Atomicrops to gra, w której naszym celem jest hodowanie roślin na ostatniej farmie jaka ostała się w postapokaliptyczntm świecie. Została wydana we wrześniu 2020 roku przez Bird Bath Games i Raw Fury. Jak sami twórcy to opisują, to nie jest typowy symulator farmy i ciężko się z nimi nie zgodzić.
Do wyboru mamy różne, predefiniowane postacie, jednak ja skupiłem się na graniu pierwszą bohaterką i to tylko dlatego, że zapomniałem o innych postaciach. Następnie trafiamy na farmę, gdzie samouczek prowadzi nas przez nasze główne zadania: spulchnienie gleby, zasadzenie roślinek i walka ze zmutowanymi cholestwami. Oczywiście samouczek nie wspomniał, że roślinki trzeba zebrać inaczej nic na tym nie zyskamy, przez co kilka nocy biłem się z wielgachnymi robakami bez żadnego większego sensu, a moje plony siedziały i czekały na dzień, w którym zrozumiem podstawy tej gry.
Kiedy jednak zrozumiałem swój błąd, udało mi się zarobić nieco gotówki, którą na koniec dnia możemy wydać w mieście na nowe bronie, narzędzia i ulepszenia. Możemy też zebrać róże i bliżej zapoznać się z mieszkańcami miasteczka i ostatecznie znaleźć sobie małżonka/małżonkę. Na przykład takiego Normana. Osobiście nie próbowałem jeszcze z nikim z miasteczka się związać – prawdopodobnie dlatego, że ogrnięcie samych podstaw okazało się dla mnie troszkę za trudne, a potem robaki atakowały moje plony tak okrutnie, że ciężko było mi uzbierać na lepszą broń.
Nasza farma jest rozległa, więc możemy trochę ją pozwiedzać. Tam mamy szansę odnaleźć obozy, gdzie pokonanie koczujących w nich gagatków daje nam możliwości ulepszenia naszego przybytku: postawienie wieżyczek obronnych, zebranie trzody chlewnej, nasion, narzędzi… Mamy szansę nieźle się rozwinąć i usprawnić naszą farmę. Oczywiście jeśli uda nam się odejść na chwilę od naszych roślinek, bo mi wychodziło to bardzo średnio. Oczywiście można też nic nie sadzić danego dnia i ruszyć eksplorować, ale nie liczcie na to, że szybko na to wpadłem. Jakoś nieszczególnie używałem mózgu przy Atomicrops, a to się jednak przydaje, bo gra, chociaż ma sporo elementów zwykłej nawalanki, posiada trochę strategii.
Czy gra mi się podobała? Oczywiście, że tak! Inaczej nie napisałbym o niej. Jest świetnym zabijaczem czasu z rosnącym poziomem trudności, co sprawia tylko, iż chce się przy niej siedzieć. Moje pierwsze podejście do niej nie było najlepsze, ale mimo to bawiłem się przednio i mam nadziaję, że w przyszłości będę mieć trochę więcej czasu, aby móc jeszcze raz spróbować swoich sił w tym tytule.
Ostatnie tygodnie były dla mnie bardzo owocne, chociaż jednocześnie były też i bardzo intensywne. Wszystko kręci się wokół studiów, pracy i naszej działki, a właściwie już dwóch działek. Tak, po drodze dorobiliśmy się jeszcze jednej, nieco większej niż poprzednia, ale z gotowymi już krzakami malin, agrestu, jeżyn i pożeczek. Są też dwie piękne śliwy, więc cieszę się jak dziecko, bo uwielbiam ciasto ze śliwkami. 😀
Na pierwszej działeczce pracujemy jak pszczółki i mamy już zasadzoną cebulę, czosnek, rabarbar, truskawki, poziomki, ziemniaki, koper, rukolę, słonecznik, dwa rodzaje sałaty, rzodkiew, marchew, buraki, fasolę, por, groszek oraz szpinak. Do posadzenia dostaliśmy też od działkowego sąsiada kapustę, więc mamy dziewięć pięknych sadzonek. Mamy też zasadzonego w szklarni arbuza. Zasadzonego drugi raz, bo pierwszego ktoś sobie pozwolił wyrzucić… Zobaczymy, co z tego wyjdzie, ale póki co bawimy się przednio przy samym przygotowywaniu ziemi i sadzeniu. 😉
Na drugiej udało się nam postawić mini szklarnię i powoli zaczynamy tam pracę. Jeszcze ustalamy, co i gdzie posadzimy (na drugiej działcce będą chyba melony, dynie, fasole i ziemniaki). Reszta terenu zajęta jest przez krzaki i drzewa, więc musimy dobrze rozplanować przestrzeń. 😉 Póki co czeka mnie przekopanie (kolejnej) działki. 😛
Studia idą (jakimś cudem) do przodu. Przyznam szczerze, że kompletnie nie mam pojęcia momentami, co robię, ale to robię i to tak, aby zdać. 😂 Ale widać, że nie tylko ja mam taki problem, bo nauczyciel prowadzący przygotował poradnik, więc jest całkiem znośnie. 😉 Staram się i mam nadzieję, że dobrze pójdzie mi w tym roku. A potem zobaczymy, co z magisterką. 🤷♂️
Póki co, poza okazjonalnym graniem, nie mam za bardzo czasu na cokolwiek innego. Mały Smoczyński i praca pochłaniają sporo czasu, a co dopiero jak się dorzuci do tego ogrodnictwo i studia.
