Dawno nie było tutaj wpisów z tej serii, więc może mały powrót? 😉
Całość zastanawiała się nad bezproblemową aktualizacją dokumentów dla osób trans.
– A jak sobie wydrapiesz literkę żyletką?
– To masz nieważny paszport…
– Potrzebuję czułości!
– To rób to w swojej strefie komfortu!
– Czy to nasza wina, że on (Smoczyński) ma pojebanych rodziców!?
– Dlaczego Całość? Dlaczego nie Więcej Niż Całość?
– Czyli mówisz, że jest cię więcej niż jeden? 😂
No nie wyrabiam się z aktualizowaniem pseudonimów Całości na blogu! Tym bardziej jak jeszcze chwilę po tym doszły do tego Pierwiastek Z Całości i Do Potęgi Całości! 😂
Całość wybierała się odebrać Smoczyńskiego z przedszkola i bardzo się przed tym broniła.
– Ale to na pewno nasza decyzja? Na pewno muszę? A czy one (opiekunki w przedszkolu) znają nasz adres? *z zawodem w głosie* A, tak, znają, podaliśmy im…
– No to zapisz mnie na… lobotomię!
– No to by ci pomogło na te głupie pomysły…
Całość marudziła na temat swojego wyglądu:
– …to przestań tyle jeść słodyczy!
– Ale ja nie jem tyle słodyczy!
– No a żelki, a drożdżówka…?
– Ustalmy jedną ważną rzecz: żelki się nie liczą, absolutnie nie! A drożdżówka ma minimalne znaczenie, bo była tylko jedna!
– To wysysa jedynie mózg i kasę z portfela.
– …z twojego portfela…
Tło rozmowy: naparzaliśmy się czymś (chyba poduszkami):
– Chcesz mieć przemoc domową? Chcesz? 😂
– A chcesz mieć przewód domowy? Chcesz?
– Co takiego?
– Nie wiem… 😂
– On tu napisał, że miał wypadek.
– Ale przeżył tak?
– No jakby nie przeżył to by nie napisał o tym.
Wybaczcie, że tak krótko, ale Całość wciąż dochodzi do siebie po grypie. 😉
Donut County (Google Play) to jedna z dziwniejszych pozycji, w jakie grałem. Stworzyło ją Annapurna Interactive i cóż mogę rzec… Nawet nie wiem, jaki to jest rodzaj gry. Dlatego po prostu opiszę moje wrażenia, chociaż są one dosyć zmieszane. Jednakże czuję głęboko w sercu, że o to właśnie twórcom chodziło.
Donut County ma fabułę, która opiera się na opowieściach związanych z pewnym szopem o imieniu BK i jego sklepie z pączkami. Jego przyjaciółka i jednocześnie pracowniczka Mira narzeka na hałaśliwego dostawcę, więc nasz dzielny szop wysyła dziurę (taką po prostu poruszającą się dziurę w ziemi), aby wciągała wszystko na swojej drodze, aż stanie się wystarczająco duża, by wciągnąc ptaka na rowerze. I generalnie to jest cały sens naszej rozgrywki: tworzymy dziury, powiększamy je i połykamy mieszkańców miasteczka. Ogólnie rzecz biorąc BK nazywa to “dostarczeniem pączka” (chociaż dla mnie wygląda to na dostarczenie samej dziury z pączka).
Oczywiście im dalej, tym zabawniej, dziwniej i dziurawiej. Poziom trudności nam wzrasta, nasza dziura zostaje wyposażona w katapultę, więc niektóre rzeczy możemy wyrzucić z powrotem. Robimy to jednak tylko po to, aby zepnąć inne przedmioty i powiększyć nasz żarłoczny otwór (wiem, jak to brzmi).
Wszystko ma jednak swój sens: za tym wszystkim stoją szopy, które pozbywszy się mieszkańców Donut County, zajęły miasteczko dla siebie i zaczęły delektować się ich śmieciami. Nasi bohaterowie postanawiają jednak uciec (tworząc nowe dziury) i zmierzyć się ze Śmieciowym Królem (Trash King – w skrócie TK), aby cały ten sajgon odwrócić. Oczywiście królewski szop nie ma zamiaru poddawać się bez walki, więc wypuszczamy kolejne dziury, aby zniszczyć jego królestwo.
