Przemyślenia

#065. Przeprowadzkowy armagedon cz.1

Od dłuższego czasu zbieram się, aby w końcu coś napisać. A – uwierzcie mi – jest o czym pisać. Sama przeprowadzka wychodzi mi i mojej połówce nader dobrze, chociaż czasami mamy dosyć. Wiadomo, przeprowadzka boli wprost proporcjonalnie do ilości posiadanych rzeczy. I do ilości schodów, które trzeba pokonać.

Moją personalną bolączką w przeprowadzkach jest przenoszenie internetu. Do tej pory trzymaliśmy się z Virginmedia, ale niestety w mieszkaniu nie ma ich gniazdka. Pomimo iż właściciel zgodził się na montaż, postanowiliśmy dać też szansę BT, ponieważ ich gniazdko jest już w mieszkaniu. Zamówiliśmy w sumie dwie usługi – Virginmedia ma sprawdzić, czy kabel można pociągnąć, a BT po prostu podłączyć nas pod gniazdko.

I zacząć się absurdalny wyścig. Wyścig, w którym dostawcy ścigają się nie o to, aby dostarczyć usługę jak najszybciej, ale o to, jak najdłużej to przeciągnąć.

Virginmedia ma swoje za uszami. W poprzednim mieszkaniu nie mieliśmy również ich gniazdka, ale uparliśmy się, aby je tam zamontować. Zajęło im to tylko miesiąc, bo polecony przez właścicieli “inżynier” pokręcił wszystko, jak się tylko dało. Nie przeszkadzało to Virginmedia zarządać od nas zapłaty za miesiąc, kiedy internetu nie mieliśmy. Mieli odnotowane, że kabla w mieszkaniu nie ma, ale… urządzenie (skrzynka) na zewnątrz działała w tym czasie! Odpuścili, kiedy pełen irytacji zapytałem, czy według nich miałem sobie przez ten miesiąc w wiaderku nosić internet do domu. W życiu chyba tak nie zestresowałem człowieka po drugiej stronie słuchawki, bo najwidoczniej bardzo mocno do niego dotarło, jaką głupotę palnął.

I tym razem zgłosiliśmy chęć przeprowadzenia się z nimi. W sumie zgłosiłem to cztery razy i dopiero za czwartym poszło (czyli jestem prawie dwa tygodnie w plecy). Niestety muszą sprawdzić, czy kabel da się pociągnąć, więc montaż może zająć nawet i do trzech tygodni. Znając ich magiczne zdolności, pewnie trwałoby to i dłużej.

Z drugiej strony mamy BT. Gniazdko jest w mieszkaniu, więc powinno pójść łatwo. Konsultant zapewnia, że w ciągu dziesięciu dni roboczych będziemy mieli internet. Nawet dostaliśmy datę wykonania zlecenia na dziesiątego maja. Gdzie w tym wszystkim haczyk? Pomylili adres.

Udało się wszystko odkręcić, data wykonania wciąż ta sama. Wszystko wydaje się wspaniałe do momentu, aż patrzę do zamówienia, a tam data wykonania siedemnasty maja i do tego niepewna, bo może się przesunąć. Dzwonimy, piszemy, pytamy się o co chodzi, ale nikt nic nie wie, nie chce wiedzieć i im ogólnie bardzo przykro. Kilka dni się piekliśmy, bo życzą sobie za samą aktywację istniejącej linii aż 150 funtów, a lecą sobie w kulki.

W końcu się nieco wyjaśniło: oni upierają się, że w mieszkaniu nie ma gniazdka. Albo jest to sytuacja zupełnie przeciwna niż w Virginmedia, albo mi jakaś narośl internetopodobna wyrosła na ścianie. Albo mam halucynacje z braku internetu…

Biliśmy się z nimi mocno, aż w końcu dostaliśmy dostęp do BT Wifi, czyli ich hotspotów rozsianych po mieście. Właściwie to pakiet, wybrany specjalnie dla mojej połówki do pracy, zawiera tę opcję, niestety dane do logowania, które podali nam na początku ani trochę nie działały.

Teraz czekamy na przybycie inżyniera, który spojrzy swym mądrym okiem i powie: ojej, ale tu jest kabel! No chyba, że Virginmedia jednak się pośpieszy…

Póki co mamy router od BT, który robi za lampkę nocną. Bardzo drogą lampkę nocną…

Ciąg dalszy zdecydowanie nastąpi.

Mefisto

#065. Przeprowadzkowy armagedon cz.1 Read More »

#062. Z życia urzędnika cz.2

W związku z tym, że poprzendie historie przypadły Wam do gustu, oto kolejna porcja urzędowych niecodzienności.

Praca urzędnika to splot niefortunnych zwrotów akcji i wydarzeń, które potrafią doprowadzić do takiego napadu śmiechu, że wypadałoby to zdelegalizować zanim pojawią się ofiary śmiertelne przedawkowania. Innym efektem ubocznym może być też wykrzywienie na twarzy, które pyta się wszystkich wokół, co się właściwie stało.

