściło jego ciało, jednak nogi ugięły się pod ciężarem rzeczywistości. O losie, jakie to było dziwne, a zarazem przyjemne uczucie!

Oczy mogły go zwodzić ze zmęczenia, ale jakiś dziwny głos wewnątrz podpowiadał, że jego wzrok się nie mylił.

W drzwiach stała ONA…

Mefisto

#243. Wędrowiec z Krańca Czasu cz.9 – Powrót kłody Read More »

#106. (Prawie) najdłuższa notka świata

Muszę zacząć ten wpis smutnym akcentem, ponieważ truskawka, którą dostałem na urodziny, a którą zasadziłem na początku stycznia ani myśli wyrosnąć. Podejrzewam, że to wina ziemi suchej jak wiór – pewnie leżała sporo czasu i była źle przechowywana, to uschła. Razem z połówką próbujemy coś zdziałać, chociaż myślę, że trochę za późno reagujemy.

Wesoło minęły za to dwa i pół tygodnia spędzone sam na sam ze Smoczyńskim. Cóż, mieliśmy kilka scysji, przyznam bez bicia, ale generalnie nie było najgorzej. Oglądaliśmy Yokai Watch i Mission Lolz, drzemaliśmy gdzie popadnie, graliśmy w gry i praktykowaliśmy sztukę chodzenia. Ponadto przekonałem się, że stan moich włosów poprawił się diametralnie, bo Smoczyński zrobił z nich linę do wspinaczki i nie wyrwał ich za dużo.

Przekonałem się też, że na firanach można się bujać, można też je żuć. Tego drugiego dowiedziałem się, kiedy zostałem połaskotany w nogę i zauważyłem, że mój syn nie spał uroczo obok mnie – jego w ogóle obok mnie nie nyło. Z racji faktu, że śpimy na łóżku, a Smoczyński już udowodnił, że ma zapędy do skakania z brzegu materaca, dostałem takiego kopa adrenaliny, że wystarczył mi na tydzień. Na szczęście berbeć siedział obok moich nóg i zajadał się firaną.

firanozjadus
Smoczyński (łac. Firanozjadus Draconis) podczas polowania

Najciekawszym doświadczeniem była jednak obserwacja tęsknoty i sposobu w jaki ta mała istotka ją wyraża. Marudzenie, problemy ze snem, ale też radość, kiedy prowadziliśmy wideorozmowę z połówką. Oczywiście na początku było zdziwienie, że rodzica można upchnąć do telefonu, ale z każdą rozmową coraz więcej było uśmiechów i prób zjedzenia urządzenia… Każda moja rozmowa z połówką sprawiała, że para ciekawskich oczu podążała za mną, zastanawiając się, jak może być ją słychać, ale nie widać.

Powrót jednak był dniem, który zapamiętam na zawsze. Głównie dlatego, że Smoczyński zrobił nam taki numer, że do dziś nie wierzę jak to się mogło stać. Jednakże to jak on się zachowywał widząc połówkę było niesamowite. Wpierw był szok pomieszany z radością. W końcu połowa przez dwa i pół tygodnia mieszkała w telefonie. Potem była radość z lekkim fochem. No bo jak tak dziecko zostawiać na ponad dwa tygodnie! Skandal! Ale koniec końców była miłość i dużo przytulania, wsłuchiwania się w ukochany głos i, po raz pierwszy od ponad dwóch tygodni, Smoczyński zasnął bez walki. Bo w końcu wszystko było tak, jak należy.

Sam poczułem się lepiej mając u boku kogoś, kto może pomóc mi zająć się firanozjadem. 😉

Połówka odwiedziła kilku lekarzy, a rokowania nie są najlepsze: jest duża szansa, że jej choroby nie da się już wyleczyć, można tylko zaleczać. Mimo tego dostała sporo różnych lekarstw, w tym jedno robione specjalnie dla niej, więc liczę na minimalną poprawę. Cóż, oboje ze Smoczyńskim na to liczymy! Jeśli to się nie sprawdzi to zostaje leczenie szpitalne.

