mysl

#464. Dlaczemu cz.11

Bardzo nie lubię marnować czyjegoś czasu, ale tak samo mocno nie lubię, kiedy ktoś marnuje mój czas. Wydaje mi się, że każdy człowiek powinnien tak postępować, bo w ten sposób szanujemy i siebie, i innych. Niestety tak nie jest, więc dlatego serwuję Wam tę krótką notkę.

Mam już szczerze dosyć NHS (angielskiej służby zdrowia). Non stop wiszę na słuchawce, aby anulować wizytę dla Smoczyńskiego, którą miał już wieku temu prywatnie. I odwołuję ją już setny raz, bo im się po prostu coś usrało w głowach i nie chcą zanotować w systemie, że wszystko jest w porządku. A jak nie odwołam to dostanę list, ile ich taka wizyta kosztuje i żebym odwoływał, aby się nie zmarnowała.

Wiem, że tym wpisem nic nie zmienię, ale przynajmniej to z siebie wyrzucę. Jak zawsze trafił się nam nieprawdopodobny absurd, który musimy jakoś ugryźć…

Mefisto

#464. Dlaczemu cz.11 Read More »

#440. Dlaczemu cz.10

Ostatnio przypomniała mi się taka rzecz, która może już nie tak często towarzyszy mi w dorosłym życiu, jednak była moim “kompanem” przez wiele lat mojego dzieciństwa i mojej młodości. Mowa o krytyce, ale nie byle jakiej krytyce tylko krytyce za wszystko. Stosowała ją przeważnie moja matka wobec wszystkich (z wyjątkiem samej siebie oczywiście).

Rodzaj krytyki, którą stosowała moja matka uważam za bardzo toksyczny, bo nie dotyczyła ona rzeczy zrobionych źle, czy w ogóle niezrobionych. Dotyczyła ona wszystkiego: rzeczy zrobionych dobrze, źle, w ogóle niezrobionych. Łatwo się można domyśleć, że wszyscy w domu po prostu niechętnie robili cokolwiek, bo i tak kończyło się to litanią “ja bym to zrobiła lepiej”, dlaczego tylko 5, a nie 6″, “no i co z tego, że jesteś najlepszy w klasie”, itd.

Obrywali wszyscy: domownicy, zwierzęta, przedmioty, a nawet kwiatki. Przekładało się to tylko na to, że nikt nie miał ochoty marnować swojego czasu na robienie czegoś, co i tak skończy się kazaniem i nadszarpniętymi nerwami. Matka z wieloma rzeczami zostawała sama albo dostawała je tylko wtedy, kiedy wiedzieliśmy, że nie trzeba będzie przekazać ich “do rąk własnych”. Esemesowa bura nie była aż tak imponująca. Przynajmniej według mnie.

Oczywiście w takiej sytuacji zwiększa się samokrytyka i człowiek cały czas biczuje się w myślach za brak tej perfekcyjności we własnym działaniu. Najgorsze jest to, że nie da się być perfekcyjnym. Zostaliśmy stworzeni, aby dążyć do doskonałości, ale nie jest nam dane jej osiągnąć. Dlatego na wszystko, co robię, patrzę bardzo krytycznie i chociaż nie biczuję się w myślach za każdą zrobioną rzecz, to jednak cały czas we mnie to siedzi, mimo iż od ponad dekady nie miałem do czynienia z jej sposobem krytykowania. Sporo projektów po prostu wyrzucam, bo nie potrafię przepuścić im małej skazy – skazy, którą tylko ja widzę.

Porzuciłem wiele rzeczy, wiele cennych dla mnie rzeczy i z każdym rokiem czuję mniej zaangażowania, aby do nich wrócić. “I tak mi nie wychodziły”. To brzmi jak wymówka, ale dla mnie zawsze te słowa oznaczały, że mój wewnętrzny demon wygrał i pozbawił mnie kolejnej pasji. Z tym demonem zawsze przegrywam, pomimo iż walka potrafi trwać latami.

Mefisto

#440. Dlaczemu cz.10 Read More »

#398. Pudełko na nic

Pogodowy rollercoaster nie pozwala mi się na niczym skupić. Jednego dnia słońce grzeje, jak gdyby znów były najcieplejsze dni lata, a ja rozpuszczam się jak serek, którego zapomniano schować do lodówki. Tego samego dnia robi się tak zimno, że siedzę pod kocem, chociaż kaloryfery dają na całego. Moja walka z wewnętrznymi demonami nie idzie mi najlepiej w takie dni. Moja motywacja, chociaż na co dzień leży i kwiczy, to wtedy błaga już tylko o dobicie.

Jak bardzo staram się znaleźć coś pozytywnego, tym bardziej trafiam na treści, które sprawiają, że cała moja miłość dla świata ucieka gdzieś w… No wiecie. Dlatego też tak bardzo staram się gromadzić pozytywne treści, wracać do nich i wierzyć, że moje wewnętrzne demony są tylko chwilą słabości. Najgorzej jest w momentach, kiedy te wszystkie dobre treści gdzieś mi uciekają i żałuję, że nie mam swojego “pudełka na nic”, aby zatrzymać bieg myśli i delektować się… no właśnie… niczym.