Do rzeczy.

Praca w ostatnim czasie idzie nawet sprawnie, jak na dział, który jest za mały na pracę, jaką się od nas oczekuje. Jednym z tych oczekiwań jest konfrontacja z ludźmi i innej galaktyki, którzy – co gorsza – mają wpływ na naszą pracę.

Wyobraźcie sobie, że płatności robimy regularnie co dwa tygodnie. Załóżmy, że jedna płatność była piętnastego lutego, a następna pierwszego marca. Wyobraźcie sobie teraz to, że kłóciłem się z kobietą z innego działu, że to są dwa tygodnie, a nie miesiąc. Dlaczego tak stwierdziła? Otóż jedna płatność była w lutym, druga w marcu, więc to są dwa różne miesiące, co z kolei świadczy o tym, że różnica czasu między nimi to miesiąc czasu. Mózg mi zgnił po tym, poważnie. Nie dziwię się, że pracodawca oferuje darmową pomoc psychologiczną. Po takim czymś ciężko pozostać stabilnym emocjonalnie.

Innym razem rozmawiałem z kobietą, która bez powodu zaczęła na mnie krzyczeć. Zapytałem się więc, czemu na mnie krzyczy, a niewiasta rzekła spokojnie “w sumie nie wiem”.

Co do krzyczenia to była też parka, w której jednej osoba była chora psychicznie, a druga zdrowa. Z pierwszą dało się porozmawiać i wszystko załatwić (pomimo choroby) bez problemu. Druga osoba z kolei przejawiała niesamowitą, werbalną agresję – nawet o informacji o płatności, czy rozwiązaniu sprawy na ich korzyść.

Inną formą krzyczenia jest krzyczenie nie na mnie, a na towarzystwo rozmówcy. Z reguły podczas rozmowy jestem grzecznie przepraszany, a potem słyszę bluzgi wieńczone “zamknąć się albo będzie źle”. Jeszcze bardziej zaawansowaną formą tego jest nie informowanie mnie o fakcie, że musi coś przedyskutować z drugą osobą. Zabawnie się robi, kiedy rozmówca posługuje się innym językiem. Raz rozmawiałem z facetem, który nagle zaczął się drzeć “hanannn”, a ja zacząłem się zastanawiać, czy on jakieś dźwiękowej padaczki dostał, czy ktoś go za sznurek pociągnął i próbował odpalić jak motorówkę.

I najlepsze: moja kochana połowa prawie umarła ze śmiechu widząc, że komputer wyłączam poprzez błąd oprogramowania. Od razu mówię – to nie moja wina. Po prostu IT raz coś zainstalowało i już się nie da tego naprawić. Tak przynajmniej mówią. 🙂

Mam nadzieję, że się podobało. Postaram się opisać więcej ciekawostek (których pewnie będzie sporo) i wrzucać je co jakiś czas.

Mefisto

#062. Z życia urzędnika cz.2 Read More »

#061. Prawie ambitnie

Wyobraźcie sobie, że taki niepozorny diabełek jak ja obiecał sobie poprawę. Poprawę własnej motywacji, robienie ambitnych rzeczy, wzięcie się za cokolwiek innego niż marudzenie. I nawet zapału trochę miałem, ale w kulminacyjnym momencie, kiedy straszliwa machina weny zaczęła powoli poruszać się, któraś z zębatek zablokowała się o coś, co nazywa się choroba. W moim przypadku to jak wziąć rozbieg, aby ostatecznie rozpłaszczyć się na ścianie.

Z ambitnych rzeczy, które jednak udało mi się zrobić to zorganizowanie sobie miejsca na dysku, aby móc grać w gry, więc powinienem mieć więcej recenzji oraz przeżyć z gier. Muszę to jednak z boleścią przyznać, że w ostatnim czasie jestem na tyle zmęczony, że nie mam za bardzo ochoty w cokolwiek grać, tym bardziej, jeśli wymaga to ode mnie myślenia. Grając w Assassin Creed odczułem to boleśnie, gdzie tłukłem się ze wszystkimi na pięści zamiast wyciągnąć miecz bądź ukryte ostrze, bo nie chciało mi się myśleć, jak się broń zmienia.

Kolejną rzeczą miało być rozpoczęcie pracy nad stronką, z której i ja, i moja śmieszniejsza połowa mielibyśmy korzystać. Tutaj akurat przeszkodziła mi nie choroba, a fakt, że darmowy hosting po prostu wyparował. Połówka ma już rozwiązanie, więc to da się obejść. Mam tylko nadzieję, że moja limitowana ilość weny nie wyparuje równie magicznie, co hosting.

