gaming

#130. Monster Prom

743450_20180629000027_1

Monster Prom to gra z gatunku dating sim (symulator randek), którą stworzyło studio Beautiful Glitch, a wydało Those Awesome Guys. Prom z języka angielskiego oznacza bal studencki, na którym my – jako jedna z czterech dostępnych postaci – chcemy przeżyć niesamowity, niezapomniany wieczór. Naszym marzeniem jest pójść na bal z jednym z sześciu najpopularniejszych potworów w szkole. Ach, tak. Jak sama nazwa wskazuje, postaciami są wszelkiej maści potwory.

 

Zaczynamy od wypełnienia absurdalnego quizu, aby ustalić początkowe statystyki (czyli Wiedzę, Zuchwałość, Kreatywność, Urok, Zabawę i Pieniądze) oraz wybrać potencjalną parterkę lub partnera na bal. Statystyki rozwija się poprzez odwiedzanie poszczególnych lokacji, a z kolei stosunki z wybranym potworem rozwija się poprzez podejmowanie decyzji na korzyść wybranka/wybranki lub (jeżeli spotykamy się tylko z naszą przyszłą randką) wybieramy odpowiedź przypisaną do statystyki, którą mamy lepiej rozwiniętą. Jeżeli pomyliliśmy się i chemy starać się o względy kogoś innego, można to zmienić (np. siadając z tą osobą przy stole w stołówce).

 

I to by było chyba wszystko, co ma jakiś sens w tej grze. Dalej to jest już po prostu rzeź.

Wiedziałem, że to będzie ciężki tytuł i pomimo tego postanowiłem go zakupić. Sam quiz daje poczucie tego, że coś się będzie dziać. W szczególności, jeśli odpowiedzią na idealny prezent na rocznicę jest płonąca broń!

743450_20180629020525_1

Dzięki temu wyborowi trafił mi się Damien LaVey (swoją drogą nazwisko ma po twórcy kościoła satanistycznego). Jest to bardzo wybuchowy demon, który uwielbia wszystko podpalać, tłuc, ale w głębi duszy jest romantykiem i pragnie być fryzjerem. Pochodzi z ósmego kręgu piekieł i ma dwóch ojców, którzy tymże kręgiem władają. Jeśli nie masz rozwiniętej statystyki Zabawy nie próbuj rozmawiać z nim o kozach!

Początkowo grałem wybierając losowe odpowiedzi i chyba z trzy razy zostałem przez niego odrzucony. Dopiero potem doczytałem, że każda odpowiedź jest przypisana do danej statystyki. Za czwartym razem też nie poszedł ze mną na bal. Poszedł strzelić słońce w twarz. Przy tym odkryłem, że są sekretne zakończenia poza tymi standardowymi i obiecałem sobie poznać je wszystkie. Innym razem poszliśmy na bal tylko po to, aby się pobić (no dobra, nie tylko po to). Generalnie to tak się przy nim wymęczyłem, że modlę się o aktualizację, gdzie będę go mógł wrzucić do betoniarki!

743450_20180629133503_1

Kolejną postacią był Liam de Lioncurt (ten z kolei nazwisko ma jak mój ulubiony wampir Lestat z Kronik Wampirów) – ponad czterystoletni wampir, który jest hipsterem. Z nim było prosto: im mniej rozumiałem odpowiedź, tym bardziej była to właściwa odpowiedź. Liam żywi się krwią z ludzi z wolnego wybiegu (tłumaczył to tym, że ludzi jest za dużo i trzeba ich zjeść, ale nie będzie przyczyniał się do dodatkowego cierpienia). Stołówkowe jedzenie fotografuje i wrzuca na swojego instagrama, gdzie ma – jeśli pamięć mnie nie myli – całych 6 śledzących. Zaproszenie go na bal nie było takie trudne, mimo iż uważał bal za zbyt mainstreamowy. Zrobienie go królem balu ma jednak przekonujące działanie…

743450_20180629215452_1

Dalej była Vera Oberlin – gorgona ze smykałką do biznesu. Imponowanie jej polegało na napadaniu na banki, podsuwaniu pomysłów na dochodowe przedsięwzięcia, a także pomóc w rozwoju aplikacji Murdr dotyczącej płatnych zabójstw. Niejednokrotnie mnie otruła, abym przyszedł do niej po odtrutkę i przy okazji przedyskutował z nią kolejny genialny plan. Jakby nie mogła wysłać sms, czy coś… Vera bardzo chce zostać królową balu, więc my, posłuszni niewolnicy, spełniamy jej życzenie i przygotowujemy krwawy rytuał (co wiąże się z kupieniem tamponu użytego przez byłą miss)! Oczywiście wszystko udaje się tylko dzięki pomocy wiedźm, które okłamujemy, że w ten sposób uratujemy świat…

743450_20180702020323_1

Kolejny trafił mi się Scott Howl – wilkołak i zapalony sportowiec. Każda rozmowa z nim uświadamiała mi, że w taki właśnie sposób rozmawiałyby psy, gdyby mogły mówić. Oczywiście Scott zawsze chce być dobrym Scottem, a my, aby pójść z nim na bal, musimy jedynie zadbać o jego stosunki z nami (czyli mówić mu, że jest dobrym Scottem). Przy nim warto pamiętać, że kokaina sprawia, że zamienia się w wilkołaka, a fidget spinner może ten proces odwrócić. Z początku zastanawiałem się, co twórcy brali, ale po tym wydarzeniu zacząłem się zastanawiać z czym to mieszają!

