November 2019

#245. Wędrowiec z Krańca Czasu cz.10 – Kartka nadziei

Japeś nie wiedział, czy się cieszyć, bo w końcu ją zobaczył, czy martwić się, bo wyglądała naprawdę kiepsko. Szybko wziął głęboki oddech i nie czekając aż coś powie, zaprowadził ją na kozetkę. Nim jednak zdążył pobiec po lekarza, dziewczyna złapała go za rękę.

– Nie sądziłam, że cię tu spotkam. – powiedziała do niego swoim uroczym głosem, a Wędrowiec mało co nie upadł na podłogę. To było jak uderzenie, ale takie niesamowicie przyjemne. Miłość zdawała się śrubą, która kręcona w dobrą stronę sprawiała radość, a w złą dodawała cierpienia. Teraz jednak los obracał ją we właściwą stronę i młodzieńcowi aż nogi topniały ze szczęścia.

– Pracuję tutaj… – odparł z trudem. Głos drżał mu jak wtedy, kiedy założył się ze Smokiem, że nie zje lodowatej galaretki. Zjadł, ale takiego zapalenia gardła to jeszcze nie miał…

– Przepraszam, że wtedy tak uciekłam. Zapomniałam o pewnym spotkaniu i musiałam pójść. – dodała po chwili, a Japeś uśmiechnął się lekko i kazał jej zaczekać, aż przyprowadzi lekarza.

Doktor zajęty był dziewczyną z tamponami, ale chłopak nie dał mu szansy na chociażby wymianę prowizorycznego opatrunku tylko złapał go za rękaw i z całą boską mocą zaciągnął go do jego ukochanej. Diagnozę udało się postawić szybko: zatrucie pokarmowe i lekkie odwodnienie. Japeś uwijał się przy niej jak mała pszczółka, aby podłączyć kroplówkę, przynieść leki, pilnował, aby było jej wygodnie i dotrzymywał towarzystwa.

Znowu tylko ona mówiła, a on słuchał czasem tylko odpowiadając krótko na jej pytania. Ale nie przeszkadzało mu to. Jej głos wirował w jego myślach, a on skakał po obłokach, kiedy ona przedstawiała mu sceny ze swojego życia. Nim się zorientował, skończyła się jego zmiana i musiał pójść do domu. Pożegnał się z dziewczyną i bardzo niechętnie udał się do domu. Pewnie zostałby dłużej, ale pielęgniarka pogoniła go jego własnym mopem. Widać wciąż miała do niego uraz…

Japeś wrócił do domu cały w skowronkach, ale szybko ostygł widząc cały ten armagedon czekający na niego na posprzątanie i ducha oglądającego jak gdyby nigdy nic telewizję. Kiedy udało mu się złapać jedną kłodę, druga przyleciała go uderzyć w twarz tylko po to, aby przypomnieć mu jak okrutna jest rzeczywistość!

– O, witaj! Jak było w pracy? – zapytała zjawa nawet nie odrywając wzroku od telewizora. Chłopak zdjął buty, które ustawił w wolnym kącie pomiędzy bajzlem a chaosem

– Gdybym się mógł wyspać, byłoby lepiej. Dlaczego nie posprzątałeś? – zapytał w wyczuwalną nutką pretensji w głosie. Wszak Wędrowiec dał mu drugą szansę, więc mógłby chociaż trochę usprzątnąć ten bałagan w ramach podziękowania.

– Jakbyś mi powiedział to bym to zrobił. – westchnął przeciągle przeciągając się na kanapie. Japeś powoli zaczynał rozumieć, dlaczego ścigał go Cień i jednocześnie żałować, że nie wystawił go za drzwi.

– To ty zrobiłeś ten bałagan, a ja pozwoliłem ci tu mieszkać. Byłoby miło, gdybyś choć trochę posprzątał. – Wędrowiec starał się ze wszystkich sił zachować spokój. Pewnie byłoby mu łatwiej, gdyby nie był tak zmęczony. Duch spojrzał na chłopaka i skrzyżował dłonie na swej eterycznej piersi.

– Ty też w tym uczestniczyłeś. Też mógłbyś posprzątać. – odparł wrednie, a młodzieniec stracił cierpliwość. Nim jednak wezwał na pomoc siódmy krąg piekieł, Smok powstrzymał go przed rozwaleniem conajmniej jednego piętra budynku.

22.08.2019_21-56-54

– Spokojnie, nie używaj swoich mocy, bo złamiesz zasady. To ma być jedno ludzkie życie, pamiętaj! Użycie tak silnej magii w świecie ludzi wyśle cię przed sąd! – warknął do swojego podopiecznego, a potem zwrócił się do zjawy. – Nie martw się: tobą zajmę się już niedługo. Będziesz miał okazję odpokutować za swe czyny. Pamiętaj, że zawszę mogę potraktować cię wyjątkowo surowo…

22.08.2019_21-53-02

Prastary uśmiechnął się przy tym tajemniczo i wrócił do swoich psich spraw. Japeś wraz z nieco przerażonym duchem posprzątali ile się da. Chłopak zjadł potem szybką kolację i położył się do łóżka.