Gra jest bardzo nietypowa. Powiedziałbym nawet, że zostawia cię z poczuciem stratowania przez los. Jest naprawdę dziwnie, ale to sprawia, że grasz dalej, aż do samego końca. Przyznam, że jest to całkiem fajna i przyjemna pozycja, chociaż naprawdę dziwna. Tak, jej dziwność trzeba zdecydowanie podkreślić. 😉
Donut County bardzo mi się podobało. Do tego stopnia, że przeszedłem cała grę przy pierwszym podejściu. Tutaj chyba mogę napisać o jedynej wadzie, jaką zauważyłem: gra jest niestety krótka. Ale może to i lepiej? Mniejszy uszczerbek na zdrowiu psychicznym.
Z powodów zdrowotnych, zmęczeniowych (byliśmy w piątek w Londynie na MRI Smoczyńskiego i powrót był straszny – relację zdam niedługo) i technicznych w tym tygodniu notki nie będzie (tzn. notki właściwej). Wracam w przyszłym tygodniu.
Niedawno świętowałen kolejne urodziny (chociaż nie wiem, co tu świętować, kolejny rok minął, a ja nawet nie wiem, co się do końca z nim stało). Jako typowy gracz zaopatrzyłem się w multum gier, na które miałem chrapkę już od jakiegoś czasu. Między innymi dorwałem Divinity: Original Sin 2, Age of Empires II: Definitive Edition i Hades. Najbardziej cieszę się z Age of Empires II, bo to jednak gra mojej młodości i mam do niej spory sentyment. 😀 Plus moich urodzin jest na pewno taki, że data zbiega się z promocjami halloweenowymi. 😉
Przyznam, że to był (i wciąż jest) zwariowany rok. Niby dostarczył nam sporo wrażeń, ale nie chciałbym go powtarzać. Z miłą chęcią postawiłbym już kropkę przy roku 2021 i wszedł w 2022 z nadzieją, że będzie lepszy, a nie gorszy. Prawda jest niestety taka, że 2022 też będzie kolejnym emocjonalnym rollercoasterem, bo ekipa zapewniająca nam rozstrój psychiczny nie wymeldowała się jeszcze z życia publicznego. Staram się być jednak pozytywnej myśli, bo kiedy to wszystko się skończy, musimy mieć siłę odbudować świat dla przyszłych pokoleń.
Zgodnie z tradycją przyjrzę się mojej liście postanowień i zaktualizuję ją na przyszły rok. 😉
Nauka prowadzenia samochodu. Zdałem teorię, mam już ustalony termin na praktyczny. W tej kwestii wystarczy już chyba tylko trzymać kciuki, abym w przyszłym roku mógł tą pozycję wykreślić z tej listy.
Ukończenie studiów. Jestem na ostatnim roku licencjatu. Jest dobrze! Jeszcze kilka miesięcy temu martwiłem się, że oblałem drugi rok, ale jakimś magicznym cudem zdałem. 😀 Mam nadzieję, żę w tym roku uda mi się lepiej podejść do tematu i dokładniej przygotować do egzaminów. Albo liczyć na kolejny cud, że przetrwam. 😉
Dodawanie regularnie filmików. W tej kwestii na razie brak jakichkolwiek zmian – nie mam chwilowo na to czasu, ale mam nadzieję, że uda mi się to zmienić. 😉 Mam pewne plany, ale na ten moment są one awykonalne.
Regularnie pisać na blogu. W tej kwestii staram się bardzo mocno i chociaż bywało w moim życiu pod górkę, to jakoś trzymam się tej regularności. 😉
Zabrać Smoczyńskiego do Polski, aby zobaczył polską jesień i zimę. Wciąż czekamy na koniec pandemii i koniec emocjonalnego rollercoasteru, który serwują nam rządzący. Chociaż i moja matka sprawia, że nie śpieszy nam się do ojczyzny…
Zachomikować trochę zdrowia dla rodzinki. Staramy się, ale jeśli ludzie mają na siebie wywalone, to bywa ciężko. Właśnie przechodzimy grypę. 🤷♂️
Wspierać swoją rodzinkę, być dla siebie najlepszymi przyjaciółmi. Póki co dajemy radę – jeszcze się nie pozabijaliśmy, więc jest dobrze. 😂
Na koniec chciałbym podziękować wszystkim za życzenia. Wszystkim, poza Całością, bo dalej się upiera, że moje urodziny to jakiś prank (też się tak czuję czasami!). 😉 Dzięki wielkie! 🙂 Widzimy się w grach!