743450_20180701232035_1

Przedostatnią postacią jest Miranda Vanderbilt – syrenka, księżniczka, maszyna do zabijania. Uwielbia wszelkie i dziwne srebra stołowe oraz uważa ludobójstwo za normalną rzecz. W sumie przy niej albo mordowałem jej oponentów, albo gadaliśmy o łyżkach, więc można by stwierdzić, że to najspokojniejsza postać w grze…

743450_20180629015653_1

Ostatnią postacią na mojej liście jest Polly Geist – duch, który uwielbia imprezy i wszelkie używki. Zobaczyć ją trzeźwą to zobaczyć ją żywą – niemożliwe! Praktycznie każda interakcja z nią to pomysły na nowe pranki. Nie da się docieć w jaki sposób zginęła, bowiem każdy wymieniony sposób na śmierć jest kwitowany przez nią “ooo, tak zginęłam”! W jednych z sekretnych zakończeń jest inicjatorką wielkiej orgii, a my wykonawcą “wielkiej woli”…

743450_20180629013600_1

Wydawałoby się, że po zaproszeniu tych sześciu szczególnych przypadków na bal będę mógł wyłączyć grę z zadowoleniem. Wciąż miałem jednak sekretne zakończenia, wciąż były poboczne postacie, z którymi można było siać zamęt… Wszakże to Monster Prom i tam możesz zrobić sobie z trupa elegancką ozdobę na głowę! Albo umówić się z zawirusowanym komputerem na bal! Albo skopać tyłek Międzywymiarowego Księciu (Interdimensional Price) za to, że próbuje ci popsuć każdą randkę to swoją wcale nienachalną propozycją małżeństwa… A na sam koniec organizujesz wielką orgię, aby zakończyć grę z klasą godną Monster Prom!

 

Jeśli macie znajomych, to z nimi też możecie zagrać i rujnować im każdą szansę na podbój!

743450_20180629000054_1

Monster Prom to pozycja, którą trzeba po prostu mieć (od razu razem z umówioną wizytą u egzorcysty). To jest tak chore, spaczone i niemożliwe, że wciąż nie wierzę i jednocześnie żałuję, że przeszedłem już całość i zdobyłem wszystkie poza dwoma osiągnięciami! Szczerze i z nieukrywaną nadzieją liczę na kontynuację. I bardzo mocno polecam każdemu, kto nie ma nic przeciwku kompletnej degeneracji i rozpaczy!

 

Mefisto

#130. Monster Prom Read More »

#127. Castlevania: Lords of Shadow

20180421210808_1

Castlevania: Lords of Shadow to wydana w 2010 gra, którą stworzyło MercurySteam i Kojima Productions, a opublikowało Konami. Trafiłem na nią przypadkiem, aczkolwiek był to bardzo udany przypadek, bowiem po przejściu tej części, zakupiłem wszystkie pozostałe, które są obecnie dostępne na PC.

Zacznijmy jednak od początku.

W tej grze wcielamy się w Gabriela Belmonta, członka Zakonu Światła (Brotherhood of Light), aby odnaleźć Jezioro Zapomnienia (Lake of Oblivion), a przy okazji i Prastarego Boga, który będzie nam pomagał podczas naszej misji. Przy jeziorze nasza zamordowana żona Marie informuje nas, że dusze założycieli zakonu twierdzą, iż ten kto posiądzie moce Mrocznych Lordów (Dark Lords), będzie w stanie odnowić połączenie Ziemii z Niebem, uwolnić błąkające się dusze i ocalić świat. W tym momencie spotykamy naszego towarzysza i – jak się okazuje – narratora naszej opowieści (bowiem gra jest podzielona na rozdziały) o imieniu Zobek. Jest on członkiem zakonu i informuje nas, że wiedza, którą podzieliła się z nami Marie dostępna jest jedynie dla wybranych członków bractwa i jedynie człowiek o czystym sercu może zbawić świat.

Zabijając trzech Lordów i odbierając im fragmenty Maski Boga będziemy mogli nie tylko zjednoczyć Niebo z Ziemią, ale też odzyskać ukochaną. Te słowa pchają naszego bohatera w objęcia przygody.

Nasza wędrówka ciągnie się przez ziemie trzech najmroczniejszych istot na świecie. Pierwszy jest Wilkołak Cornell, który przez swą śmierć ofiarowuje nam pierwszy fragment, ale też i cenną wiedzę, jaką jest fakt, że Mroczni Lordowie to pozostałość po założycielach Zakonu Światła, którzy przekształcili się w potężne dusze i opuścili ziemski padół zostawiając za sobą mrok swoich serc.

20180427231701_1

Kolejną przeciwniczką jest Carmilla, potężna wampirzyca. Nim jednak stawimy jej czoła, mamy szansę spotkać jej córkę Laurę. Chociaż dziewczynka ma nad nami przewagę i może nas zabić bez większego wysiłku, miłość Marie i Gabriela sprawia, że Laura wycofuje się, zazdroszcząc nam tego uczucia, a tym samym darując nam życie.

20180501145251_1

Ostatnią maskę ma sama Śmierć. Udajemy się więc do świata umarłych, aby ją zdobyć. Pomagający nam Prastary Bóg oddaje życie, abyśmy mogli tam wejść i spełnić swoje przeznaczenie.

20180502161454_1

Kiedy pokonujemy ostatniego nemesis, okazuje się, że zostaliśmy oszukani przez Zobeka. To on okazuje się ostatnim Mrocznym Lordem i z zaskoczenia zadaje nam śmiertelny cios. Zobek jednak sam obrywa od prowodyra całej naszej wyprawy – Szatana – pociągającego za sznurki z ukrycia. Aczkolwiek historia nie mogłaby się tak po prostu skończyć w tym momencie. Marie oraz inne, błąkające się po świecie dusze wskrzeszają Gabriela, aby zwyciężył zło.