Kiedy jednak zatopił swe ciało w pościeli, myślami wrócił do tej dziewczyny. Znów nie zapytał jej o imię. A może znów mu ono umknęło? Nieważne – wciąż miał szansę się zapytać. I z tą myślą położył się spać…

Następnego dnia udał się czym prędzej do pracy myśląc tylko o niej. O jej opowieściach o swojej rodzinie, o problemach, ludzkich problemach, których nie rozumiał, o jej zmaganiach, o babci i dziadku… Nie mógł się doczekać chwili, kiedy ją zobaczy i zapyta w końcu o jej imię.

W końcu dotarł do szpitala i zamarł widząc jedynie puste łóżko. Przez moment nie mógł uwierzyć, że ona znowu mu się wymknęła: starał się wmawiać sobie, że poszła do toalety, ale jego oczy widziały idealnie złożoną pościel, która potwierdzała tylko to, że została wymieniona, a to jednoznacznie świadczyło o tym, że jego towarzyszka opuściła budynek. W głowie kłębiły się wszelakie myśli powtarzające jak zaczarowane: znowu, znowu, znowu… Znowu los dał mu po twarzy, znowu kłoda podcięła go i powaliła na ziemię, aby wszystkie zduszone w nim uczucia pękały po kolei.

Wpatrywał się w to łóżko na tyle długo, aż z zamyśleń wyrwał go lekarz, który wręczył mu małą karteczkę. Japeś widział, że doktor coś do niego mówił, ale jego uszy nie były w stanie zarejestrować dźwięku. Kiedy odszedł, chłopak spojrzał na karteczkę. Był na niej numer telefonu i imię.

Siya.

Mefisto

#245. Wędrowiec z Krańca Czasu cz.10 – Kartka nadziei Read More »

#244. Z życia urzędnika cz.9

Są takie aspekty pracy urzędnika, że kopara spada na podłogę, przebija się przez ziemię i tak sobie po prostu leci w nicość.

Na jednym z bardzo potrzebnych szkoleń (chciałbym powiedzieć Wam, czego ono dotyczyło, ale po prostu nie wiem – takie “o wszystkim i o niczym”) została rzucona ciekawostka, która sprawiła, że pracuję w najdziwniejszym miejscu na ziemi. Otóż wyobraźcie sobie, że reguły mojego urzędu to setki tysięcy linijek zasad i ich wyjaśnień. I wśród tych wszystkich linijek zabrakło jednej: aby nie pić alkoholu w pracy. Owszem – jest wzmianka o tym, aby stan uniesienia nie wpływał na jakość w pracy, ale mimo wszystko nie spodziewałem się…

I chciałbym się zapytać: kto to wymyślił, ale w tym wypadku bardziej pasowałoby: kto tego nie wymyślił? No bo jak taka oczywista oczywistość mogła umknąć temu wykształconemu, odpowiedzialnemu człowiekowi tworzącemu reguły, aby mi, małemu szaraczkowi, łatwiej się pracowało?

Jak ja mam z tym teraz żyć, że ten szanowany, poważany urząd miasta jest tak niedokładny? Ilu ludzi o tym wiedziało? Ile osób z tego korzystało? Z iloma osobami się użerałem, bo zdawali się wędrować na innej chmurce niż ja? Teraz już nawet wiem, co to mogło być!

Żarty żartami, ale naprawdę zdumiewa mnie fakt, że taka zasada została przeoczona, a jeszcze bardziej dziwi mnie to, że “góra” o tym wie, ale nic z tym nie robi!

Chociaż po roważeniu niektórych opcji, przeanalizowaniu mojego stanu psychicznego po niektórych rozmowach telefonicznych z petentami, doszedłem do delikatnego wniosku, że ktoś mógł to specjalnie ominąć. Bo wiecie: są ludzie, do których na trzeźwo nie da rady…

Mefisto

#244. Z życia urzędnika cz.9 Read More »

#243. Wędrowiec z Krańca Czasu cz.9 – Powrót kłody

Japeś nie miał żadnego logicznego wyjaśnienia dla tej sytuacji. Bądźmy szczerzy – kto uwierzyłby, że duch opętał jego mieszkanie. Chłopak jednak postanowił pozbyć się resztek rozsądku i wykorzystać fakt, że mieszkanie zamieszkiwała jedyna osoba, która mogła to w miarę bezkonfliktowo rozwiązać.