Wraz z powrotem połówki, dostałem kilka dodatków do gry Sims 4: Psy i Koty (w wersji elektronicznej), Miejskie Życie, Zjedzmy na Mieście oraz akcesoria: Romantyczny Ogród i Kino Domowe. Cóż, zamiast tego połówka miała kupić Wampiry oraz akcesoria: Pokój Dzieciaków i Zabawa na Podwórku, ale ktoś pomylił pudełka. 😉 Mimo tego pojawi się recenzja Simsów – nie wiem tylko jak opisać tak obszerną grę, bo sam posiadam już kilka dodatków. Chyba po prostu podzielę to na kilka wpisów i opiszę na podstawie przeżyć mojej ofiary… *ekhem* stworzonego Sima. 😉 Chociaż może nie powinienem nic o tym pisać, bo jeszcze przypadkiem wyjdzie jak spaczoną mam psychikę! A w sumie… Wy to już i tak wiecie… 😉

IMG_20180324_223648

Połówka sprezentowała mi też bluzę i koszulki, które oddają moje “ja” w 100%. 😉 Oczywiście rozmiarówka taka, aby “mogła pożyczać”. Pfff!

Smoczyński także dostał kilka zabawek i tony ubranek, w tym porządną kurtkę i kamizelkę, co mnie cieszy, bo z poprzednich już wyrósł.

Po powrocie połówki poszliśmy – zgodnie z moją obietnicą – do naszej ulubionej knajpki z chińskim jedzeniem i zafundowaliśmy sobie porządny lunch i bubble tea, czyli herbatę z mlekiem i tapioką. Dodałbym zdjęcia, ale kto myśli o robieniu zdjęć ulubionemu jedzeniu? Na pewno nie my! (dlatego też nie ma za często wpisów o azjatyckich łakociach – po prostu zjadamy je szybciej niż ja jestem w stanie zrobić im zdjęcia). W sumie to poszliśmy tam znowu w piątek i jednak udało się szybko zrobić zdjęcia (nim jedzenie padło naszą ofiarą).

Kolejną rzeczą jest to, że przyśnił mi się ciekawy sen i cały czas chodzi mi po głowie. Zacząłem nawet szkicować postaci z tego snu, chociaż od dłuższego czasu nie mam ochoty nic rysować. Tak mocno mnie to dręczy, że ułożyłem sobie cały “szkielet” opowieści. Postaram się wygospodarować trochę czasu i, jeśli wena będzie łaskawa, może coś z tego będzie.

18
Pierwszy szkic. Podejrzewam, że wygląd postaci zmieni się kilku(set)krotnie. Ciężko się rysuje trzymając tablet na kolanie…

Wracając jeszcze do świata gier: dowiedziałem się, że Ghost of a Tale w końcu zostało ukończone! Aczkolwiek twórca zrobił psikusa i stare zapisy nie działają, ponieważ zostały dodane nowe elementy, których w początkowych wersjach gry nie było. Także nie pozostaje mi nic innego jak przysiąść do gry i zacząć wszystko od nowa. 🙂

Z kwestii blogowych: pracuję nad Kącikiem technicznym i zakładką O mnie, ale ostatnio idzie mi to jak krew z nosa. Pocieszam się tym, że mimo tego idzie to jakoś do przodu. Nie umiem się zmotywować, aby zająć się tym porządnie, ale w ostatnim czasie doszło mi problemów do rozwiązania i to pochłania moją uwagę. Aczkolwiek całkiem dobrze pisze mi się Bunt Kaczek, więc przygotujcie się na kolejne wpisy! 🙂

Zdarzyło się też, że Anglię “zasypało”. Cóż, śniegu dużo nie było, ale ten kraj nie jest gotowy na zimę. Brak zimowych opon w większości aut, ludzie kompletnie nie rozumiejący i nie potrafiący odkopać samochodów ze śniegu (rękoma ciężko się to robi). Osobiście skorzystałem na pogodzie i pracowałem z domu.