Przyznam szczerze, że chociaż w tej grze zbierałem solidny łomot, to bawiłem się przednio. Poza zwykłą walką, rozwiązywałem zagadki logiczne, walczyłem z tytanami (z którymi walczy się poprzez wspinanie na nich, unikanie ich ciosów, prób strząśnięcia nas i rozwalanie run pozwalających im się ruszać). Spotykamy różne postaci pomagające nam w naszej misji w mniejszym lub większym stopniu. Ciekawym faktem jest to, że naszą bronią jest Krzyż Bojowy i możemy go ulepszać, aby np. móc się dzięki niemu wspinać po ścianach, czy niszczyć potężne, skalne bloki. Z pomocą przychodzą nam także specjalne amulety pozwalające odnawiać zdrowie lub zadawać dodatkowe obrażenia, sztylety oraz kilka innych pomniejszych, ale bardzo przydatnych broni. Możemy też spotkać wielgachne potwory i, po często niekrótkim pojedynku, ogłuszyć je, aby dosiąść je jako tymczasowy środek transportu albo taran.

Castlevania: Lords of Shadow to gra, którą z całego serca polecam (o czym świadczy chociażby pierwszy akapit). Fabuła jest zajmująca na wiele długich godzin, a przedstawienie jej w formie opowieści z narratorem jest po prostu genialne. Ścieżka dźwiękowa podtrzymuje klimat, nadając całej historii mroczny, tragiczny, ale czasem też i zabawny klimat. Bawiłem się przy tej pozycji przednio i na pewno kiedyś do niej wrócę (choćby po to, aby odnaleźć wszystkie przedmioty w grze).

Jeśli więc macie nadmiar czasu to z czystym sumieniem rekomeduję tą oto grę jako idealny środek na zabicie nudy i zapoznanie się z niesamowicie ciekawą opowieścią, ale także jako wstęp do dalszej przygody i genialnej fabuły!

Mefisto

#127. Castlevania: Lords of Shadow Read More »

#124. Hitman – Season 1

236870_20171226012537_1

W mojej kolekcji gier nie mogło zabraknąć tak wymagającego tytułu, jakim jest seria zleceń dla Agenta 47.

Hitman to wyborna gra o idealnym skrytobójstwie, stworzona przez IO Interactive i wydana przez Square Enix. Naszym celem, a dokładniej celami będą różne osobistości z przestępczego śwatka, których obecność ma ogromny wpływ na arenie międzynarodowej. Oczywiście to od nas zależy, czy zrobimy to po cichu, czy może jednak zostawimy po sobie jakiś ślad.

Naszą postacią jest Agent 47. Tajemnicza persona, która dociera do ośrodka szkoleniowego ICA (International Contracts Agency, co można przetłumaczyć na Międzynarodową Agencję Kontraktów), aby zostać skrytobójcą. I to nie byle jakim! Na samym wejściu wita nas Diane Burnwood, która pomaga przejść nam przez testy, a także ominąć intrygę naszego przyszłego pracodawcy mającej na celu oblanie nas na ostatnim teście. Czemu? Bo nie ma po nas żadnego śladu. Nigdzie. I ten brak informacji przeraża ICA.

Po udanych próbach polegających na odegraniu skrytobójstw z dawnych lat, Diana zostaje przydzielona jako pomoc dla nas (ale tylko w kontekście udzielania informacji), a my wyruszamy na pierwszy kontrakt do Francji. Mamy dwa cele, które oficjalnie są związane ze światem mody, a nieoficjalnie z organizacją o nazwie IAGO zajmującej się kradzieżą i sprzedażą tajnych informacji.

Do osiągnięcia swojego celu możemy wykorzystać wszystko: dostępną broń, otoczenie, a nawet innych ludzi. W końcu można przecież trzepnąć ich przez łeb i przebrać za kogoś, podkradając do naszego celu albo otruć jedzenie, które później kelner poda naszej ofierze. Na koniec każdego kontraktu Hitman otrzymuje dodatkowe punkty za brak pozostawionych śladów, szybkość wykonania misji, ukrycie ciał, a nawet to, że nie zabija się niewinnych osób.

Bycie idealnym zabójcą staje się przez to trudne, bowiem ilekroć chcemy załatwić coś po cichu, zawsze zdarzy się jakaś kamera i trzeba niszczyć nagrania, ktoś przyłapie nas na zabójstwie i trzeba problem świadka jakoś rozwiązać…  Nie mówiąc już o możliwości bycia złapanym przez bardziej uważnych pracowników. W końcu niektórzy wiedzą, kto np. pracuje na kuchni albo jest ochroniarzem.

236870_20171226012628_1

Każdy kontrakt można zacząć ponownie, zdobywając coraz wyższy poziom w danej lokacji, dzięki czemu możemy między innymi zaczynać grę w przebraniach albo konkretnych pomieszczeniach. Jeśli mamy odpowiednio wysoki poziom, możemy przemycać dodatkowe przedmioty i odbierać je w budynku.

Jednym słowem: gra oferuje bardzo dużo, przez co sposób i jakość rozgrywki zależy od tego, którą drogę obierzemy. Osobiście starałem się być cichym zabójcą, ale pozostawianie nieprzytomnych ludzi na środku chodnika to bardzo głupi pomysł. A ja na ten głupi pomysł wpadałem co chwilę…

Hitman to gra dla każdego, kto chce wypróbować swoje siły w świecie zleceń i płatnych morderstw. Moim zdaniem jest to tytuł warty swojej ceny! Dodatkowo twórcy starają się bardzo, aby zachęcić do gry i oferują zlecenia (Elusive Targets) które pojawiają się na krótki czas i które wykonać można tylko raz. Także przejście samej części fabularnej to nie jedyne co nas czeka!