– Przepraszam, ale mój pies… Mój pies jutro idzie do weterynarza i mu odbija z tego powodu. – wydukał jedynie, a Smok, niczym na komendę, pobiegł do kuchni, wepchnął pysk w leżący na podłodze rondel i tak uzbrojony wbiegł w ścianę. Potem złapał garnek i machał nim tak długo, aż przypadkiem zbił okno. Cóż, tego nie było w planach, ale grunt, że robiło wrażenie.

Pradwany przebiegł potem obok sąsiadki, nosem wcisnął przycisk od windy i wrócił się po nią, aby za pasek od spodni zaciągnąć ją do środka windy. Wybrał odpowiednie piętro nosem i uciekł nim drzwi zamknęły się za nim. Następnie wrócił dostojnym krokiem i spojrzał na towarzystwo.

– Co wy byście beze mnie zrobili? – mruknął jedynie. Japeś podziekował Pradawnemu i w nagrodę podrapał go za uszkiem. Smok mógł być sobie Smokiem, ale jego psie ciało nie miało nic przeciwko tej pieszczocie.

Wędrowiec sprzątnął pokój z resztek komputera, a Pradawny zapewniał go, że zajmie się wykonaniem wyroku na duchu. Potrzebował jedynie trochę czasu, bo chociaż był potężną istotą to jednak łapy miał psie. Do tego czasu duch musiał pozostać w mieszkaniu zajmowanym przez trzy nietypowe osobistości z Krańca Czasu.

Japeś, jak tylko przygotował łóżko, położył się spać. Zostało mu raptem kilka godzin snu nim wyruszy do pracy. Nie był z tego faktu zadowolony, bo jednak wolał być przytomny, kiedy jego fanklub szalał mu za plecami, ale skąd mógłby wiedzieć, że akurat tego dnia miał spotkać na swojej drodze dziwnego ducha?

Mimo iż starał się bardzo mocno to nie mógł zasnąć. Chochlik co chwilę wywracał się o bałagan w drugim pomieszczeniu, a duch co jakiś czas przechodził przez ściany robiąc takie typowe, wręcz filmowe “wziuu”. Ostatecznie zebrał się kompletnie wypruty i udał do pracy.

Ruch w szpitalu był tego dnia praktycznie zerowy. Pielęgniarki przegrywały swoje wypłaty w pokera, dyrektor grał na telefonie, a Japeś przysypiał na krześle w pokoju pracowniczym. Jedynie lekarz był pilnie zajęty czytaniem medycznego czasopisma, pod którym kryły się inne, “ciekawsze” gazetki. Żaden z nich nie przejmował się dziwnym faktem, że budynek, na ogół tętniący życiem, był tego dnia pusty. Cała załoga błogosławiła ten dzień za to, że nikt nie uległ wypadkowi, nikt nie miał żadnej infekcji, ani nikt nie sprawdzał co i gdzie może sobie wetknąć.

Wtem jednak wszedł recepcjonista Dominik i zakłócił błogi nastrój:

– Przyszła jakaś dziewczyna ze skaleczeniem. Może się ktoś nią zająć? – i jak tylko skończył mówić to obrócił się i wrócił do pisania dziękczynnych postów na stronie fanklubu Japesia.

Wędrowiec jako jedyny podniósł się i poczłapał do gabinetu. Po drodze złapał za wózek, na który zebrał wszystkie potrzebne rzeczy, aby ranę oczyścić i zabandażować. Przez moment zaczął zastanawiać się od kiedy to należało do jego obowiązków, ale w sumie miał tyle rozmów z dyrektorem, że pewnie po drodze zaliczył jakiś awans, o którym nie wspomniał jego portfel.

Dziewczyna czekała na niego cała w skowronkach. Jak tylko zobaczyła chłopaka, pośpiesznie wyciągnęła w jego stronę rękę, która wyglądała na draśniętą jakimś agresywnym kotem. Japeś oczyścił skaleczenie i nakleił na nie plaster, bo szkoda mu było bandażu na tą niewątpliwie interesującą bitwę z czymś drapiącym.

Kiedy wszystkie formalności były załatwione, Japeś już miał wychodzić z całym osprzętem, jednak dziewczyna niespodziewanie skoczyła na niego. Właściwie to skoczyłaby, ale chłopak przesunął się na bok, aby podnieść papierek z podłogi, a młoda kobieta w tym czasie uderzyła w wózek, przejechała na nim kawałek i upadła na podłogę z jękiem.