Z rzeczy, które mi nie wyszły to pisanie chociaż jednej notki tygodniowo. Z drugiej strony nie mam za bardzo tematów, bo moja połówka pojechała sobie za granicę, a ja, będąc sam, skupiłem się na pracy i leżeniu do góry brzuchem. Chyba trochę uschnąłem w tej samotności  nie mogę się doczekać poniedziałku, aż znowu zobaczę się z miłością mojego życia. 🙂

Z rzeczy dziwnych mogę póki co wymienić jedynie sen. Śniło mi się, że była apokalipsa zombie. Ludzie byli rozbici na małe grupy, bardzo malutkie – kilkuosobowe. Ja prowadziłem grupę Anglików – nie wiem w sumie dokładnie gdzie. Co zabawne, głupie i niekoniecznie sensowne – zombie reagowały na nas tylko, jeśli jedliśmy słodycze. Moj angielskojęzyczni pobratymcy testowali moją cierpliwość do samego końca, ściągając na nas hordę zombie raz za razem, bo ilekroć gdzieś się schroniliśmy, ktoś znalazł coś słodkiego i musiał to zjeść (pomijając fakt, że warzyw i owoców w puszkach było bardzo dużo). Następnym razem będę się trzymał z zombie – mniej nerwów na tym stracę.

Na pracę poświęcę osobną notkę, bo tego, co tam się wyczynia, nie zmieściłbym w dzbanku bez dna. A myślę, że i ten dałoby się zapełnić, gdybym więcej uwagi przykładał do głupot, które się tam dzieją. 😉

Mefisto

#061. Prawie ambitnie Read More »

#059. Miało być wesoło…

Chciałem napisać coś ambitnego, ale w ostatnim czasie jestem tak mało ambitny, że aż przykro o tym pisać. Każdy ma chyba takie dni, kiedy nic się nie chce, a pokłady energii wydają się wyczerpane już na samym początku dnia. Miewam coraz więcej dni, kiedy chciałbym przenieść się do alternatywnej rzeczywistości, gdzie jestem ja i moim bliscy, bo tyle osób jestem w stanie stolerować.

Znowu załącza się we mnie tryb ekstremalnej alienacji, bo ludzie po prostu mnie męczą.

Przykład? Grałem sobie dzisiaj w grę zwaną Runes of Magic. Gram tam bardziej, aby rozwijać zamek gildii i z powodu samej przyjemności z grania niż z potrzeby wbijania poziomu jeden za drugim. Dzisiaj zostałem zwyzywany, bo nie chciałem “buffka” (zaklęcia poprawiającego statystyki postaci, np. zwiększającego obrażenia lub obronę). Kończyłem grę, więc nie był mi do niczego potrzebny. Oczywiście nie tylko mi się oberwało, nawet moja postać też dosatała “po uszach” (no, ale żeby postać wyzywać?!)…

Doskonale wiem, że na serwerach gier teoretycznie darmowych jest więcej ludzi “specyficznych inaczej”, ale to mnie po prostu przerosło. Czy ludzkość jedyne co potrafi to z roku na rok wyzbywać się uprzejmości i ubliżać innym z tak durnego powodu?

Nie dziwię się, że jest tylu introwertyków stroniących od ludzi. To odpowiedź na naszą wspaniałą idiokrację.

A to tylko przykład z gry. Grę można wyłączyć. Ludzi dookoła niezbyt. Dzisiaj w pracy pewna osoba zrobiła raban, że nie dostaliśmy czegoś. Nie mogliśmy tego dostać, ponieważ to nie zostało do nas wysłane, co zostało podkreślone później w emailu. Nie wiem, o co chodziło tej osobie, ale jestem pewien, że mam magnes w tyłku, który przyciąga tak szczególnych osobników, w szczególności kiedy potrzebuję odpoczynku od dziwności ludzkich.

Mój stan poprawiają Simsy, bo dają mi możliwość wyżycia się. Przykład? Jeden z simowych sąsiadów przyszedł i wywalił mi śmierci ze śmietnika (skąd ja to znam?). W ramach uprzejmność zamurowałem go i zapomniałem o problemie. Żeby tak w prawdziwym życiu można było to co dwa metry stałyby filar z czterech ścian.

Mefisto

#059. Miało być wesoło… Read More »

#056. Z życia urzędnika

Zawód urzędnika nie cieszy się zbytnią popularnością w Polsce. Głównie z winy samych urzędników, którzy swoją postawą najzwyczajniej zniechęcają. Nie inaczej jest w Anglii, gdzie starając się uzyskać jakąś informację, często stajesz na rzęsach i to nie po to, aby tę informację uzyskać, ale jest to efekt zdziwienia, który wygina Cię pod ciężarem głupoty, z jaką przychodzi Ci się zmierzyć.