Jestem tak zachwycony tą grą, że mam nadzieję, że twórcy wypuszczą niedługo Sezon 2, a ja – z przyjemnością – udam się w świat skrytobójstwa, aby w głupi sposób zabijać moje cele!

Mefisto

#124. Hitman – Season 1 Read More »

#118. Joe Dever’s Lone Wolf

20180227192108_1

Chciałbym napisać, że zagrałem w grę, ale czuję się jak po przeczytaniu książki. Książki, która wciągnęła mnie między swoje karty i pozwoliła zmieniać jej treść tak, abym tworzył swoją niepowtarzalną historię.

Lone Wolf w zasadzie jest grą paragrafową (gamebookiem), gdzie wcielamy się w postać tytułowego Lone Wolfa – Mistrza Kai z Sommerlund. Seria składa się z 29 książek, które bazując na naszej wyobraźni, opowiadają historię Samotnego Wilka. Książki zawierają dokładny opis reguły gry, a każda decyzja zabiera nas na inną stronę, gdzie czeka na nas przygoda ozdobiona ilistracjami Gary’ego Chalka.

Od 1999 roku Project Aon przekłada książki na wersję HTML dzięki czemu (a także dzięki pozwoleniu twórcy – Joe Devera) można zagrać w nie pod tym linkiem. Książka w tej wersji jest dosyć wygodna w użytku.

Ja zamierzam jednak skupić się nad adaptacją powieści w formie gry video, która wyszła pod nazwą Joe Dever’s Lone Wolf, stworzoną przez Forge Reply srl, a wydaną przez 505 Games. Z tego, co wyczytałem, nasza historia dzieje się między czwartą, a piątą księgą.

Po moim wstępie nie powinno was zaskoczyć to, że większość gry będzie polegać na czytaniu tekstu. Gra jest ciekawą interpretacją czytanych powieści, jednocześnie dając nam poczucie grania w grę komputerową. Fabuła podąża za naszymi wyborami, podczas których rozwiązujemy zagadki, walczymy z przeciwnikami, szukamy sposobu na osłabienie wrogów przed walką, czy chociażby zupełnego ominięcia zatargu. Aczkolwiek zacznijmy od początku.

Pierwsze strony powieści wprowadzają nas w naszą przygodę. Oczywiście zaczynamy od tworzenia postaci, która ogranicza się do Samotnego Wilka (Lone Wolf): Lorda Kai z Sommerlund. Nasza rola w tym, aby wybrać odpowiednie umiejętności, które pozwolą nam zmierzyć się z każdą przeszkodą. Kiedy już to zrobimy i zatwierdzimy nasz wybór, gra zapyta się nas, czy to nasza historia. Piszę to w formie ostrzeżenia, ponieważ przypadkiem nacisnąłem “nie” i musiałem wszystko wybierać od początku.

Po tym dowiadujemy się, co stało się z Zakonem Kai, do którego należymy. Mroczni Lordowe (Dark Lords) wycięli go w pień i tylko nam udało się uniknąć przykrego losu, zabierając ze sobą najpotężniejszy artefakt Sommerswerd – miecz, dzięki któremu możemy ciskać promieniem światła w swoich wrogów. Najefektywniejszy jest w trakcie słonecznego dnia. Dużą zaletą tej broni jest to, że nasi przeciwnicy nie mogą jej dotknąć.

Dalej możemy przeczytać, że miasteczko Rockstarn, które jest pod naszym władaniem, zostało zaatakowane przez Giaki, czyli pokracznych sługusów Mrocznych Lordów. Pośpiesznie udajemy się na miejsce i stajemy przed wyborem jak dostać się bezpiecznie i niezauważenie do miasta. Z pomocą przychodzą nasze umiejętności: ja wybrałem wsparcie zwierzęcych sojuszników, którzy pomogli mi z przeprawą.

W miasteczku mamy szansę stoczyć pierwszą walkę z wyżej wymienionymi Giakami. Są to najsłabsi przeciwnicy, zatem walka nie powinna być trudna. Potyczka odbywa się na zasadzie turowej, gdzie mamy ograniczoną ilość czasu, aby wykonać nasze ruchy. Chociaż trwa nasza tura, nie oznacza to, że jeśli będziemy bezczynnie stać, przeciwnicy nas nie zaatakują.

Najlepszym sposobem walki jest szybka decyzja o rozlokowaniu ataków na konkretnego przeciwnika, dzięki czemu wykorzystamy maksymalnie potencjał naszej Wytrzymałości i Mocy Kai. Jeżeli wybierzecie umiejętność kamuflażu, bardzo skutecznie będziecie atakować i zadawać zwiększone obrażenia, a także świetnie wyjdzie wam unikanie ataków. Wada: nie można jednocześnie użyć innej Mocy Kai.

Przeczesując miasteczko, napotykamy kilka osób: w tym Leandrę, która, wraz z rozwojem fabuły, okaże się przyczyną naszych problemów. Dowiadujemy się od niej, że niektórzy mieszkańcy zdołali ocalić się od zagłady, ponieważ dziewczyna spytnie uszkodziła mechanizm windy do kopalni. Aczkolwiek, aby dostać się do ocaleńców, musimy znaleźć trzy części mechanizmu.

Nasze poszukiwania pozwalają nam na podjęcie decyzji np. w momencie, gdy natrafiamy na oddziały wroga. Na ogół nasze spotkania kończą się walką, ale często mamy szansę na zaatakowanie ich z zaskoczenia i ułatwienie naszej potyczki. Do tego można wykorzystać wszystko: nasze moce Kai, umiejętności, otoczenie… Można też poszarżować na przeciwnika licząc się z tym, że walka będzie odpowiednio trudniejsza (chociaż zdarzały się wyjątki, gdzie szarża była zaskoczeniem i wróg zdążył oberwać na dzień dobry).