Grając w poprzednią część nie sądziłem nigdy, że do tej gry wrócę. Nie dlatego, że gra jest nieciekawa. Po prostu nie spodziewałem się kolejnej części. A ona spadła na mnie jak grom z jasnego nieba i po prostu nie mogłem sobie odmówić kolejnej próby połamania palców.
Cook, serve, delicious! 3!! to niezwykły symulator restauracji stworzony przez Vertigo Gaming Inc. i wydany w październiku 2020. Tak jak w poprzedniej części naszym zadaniem jest, naciskając odpowiednie przyciski na klawiaturze lub klikając w odpowiednie okienka, przygotować wymagane posiłki. Oczywiście im dalej uda nam się dojść, tym bardziej palcołamliwe jest to zadanie.
W trzeciej części mamy jednak ciekawe tło do naszej szalonej rozgrywki. Jest rok 2041, trwa wojna, a restauracje i fastfoody przeżywają prawdziwy rozkwit. Najpopularniejsza restauracja Cook, serve, delicious zostaje zrównana z ziemią w chwili wprowadzenia nas do gry. Na to całe gruzowisko przyjeżdżają dwa roboty, a dokładniej robotki Whisk i Cleaver, które odnajdują szefa kuchni wyżej wymienionej restauracji, czyli mówić prościej: znajdują nas!
Oczywiście jedna z robotek to nasza wielka fanka, przekonuje drugą robotkę do przerobienia ich ciężarówki na mobilną restaurację i oddania jej naszej skromnej osobie, aby we trójkę ruszyć podbijać serca oraz żołądki ludzi. Dla mnie oznacza to jedynie łamanie sobie palców, aby wyrobić się z zawrotnym tempem gry!
Jak już wyżej wspomniałem, dania przygotowuje się naciskając na przyciski na klawiaturze odpowiadające danym składnikom posiłku lub klikając na nie myszą. Wydaje się proste, ale pod presją czasu nawet przy oddychaniu można się pomylić. Każdego dnia możemy stworzyć własne menu dzięki multum pięknie narysowanych i opisanych posiłków. Jedynym warunkiem jest to, aby punktacja naszego menu zgadzała się z wymaganiami danego poziomu. Dania cieszą się wszak innym zainteresowaniem i otrzymują inną ilość punktów na różnych przystankach naszej szalonej, restauracyjnej przygody.
Poziomy składają się z 3-4 przystanków, podczas których mamy 2-3 spokojne poziomy i jeden pośpieszny. Póki co różnicę odczułem jedynie w tym, że zmienia się muzyczka ze spokojnej na mniej spokojną, a wielki czerwononiebieski napis oznaja mi, że powinienem się przygotować na Mordor. Podejrzewam, że nie narzekam na ten pośpieszny poziom tylko dlatego, że wciąż jestem stosunkowo na samym początku gry i jeszcze nie dotarłem do tego “piekła właściwego”. 😉
Poza tym gra oferuje możliwość ulepszania naszej ciężarówki, aby grało nam się łatwiej (a odkryłem to pisząc tą recenzję!). Możemy też upiększyć nasz pojazd różnymi nalepkami i odzobami.
Cook, serve, delicious! 3?! to ten rodzaj gry, który jest fajny, ale jednocześnie potrafi wkurzyć. Nie świadczy to jedak źle o tym tytulu – wręcz przeciwnie – pokazuje to, że tutaj trzeba się postarać. Chociaż chyba twórcy wzięli pod uwagę takich biednych graczy o słabych nerwach jak ja i dodali tryb “chill”, gdzie (podobno) jest trochę łatwiej. Ściąga to z nas presję czasu, ale zablokowuje niektóre poziomy, bo nie jesteśmy w stanie zdobywać złotych medali.
Moja ocena jest prosta: jeśli lubicie ten rodzaj gier to zapraszam do spróbowania! Miłego łamania palców! 😉
Nawiązując do zeszłorocznej notki, Halloween się odbyło, bo potwory trzymały dystans i higienę. W tym roku zdjęto obostrzenia i strzygi leżą chore, wilkołaki czekają na wyniki, a wiedźmy kaszlą na prawo i lewo. A na ulicach pustki!