Chociaż moje przygodny z urzędami angielskimi są długie, barwne i pełne morałów, których nie sposób opisać, skupię się w tym wpisie na mojej urzędniczej karierze. Mieszkam w Anglii, która podzielona przez Brexit, cieszy się z jednej strony wyjścia z Unii. A przynajmniej potwierdzenia tego faktu przez angielski rząd. W Anglii też trwa moja kariera okrutnego urzędnika, który dzień w dzień odbiera telefony, załatwia urzędowe sprawy i łapie się za głowę pod naporem urzędnicznych idiotyzmów.

Pracuję w miejscu, w którym wypłaca się zasiłki. Jest to trochę inny rodzaj zasiłków, do których prawo ma jedynie pewna grupa społeczeństwa. Jestem tam swoistym żartem, ponieważ jako osobnik narodowości polskiej wypłacam pieniądze ludziom, którzy posądzają mnie o “kradnięcie pieniędzy” na ich zasiłki. Szkoda tylko, że z moimi zarobkami nie kwalifikuję się na żadne zasiłki, a jedyne, co mogę robić to potulnie płacić na ich zasiłki, które niejednokrotnie są pobierane nieuczciwie…

Z ludźmi, którzy pobierają zasiłki zasadniczo dużo problemów nie ma. Aczkolwiek tacy ludzie mają czasem wyznaczoną osobę, która może coś za nich załatwić. I naprawdę nie wiem, gdzie takich produkują, ale myślę, że to miejsce spokojnie można by nazwać piekłem.

Staram się być pomocny w zakresie moich obowiązków. Mamy deficyt pracowników i naszym głównym zadaniem jest płacenie ludziom tych pieniędzy, dopiero po tym jest załatwianie innych spraw. Zrozumiałe – w końcu od tych pieniędzy wiele zależy. Nie mogą pojąć tego właśnie ci “uprawnieni” ludzie. Przede wszystkim nie pojmują, że skoro płatność pojawia się w określony dzień po upływie określonej ilości czasu to my, przyjmując ich dane bankowe, mamy określony czas na wstawienie ich do systemu, bo jak czegoś nie ma to system tego z kryształowej kuli nie wywróży. Jednej osobie tłumaczyłem to  tylko szesnaście razy. Nie mogą również pojąć, że my zajmujemy się płatnościami (nawet nazwa naszego działu na to wskazuje), ale decydowanie, komu te pieniądze się należą, zależy już od innych osób/działów ze względów bezpieczeństwa. W końcu nasz dział mógłby sobie w ten sposób płacić bonusy, które mogłyby w końcu zrekompensować stres w pracy. Rozumiem zapytać się o to raz, ale ta sama osoba dzwoni jedenaście razy dziennie, aby się upewnić.

Teraz najlepsze – dzwonią do mnie ludzie, którzy wiedzą powyższe rzeczy, wyczytali je z naszych stron lub ulotek, ale wiadomo, że teksty kłamią, a urzędnik prawdę Ci powie… No aż cyganka robi się zazdrosna!

Mamy również czas na odpowiedź: dziesięć dni, których staramy się nie przekraczać. Ostatnio złożono na mnie skargę, bo nie odpisałem na email od razu tylko po czetrech dniach. Pomijam fakt, że w tym czasie byłem chory, a mam zakaz pracowania w chorobie.

Pewnie zastanawiacie się, dlaczego ktoś z mojego działu się tym nie zajął. Bardzo dobre pytanie – ja też się zastanawiam.

Jest też ciężki kaliber: ludzie życzący mi najgorszego (w tym śmierci) za różne głupoty: bo czymś się nie zajmuję (przykładowo nie organizuję wywózki śmieci) albo nie mamy systemu tak, jak w innym mieście (bo w końcu jesteśmy innym urzędem). Aczkolwiek zawsze rozmowa kończy się rzuceniem słuchawką, gdy informuję, że rozmowy są nagrywane. No cóż, przypomina się, że na wstępie podało się imię, nazwisko, a nierzadko i adres zamieszkania…

Inna sprawa to ten drugi dział od decydowania, komu przyznać pieniędze. Gdyby kiedyś sprawdzono, kto jest najgłupszym człowiekiem świata, prawdopodobnie pracowałby w tamtym dziale. To nie są żarty. Oni są tak odporni na wiedzę, że prędzej się olej z wodą połączy niż oni coś zajarzą. I to nie dlatego, że to są trudne rzeczy. Oni po prostu są zbyt leniwi, aby myśleć albo liczą, że ktoś zrobi to za nich.

Pracując niekiedy z domu, moja połowa słyszy jak tłumaczę wspaniałym urzędnikom, jak oni mają wykonać swoją pracę (poważnie!) i często mówi mi, że miłość ma zrozumiała już, z kim trzeba się skontaktować, aby naprawić system, o którym nie ma pojęcia, a ta pozaziemska istota z innego działu pyta się i pyta, i koniec końców nic nie rozumie. Rozmawiając z moją współpracowniczką na temat udzielanych odpowiedzi, nie wyrażałem się niejasno, więc oddaliłem moje przypuszczenia, że to może ja źle tłumaczę. Z drugiej strony skoro moja niezorientowana miłość życia rozumie wszystko za drugim powtórzeniem, to co dzieje się w mózgach tych osób? Czasem mam wrażenie, że oni tam grupowo fajkę pokoju obalają, aż im myślenie się zatrzyma.