Mam taki problem, że nie umiem zatrzymać natłoku myśli. Jeśli coś mnie naprawdę mocno zirytuje to nie potrafię się tego pozbyć z głowy. Taki problem ADHDkowca: nie umiesz się skupić, ale jak już się skupisz to do bolesnej przesady. Dlatego taka natręna myśl siedzi mi potem w głowie nawet tygodniami i ilekroć odrobinę odpuszczę, zaraz to cholerstwo przypuszcza atak. A niestety żyjemy w takich czasach, że to, co cię wkurza jest jak bumerang. Zawsze wróci.

Szukam złotego środka, mojego “pudełka na nic”. Póki co staram się nie mieć gorszych chwil, bo zwyczajnie nie mam na to czasu (i może to jest problemem, że w końcu pękam niczym balon, bo zbyt mocno się nadmuchałem?), ale duszenie w sobie rzeczy nie jest ani dobre, ani mądre, ani zdrowe. Z drugiej strony walka z idiotami jest praktycznie syzyfową pracą. Z trzeciej strony czasem lepiej ochrzanić idiotę, który będzie miał to gdzieś niż karać siebie cudzą głupotą. W końcu moim najlepszym orężem, poza upartością, jest słowo. I to mi daje pogląd na czwartą stronę, ale wciąż głowię się nad tym, czy to już ten czas, czy już jestem wystarczająco wkurzony, czy mam jeszcze tyle sił, aby tym słowem dalej wojować…

Mefisto

#398. Pudełko na nic Read More »

#350. Dlaczemu cz.6

W ostatnim czasie mam strasznie mało pomysłów na cokolwiek, a chęci jeszcze mniej. O czasie nie wspomnę nawet – czas stał się dla mnie dobrym luksusowym, którego zwyczajnie nie posiadam. Brakuje mi sił, a jednak wciąż skądś je biorę. Takie moje osobiste perpetum mobile – “ja nie dam rady?”. No bo kto, jak nie ja?

Chciałbym móc choć trochę zwolnić, ale rzeczywistość nijak ma zamiar spełnić moje prośby. Ba, sprawdza, ile jeszcze wytrzymam. Napina mnie jak gumkę i czeka, aż pęknę. Trochę się czuję jakbym na siłę dorastał i wychodził z tej naiwności, że świat jest piękny i dobry. Ale z drugiej strony nigdy nie wierzyłem, że świat jest piękny i dobry, więc co się właściwie dzieje w mojej głowie? Trochę jakbym oszalał, ale dalej trzeźwo trzymał się wszystkiego, w co do tej pory wierzyłem. Zabawne, ale czuję się trochę jakbym był pijany.

Postawiłem sobie diagnozę: za dużo myślę. Dręczy mnie to wszystko dookoła, te rzeczy, które mógłbym zmienić, ale… Zawsze jakieś “ale”, prawda? Chciałbym wiele zmienić, ale nie mam już siły. Jaki sens ma walka o coś, kiedy to coś w końcu i tak podzieli się na dwie części, a potem zacznie kopać ciebie, bo ty nie pójdziesz w żadną stronę tylko stoisz jak kompletny debil na środku i nie wiesz, nie rozumiesz tego, co się dzieje.

Twoi bliscy, przyjaciele nagle podzieleni na dwa obozy, na dwie osobe frakcje wymachujące pięściami przed swoimi twarzami. Jeśli staniesz pomiędzy nimi próbując ich uspokoić, to nagle staniesz się wrogiem obu stron. “Jeśli nie jesteś z nami, to jesteś przeciwko nam”. Ile razy w życiu już to usłyszałem. A ja nie chcę stać po niczyjej innej stronie niż swojej własnej: po tej stronie, po której walczy się za słuszne rzeczy, za wspieranie się nawzajem bez względu na wszystko, za to lepsze jutro bez podziałów, bez kłótni, za równość, za odpowiedzialność, za ten piękniejszy świat, który sam nie stanie się piękny, jeśli nie ruszymy tyłków i czegoś z nim nie zrobimy.

I mówię sobie, że jestem zmęczony, że chciałbym już przestać, a i tak staram się coś robić. Rozmiawiać. Naprawiać. Czuję się jak człowiek-taśma, bo sklejam to, co przedwcześnie się rozłączyło. Docieram do końca mojej wyrozumiałości i zamiast się wkurzyć, po prostu biorę łopatę i poszerzam własne granice coraz dalej. Tłumaczę innych przed samym sobą, bo jeśli nie będę mostem, który łączy, to zacznę być ścianą, która dzieli. Biorę czasem tak głęboki oddech, że przez chwilę nie oddycham, ale nie chcę już więcej krzyczeć. Chcę żyć w świecie, gdzie będę mógł mówić i tyle wystarczy, aby być wysłuchanym.

Chciałbym odpocząć, rzucić wszystko w kąt, ale nie mogę. To lepsze jutro nigdy się nie zacznie, jeśli dzisiaj się poddam.

Mefisto

#350. Dlaczemu cz.6 Read More »

Scroll to Top