A tutaj macie filmik z wyprawy do sklepu (tym razem z muzyką). Angielskie wsie całkiem ładnie wyglądają pod śniegiem.

Notka wyszła okropnie długa, ale trochę rzeczy się działo i kilkoma ekscytującymi informacjami chciałem się podzielić. Jest jeszcze sporo rzeczy, które mógłbym dodać, ale byłoby to swoiste “never ending story”, a niektóre reklamy papieru toaletowego mogłby z “niekończącej się rolki” przejść na “tak długa, jak notka Diabła”. 😉

No i nie chciałbym, aby WordPress przypadkiem ustawił jakieś limity z mojego powodu… 😉

Mefisto

#106. (Prawie) najdłuższa notka świata Read More »

#087. Działo się, dzieje się i dziać się będzie

Ostatni miesiąc był dość męczący. Działo się wiele, a my wszyscy czuliśmy się przeciążeni i wręcz przydeptani presją okoliczności. Mam wrażenie, że lista spraw do załatwienia zrobiła się nieskończona, a czas zaczął ulatniać się między palcami, chcąc sprawdzić, ile wytrzymam. Doprowadziło mnie to do takiej nerwicy, że dostając email z pracy prawie odszedłem od zmysłów. A był to tylko email, który odpowiadał na zadane przeze mnie pytanie… Na szczęście powoli spompowuję z siebie tą presję i staram się wrócić do normalności.

Z rzeczy rozwiązanych mogę wymienić zdanie mieszkania i odzyskanie depozytu. I to w porę, bo jak na złość zaczęły nam się psuć sprzęty. Wpierw padła kamera w samochodzie, a bez tego ani rusz – zwłaszcza jak widzę, co się dzieje na drodze. Następnie maszyna do gotowania ryżu (zwana też pieszczotliwie ryżomatem) zakończyła swój żywot, więc zmuszeni byliśmy zakupić nową, bo gotowanie ryżu w garnku jest niewygodne i zamiast skupiać się na gotowaniu obiadu muszę pilnować ryż (aby nie uciekł). Odkurzacz też powoli zdycha, więc i to musieliśmy zakupić. Nie mówiąc już o czymś większym i wygodniejszym niż wanienka dla Smoczyńskiego (link), który zdążył z tejże wanienki wyrosnąć. Pędrak rośnie, jakby się nawozu opchał. 🙂

Jakby tego było mało to musieliśmy zmienić ubezpieczyciela, bo propozycja odnowy ubezpieczenia była prawie dwukrotnie większa niż poprzednia. W nowej ubezpieczalni dostaliśmy jedną trzecią proponowanej kwoty.

Pociesza mnie z kolei to, że obecne mieszkanie jest ciepłe i nie przepłacamy (po raz pierwszy) za prąd i gaz. Po raz pierwszy nie mieszkam w mieszkaniu, w którym jest mi zimniej niż w samochodzie.

W międzyczasie lataliśmy wszyscy troje do lekarzy i do szpitali na umówione spotkania. Ty się śpieszysz, jak cholera, na umówioną wizytę, a oni każą ci czekać godzinami, bo nie wiedzą, kiedy lekarz cię przyjmie…

Od początku października nie zmrużyłem porządnie oka. Nie dość, że mam koszmary, to jeszcze wszystkim się martwię. Bo – niestety – problemy same się nie rozwiązują. Ale myślę, że jakoś daję radę. Poświęcam się Smoczyńskiemu, gram w gry i zajmuję się codziennym życiem. Nie zastanawiam się wtedy nad bajzlem, który ciągnie się za mną od lat. Przynajmniej chwilowo…

Moje urodziny upłynęły w miłej atmosferze. Dostałem truskawkę do posadzenia w domu, czym zajmę się na przełomie listopada i grudnia. Może coś wyrośnie? W końcu prawie wyhodowałem ziemniaka w domowych warunkach…

Drugi prezent omówię w innej notce, bowiem związany jest z moją pasją do gier i – mam nadzieję – uda mi się nagrać relację z jego używania.