Nie będę więc przęciągał: trzymajcie się ciepło i do zobaczenia!
Powrót na bloga po takim sajgonie, jaki zgotował się nam w ostatnich tygodniach, wydaje się jak podróż na inną planetę. Zdecydowanie jednak wolę mieszkać na tej szacownej innej planecie niż na Ziemii.
Nawet nie wiem, od czego mam zacząć. Egzamin z Javy poszedł mi dobrze. Egzamin z matmy… No cóż, myślę, że zdałem, ale to była prawdziwa katorga. Tym bardziej, że nam klima popsuła się akurat tego dnia i musiały być okropne upały, a ja puchnę od ciepła jak parówka i zdycham. 😛 No cóż, tak bywa! (i tak pewnie by nam zaniżyli wyniki, więc jest mi w tej kwestii wszystko jedno)
Egzamin teoretyczny oblałem z mojej winy. Nie wiedziałem, że tam będzie test z wykrywania niebezpieczeństw i byłem w lekkim szoku. Test z wiedzy o kodeksie ruchu zdałem, ale z testu niebezpieczeństw zabrakło mi 2 punktów. Czemu jak coś oblewam, to z reguły tak blisko zdania? 😂 Najlepsze jest to, że Całość wiedziała o tym i mi nie powiedziała, bo myślała, że wiem, a ja się nie pytałem, bo myślałem, że jeśli coś jeszcze było to Całość mi powie. 😂
Mam już kolejny termin, więc będę miał okazję się przygotować i zdać. Więcej razy nie chcemy tam jeździć – zdecydowanie za daleko. 😛
W ostatnich tygodniach mieliśmy wizytę sąsiadki z bloku obok, która będąc (prawdopodobnie) po jakiś środkach ograniczających pojmowanie pomyliła bloki i stwierdziła, że teraz mieszka w naszym. Oczywiście zrobiła bajzel, bo “ktoś jej schowek zajął” i zaczęła wywalać wszystko jak leci ze wspólnego dla naszego bloku schowka. Udało się ją przegonić, kiedy zaczęliśmy dzwonić na policję, ale sama policja nie raczyła się pojawić. Milutko. A nam zostało sprzątanie klatki, bo reszta z sąsiadów miała to gdzieś, a bajzel był tylko pod naszymi drzwiami (i trochę u nas w domu, bo baba zaczęła też rzucać we mnie).
Policja nas chyba polubiła, bo ostatnio byli też u nas. Podobno awantura była i musieli posiedzieć, aby upewnić się, że wszystko w porządku. Smoczyński się cieszył, bo lubi, kiedy przychodzą do nas goście, pokazał im wszystkie swoje zabawki i zaśpiewał pieśń radości w smoczym języku.
Policjanci raczej nie widzieli zagrożenia (no chyba jedynie zagrożenie zamęczeniem przez Smoczyńskiego) i dyskutowali z jakimś przełożonym/przełożoną, aby pozwolono im pójść, ale ten ktoś był dosyć nieugięty i chwilę czasu u nas posiedzieli, dręczeni przez ciekawską Dzieciorośl.
