Od kilku dni było już wiadomo, że wszystko jest przesądzone, ale najgorsze stało się dzisiaj. Moja psina, ta z rodzinnego domu, odeszła. Rak wrócił i zabrał ją, pomimo iż walczyła do samego końca, chociaż już nie musiała. Niestety leki nie pomogły, a kolejne objawy pojawiały się i piętrzyły. Kiedy nadeszły duszności trzeba było podjąć najcięższą decyzję. Jedno trzeba jej przyznać: pomimo raka udało się jej dotrwać pełnoletności.
Niby człowiek całe pieskie życie oswaja się z myślą, że ta istota plącząca się pod nogami kiedyś odejdzie, a jednak kiedy nadchodzi najgorsze, człowiek stoi i nie wie, co ze sobą zrobić. Znowu w sercu panuje dziwna pustka, znowu gdzieś tam w środku boli, a ja po prostu chciałbym się zapaść gdzieś w ciemność, zdala od tego wszystkiego. Na powierzchni jednak trzymają mnie dobre wspomnienia z udziałem psiny.
Zawsze przy mnie była. Kiedy przyjaciele obiecujący, że zawsze przy mnie będą odchodzili, ona była i witała mnie donośnym szczekaniem. Kiedy rodzice mnie zawodzili, ona była i podnosiła mnie na duchu. Kiedy zaczynałem we wszystko wątpić, ona była i pokazywała mi, że nie wszystko stracone. I chociaż mnie nie było przy niej przez tyle lat, zawsze łączyła nas duchowa więź.
A teraz ta więź została przerwana. I niby nic się w moim życiu nie zmienia, a jednak czuję się jakby wszystko zostało wywrócone do góry nogami. Ta dobra duszyczka, która wniosła tyle do mojego życia, odeszła. Nie mogę po prostu w to uwierzyć. Ten niezniszczalny tytan odszedł. Ten potwór pożerający baterię i czekoladę, dopijający niedopite drinki, wciągający sreberka od słodyczy… Ten najlepszy pies…
Ona zawsze miała pozytywny wpływ na moje życie i nawet na samym końcu dała mi kolejny cenny prezent. Dlatego nigdy nie zwątpię w psy: one zawsze myślą o nas.
Dziękuję Ci, przyjaciółko. Kiedyś spotkamy się znowu!
Mefisto