Co do gier to aktywnie uzupełniam i edytuję linki do promocji na gry, a także do darmowych gier, którymi deweloperzy promują różne serie (niedawno Ubisoft rozdawał za darmo grę Watch Dogs). Zachęcam do regularnego wpadania na bloga na nowe promocje i oferty. Szkoda tylko, że ten widżet jest niewidoczny na aplikacji wordpressowej i mobilnej wersji strony.

Staram się też wrzucać na moje konto na YouTube migawki z Minecrafta, a niedługo planuję dorzucić też trochę innych gier. Bawię się też programem o nazwie OBS, którym mam nadzieję coś ciekawego nagrać.

Blog cały czas jest ulepszany (albo zagracany – jak kto woli). Mam zamiar zabrać się za zakładkę O Mnie i zrobić ją mniej smętną. Może nawet “pochwalę się” na czym wyczyniam moje growe bezeceństwa – w końcu notka o Niezniszczalnym była, to i Nowemu przydałoby się złożyć hołd.

Dla tych, co jeszcze nie widzieli: oto zakładka z linkami. Cały czas tworzona, modyfikowana i przeklinana, bo brakuje mi lepszego pomysłu na nią. Nie szkodzi – to się nadrobi. 😉

Notki staram się publikować raz w tygodniu. W niedzielę (bo tak mi najwygodniej). To takie kolejne z moich postanowień, którego trzymam się kurczowo od czasu notki o grze The Long Dark. Nie znaczy to, że nie mogę pisać ich częściej – po prostu to moje minimum. 🙂

Nie sądziłem, że aż tyle tego wyjdzie, ale czasem się zdarza. Trochę chaotycznie, ale to bardzo oddaje mój osobisty, życiowy zamęt. 🙂 Mam nadzieję, że powoli zejdzie ze mnie ten zamęt i będę mógł cieszyć się spokojem.

Mefisto

#087. Działo się, dzieje się i dziać się będzie Read More »

#072. Doktor śmierć

Jestem młody i nie myślę sporo o śmierci. To – wydawałoby się – dość odległy temat. W końcu ledwo wyszedłem z wieku nastoletniego i powoli wkraczam w dorosłość. Za wcześnie, aby myśleć o takich rzeczach. Mam tyle błędów do popełnienia, tyle trosk i radości do przeżycia. Jednym słowem – wszystko przede mną. Ilu z nas tak myśli?

A jednak ona jest i czai się za rogiem, czekając, aż nadarzy się moment, by zaatakować.

Przeprowadzka dla mnie i mojej połowy zaczęła się nieprzyjemnie.

Nie raz już pisałem o angielskiej służbie zdrowia i jej podejściu do tego, co człowiek ma najcenniejsze – do życia. Odnoszę wrażenie, że człowiek młody nie ma prawa chorować. No może co najwyżej na depresję, aby można było zarabiać na antydepresantach. Człowiek płaci spore podatki, idzie do lekarza, kiedy jest chory i doktor, poprzez magiczny rentgen w oczach mówi, że nic ci nie jest, że trzeba poczekać i samo przejdzie. Nie przechodzi? Weź paracetamol i poczekaj jeszcze. Po którymś błędnym kole człowiek idzie prywatnie i okazuje się, że czekanie pogorszyło sprawę, że proste badanie ujawniłoby winowację – przeczynę choroby i sposób walki z nią. A tak to trzeba na okrętkę, potrzeba mocniejszych leków, a niekiedy i siły wyższej, aby się z problemu wyzwolić. Nagle prosty problem okazuje się ciężki do zwalczenia, bo czas zrobił swoje, a i medyczna biurokracja ociera się o “Dwanaście Prac Asteriksa”.