Nie wiem, jak daję tam radę. Chyba tylko dlatego, że wyrzucając element ludzki, praca jest miła i przyjemna, chociaż piętrzy się pod niebiosa. Bo jeśli chodzi o pieniądze to zarabiam tylko troszkę więcej niż sprzątaczka i czasem żałuję, bo taki kibel mnie raczej nie skrzyczy.

Jeżeli podobała się moja “opowieść”, jestem w stanie opisać więcej przypadków z mojej szacownej pracy. Tak na osłodę, że i sami urzędnicy mają dość urzędniczych procedur, czy nawet samych urzędników. 😉

Mefisto

#056. Z życia urzędnika Read More »

#053. Droga przez mękę – szukanie nowego mieszkania

Anglia ma to do siebie, że czasem zadaję sobie pytanie, co ja tu robię. Tutaj jest jak w odbiciu zwierciadła, które w krzywym grymasie pokazuje szarą rzeczywistość. Nie zawsze, bo czasem są aspekty, które potrafią zaskoczyć, ale w przypadku wynajmu mieszkań jest to raczej zaskoczenie poprzedzające rozpacz.

Szukamy sobie większego lokum, bo nasze potrzeby proporcjonalnie się zwiększają (ale to nie tak, że utyliśmy – po prostu przybyło nam dóbr wszelkiej maści i pod każdą postacią). Padło więc na to, aby mieć mieszkanie z jednym pokojem i salonem conajmniej. Ceny są w moim mieście strasznie nieadekwatne, co do jakości, ale mieszkać gdzieś trzba, więc odpalamy przeglądarkę i szukamy odpowiedniego gniazdka dla nas.

Jak ktoś mi w ogłoszeniu pisze “apartament”, “wysokiej jakości”, “eleganckie”, “po remoncie” to spodziewam się mieszkania, które spełnia jakieś standardy.

  1. Skoro ma być po remoncie to chcę zobaczyć, że rzeczywiście jest po remoncie. A nie, że remont jest planowany, jak się wprowadzę (gdzie, jak, kiedy i dlaczego?).
  2. Wysoka jakość nijak ma się do zrośniętego grzybem okna, którego nie da się otworzyć.
  3. Zdjęcia z reguły są kilkuletnie – z reguły zaraz po remoncie. Z jednej strony się nie dziwię, widząc pobojowisko, jakby stado kogutów urządzało nielegalne walki w tymże “apartamencie”.
  4. Moje ulubione: w mieszkaniu jest zimniej niż na zewnątrz.
  5. Okna trzymają się na grzybie, ściany również.

Były też mieszkania, które wydawały się w porządku. Niestety, chcemy wynająć przez agencję. Te twory są powodem wrzodów na żołądku u mnie, bo kultura  i jakiś szacunek do osób, które są potencjalnym “klientem” to chyba rzeczy niespotykane.

  1. Zostaliście kiedyś ochrzanieni, bo nie wiecie, o którym mieszkaniu mówi pośrednik? Ja zostałem. Szkoda tylko, że na danej ulicy były trzy mieszkania do wynajmu (dwa od tej samej agencji) i podanie mi nazwy ulicy nic mi nie dało. Obrażony pan kazał mi sobie sprawdzić i się rozłączył.
  2. Pani była przekonana, że moja samozatrudniona połowa nie może udowodnić swoich zarobków. Co z tego, że sam prowadzę dokładną księgowość dla mojej miłości… Pani wiedziała lepiej.
  3. Nie wiem, co muszą brać w tych agencjach, by pokazywać zdemolowane mieszkanie, zapleśniałe z sufitem walącym się na łeb i nazywać je apartamentem po remoncie. Albo inaczej: jak bardzo myślą, że jestem głupi, że mi taki kit wciskają?
  4. Wmawianie mi, że dziura w podłodze, suficie, mózgu (o ile istnieje) tychże istot zostanie naprawiona zaraz jak zapłacę depozyt/wprowadzę się.

Oczywiście wciąż mieszkania nie wynajęliśmy, bo wybredne stworzenia jesteśmy. Dobre mieszkania schodzą szybciej niż uda nam się je zobaczyć, złe stoją i straszą swoją “atrakcyjnością”. Ceny też są ciekawie. Im gorsze mieszkanie, tym droższe (a na pewno depozyt wyżyszy – czyżby właściciel planował “uzbierać” na remont w przyszłości?).

Trzymajcie kciuki, abym w końcu coś znalazł zanim trafi mnie przysłowiowy szlag.