Podążąjąc za fabułą, udaje nam się spotkać z kupcem, który sprzedaje nam swoje zapasy i naprawia oraz ulepsza broń. Ponadto możemy się u niego (za niewielką opłatą) zregenerować, bowiem medytacja między wrogiem nie zawsze dochodziła do skutku.

Wtedy też odkryłem interfejs gry: mapę, ekwipunek, statystyki postaci… Praktycznie w ogóle nie różni się fukcjonalnością od tradycyjnych interfejsów.

Udało mi się dotrzeć do kopalni, gdzie dowiedziałem się, że ojciec Leandry został porwany. Po brawurowej akcji ratowniczej rozwścieczony rodzic wini swoją córkę o to, co działo się w miasteczku, bowiem, używając niebezpiecznych Kostek Shianti (Shianti Cubes), stworzyła swój prototyp, po który przybyli Mroczni Lordowie. Naszym kolejnym zadaniem było odzyskanie prototypu, ale aby tego dokonać, potrzebowaliśmy kolejnej tego typu kostki. Chociażby dlatego, że była ona nie tylko niebezpieczną bronią, ale i kluczem do pradawnych zamków stworzonych przez Shianti.

Klucz ten, dosyć wyjątkowy moim zdaniem, był niemałym wyzwaniem, ponieważ części kostki należało rozłożyć tak, aby pasowały one do wnęki w zamku, inaczej kostka stawała się niestabilna i uderzała w nas z niesamowitą siłą. Chociaż była to niekiedy ciężka zagadka logiczna, udało mi się odblokować każdy zamek bez zabijania się.

Nasza szalona podróż zaprowadziła nas do krainy Mrocznych Lordów, gdzie rzucano w nas przeciwnościami losu, decyzjami do podjęcia, zagadkami logicznymi i zamkami do Kostek Shianti. Im dalej, tym trudniej, a im trudniej, tym ciekawiej! Pod koniec nawet opanowałem wytrychy do tego stopnia, że i zwykłe skrzynie nie miały przede mną tajemnic (chociaż z początku były one moim najgorszym oponentem).

Grę przeszedłem i mój wyrok jest prosty: Lone Wolf jest wymagający, ale to uczciwa cena za godziny rozgrywki, gdzie siedzisz przyklejony do ekranu i czytasz historię, którą sam tworzysz. Każda decyzja to nowa ścieżka do podążenia, a każda porażka to kolejna szansa na rozegranie wszystkiego inaczej – z jeszcze większą precyzją. Z każdym kolejnym przeciwnikiem coraz bardziej doskonaliłem taktykę przeciwko nim, aby coraz sprawniej piąć się ku zwycięstwo. Dałem radę i bardzo się cieszę, bo zyskałem niesamowite doświadczenia i otwarte wrota, jeśli chodzi o dalsze historie naszego Mistrza Kai.

Bardzo mi się ta gra spodobała, dlatego zainteresowałem się też oryginałem. Kto wie – może zrecenzuję kiedyś jedną ze ksiąg? Chociaż tutaj historia będzie na pewno dłuższa!

Mefisto

 

#118. Joe Dever’s Lone Wolf Read More »

#115. Kingdoms and Castles – pierwsze wrażenie

Screenshot at 2018-05-20 00-23-26

Twoje królestwo, twój zamek, twoi poddani i najeźdźcy, którzy chcą ci to odebrać… Oto Kingdoms and Castles – urocza, prosta, a zarazem zajmująca gra polegająca na rozbudowie i obronie swojego miasta i zamku. Tytuł ten stworzyło i właściwie wciąż tworzy studio Lion Shield, bowiem pozycja ta znajduje się w ramionach tzw. Early Access.

20180114230028_1

Moje pierwsze królestwo powstało na spokojnych ziemiach – aby nauczyć się mechaniki gry wybrałem opcję bez przeciwników, bo choć odpieranie najazdów nie wiedząc, co się robi, to kusząca opcja, to jednak postawiłem na odrobinę strategii i nauki tego, jak budować swoje państwo. Tak to się robi, politycy!

Wpierw zaczynamy od budowy zamku – w końcu władca włości musi mieć gdzie swój szanowny zad usadowić. Główną ideą gry jest to, że aby budować budowle to trzeba mieć drogę przy miejscu budowy. Także każdą nową budowlę poprzedzała sieć dróg, po których nasi mieszkańcy mogli się poruszać. Potem mogłem spokojnie stawiać domy, aby ludzie mieli gdzie mieszkać oraz studnie, aby nie podpalali się za często. Szybko też zacząłem organizować pożywienie i nakazałem moim ludkom uprawiać rolę, aby mieli co jeść. W końcu głodni mogliby zjeść i mnie!

 

W niedługim czasie stawały kopalnie, targowiska, domy dla bogatszych, a nawet kościoły oraz pomniki króla i królowej. Znalazł się nawet pomnik małego rogacza, więc i książę Smoczyński wystąpił w grze. 😉

20180115023027_1.jpg

Ulepszyłem drogi do kamiennych i zacząłem inwestować w akwedukty (które akurat do niczego szczególnego mi się nie przydały). W międzyczasie wydobywałem żelazo i ulepszałem narzędzia, przez co moi poddani pracowali wydajniej. Podatki też nakładałem niskie zwiększając je tylko wtedy, kiedy było to niezbędne do dalszego rozwoju i mój lud kochał mnie ponad życie. Tak to się robi, politycy!