Co na to publiczna służba zdrowia? “A może by tak dać temu jeszcze dwa tygodnie i pięć paczek paracetamolu”…

Po kolei. Moja połówka jest bardzo dobrym kierowcą, a jednak tego dnia udało się stuknąć lampę. Na szczęście tylko stuknąć i została tylko rysa oraz lekkie wgniecenie. Wiedziałem, że coś jest nie tak – moja połowa za dobrze prowadzi, by wyjeżdżając żółwim tempem z parkingu walnąć tak po prostu w lampę. I miałem rację.

O północy moja połowa padła na łóżku i tak została przez jakiś czas. Pamiętam błaganie o wodę, a potem serie wymiotów po zwykłej wodzie. Za pierwszym razem udało się to opanować. Za drugim już nie, więc zadzwoniłem na numer alarmowy z pytaniem, co robić. Na szczęście trafiłem na kobietę, która miała w sobie trochę empatii i na oświadczenie, że połówka zwraca nawet wodę, wysłała do nas pomoc medyczną.

Niedługo potem para ratowników medycznych wkroczyła w nasze progi. Moja połówka nic nie widziała w świetle, majaczyła… Nawet mnie ciężko było zrozumieć, co mówi miłość mojego życia, bo to nie miało po prostu sensu. Kolejna fala wymiotów zmiotła nas do szpitala.

W ambulansie standardowo kroplówka, paracetamol i wywiad. Moja połówka dalej majaczyła, ale trochę mniej, bo upewniała się, że jestem obok. W międzyczasie słuchałem, jak ratownicy dyskutują, co powiedzieć, aby nas przyjęto od razu na oddział zamiast czekać kilka godzin w poczekalni. Nie wiem, co powiedzieli, ale przyjęto nas i miłość ma spoczeła za zasłoną imitującą osobą salę, izolując się od bolesnego dla oczu światła. Do tej pory nie mieści mi się w głowie, jakim cudem ktokolwiek mógłby odesłać półprzytomną osobę do poczekalni na kilka godzin męki i oczekiwania…

Początkowo nie było źle: połówka zaczęła powoli kontaktować, gorączka zaczęła spadać. Pielęgniarka przyniosła paracetamol w tabletkach. I się zaczęło. Połówka zwróciła wszystko, co się dało i wpadła w gorsze majaki oraz dużo większą gorączkę. Do tego połowa zaczęła błagać mnie, abyśmy wyszli, bo czuje się lepiej. Wstawała i upadała na mnie, a ja załamywałem się pod ciężarem nieprzytomnego ciała. Nikt z personelu nie zareagował do momentu, aż sam poprosiłem o pomoc, chociaż mieli doskonały widok na ten cały cyrk, bo łóżko stało naprzeciw biurka lekarzy i pielęgniarek.

Dostaliśmy kolejny paracetamol i znowu chlust. Po raz kolejny poleciałem po pomoc i przyszła do nas lekarka, która się wystraszyła i podała antybiotyk w kroplówce. Moja połówka zaczęła kontaktować, porozmawialiśmy i w końcu mogła się zdrzemnąć.

Później przyszedł inny doktor, który odprawił swoje szamaństwa – włącznie ze świeceniem iphonem po oczach – i nic nie stwierdził. Właściwie to stwierdził, że niedługo nas wypiszą.

Niestety mojej połowie się pogorszyło.