Pogodowy rollercoaster nie pozwala mi się na niczym skupić. Jednego dnia słońce grzeje, jak gdyby znów były najcieplejsze dni lata, a ja rozpuszczam się jak serek, którego zapomniano schować do lodówki. Tego samego dnia robi się tak zimno, że siedzę pod kocem, chociaż kaloryfery dają na całego. Moja walka z wewnętrznymi demonami nie idzie mi najlepiej w takie dni. Moja motywacja, chociaż na co dzień leży i kwiczy, to wtedy błaga już tylko o dobicie.
Jak bardzo staram się znaleźć coś pozytywnego, tym bardziej trafiam na treści, które sprawiają, że cała moja miłość dla świata ucieka gdzieś w… No wiecie. Dlatego też tak bardzo staram się gromadzić pozytywne treści, wracać do nich i wierzyć, że moje wewnętrzne demony są tylko chwilą słabości. Najgorzej jest w momentach, kiedy te wszystkie dobre treści gdzieś mi uciekają i żałuję, że nie mam swojego “pudełka na nic”, aby zatrzymać bieg myśli i delektować się… no właśnie… niczym.
Mam taki problem, że nie umiem zatrzymać natłoku myśli. Jeśli coś mnie naprawdę mocno zirytuje to nie potrafię się tego pozbyć z głowy. Taki problem ADHDkowca: nie umiesz się skupić, ale jak już się skupisz to do bolesnej przesady. Dlatego taka natręna myśl siedzi mi potem w głowie nawet tygodniami i ilekroć odrobinę odpuszczę, zaraz to cholerstwo przypuszcza atak. A niestety żyjemy w takich czasach, że to, co cię wkurza jest jak bumerang. Zawsze wróci.
Szukam złotego środka, mojego “pudełka na nic”. Póki co staram się nie mieć gorszych chwil, bo zwyczajnie nie mam na to czasu (i może to jest problemem, że w końcu pękam niczym balon, bo zbyt mocno się nadmuchałem?), ale duszenie w sobie rzeczy nie jest ani dobre, ani mądre, ani zdrowe. Z drugiej strony walka z idiotami jest praktycznie syzyfową pracą. Z trzeciej strony czasem lepiej ochrzanić idiotę, który będzie miał to gdzieś niż karać siebie cudzą głupotą. W końcu moim najlepszym orężem, poza upartością, jest słowo. I to mi daje pogląd na czwartą stronę, ale wciąż głowię się nad tym, czy to już ten czas, czy już jestem wystarczająco wkurzony, czy mam jeszcze tyle sił, aby tym słowem dalej wojować…
Jestem miłośnikiem wszelkich niezbyt zajmujących gier (w szczególności teraz, kiedy ilość mojego wolnego czasu drastycznie maleje). Lubię czasem odskoczyć od rzeczywistości i chociaż chwilkę zatopić się w czymś, co zajmie mój umysł, ale nie sponiewiera go tak bardzo jak moja typowa codzienność. Do tego zadania sprawdzają się gry na telefon, jednak często bywa tak, że gra ostatecznie robi się upierdliwa, przepełniona milionem mikrotransakcji oraz reklam wyskakujących w każdym momencie i na tyle intensywnie, że po chwili nie pamiętasz, jak się w ogóle grało.
Water Connect Puzzle należy (niestety) do tego drugiego rodzaju gier, jednak na szczęście twórcy pozwalają za niewielką opłatą usunąć reklamy. Kiedy to zrobimy, mamy naprawdę fajną i relaksującą grę, w której naszym celem jest połączyć rury i doprowadzić wodę do drzew. Oczywiście to brzmi za prosto jak na zajmującą grę.
Water Connect Puzzle oferuje stopniowo zwiększający się stopień trudności dodając różne kolory wody i drzew, możliwość mieszania różnych kolorów wody, aby uzyskać jeszcze inny kolor (np. żółty i niebieski, aby uzyskać zielony). Niektóre mapy wymagają od nas zmieszania wody tak, aby tylko jedno drzewo danego koloru otrzymało tą wodę, podczas gdy reszta ma dostać ten podstawowy kolor. I chociaż wbrew temu, co powyżej napisałem, gra nie jest taka trudna, jakby mogło się wydawać. Często najprostsze rozwiązania bywają tymi właściwymi, ale na nie czasem ciężko wpaść, bo oczekujemy mentalnego łomotu od twórców gier.