Chociaż długo nie grałem (raptem cztery godziny), to bawiłem się przednio! Rozgrywka była banalnie prosta, ale pozwoliła mi zrozumieć jak mam grać, aby się rozwijać. Następną mapę zacznę już z najeźdźcami i – jak się okazało po przejrzeniu listy aktualizacji – z portami i kupcami. Jestem niezmiernie ciekaw, ile wytrzyma moje piekielne państewko, gdy u bram stanie wróg. 😉

20180115155624_1

Jedyną przykrość, którą sprawił mi Steam to to, że coś się zwiesiło i większość screenshotów się po prostu nie zapisała. Mam nadzieję nadrobić to przy kolejnej mapie, aby pokazać wam stopniowy rozwój mojego królestwa.

A ja tymczasem wracam budować ostoję dla wszystkich istot mniej lub bardziej piekielnych. Trzymajcie za mnie kciuki!

Mefisto

#115. Kingdoms and Castles – pierwsze wrażenie Read More »

#113. Life is Strange: Episode 5

319630_20180109140105_1

To już ostatni epizod gry Life is Strange – najbardziej zajmujący, najdłuższy, najtrudniejszy, ale też – moim zdaniem – najciekawszy. Chociaż nie powiem: momentami czułem się zmęczony tematem, ale bywały też chwile, kiedy bawiłem się przednio.

Napisałbym, że nasza wesoła przygoda dobiega końca, jednak patrząc na to, co serwuje ostatni rozdział naszych zmagań z czasem, byłbym boleśnie okrutny dla Max. Dlaczego? Bo ona musiała przejść przez istne piekło, aby zakończyć tą zwariowaną historię.

Zostaliśmy porwani. Naszym porywaczem okazuje się ktoś zupełnie inny niż przypuszczaliśmy. Zwrot akcji był tak drastyczny, że aż poczułem się zdradzony przez tą postać. Po upokarzającej serii zdjęć, udaje nam się oszukać naszego oprawcę i, wykorzystując selfie zrobione na początku historii, uciekamy na sam początek gry. Tym razem jednak inaczej rozdajemy karty, co kończy się aresztowaniem naszego nowego podejrzanego. Udaje się nam również wygrać konkurs fotograficzny Everyday Heroes i lecimy do San Francisco obejrzeć prace wszystkich finalistów.

Delektując się swoim zwycięstwem, dostajemy telefon od Chloe, która przypomina nam o pewnej małej rzeczy, a mianowicie o tornadzie. Używamy naszego zwycięskiego zdjęcia, aby cofnąć się do momentu jego zrobienia i niszczymy je. Kończy się to tym, że nasze inne zdjęcia zostają spalone przez oprawcę i znowu siedzimy przypięci do krzesła… Na szczęście nasze “inaczej rozdane karty” dały nam przewagę i teraz, bowiem na ratunek przybywa nam poinformowana przez nas osoba.

To był najdurniejszy moment gry, bowiem nasz wybawiciel zginął chyba z dwadzieścia razy nim udało mi się mu pomóc w pojmaniu czarnego charakteru. Chociaż u mnie to norma, jeśli chodzi o przypadkowe uśmiercanie postaci pobocznych.

Nasza misja uratowania Chloe wciąż trwa. Musimy cofnąć się w czasie, aby kolejny raz zmienić przeszłość i ocalić przyjaciółkę. Jedyne zdjęcie mogące nam to umożliwić znajduje się w rękach naszego chłopaka (a może prawie-chłopaka). Dotarcie do niego to istna droga przez mękę, bo sztorm już się zaczął, a po ulicy biegają nasi znajomy – niespełnieni fotografowie – i co chwilę musimy ich ratować przed jakąś kretyńską śmiercią.

Aczkolwiek udaje nam się (bo co by to była za historia, gdyby nie wyszło) i wszystko zdaje się iść świetnie do momentu, aż odzyskujemy przytomność przy latarnii morskiej. Za chwilę znów odpływamy i albo trafiamy w jakieś zniszczone przez nas wymiary/alternatywne rzeczywistości, albo odbija nam od nadmiaru wrażeń. Krążymy po rozdartych rzeczywistościach, nieskończonych korytarzach szkoły oraz mamy omamy wzrokowe w łazience.

Ostatecznie docieramy do końca tego szaleństwa, aby wrócić do Chloe i podjąć już ostatnią, ale najważniejszą decyzję w tej grze.

Muszę napisać to w ten sposób: Life is Strange to bardzo dziwna, ciekawa i zajmująca gra. Z każdym kolejnym epizodem fabuła stawała się coraz bardziej intrygująca i coraz bardziej pokręcona. Do tego stopnia, że człowiek nie potrafił sobie odmówić ukończenia tej pozycji. Chociaż coś wydawało się pewne, to jednak los zmuszał nas do padnięcia na kolana i siłowania się z kolejną rzeczywistością, dającą nam się srogo we znaki.

Nie mogę tak po prostu powiedzieć, że Life is Strange mi się podobało albo nie podobało. Ten tytuł zdaje się być ponad takie terminy. Z jednej strony Chloe wkurzała mnie do tego stopnia, że chciałem ją cisnąć pod pociąg, z drugiej jednak ciężko było jej nie lubić, kiedy się ją lepiej poznało. Nie wspomnę też o tym, że ta pozycja to głównie interaktywna opowieść, której daleko do miana zwykłej gry, a co za tym idzie niektórzy gracze mogą mieć z tym problem. W końcu akcja w Life is Strange z pozoru nie jest tak dynamiczna, jak w podobnych tytułach.