Pobrano krew, zrobiono kilka badań, prześwietleń i trafiliśmy na inną salę, ze starszymi ludźmi, gdzie z reguły zostaje się na dłużej. Tam znowu dano połówce paracetamol i znowu się zaczęło. Na szczęście był tam pielęgniarz, który był z agencji i, widząc co się dzieje, podszedł do nas i pomógł mi ułożyć połówkę na łóżku. Moja miłość pytała, ile musi zapłacić za opiekę i upierała się, że czuje się na tyle dobrze, aby wyjść już do domu. Ja w międzyczasie pokazałem kopię wyników badań, które znalazłem w telefonie – odnośnie leczonej infekcji bakteryjnej i to nie jednej, a kilku na raz. Pielęgniarz spojrzał na nie i kazał pilnie pokazać lekarzowi. Sam zadzownił do niego, ale pan doktor (ten od szamaństwa) nie raczył pojawić się za prędko.

Od tej pory wszystkie przeciwbólowe przemycałem ukradkiem do plecaka i stan zdrowia mojej połowy zaczął się normalizować. Żałuję, że nie zrobiłem tego wcześniej, niestety zawsze przy tym były pielęgniarki, a one nie pozwalały ich nie wziąć – nawet jeśli pacjent ma pusty żołądek, a przecież na pusty żołądek się ich nie bierze.

W końcu zjawił się doktor. Pokazałem wyniki, ale on się wykręcał, jak mógł. “A bo po polsku są”. To przetłumaczę. Zresztą nazwy drobnoustrojów są po łacinie i są rozumiane przez Anglików (inaczej pielęgniarz też miałby z tym problem). Jak doszło do tego, że bakterię przechrzcił na wirusa to mnie zatkało. I to wybrał do tego bakterię z końcówką -bacter w nazwie. Odetkało mnie chwilę później, jak już sobie poszedł. Przy takim specjaliście miałem najczarniejsze z myśli w głowie.

Później pamiętam już tylko strzępy – podano obiad, którym najpierw ja karmiłem moją połowę, potem ona mnie. Chowałem po kieszeniach przeciwbólowe i trzymałem moją połowę za rękę. Przeniesiono nas do osobnej sali, podejrzewając coś zaraźliwego (o czym dowiedziałem się później). Pomysł pielęgniarek oczywiście, nie lekarza. Udało mi się nawet wybłagać kilka tostów dla mojej połowy. Pielęgniarka, którą o to prosiłem przyniosła też kilka tostów dla mnie i ciepłą herbatę. Po całym dniu stresu było to jak zbawienie.

I przyznam szczerze, że ze zmęczenia padłem. Kojarzę, że przyszła pielęgniarka zbadać moją połowę, pamiętam nawet, że sam biegałem za kimkolwiek, kto mógłby zmienić kroplówkę. Wszystko to pamiętam jak przez sen, istny koszmar, który wyssał z nas obojga blisko tydzieści godzin życia i pewnie kilka przyszłych lat życia w zapasie.

Nad ranem przyszedł inny lekarz. Również pokazałem wyniki, a on skwitował najprościej, że gdyby to była jego zmiana wczoraj, podałby mojej połowie antybiotyk na podstawie antybiogramu. Później przyszła starsza stażem pielęgniarka, która przyniosła przeciwbólowe. Wpierw jednak upewniła się, że połowa zjadła śniadanie, ponieważ “paracetamolu nie można brać na pusty żołądek”.

Niedługo potem nas wypisano z zapasem, a jakże, przeciwbólowych na kilka następnych lat.

Nie muszę mówić, że połówce się pogorszyło? Tym razem jednak ratowałem ją prywatnie. Nie, nie paracetamolem.

Nie wiem, co stałoby się, gdybym nie mógł być z moją połową w szpitalu. Nie chcę nawet myśleć o tym, co człowiek samotny musi przejść, kiedy pakują na umór przeciwbólowe, jakby to było rozwiązanie wszystkich chorób świata. Zabicie bólu nie zabija problemu – problem trzeba wpierw znaleźć, aby ukręcić mu łeb. Inaczej pacjent, nawet w majakach, będzie upierał się, że czuje się dobrze i uciekał w te pędy ze szpitala.

Mefisto

#072. Doktor śmierć Read More »

Scroll to Top