Podejrzewaliśmy o to zgłoszenie naszych kochanych sąsiadów z dołu, ale okazało się, że to sąsiedzi mieszkający naprzeciwko nas. Szczerze to byłem zdziwiony, ale Całość powiedziała mi, że odkąd wprowadziła się tam (chyba) dziewczyna sąsiada, to ilekroć sama gdzieś wychodzi, babka siedzi w oknie i gapi się na nią z nienawiścią. Taki nasz urok, że przyciągamy do siebie ludzi, co to potem mają do nas ból tyłka o cholera wie co. 🤷♂️
W ramach relaksu postanowiliśmy zainwestować w nasz pokój dzienny i wymieniliśmy projektor na Epson EB-FH06. Obraz jest dużo lepszy, a co najważniejsze, bardziej wyraźny w ciągu dnia. Zainwestowaliśmy też czas i chęci w hodowlę roślinek i nasz pseudobalkon (czytaj: kratę za drzwiami balkonowymi) przerobiliśmy na mini ogródek i hodujemy pomidory, truskawki, poziomki, czosnek, miętę oraz kilka kwiatów. Smoczyński dba i podlewa nasze roślinki. Oraz łapczywie poluje na poziomki. 😛
Nasz balkon odwiedziły zakochane w sobie gołąbki. Jeden wciąż nasz odwiedza, ale się z tym kryje. Nie wiedzielibyśmy, gdyby nie zostawił po sobie śladu w postaci piórka.
Swoją drogą na truskawce pojawiły nam się robaczki… zwłoki robaczków… Nie wiem, jak to nazwać. Chyba to drugie, bo nie rusza się w ogóle – nawet jak się szturchnie. Ktoś wie może, co to jest?
Wielkimi krokami zbliżają się czwarte urodziny małego Smoka. W tym roku postanowiliśmy wybrać się do Zoo w Clifton. Nasza Dzieciorośl ma fioła na punkcie zwierząt, więc myślę, że to będzie udany dzień. 😉
Będziemy też musieli wybrać się do Londynu, a że stolica jest kompletnie nieprzejezdna dla aut to zamierzamy pojechać pociągiem. Dlatego też powoli chcemy przyzwyczaić Smoczyńskiego do tego typu podróży i zaliczyliśmy już pierwszą przejażdżkę pociągiem. Smoczyński był bardzo przejęty podróżą i cierpliwie czekał na przyjazd kolejki. 🙂 W samej kolejce trochę pomarudził (w końcu to coś nowego dla niego), ale potem poszliśmy na małe zakupy i do sklepu z zabawkami, więc nie było najgorzej. W planach mamy jeszcze kilka przejażdżek, aby przyzwyczaić naszego małego lorda do publicznego transportu. 😉
Streściłem chyba wszystko, co chciałem streścić. Trzymajcie się chłodno i nawadniajce się regularnie! 😉
W zeszłym tygodniu celebrowaliśmy pierwsze urodziny Smoczyńskiego. Kto przegapił, to tutaj ma link. 😉 Było wesoło!
W Anglii jeszcze do niedawna panowały upały!
Z tego też tytułu mamy w domu klimatyzację! Połówka miała dosyć tego, że Smoczyński nie może spać w nocy, a ja zachowuję się jak poparzony (oto ja: Diabeł z uczuleniem na ciepło). Wynalazła i zakupiła model z wifi: klimą można sterować za pomocą aplikacji w telefonie (co przydaje się, aby włączać lub wyłączać zdalnie) i Alexą (tą od Amazona). Udało się nam ją tak ustawić, aby chłód rozbijał się na korytarzu do wszystkich pomieszczeń. Owszem, klima jest trochę głośna, ale to jednostajny dźwięk i łatwo się przyzwyczaić. No i łatwiej śpi się przy hałasie niż w upale… 😉
A tak na poważnie mój stan zdrowia okazał się na tyle kiepski, że mam zakaz przegrzewania się, stąd też pomysł na klimę. Urządzenie jest o tyle fajne, że można schłodzić pomieszczenie, a potem nawiewać wiatrakiem, przez co urządzenie jest wydajne, a zarazem jego używanie nie kosztuje majątku. 😉
Niestety upały zabiły nam pomidora. W zabieganiu zapomnieliśmy zabrać go do środka i padł, poległ, umarł na śmierć i nie przeżył. Pomidor żyje, podlaliśmy go, przesadziliśmy i odżył. Twardy zawodnik! Marchew za to nie chce rosnąć, więc będziemy ją przesadzać. Sezon na truskawki już minął, więc truskawka ma już od nas spokój. 😉 Tylko fasola rośnie jakby jutro miał być koniec świata! Mamy już pierwsze małe fasolki!