Mefisto

#053. Droga przez mękę – szukanie nowego mieszkania Read More »

#052. Nie może być łatwo

Obiecałem poprawę w sprawie pisania notek. Poprawy jak widać u mnie brak, ale spowodowane jest to szeregiem nieszczęść, które miały mnie utwierdzić w przekonaniu, że życie nie może być łatwe, miłe i proste.

Nie obchodzę świąt, ani za bardzo nowego roku – od po prostu mam dodatkowe wolne. Bo czemu nie. Jak dają to brać trzeba. Niestety, nie było mi dane nacieszyć się wolnym.

Zacznijmy od tego, że i ja, i moja śmieszniejsza połowa złapaliśmy zapalenie oskrzeli. Bo my wszystko robimy razem. Całe święta i nowy rok czuliśmy się, jakby nas tramwaj rozjechał i zapomniał zabić przy okazji. Typowe dla choróbska, by męczyć okrutnie. Co najgorsze służba zdrowia w Anglii pobiła mistrzostwo świata w byciu nadzwyczajnymi mendami społecznymi.

Chorowałem już od kilku tygodni, ale moja lekarka stwierdziła, że to wirus i samo przejdzie. Z takim nastawieniem zdychałem sobie spokojnie, aż temperatura mojego ciała przekroczyła 38 stopni i trzymała się tak kilka dni. Ledwo żywy udałem się do czegoś, co nazywa się Out of Hours GP, czyli mówiąc prościej – lekarz poza godzinami otwarcia przychodni (bo szedłem tam późno w nocy).

Pierwsze jaja: miejsce, gdzie Out of Hours GP się znajdują jest w remoncie, więc lecimy do głównej recepcji. Drugie jaja: tam nikogo nie ma. Trzecie jaja: zapytaliśmy sprzątaczy/obsługę, gdzie to jest i zostaliśmy skierowani na zły oddział, gdzie oddelegowano nas na zewnątrz. Biegaliśmy chwilę na zimnie, ja dysząc już okropnie, bo płuca bolą jak jasna cholera i nie mogliśmy znaleźć tego przybytku rozpaczy. Czwarte jaja: znaleźliśmy to na mapie dzięki wskazówce od ratowniczki z karetki (bo jej instrukcje były niejasne). W końcu trafiliśmy we właściwe miejsce. Byliśmy spóźnieni, a ja chyba osiągałem już jedność z wiecznością, bo mózg zdecydowanie mi siadał, ale udało mi się wydyszeć po co przychodzę i, na szczęście, nas przyjęto. Dalej już poszło jak z płatka, bo byłem w takim stanie, że pomimo braku gorączki (która spadła mi z wychłodzenia), dostałem antybiotyk. Czuję się już lepiej, co mnie bardzo cieszy.

Mojej połowie stwierdzono wirusa i wręcz wyrzucono ze szpitala. Gorączka 39 stopni to coś z czego “trzeba się cieszyć”, bo to znaczy, że “organizm walczy z infekcją”. Zapewne z takim podejściem temperatura 40+ byłaby błogosławieństwem i natychmiastowym powrotem do zdrowia. Następnym razem jak będę chory wrzucę się do lawy, opcjonalnie podpiekę się w piekarniku. Dodatkowo lekarz nie potrafił sprecyzować, kiedy temperatura zaczyna się robić niebezpieczna dla zdrowia! No i jakoś w moim przypadku, przy antybiotyku, spadła temperatura, a czuję, że moje ciało walczy powoli poprawiając mój kiepski stan. Na szczęście jestem diabeł i swoje sposoby mam. Moja połowa, wsuwając ten sam antybiotyk, ożyła i psuje mi internet co chwilę. 🙂

Dzięki takiemu leczeniu od jakiegoś dłuższego czasu interesuję się medycyną i jedno z moich postanowień z poprzedniej notki jest właśnie o tym, by zostać lekarzem.

Nie wspomnę o tym, że szukam prywatnych klinik, aby mieć szansę wyzdrowieć bez siedzenia w piekarniku.

Kolejną irytującą sprawą jest fakt, że nie mogę za bardzo grać w gry, bo popsuł mi się dysk. Szczęście w nieszczęściu, że był to dysk na gry, a systemowy z moimi prywatnymi danymi ma się dobrze. Tamten odłączyłem póki jeszcze da się odczytać dane i jak tylko dostanę nowy, zgram co najważniejsze i dalej będę męczył Was moimi recenzjami.

Póki co pozostaje mi odżyć i wykurować się do końca, a także nadrobić Wasze wpisy, których setki przeleciały mi przed oczyma w ostatnich dniach.

Mam nadzieję, że Wasze Święta i Nowy Rok były bardzo pogodne i pozbawione ekscesów życia codziennego. 🙂

Mefisto

#052. Nie może być łatwo Read More »

#051. Małe-duże decyzje

Cóż, miałem się poprawić z pisaniem notek, więc poprawiam się i piszę kolejną. Jak już wcześniej napisałem, moje życie przewróciło się do góry nogami i latam teraz z wywieszonym językiem załatwiając tysiące spraw na raz. Nawet jestem zadowolony, bo pomimo ogólnego zamieszania, całkiem sporo szczęścia spotkało mnie w ostatnim czasie.