Szybko jednak zebrała się i spojrzała z wrogością na znudzonego chłopaka. Nie takie rzeczy już widział…

– Jak mogłeś! Przez ciebie upadłam! Złożę na ciebie skargę! – warknęła, ale Japeś w odpowiedzi wskazał tylko kamerę w rogu pokoju. Po incydencie z pielęgniarką wiele się w szpitalu pozmieniało: zainstalowano sporo kamer, a szafki miały zabezpieczenia przeciwko dzieciom…

– Usiądź na łóżku, przyniosę coś do opatrzenia twojego nosa… – mruknął posępnie i zostawił bojową niewiastę samą z myślą o tym, że jej nieudany lot kiedyś może wycieć do internetu. Może też zostałaby gwiazdą tak jak Japeś?

22.08.2019_21-20-41

Chłopak nie mógł znaleźć odpowiedniego opatrunku, więc wziął dwa małe tampony i zamontował je w nosie dziewczyny informując ją, że niedługo obejrzy są lekarz, aby upewnić się, czy nie doznała też jakiegoś wstrząsu. Japeś przekazał wieść o wypadku i zaprowadził doktora do pacjentki, a ten, biorąc głęboki oddech, aby zapanować nad śmiechem, poszedł jej pomóc.

Wędrowiec zostawił ich samych i wolnym krokiem ruszył w stronę pokoju pracowniczego. Potrzebował odpocząć. Przechodząc obok recepcji stanął jak wryty i wpatrywał się tępo w drzwi wejściowe. Jego serce zabiło mocniej, zmęczenie momentalnie opuściło jego ciało, jednak nogi ugięły się pod ciężarem rzeczywistości. O losie, jakie to było dziwne, a zarazem przyjemne uczucie!

Oczy mogły go zwodzić ze zmęczenia, ale jakiś dziwny głos wewnątrz podpowiadał, że jego wzrok się nie mylił.

W drzwiach stała ONA…

Mefisto

#243. Wędrowiec z Krańca Czasu cz.9 – Powrót kłody Read More »

#242. SWTOR: Onslaught

13099080061565272064_20191022232414_1

22 października powitałem z uśmiechem, bo oto wyszedł kolejny i długo przeze mnie wyczekiwany dodatek do gry Star Wars: The Old Republic. Onslaught przenosi nas z powrotem do realiów wojny między Imperium a Republiką. Jako, że aktywnie wspieram Impów to opiszę Wam jak fabuła potoczyła się od ich strony.

Wpierw mamy małą rozmowę z Mroczną Radą (Dark Council), gdzie zostajemy wdrożeni w plan działania. Republika posiada zaawansowaną fabrykę statków kosmicznych, która może przechylić szalę zwycięstwa na ich stronę. Naszym zadaniem jest oczywiście nie dopuścić do tego. Musimy zatem pozbyć się podstępem dwóch flot statków i zaatakować samą fabrykę znajdującą się na Corelli.

Wyruszamy więc na Onderon, gdzie spotykamy Darth Savik – kobietę, która stworzyła plan idealny. Przygłupi król tejże planety o imieniu Petryph staje się naszą marionetką. W sieci intryg doprowadzamy do małej rewolucji, gdzie ostatecznie włamujemy się do centrum sterowania działami skąd ostrzeliwujemy statki Republiki. Oczywiście skorzystałem z zamieszania i zabiłem durnego władcę – dla jego własnego dobra i dla dobra obywateli Onderon… Także nie mówcie, że jestem złym Sithem!

Dalej zostajemy skierowani na “stację paliw” Mek-sha, gdzie naszym zadaniem jest doprowadzić do transakcji między stacją a Republiką i wykorzystanie procedury zabezpieczenia stacji, aby wysadzić flotę w powietrze. Misja nie jest nazbyt trudna, bo musimy przekonać tylko jedną osobę z dwóch dostępnych, a potem włamać się do kolejnego centrum zabezpieczeń. Jak na Sitha przystało wysadziłem wszystkich w cholerę i udawałem, że to nie ja!

Skoro przygotowania mamy za sobą, udajemy się na Corellię, gdzie dołączamy do rozdzierających planetę walk. Imperium rozprasza uwagę Republiki, aby część z nas mogła wedrzeć się do fabryki i zrównać ją z ziemią.

13099080061565272064_20191026001411_1

Przejście mapy trochę mi zajeło, ale wraz z major Anri dotarliśmy do naszego celu. W fabryce nastąpił mały zwrot akcji i udaliśmy się dalej z Darth Malgusem, aby zmierzyć się z zastępami Jedi. Koniec końców udało się nam dopiąć swego i nadepnąć na odcisk Republice.

13099080061565272064_20191026001541_1

Rozdział jest jak zawsze niezadowalająco krótki, ale na sam koniec twórcy dali nam posmakować kawałka opowieści, która dopiero ma się wydarzyć. Delikatnie i subtelnie wprowadzili nas do świata starych wrogów, gdzie nasz największy nemesis czai się w ciemności, już sięga do nas łapą, aby zniknąć pod napisami końcowymi i miesiącami oczekiwań na kontynuację. Jeszcze jestem dobity długością tego rozdziału, a już płaczę z niecierpliwości za następną częścią… Ciężkie jest życie gracza!