Jestem zdania, że warto zagrać w pierwszy epizod, który jest darmowy i samemu zadecydować, czy jest ona warta waszej uwagi. Być może wam się spodoba i – tak jak mnie – wciągnie was na dłużej.

Mefisto

#113. Life is Strange: Episode 5 Read More »

#110. SWTOR: A traitor among the Chiss

Po długiej przerwie powróciłem do świata Star Wars i ruszyłem w pogoń za Theronem, który od jakiegoś czasu działa mi na nerwy. Wszakże wiadomo, że jeśli Sith jest wyrozumiały, to tylko do pewnego momentu. A ja jestem już niedaleko wytargania go za uszy i przywiązania do statku, aby poobijał się trochę o asteroidy.

Naszą pogoń wspierają Chiss’owie – intrygująca rasa istot o niebieskich skórach i czerwonych oczach. Theron znajduje się na planecie Copero, wspomagany przez swego rodzaju Chiss’owych buntowników. Oczywiście Chiss’om się to nie podoba, ale to zbyt zawiła polityczna sprawa, dlatego też zwracają się z tym do nas. Otrzymujemy możliwość wizyty planety, która jest niedostępna na obcych przybyszy. Musimy jednak radzić sobie sami, aby nie wybuchł z tego konflikt polityczny.

Nie zwlekając, ruszamy w pościg, który ciągnie nas po całej rozciągłości mapy, zmusza do walki z przeróżnymi przeciwnikami, aby koniec końców wyszło na to, że nasza przygoda dopiero się zaczyna… Trzy razy przeszedłem lokację, bo wybierałem tryb “story”, a nie “solo”. Kto by pomyślał, że ciągnąc główny wątek, można się w tym rzekomo prozaicznym wyborze pomylić. Byłem zły i zdesperowany – za trzecim razem to już nerwowo upewniałem się, że wszystko jest dobrze. Dotrwałem jednak do końca i cieszę się, bo jakościowo twórcy nadrobili niedosyt z poprzedniego rozdziału.

Nie wiem, kiedy pojawi się następny epizod moich gwiezdnych przygód. Podobnież ma się to stać przy kwietniowej aktualizacji. Wyczekuję cierpliwię, bo chciałbym mieć już za sobą przywiązywanie Therona za kostkę do statku!

Screenshot at 2017-12-01 21-41-45
Cóż za mina…
Screenshot at 2017-12-01 21-48-47
“Grrrr! Jestem wielki, zły, pradawny kocur, który za miskę owoców ma wszystko w nosie!”

Mefisto

#110. SWTOR: A traitor among the Chiss Read More »

#108. Life is Strange: Episode 4

319630_20180108223019_1

Następny epizod zaczynamy w alternatywnej rzeczywistości, gdzie wszystko – dosłownie wszystko – jest na odwrót. Przyjaźnimy się z ludźmi, których uprzednio nienawidziliśmy, nasz chłopak (albo prawie-chłopak) wybrał inną dziewczynę, a my, zdezorientowani, uciekamy gdzie pieprz rośnie. Czyli do Chloe.

Niebieskowłosa, a właściwie teraz blondwłosa dziewczyna, która okazuje się kompletnym geekiem, opowiada nam historię swojego stanu. Odnosi się to – oczywiście – do uratowanego ojca. Z naszą przyjaciółką spędzamy cały dzień, noc i niedługą chwilę rankiem, aby – po trudnej decyzji – ucieć z powrotem do naszej rzeczywistości, gdzie czeka na nas ta stara, dobra Chloe.

Naszą misją staje się łączenie poszlak i włamanie do pokoju głównego podejrzanego celem zebrania dowodów. Kiedy mamy to, co potrzebujemy, niebieskowłosa ciągnie nas do Franka, aby wyprosić u niego szyfr odnośnie imion jego klientów. Powiem wam tak: aby dojść do rozwiązania, gdzie nikt nie ginie, nie zostaje ranny, ani nie kończy się awanturą, zajęło mi to sporo. Patrząc na to, ile wycierpiał Frank, jestem zdania, że moce Max sprawdziłyby się w obozie tortur.

Mając wszystkie poszlaki, łączymy je w jedną całość, aby dotrzeć do miejsca, a właściwie sceny zbrodni i odkryć, co stało się z Rachel.

Postanawiamy, a właściwie Chloe postanawia, dopuścić się samosądu i ukarać głównego podejrzanego. Udajemy się więc na imprezę, którą finansuje rodzina chłopaka, jednak dosyć szybko ją opuszczamy z powodu otrzymanej wiadomości tekstowej. I  oczywiście wszystko musiało pójść nie tak…

Jak zawsze los rzucił nam kolejną kłodę pod nogi, oczekując, że jeśli nie potrafimy jej przeskoczyć, to będziemy w stanie ją przesunąć.

Mefisto

#108. Life is Strange: Episode 4 Read More »

#105. The Long Dark: Episode 2

screen_706982b2-9bb5-4c26-9bd6-9379adcaf2cf_hi

Kontynuując moją przygodę z The Long Dark, mogę śmiało powiedzieć, że twórcy bardzo starają się, aby gra była jednocześnie trudna, ale nie nużąca. Epizod 2, w który miałem przyjemność zagrać, uświadomił mi, jak wiele pracy wymaga stworzenie dobrej gry w dzisiejszych czasach.

Nasza przygoda zaczyna się od obejrzenia krótkiego filmiku z ciekawą ścieżką muzyczną (coś na rodzaj teledysku), pokazującego nam, co w tym czasie dzieje się dookoła nas. Dla ciekawskich: tutaj macie link do filmiku.