To jest ten rodzaj gry, który polecam z prawie czystym sercem (z powodu reklam). Water Connect Puzzle jest naprawdę świetnie, kiedy pozbędziemy się reklam. Jeśli nie mamy czasu kontynuować danego poziomu, gra zapisze dla nas nasz postęp i następnym razem pozwoli nam zacząć od tego momentu, co jest naprawdę świetnie, kiedy jest się zabieganym. Poziomy nie są trudne, ale potrafią dać do myślenia. Jedna z moich ulubionych odskoczni, kiedy nie mam na nic czasu, a potrzebuję chociaż gram przerwy. Polecam!
Na sam początek chciałbym zaprosić Was do naszego drogiego Celta, który postanowił przeprowadzić ze mną wywiad. 😀 Dziękuję bardzo mocno! Czuję się niesamowicie zaszczycony! 🙂
Zdecydowanie za szybko czas leci. A mówię to, bo czuję się, jakby wciąż był sierpień, a mamy już październik i od tygodnia muszę się uczyć. Nie to, że nie chcę, ale nie jestem jeszcze na to gotowy. Przydałyby mi się jeszcze te dwa miesiące wakacji. 😂
Oczywiście studia zacząłem z jakimś bliżej niezindetyfikowanym przeziębieniem, grypą, czy inną infekcją. Prawdopodobnie coś postcovidowego. Z tego, co udało mi się zauważyć, wszyscy, którzy w mniejszym bądź większym stopniu mieli kontakt z covidem, skarżą się na gorsze zdrowie. No i już nie wspomnę, że coraz gorszą mam kondycję płuc…
Z tego też tytułu mam strasznie mało sił na cokolwiek i przeznaczam je przede wszystkim na studia i sprawy rodzinne. To oznacza, że jeśli nic się nie poprawi z moim zdrowiem to będę musiał znowu zawiesić bloga. Rok 2021 nie jest zdecydowanie moim rokiem. 🤷♂️
Z pozytywnych wieści mam takie, że Smoczyńskiego wciągnął Minecraft i coraz lepiej idzie mu samodzielne granie. Opanował podstawowe rzeczy takie jak kopanie, stawianie bloków, nawalanie się z otoczeniem (potocznie zwane smoczek versus enviroment – sve), włażenie i schodzenie z koni, łódek, łóżek, itd. Jestem pod wrażeniem, bo opanował to w ledwie kilka dni (i to tak dosłownie znienacka – włączyłem mu Minecrafta, aby go zająć, a on ogarnął sterowanie 😂). Całość gra razem z nim i jedno drugiemu notorycznie dokucza. Przyznam, że to insporujące patrzeć jak mały Smok zręcznie jak na czterolatka unika pułapek większej gadziny. 😂 A daj mu mieczyk to nie pożyjesz za długo. 😂
Mały Smoczyński zaiteresował się również liczeniem i idzie mu całkiem nieźle. Też nas tym zaskoczył tak znienacka, ale u niego to chyba norma. 😂 Bardzo mnie cieszy fakt, że nasz mały Smok ma wiele zainteresowań i sam potrafi się czegoś nauczyć. 🙂
Mały Smok ma też irokeza (stąd tytuł notki). Całość raz goliła mu głowę i zrobiła go dla żartu. Wyszło świetnie. 😀 Mamy więc małego punka w domu. 😛 I z wyglądu, i z charakteru!