Bardzo mocno polecam fanom gry i uniwersum Star Wars. Ten rozdział jest wart zagrania. Bawiłem się przednio i powoli dorastam do grania również jako rycerz Jedi, aby przybliżyć sobie fabułę Republiki. 🙂

Mefisto

#242. SWTOR: Onslaught Read More »

#241. Kącik Podróżniczy nr 14

NOAH’S ARK ZOO FARM

map

Mały Smoczyński coraz chętniej poznaje świat! Dlatego też zabraliśmy go do zoo. Zrobiliśmy to trochę spontanicznie, bo stało się to zaraz po tym jak kupiliśmy mrożone pierogi w sklepie i na obiad były pierogi tego dnia… I to cudem, bo auto nagrzało się solidnie tego dnia. :>

Wróćmy jednak do tematu naszej wycieczki: w naszej okolicy są aż dwa zoo. Do jednego nie chcieliśmy się pchać, bo podobno jest piątym największym zoo na świecie i zawsze są tam całe masy ludzi. Wybraliśmy zatem Noah’s Ark Zoo Farm, które mamy po drodze do domu i wydawało się przytulne.

IMG_20190910_144528

Szczerze mówiąc byłem bardzo podjarany tym zoo, bo podobnież miało być w stylu farmy, a w rzeczywistości jedynie kilka wybiegów takowe przypominało… Jeszcze natrafiliśmy na porę karmienia, więc zwierzątka ucinały sobie drzemkę (i np. taka surykatka zleciała ze swojego słupka, bo tak mocno jej się przysnęło).

Zwierzęta w większości spały, więc po poinstruowaniu Smoczyńskiego, aby był w miarę cicho, oglądaliśmy małpki, żółwie, orły, jastrzębie… Małpki zrobiły największe wrażenie, bo jak tylko zobaczyły naszego małego, zaczęły skakać i figlować, a dzieciorośli aż się oczka zaświeciły i już chciał do nich wejść, już chciał z nimi brykać… Tylko kraty przeszkadzały.

Potem dotarliśmy do zagrody z konikami. Jako, że Smoczyński miał fioła na punkcie koników w tamtym czasie, równie dobrze moglibyśmy tam zostać. On był jak zaczarowany majestatem końskiego zada (a zad był przodem do nas, bo koń akurat jadł). Czasem tylko odwrócił się na wołania naszego bąbla i wracał do konsumowania posiłku. Wybacz, dziecko, żarcie ważniejsze!

IMG_20190910_131043

W dalszych częściach naszego zwiedzania przybyliśmy do kózek, które sobie ucięły pogawędkę ze Smoczyńskim. Na każde jego “ba” koza odpowiadała swoim “mee”. Chyba był troszeczkę zdziwiony taką reakcją, ale grzecznie i kultularnie odpowiadał koleżance. 😉

IMG_20190910_134141

Do niektórych zagród można sobie było wejść. Dotarliśmy więc w ten sposób do kurnika skąd przegonił nas wyraźnie rozsierdzony kogut. Niektóre zwierzątka biegały sobie luzem (jak np. jakieś dziwne ptaki, których spotkanie skończyło się tym, że Smoczyński zagulgotał jak one próbując od nich uciec – nie, nie były agresywne). Do innych zwierzątek (np. kózek) można było sobie wejść i pobawić się z nimi. Przy każdym takim punkcie znajdowały się krany z informacją, aby myć ręce po tym, jak dotykało się zwierząt.

Co mnie zaskoczyło to wybieg dla dzikich kotów. Z czasów dzieciństwa pamiętam ciasne klatki i kilka rzędów ogrodzeń, a tutaj był wysoki na 3-4 metry płot i drugi płotek w odległości trochę ponad pół metra od pierwszego. Lwy i tygrysy wydawały się jednak nazbyt leniwe, aby wykonać jeden skok w stronę wolności. A może wiedziały, że po drugiej stronie płota są ludzie i bezpieczne są tam, gdzie są?

Jeśli mam być szczery to nie wiem, co o tym miejscu mam myśleć. Z jednej strony widać było jakieś starania, ale z drugiej strony umarły one jakieś dwadzieścia – trzydzieści lat temu. Niektóre wybiegi były dosyć fajne, przemyślane i zapeniały zwierzętom trochę przestrzeni, ale z drugiej strony niektóre były niczym innym niż małą, ciasną klatką.

Jestem tak trochę na tak, bo fajny pomysł, ale jestem też na nie, bo komuś się momentami po prostu nie chciało. Z jednej strony były fajne atrakcje (np. mini koparka, którą można przerzucać piasek), a z drugiej była też bardzo niepokojąca ślizgawka (zdjęcie poniżej).