Dalej nasza postać, William, wynurza się z jaskini i pierwsze, co widzimy to krwawe przytulańce z lokalnym rozrabiaką – niedźwiedziem. Nakłaniani przez człowieka, którym dziki zwierz miota na prawo i lewo, sięgamy po jego strzelbę i pach! Niedźwiedź bierze nogi za pas i zmyka czym prędko, a my zajmujemy się naszym poszarpanym kolegą. Następnie scenerią jest chatka myśliwego/leśniczego, który powoli i adekwatnie do swojego abstrakcyjnego wyglądu, wybudza się z regeneracyjnego snu. Ten oto mężczyzna nauczy nas, jak przetrwać walkę z dziką naturą i pchnie nas w dalszą fabułę.

Rozpoczyna to serię zadań ze “szkółki przetrwania”, gdzie poza standardowym znajdź-przynieść-zostaw, nauczymy się też polować. Tak, nasze misje przybliżą nas do zdobycia broni i naszego pierwszego polowania na jelenia. Powiem wam jedno: jeżeli nie ustrzelicie jelenia od razu to bądźcie gotowi na bieg przez pół lokacji, zgubienie się i zabicie conajmniej tuzina wilków po drodze.

Cała szkółka ma nas przybliżyć do przetrwania w ekstremalnych warunkach, a także pomóc naszemu przyjacielowi pozbyć się jego nemesis. W międzyczasie naszych zadań dowiadujemy się, że wraz z pojawieniem się zorzy wraca elektryczność. Jest to istotne, bowiem pozwala ona przedostać się przez elektryczną zaporę wodnę do nowej lokacji, którą, niestety, przyjdzie nam odkryć w następnym epizodzie.

Nie wiem, kiedy pojawi się epizod trzeci, bowiem twórcy ogłosili jedynie, że będzie miało to miejsce w tym roku. Mimo tego wyczekuję go z niecierpliwością, ponieważ póki co jestem zadowolony z jakości rozrywki i przygody, jaką ta gra serwuje.

Jedyne, co mogę napisać to to, że twórcy bardzo pracują nad tym, aby gra nie była zbyt liniowa i, poza pracą nad epizodami 3, 4 i 5, poprawiają też epizod 1 i 2 (na przykład pod tym względem, aby wszystkie dialogi, nawet te mało istotne, miały podkład głosowy). Czyżby wyzwanie dla mnie, aby przejść grę jeszcze raz? Zobaczymy.

Mefisto

#105. The Long Dark: Episode 2 Read More »

#103. Life is Strange: Episode 3

319630_20180103004107_1

Na samym wstępie muszę przyznać, że twórca postawił na stopniowy rozwój fabuły, który jak złapie w swoje szpony to nie wypuści, aż do momentu ukończenia gry. Epizod 3 nie tyle, co mnie zadowolił, co zaskoczył i wessał w odmęty tej pokręconej opowieści i wspólnie z Max udaliśmy się na kolejny poziom przygody.

Epizod 3 zaczyna się od pokazania nam, jak nasza główna bohaterka przeżywa śmierć koleżanki, w szczególności, że nie udało mi się jej uratować. Wstyd, Diable, wstyd. Rozglądając się po pokoju możemy znaleźć króliczka Kate, którego z powodu tych nieprzyjemnych okoliczności adoptowaliśmy. Internet przesączony jest żalem po jej śmierci (co jest zabawnie okrutne, bowiem nikt poza nami nie chciał jej pomóc).

Nie mamy jednak czasu na żałobę, ponieważ Chloe informuje nas, aby spotkać się przed budynkiem szkoły i zrealizować jej szalony plan. Na miejscu nasza niebieskowłosa przyjaciółka informuje nas o zamiarze włamania się do szkoły. Wróć. Przecież ona ma klucze, więc po prostu sobie tam wejdziemy. Zgadzamy się na to (bo jaki mamy w końcu wybór), ponieważ ma to nam pomóc zebrać wskazówki odnośnie tego, co stało się Kate, czy też koleżance Chloe.

319630_20180103012938_1

W skrócie powiem, że cała akcja przebiegła dobrze i już myślałem, że opuszczą budynek niezauważone, ale na co mogła wpaść lazurowa panna? “Chodźmy popływać!” Skończyło się to oczywiście chowaniem się po kątach przed ochroniarzami… Udało nam się jednak uciec do domu Chloe i tam spędzić noc.

Po uczestniczeniu w lekkiej, rodzinnej kłótni, kontynuujemy naszą misję i po włamaniu do szkoły, postanawiamy się włamać do samochodu campingowego dilera narkotyków. Oczywiście, gdy znajdujemy to po co przyszliśmy, Chloe robi kolejną tego dnia awanturę, obwiniając wszystkich dookoła, włącznie ze swoim zmarłym ojcem, bo inaczej musiałaby obwinić siebie. Zostajemy odwiezieni do szkoły, aby przekonać się o kolejnym zwrocie akcji.

Nasza moc pozwalała nam dotychczas cofnąć czas do pewnego określonego momentu, raz udało się nam go zatrzymać, a tym razem – wpatrując się w zdjęcie – udaliśmy się do momentu, gdzie ojciec Chloe jeszcze żył, ale niedługo miało się to zmienić. Chcąc naprawić jej życie, zmieniamy bieg historii i “budzimy się” w alternatywnej rzeczywistości, gdzie wszystko wydaje się być lustrzanym odbiciem tego, co do tej pory się wydarzyło.

A Chloe? No właśnie…

319630_20180108222438_1

Gra uczy, że nie da się naprawić przeszłości bez poniesienia konsekwencji. W tym momencie zostałem zaskoczony i – cóż rzec – całkowicie pochłonięty przez trzymającą mnie w napięciu fabułę!

Mefisto

#103. Life is Strange: Episode 3 Read More »

Scroll to Top