Nasza trzoda morska się powiększyła. Mamy nową krewetkę, sześć ślimaków morskich, rozgwiazdę oraz kolejnego kraba. Nie mam zdjęć ich wszystkich, ale dam to, co mam. Resztę dodam następnym razem. 😉
Herkules – przestawiacz wszystkiego
Kraba nazwaliśmy Herkules, ponieważ jest okropnie silny. Poprzestawiał nam dekoracje i kamienie w akwarium. A zdejmij go z czegokolwiek to weźmie to ze sobą. No dzięki. 😂
Modnisia – bardzo elegancka krewetka
Krewetka za to została nazwana Modnisia, bo śmiesznie zarzuca czułkami, jak gdyby zarzucała bujną grzywą. Na swoje sposoby jest i urocza, i durna jak każda inna krewetka. Non stop poluje na Nemiaka, aby go wyczyścić albo siada na ślimakach i sobie jeździ na nich. 😂
Ślimaki są za to upierdliwe. Dwa mamy z gatunku Bumble Bee Snail i wyglądają jak takie urocze trzmieliki. Często gdzieś się chowają, nie ma ich jakiś czas, a potem wyłażą oboje (z reguły jeden na drugim). Cztery pozostałe ślimaki są z gatunku Astrea Tecta zwane też turbo ślimakami i służą nam do czyszczenia szyb. Idzie im to całkiem nieźle. Mają tylko problem z respektowaniem przestrzeni i wciskają się wszędzie – nawet tam, gdzie się nie mieszczą. Często wysiedlają Nemiaka z jego miejsca przy filtrze, a wtedy mamy jedną okropnie wkurzoną rybę. 😂 (muszę go kiedyś nagrać, jak się pluje o swoje terytorium)
Ślimoń
Wycieraczka
Bezimienny Ślimak
Dwa ślimaki z gatunku Turbo dostały już imiona: Wycieraczka, bo zżerał algę poruszając się jak wycieraczka oraz Ślimoń, bo obżarł się, spadł z szyby i myśleliśmy, że trup, a on tak się najadł, że nie mógł się ruszyć. Potem wstał i zaczął dalej jeść. Stąd Ślimoń – połączenie Ślimaka i Gamonia. 😂
Bezimienna Rozgwiazda
Rozgwiazda jest tam najspokojniejsza z całego towarzystwa – czasem tylko yogę uprawia na szybie, ale tak to nie ma z nią większych problemów. Przynajmniej póki co. W tym akwarium dzieją się takie rzeczy, że czekam aż Rozgwiazda da nam popalić. 😛
Pan Robak
Jeden z nienazwanych ślimaków przyjechał do nas z pasażerem na gapę: ma na sobie uroczego robaczka, który po angielsku nazywa się Spionid (nie wiem, jak nazywają się po polsku). Są one niegroźne, żywią się tym, co złapią mackami, osadzają się na kamieniach albo muszlach ślimaków… Wychodzi na to, że mamy gratisowo jedno zwierzątko więcej. 😀
Przyznam, że morskie akwarium skłoniło mnie do czytania odnośnie morskich stworzeń. Nawet nie wiecie, ile artykułów przeczytałem, aby zidentyfikować Pana Robaka. 😂 Aczkolwiek całkiem ciekawie (i niekiedy przerażająco) można zagłębić się w podwodny świat. Chociaż z tego, co czytam wychodzi na to, że w akwarium mamy chyba jakiś dom poprawczy dla upierdliwych rybek. 😂
Jeśli chodzi o gry to jestem sporo do tyłu z czymkolwiek. Zacząłem Spellforce 2 i idzie mi to jak krew z nosa, a nawet gorzej, bo ciągnę to chyba już z pół roku i to nie dlatego, że idzie mi kiepsko, ale na każdy tydzień gry mam około miesiąca przerwy. Strasznie brakuje mi czasu i motywacji, aby grać, a naprawdę mam ochotę czasem oddać się w ręce jakiejś ciekawej gry i zobaczyć, gdzie mnie poniesie. Na to muszę jednak jeszcze trochę poczekać. 🙁
Staram się więcej grać na telefonie lub tablecie. Czasem nawet na obu jednocześnie, bo gry mobilne jednak nie wymagają takiego skupienia. 😛 Chociaż podoba mi się, że na androida jest sporo przeportowanych gier z PC. Mam Titan Quest, Gris, My Time at Portia, Stardew Valley i grę mojego dzieciństwa: Neighbours from Hell. Chyba tylko dlatego mam jeszcze o czym pisać. 😛 Pogrywam też w Albion Online i ta gra wymiata: można na tym samym koncie grać na kompie lub urządzeniach mobilnych. 😀 Chociaż mam w co grać, to jeszcze jednak żadnej gry nie ukończyłem…
Całość za to zakochała się w Microsoft Flight Simulator i mam pilnować, aż będzie w promocji. Ogólnie rzeczy biorąc to Całość zakochała się w lataniu i chce mieć licencję pilota, ba, żebyśmy wszyscy mieli licencje pilota. A ja nawet prawka na samochód jeszcze nie mam… 😂