Może jak pójdę do tego drugiego zoo to będę w stanie powiedzieć, czy to Noah’s Ark Zoo Farm miało lepsze lub gorsze warunki?

Może to zdjęcie odda jak bardzo jestem rozdarty:

IMG_20190910_134332

Mefisto

#241. Kącik Podróżniczy nr 14 Read More »

#240. Aktualizacja życia do wersji 2.6

No i minął kolejny rok. Prawie zapomniałem, że mam urodziny. Tak szczerze to Połówka tak mnie zakręciła, że już sam zacząłem wątpić w to, kiedy się urodziłem. Na szczęście dowód nie kłamie. 😂 Nie zdziwcie się jednak, jeśli kiedyś taka notka pojawi się na przykład w marcu…

Dziękuję wszystkim, którzy różnymi drogami złożyli mi życzenia! 🙂 Było mi bardzo miło! Dziękuję! 🙂

Ostatnie dwanaście miesięcy to istna mieszanka wyzwań, zaciskania zębów i przygód, które pojawiają się w moim życiu co krok. Los widać lubi podrzucać mi kłody pod nogi i patrzeć jak balansuję na nich, okazjonalnie obijając sobie twarz. Ale co mnie nie zabije, to mnie wzmocni! A jeśli mnie jednak zabije to nie będzie już mój problem… 😉

I tak minęła nam kolejna przeprowadzka, zmiana pracy, początek studiów… Doszli powaleni sąsiedzi, którzy istnieją tylko po to, aby poprawiać mi humor ich “specyficznym” zachowaniem. 😀 Kolejny rok w biegu, kolejny rok ciężkiej pracy. Jestem zmęczony, wypruty wręcz, ale z wielu efektów jestem zadowolony. 🙂

Jak co roku siadam do mojej listy postanowień i tym razem jestem nawet pozytywnie zaskoczony.

Nauka prowadzenia samochodu. Uczę się jeździć! To znakomity postęp – w szczególności, że nawet jakoś mi to idzie i pojawia się nadzieja na to, że kiedyś będę mógł podejść do zdania na prawo jazdy. 😀

Powrót do szkoły i zdanie angielskiej matury (najlepiej z matematyki). Ten punkt mogę wykreślić, bo maturę, jak już ostatnio pisałem, mam zdaną maturę i teraz mogę ten punkt zamienić na ukończenie studiów. Teraz jestem na studiach i zmierzam w stronę levelu 6, czyli licencjatu. Na tym roku będę zdawał na level 4 i tak po kolei, aż do numeru 6. 😉

Złączyć pocięty filmik z Dying Light i opublikować go. Dodawać w miarę regularnie filmiki. Postanowiłem nieco zmienić ten punkt, bo jego historia sięga już czasów pradawnych i dosyć mocno nieaktualnych. 😛 Mam za to w zamiarze pilnować się i w miarę regularnie coś wrzucić (mam masę różnych migawek z gier, więc to nie powinno być trudne zadanie).

Regularnie pisać na blogu. Wciąż udaje mi się trzymać moich postanowień, pomimo iż czasem łapie mnie nieziemskie lenistwo! Ale grunt to się nie poddawać!

Wyrobić Smoczyńskiemu paszport i zabrać go do Polski, aby zobaczył piękną polską jesień i piękną polską zimę. Udało nam się wyrobić paszport małemu potworowi, ale na drodze stanęło nam kilka problemów. Mimo tego planujemy podróż w dogodnym dla nas momencie, aby wszyscy miło spędzili czas. 😉

Zachomikować więcej zdrowia dla całej rodziny! To są wciąż prace w toku, ale jest już lepiej. Fakt, że choruję praktycznie cały czas nie jest dobry, ale nie rozkłada mnie całkowicie, Połówka powoli zaczyna dostawać dopasowane leczenie, więc to jest całkiem dobra rzecz, a Smoczyński trzyma się niczym niewzruszony niczym kamień… (który ktoś rzucił mi na twarz) 😛

Na sam koniec pochwalę się prezentem (jedynym, bo nie wiedziałem, co jeszcze mógłbym chcieć 😂). Kubek od Hinterland Studio z motywem The Long Dark. 😀 Jest po prostu genialny, a co najważniejsze jest pojemniejszy, więc tak właściwie to tak, jakbym pił prawie dwa kubki herbaty, co dla wiecznie odwodnionego mnie jest po prostu konieczne. 😂

Mefisto

#240. Aktualizacja życia do wersji 2.6 Read More »

#239. Kącik Techniczny nr 14

Kiedy byłem dzieckiem, widziałem setki projektów inteligentnych domów, w których komputer steruje urządzeniami w dogodny i ustalony przez nas sposób, jednak następuje to bez wielkiej ingerencji z naszej strony. Wtedy było to dla mnie jedynie nieosiągalne marzenie, bo dostępność takich rozwiązań była niezwykle kosztowna. Jednak niemal dwie dekady później żyję w domu, który zmierza w kierunku futurystycznych wizji z czasów mojego dzieciństwa.