Są też smutne rzeczy, o których nie chcę nawet myśleć. Jest też wkurzająca rzecz (a raczej podobno-człowiek) utrudniające mi normalne funkcjonowanie.

Nie o tym jednak chciałbym dziś pisać. Preferuję, aby ten wpis był spokojnym sprawozdaniem z ostatnich dni.

Byłem ostatnio w miejscu, które pozwala mi się wyciszyć. Nie miałem siły długo chodzić, ani moja połowa nie była gotowa na chłód jaki nas spotkał, a jednak te kilkanaście minut spaceru były wręcz orzeźwiające dla kogoś, kto ostatnio siedział cały czas w domu.

img_20161204_123027

Zima w Anglii jest lekka w przebiegu. Najgorszy chłód, jaki tu spotkałem to był chłód rzędu -1 do -5 stopni. I było to w czasie, kiedy spadł śnieg (co się rzadko zdarza), powodując zastój w mieście. Poważnie – większość sklepów, czy firm była pozamykana, bo na dworzu było kilka centymentrów śniegu.

img_20161204_123444

Zima powoduje, że część roślin zamiera, czyż nie? Nie w Anglii. Tutaj są – jak to określam – plastikowe rośliny, które są odporne na wszystko (może poza głupotą ludzką). Całkiem zabawnie to kontrastuje z wszechobecną śmiercią.

Najbardziej urzekły mnie zimowe grzybki. Nie wiem, jaki to gatunek. Bardzo prawdopobone, że jadalne tylko raz, dlatego nie próbowałem.

img_20161204_124450

I jest jeszcze ten mech. Mech bardzo mi się, z jakiegoś powodu, spodobał, więc zrobiłem mu zdjęcie. Ale nie jestem sobie w stanie przypomnieć, co to był za powód. Jedyne, co mogę powiedzieć, że mech to taka leśna, nawet ciepła poduszka, na którą można sobie przysiąść.

Taki krótki spacer jest bardzo odżywczy – w szczególności, że uciekasz na chwilę od miejsca pełnego problemu, od pracy, w której wspinasz się jedynie po szczeblach frustracji. Postanowiłem trochę rzeczy w moim życiu zmienić: poszukać lepszych perspektyw i mieć więcej czasu dla mojej połowy oraz dla samego siebie. Kiedyś wierzyłem, że ciężką pracą można świat zmienić i choć dalej w to wierzę, uważam, że definicja świata powinna zacieśniać się do grona najbliższych ludzi, których kocham i potrzebuję przy sobie.

Pora zacząć mieszkać w domu, nie tylko tam sypiać!

A teraz bonus dla tych, którzy czytają moje wpisy do końca. Ostatnio znalazłem informację o trzydziestoleciu Ubisoft’u. Pomimo iż nie darzę ich już taką sympatią jak kiedyś, wciąż ludzię ich stare gry. Aż do jutra (to jest do osiemnastego grudnia) można dostać od nich siedem gier zupełnie za darmo, które znajdują się pod tym linkiem. Wystarczy tylko założyć sobie (darmowe) konto, odebrać gry i ściągnąć ich nieszczęsne oprogramowanie, aby zagrać. Wszyscy, którzy kupili już coś komuś na święta, a zapomnieli o sobie, mogą sobie zrekompensować to tymi kilkoma tytułami.

Mefisto

#051. Małe-duże decyzje Read More »

#047. Trochę o tym, jak kochać

Mam ostatnio gorsze chwile, chwile zwątpienia i słabości. Znowu od życia dostałem po tyłku no i to boleśnie morduje mi każdą myśl o beznadziejności sytuacji. Wiadomo: typowy dół, bo życie to nie bajka tylko jakaś sinusoida przypadków, raz dobrych, raz nie.

To tak słowe wstępu, bo notka będzie o czymś innym. Notka będzie o tym, jak kochać.

Mając tego paskudnego doła przekonałem się jak wiele mam. Mam osobę, która mnie kocha, przytulając mnie każdej bezsennej nocy, abym poczuł się lepiej. Mam kogoś, kto pomimo zmęczenia będzie mnie rozśmieszać i wygłupiać ze mną, jakbyśmy zapomnieli dorosnąć.

Miłość najbardziej czuje się wtedy, kiedy świat wali się na głowę, a Ty biegasz niczym przerażony kurczak i nie wiesz, dokąd uciec. Słowa “kocham Cię” są zwieńczeniem, ale niczym w porównaniu do czynów wykonywanych z miłości, do najprostszych gestów przesyconych tym uczuciem, do bliskości, która daje mi zasypiać wiedząc, że mam kogoś ważnego obok siebie.