A propos prawka: skończyłem już praktyczną naukę, teraz ćwiczę to, co mi nie wychodzi tak długo, aż instruktor stwierdzi, że jestem gotowy do egzaminu. Trochę to pewnie zajmie, ale zbliżam się do wielkiego finału tej prawojazdowej masakry! 😂
Nasz ogródek powiększył się o kilka okazów. Sporych okazów. 😛 Mamy mini drzewko grejpfrutowe, cytrynę, kilka rodzajów malin, agrest zielony i czerwony, czerwoną oraz czarną porzeczkę oraz winogrono. To stadko siedzi u nas w domu, mamy fajną lampę do naświetlania i wesoło sobie to wszystko – o dziwo – rośnie. Na balkonie dalej mamy truskawki, poziomki i całą resztę, bo cały czas mamy napady ciepła i po raz kolejny mamy poziomki (to już trzecia albo czwarta fala :P). Muszę przyznać, że za każdym razem coraz smaczniejsze poziomki nam rosną. 😀
Te wszystkie roślinki da się hodować w domu. Trzeba im tylko zapewnić oświetlenie i odpowiednią ilość wody, a one zrobią resztę. Na ten przykład winogrono rośnie tak świetnie, że musimy je gdzieś przyczepić, bo samo owinie się zaraz wokół stojaka na pranie. 😂
Pomimo choroby, przeprowadziliśmy zaplanowaną dużo wcześniej wymianę szafy w sypialni na taką praktycznie pod sufit. Mały Smoczyński ma teraz swobodny dostęp do swoich zabawek – przynajmniej tak długo, jak sprząta je i odkłada na miejsce, czego się póki co trzyma. Plus: mamy więcej miejsca, minus: robienie czegokolwiek w trakcie choroby to głupi pomysł, bo na pewno zostaniecie z burdelem na jakiś czas. 😛
Chociaż wydaje się, że sporo się u nas działo to jednak większość czasu leżeliśmy półmartwi w łóżkach i tylko dziwna, magiczna potrzeba ruszenia tyłka czasem nas z tego łóżka ściągała, aby coś trochę porobić. Dlatego mam nadzieję, że uda mi się trochę więcej czasu spędzić na blogu, bo czuję się czasem jakbym mimowolnie zapominał o jego istnietniu.
Sporo się rozpisałem w tej notce. Myślę, że na razie wystarczy. Trzymajcie się ciepło i do następnego razu!
FRAMED to ciekawa i intrygująca gra, wydana przez Loveshack Entertainment i Fellow Traveller (wersja na Steam) oraz przez Noodlecake Studio Inc (wersja na Androida). W tym tytule wędrujemy pośród komiksowymi blokami wypełnionymi fabułą dwójki naszych bohaterów: nieznanymi nam kobietą i mężczyzną. Naszym celem jest bezpiecznie przeprowadzić ich przez czające się na nich niebezpieczeństwa. Jak? Zaraz Wam o tym opowiem.
Ten tytuł nie jest wymagający, ale bywa zajmujący i czasem czasochłonny. Mamy do dyspozycji różną ilość komiksowych okienek, którą musimy ułożyć w odpowiedniej kolejności, aby dotrzeć do kolejnej części naszej fabularnej układanki. Z reguły mamy dwa stałe okienka: na początku i na końcu, których nie możemy zmienić. Czasem gra trochę utrudni nam zadanie i takie stałe okienko wciśnie gdzieś pośrodku.
Na naszych bohaterów czają się policjanci, depczący im po nogach detektyw oraz oni sami, bo notorycznie podwędzają sobie tajemniczą teczkę. Następuje wtedy też zmiana postaci. Tak, jakby twórcy chcieli pokazać nam, jak istotna jest ta teczka.
Im dalej gramy tym bardziej gra staje się dynamiczna. W pewnym momencie okienka można wykorzystać więcej niż raz, przez co można nieźle się namachać, aby skierować naszych bohaterów do wyjścia, a nie na czającego się policjanta albo inne zagrożenie. Gra ma na szczęście autozapis, więc jeśli po setnym razie, kiedy coś Wam nie wyszło, wyłączycie ją w złości, możecie wrócić do tego miejsca, w których skończyliście. Dzięki Wam twórcy!
Zdecydowanie polecam FRAMED. Całkiem fajna odskocznia od codzienności, a jednocześnie daje nam możliwość skończenia w każdym momencie i wrócenia do niej za jakiś czas. Nie powiem, że gra jest całkowicie relaksująca, bo im dalej, tym bardziej musimy się skupić i planować nasze ruchy, ale zabawy jest przy tym sporo (zakładając, że uda się nam przejść dany poziom ;)). Zachęcam gorąco do zagrania!