Nasz pierwszy nieświadomy projekt powstał, kiedy mieszkaliśmy na pokoju. Inni mieszkańcy trochę nie szanowali prywatności, a i w okolicy zdarzały się kradzieże, więc zamontowaliśmy magnetyczny przekaźnik, który wysyłał informację w momencie otwarcia drzwi (początkowo działał na odwrót i nie wiedzieliśmy jak się za to zabrać :D). Informację odbierał router, przekazywał ją serwerowi, a serwer wysyłał nam wiadomość na telefon.

Był to pierwszy własnej roboty system informowania nas o jakimś wydarzeniu. W tej chwili mamy trzy takie systemy w użytku: dwa na drzwi do domu i do schowka (z tym, że tym razem przekaźniki działają na baterie i nie wymagają setki metrów kabli) oraz jeden do samochodu, który wykrywa ruch (np. kiedy ktoś wsiada do auta).

Pierwszy świadomy pomysł zrodził się jeszcze przed narodzinami Smoczyńskiego, gdzie mieszkaliśmy w strasznie zimnym mieszkaniu. Ogrzewanie centralnym był ponad 40-letni bojler, więc nie był ani tani w użytku, ani wydajny (jedynie 17% zużytej energii było zwracane jako ciepło). Korzystaliśmy z elektrycznych grzejników, bo w porównaniu z tamtym molochem, koszta użytkowania były sporo niższe.

Grzejniki trzeba było jednak wstać i włączyć, a my nie chcieliśmy wychodzić spod ciepłej kołdry, aby tego dokonać.

Powstał więc pierwszy projekt: zdalnie sterowany kaloryfer. Potrzebowaliśmy do tego Raspberry Pi oraz zdalnych włączników. Następnie skorzystaliśmy z gotowego rozwiązania i stworzyliśmy stronę dostępną tylko dla nas (i każdego z hasłem dostępu :P), gdzie dostępna była nazwa urządzenia oraz przyciski “ON” i “OFF”. Proste, wygodne i skuteczne, a do tego można było z nich korzystać będąc poza domem. Przydatne w momentach, kiedy zapomniało się wyłączyć grzejnika lub do włączenia grzejników przed powrotem do domu, aby wejść do nagrzanego już pomieszczenia.

Potem dołączyliśmy zdalne włączanie i wyłączanie lampek nocnych. Jedna była w pokoju gdzie spaliśmy. Włącznik od światła był kawałek od nas, a dotarcie do niego mogło skutkować śmiercią przez potknięcie o bałagan, więc najprościej było zdalnie włączyć lampkę nocną.

Druga lampka wylądowała w kuchni, gdzie często witaliśmy w nocy, aby się np. napić. Ta lampka za to włączała i wyłączała się sama o określonych godzinach, co było pierwszym krokiem w stronę automatycznych rozwiązań.

Widząc efekty naszych małych projektów oraz zachęceni przez wrednego sąsiada, wzięliśmy się za samochód. Auto nie posiadało alarmu, więc co stało na przeszkodzie, aby samemu taki alarm zrobić?

Zrobiliśmy diodę, która migała z częstotliwością diody zwykłego alarmu i zamontowaliśmy czujnik ruchu. Wszystko to zostało podłączone do Orange Pi (początkowo miało być Raspberry Pi), a urządzenie podłączyliśmy pod powerbank, który z kolei został podłączony pod akumulator. Powerbank niestety okazał się wadliwy i szybko rozładowywał baterię w aucie, więc zrezygnowaliśmy z niego.

Antena wifi z Orange Pi została podłączona do anteny samochodowej i urządzenie (ledwo, bo ledwo) łączyło się z routerem. Zapewniało to komunikację w dwie strony: dostawaliśmy wiadomość, kiedy czujnik coś wyłapał i sami mogliśmy połączyć się z autem. Niestety na tamtem moment użycie karty sim z mobilnym internetem nie działało, bo taki internet nie oferował zewnętrznego adresu IP, przez który moglibyśmy się połączyć z urządzeniem.

Orange Pi z czasem zostało zamienione na ESP8266 z racji tego, że było mniejsze, zużywało mniej prądu, a oferowało wszystko czego potrzebowaliśmy.