To wspaniałe myśleć o kimś, jak o swoim skarbie, kto rozumie Cię bez słów, chociaż słowa są potokiem myśli. Chociaż miewam gorsze dni, wciąż zaliczam ich do tych wesołych, bo mam przy sobie najwspanialszą osobę na świecie, która udowadnia mi, że każdy smutek można zamienić w radość. Da się w końcu śmiać przez łzy.

Takiej miłości się nie znajduje. Ją trzeba wyhodować sobie w sercu i nauczyć się, jak obdarzyć nią drugą osobę.

Mefisto

#047. Trochę o tym, jak kochać Read More »

#045. Aktualizacja życia do wersji 2.3

No i stało się to, co dzieje się co roku. Przybyło mi jeden rok więcej; kolejny rok doświadczenia do niesienia na własnych plecach. Mogę sobie pogratulować kolejnego osiągnięcia w życiu: przetrwałem w tym coraz gorszym świecie. Nie dałem się przeciwnościom losu, czy też ludziom, którzy chcieli zniszczyć cokolwiek w moim życiu, abym miał ciężej, ani mojemu najgorszemu wrogowi: samemu sobie.

Wydarzło się wiele rzeczy w ciągu ostatniego roku, których będę żałował do końca życia. Były też rzeczy, których nigdy nie zapomnę, bo były wyjątkowe. Starałem się, jak mogłem, aby być szczęśliwym człowiekiem, przejmując się tym, aby i mi, i mojej śmieszniejszej połowie było dobrze. Pewnie daleko nam do tego ideału, ale jeśli pomimo naszych problemów potrafimy się wciąż uśmiechać, to chyba nie jest najgorzej.

Kilku najbliższych znajomych złożyło mi życzenia, bo niespecjalnie celebruję tego typu okazje; matka naskrobała gigantycznego emaila jak to ma w zwyczaju, a moja połowa standardowo przyłożyła mi w twarz nim oznajmiła mi, że zapomniała. Z tym, że przyłożenie było przez sen, a ja zamiast wypocząć zastanawiałem się, czy na leżąco może lecieć mi krew z nosa. W ramach przeprosin dostałem w ostatni weekend tort urodzinowy, który był robiony bardzo niestandardowo.

Postanowiłem uwiecznić tyle, ile mogłem. W końcu takich rzeczy nie widuje się na co dzień.

Musicie wiedzieć, że u mnie w mieszkaniu ciepło jest tylko w pokoju, gdzie śpimy, bo tam elektryczny grzejniczek dogrzewa nasze zmarźnięte ciała niemal cały czas. Kuchnię i łazienkę ogrzewamy tylko na ten czas, kiedy musimy w nich urzędować. Ogrzewanie w tym ekologicznym domu jest drogie i nieopłacalne, bo ciepło ucieka każdą możliwą szczeliną (a uwierzcie mi – jest ich sporo). Mieliśmy więc do pomocy w gotowaniu… farelkę. Początkowo do ogrzewania nas, a potem…

Moja połowa wykorzystała grzejniczek, aby cukier rozpuścić, a masło zamienić z kamienia w masło.

img_20161105_190045

Dalej było nawet standardowo: cztery żółtka ubić z cukrem, aż do połączenia składników, masło rozbić gdzieś na boku i dodać do składników. Potem dodaliśmy kakao i nieco nalewki bursztynowej. Całą masę położyliśmy na kupione wcześniej spody do ciasta. Całość moja połowa udekorowała świeczką, abym miał prawdziwe spóźnione urodziny. Żeby było zabawniej, dostałem nawet napis LOL zrobiony ze skórek od pomarańczy.

Na niebie co chwilę pojawiały się fajerwerki, rozświetlające niebo. Stwierdziliśmy, że cała Anglia celebruje moje spóźnione urodziny.

img_20161105_193420
Taki niefotogeniczny fajerwerek

Co do ciasta… Pamiętacie motyw z cukrem i farelką? Niezbyt się roztopił i czuć go było przy każdym kawałku. Do tego ciasto wyszło zbyt słodkie jak na nasz gust, ale za to nalewka nadała mu niesamowitego smaku – czegoś w rodzaju goryczki. Pewnie nie będzie następnego razu, bo zjedzenie całej kostki masła niezbyt było zdrowe, ale raz w życiu można sobie pozwolić.

Moja połowa bardzo postarała się za co bardzo dziękuję. Było śmiesznie. Śmieszniej było chwilę potem, kiedy miłość ma stwierdziła, że mam urodziny w grudniu. Mój obolały nos bolał mnie jeszcze bardziej: ze śmiechu.

Oczywiście pozostała jeszcze kwestia zmycia naczyń po urodzinowym szale. Zgadnijcie na kogo wypadło w tym roku?

Mefisto

 

#045. Aktualizacja życia do wersji 2.3 Read More »

Scroll to Top