Do naszych systemów dochodziły kamery zarówno rejestrujące aktywność domowników (pozdrawiam wszystkie smutne zdjęcia z kamerki nad lodówką :P) jak i te służące jedynie do podglądania, co się dzieje w danym pomieszczeniu. Taka kamerka przydała się nam, kiedy elektryk wysłany przez agencję, u której to wynajęliśmy domek, zaczął robić zdjęcia bez naszej zgody i mogliśmy się go grzecznie zapytać co wyczynia (a on prawie zszedł na zawał, bo nikogo wokoło nie było, aby wiedział o jego niecnym planie – no ze zdumienia prawie umarł!).

Nasze systemy domowej roboty systemy zabezpieczeń byłyby jednak ciężkie do zarządzania, bowiem każdy (albo zdecydowana większość) miał swój osobny panel sterowania. Wszystkie wymienione wyżej rozwiązania zostały dodane do Home Assistanta, który stał się naszym centrum zarządzania, a jego możliwości ogranicza, będąc całkowicie szczerym, nasza wyboraźnia.

O tym jak poniosła nas nasza wyobraźnia napiszę w kolejnej notce, bowiem ten wstęp okazał się dużo bardziej rozbudowany niż myślałem, a wyjaśnienie i opis funkcji Home Assistanta zasługuje na więcej niż kilka zdań. 😉

Mefisto

#239. Kącik Techniczny nr 14 Read More »

#238. I Love You, Colonel Sanders! A Finger Lickin’ Good Dating Simulator

1121910_20191005233521_1

I Love You, Colonel Sanders! A Finger Lickin’ Good Dating Simulator to gra, która udowodniła mi, że jeszcze wiele dziwnych rzeczy przede mną. Jest to tytuł stworzony przez studio Psyop i wydany przez KFC we wrześniu 2019.

Gotowi?

Ta gra to symulator randki. Bardzo ubogi w opcje, bardzo dziwny, ale niesamowicie zajmujący ze względu na tematykę!

Pierwsze co musimy zrobić to nadać naszej postaci imię. Na tym kończy się proces tworzenia naszego bohatera. Twórcy stwierdzili, że całą resztę odwali nasza wyobraźnia, a oni jedynie postarali się, aby wszyscy zwracali się do nas bezpłciowo, abyśmy my mogli dopowiedzieć sobie resztę.

1121910_20191005233555_1

Skoro ten męczący krok mamy za sobą, zaczynamy powoli wdrażać się w fabułę. To nasz pierwszy dzień w prestiżowej szkole gotowania (gdzie nasz nauczyciel to pies rasy Corgi). Oczywiście od razu spotykamy naszą najlepszą przyjaciółkę Miriam i naszą największą nemesis Aeshleigh (ktoś zdrowo przywalił twarzą w klawiaturę, aby wymyślić tak złowieszczy sposób pisania imienia “Ashley”) wraz z jej przydupasem Van Vanem.

Po krótkiej wymianie zdań udajemy się do klasy, gdzie zjawia się ON. Pułkownik Sanders (Colonel Sanders). Naszej postaci od razu topnieje mózg (i pewnie wszystko inne) od tego blasku jaki bije od jedynej dostępnej opcji romansu. Pewnie już się domyślacie, że cała nasza historia skupia się wokół prób zaimponowania naszej sympatii oraz powstrzymaniu Aeshleigh przed podbiciem serca Sandersa.

W zależności od tego jak dobrze nam idzie z naszym podbojem, powoli zbliżamy się do Pułkownika Sandersa lub kończymy grę, bo dostaliśmy kosza. Jeśli jednak idzie nam dobrze to możemy nawet pójść do niego do domu! A to już jest po prostu przeżycie, które wypala się w umyśle na stałe. Twórcy sprawili, że zgnił mi mózg do reszty, pomimo iż powoli zaczął się regenerować po innych grach tego typu…

1121910_20191006002810_1

Naszym celem jest jednak ostateczny egzamin i następujący po nim bal, gdzie Pułkownik Sanders podsumuje naszą relację z nim na podstawie tego, jak bardzo schrzaniliśmy wszystko wcześniej.

Nie jest to długa gra. Aby ją przejść wystarczy maksymalnie godzina czasu. Jest to jednak dobrze zmarnowana godzina czasu, bo chociaż kończymy z mózgiem w sokowirówce, to jednak mamy ten uśmiech na twarzy i nawet bardzo poprawiony humor. Bo w końcu nie ma tu prawie w ogóle fabuły, a wszystko jest jakimś kosmicznym nonsensem, ale ostatecznie składa się to w jedną powaloną całość.

Gra jest dostępna na Steamie za darmo, więc zachęcam do zmarnowania godziny ze swojego życia. Mi się spodobało to może spodoba się i Wam? 😉

Mefisto

#238. I Love You, Colonel Sanders! A Finger Lickin’ Good Dating Simulator Read More »

Scroll to Top