Chociaż skwar nie tylko nam daje się we znaki. Ostatnio zapaliły się drzewa niedaleko nas. Na szczęście szybko je ugaszono. Aczkolwiek gawiedź zaczepiała strażaków dwa razy dłużej niż zajęło samo gaszenie…
Trawa też zrobiła się żółta i niegdyś majestatyczne połacie pól wyglądają teraz biednie.
Udało mi się przyłapać kota, co nam warzywka niszczy. Trzeba znowu użyć odstraszacza, bo Połówka już ostrzy zęby i podejrzewa kota o konszachty ze ślimakami w celu zniszczenia fasoli. Jeśli nie zareaguję, to będę swiadkiem wojny ogródkowej… 😉
Ze świata gier: brałem ostatnio udział w ankiecie na temat gier. W tym wypadku oferowano losową grę o wartości conajmniej $20, więc czemu nie. I nie wiem, czy ja jestem dziecko szczęścia, ale dostałem Assassin’s Creed Origins. 😀 Nie jest to pozycja, którą chciałem pilnie mieć, ale liczyłem na to, że w przyszłości ją posiądę. Nie sądziłem jednak, że w taki sposób. 🙂 Chociaż z racji faktu, że za kilka miesięcy będzie mieć swoją premierę Assassin’s Creed Odyssey, zgaduję, że to może być zabieg promocyjny. 😉 I tą pozycję na pewno kupię: jeśli nie na PC, to na konsolę, którą chciałbym kupić w niedalekiej przyszłości.
Ostatnio też odwiedziłem jeden z pierwszych światów Minecrafta, na których grałem z modami. Kilka lat temu ściągnęliśmy ze Smokiem mapę miasta i modyfikowaliśmy ją ku naszej radości. Jest tam muzeum, bank, restauracje, bloki mieszkalne (mam mieszkanie z fabryką farby w środku!), mój zamek, wioski, sieć kolejowa, podziemna kolej (tak wygląda: link), autostradę między miastem, a zamkiem i kilka sztucznych jezior… Smok ma swój straszny budynek, w którym ma chyba wszystkie urządzenia do produkcji różnorakich przedmiotów tudzież lagów, a w tym swoją wartą miliony automatyczną farmę arbuzów! Jest tam też elektrownia atomowa, w której mnie kiedyś zamknął i próbował wysadzić…
Na pewno nagram kilka migawek z tego serwera, a – jak czas pozwoli – może nawet nagram coś dłuższego z podkładem głosowym! 😉
Wrzuciłem też (w końcu) filmik z Dying Light. Mam kilka nagrań, z których mogę zrobić migawki, więc jak tylko będę mieć chwilę to je powrzucam.
Ostatnio grałem też w YookaLaylee i… zepsułem sobie zapis gry. Nie wiem, czy to ja, czy gra, ale przypadkiem zacząłem nową grę na moim zapisie i się nadpisało. Wszystko mi opadło. Odstawiłem na razie tą grę. Na klawiaturze gra się za ciężko, więc muszę znaleźć pada. Może nawet nagram jak gram! 😛 Napiszcie mi, co o tym sądzicie…
Zasmuciłem się też niezmiernie, bo gra The Kindred przestała być rozwijana. Tutaj jest wiadomość od twórców dlaczego tak się stało. Jest mi przykro, bo bardzo mi się spodobała ta pozycja. Jedyne, co mogę zrobić, to przejrzeć aktualizacje, które wyszły po mojej pierwszej notce, napisać, co myślę o tej grze i przenieść ją do ukończonych gier.
W pracy za to było ostatnio dosyć dziwnie, bo robią jakąś restrukturyzacje, aby było lepiej i wyskoczono z propozycją awansu dla mnie. Od razu odmówiłem. Nie marzy mi się zarabiać więcej (zarabiam wystarczająco), ani zajmować się stadkiem ludzi zwanych działem, w którym pracuję (co wiązałoby się z nadgodzinami). Już raz się w to bawiłem, nie spodobało mi się. Teraz wolę spędzać czas w domu z moją szaloną rodzinką!
Najzabawniejsze w tym wszystkim jest to, że już miałem suszoną głowę o to, jakbym marnował sobie życiową szansę. Aby było jasne: życiowa szansa w moim przypadku to byłaby praca dla Ubisoftu, Square Enix, Bioware albo Capcomu, a nie organizacja pracy dorosłych ludzi, których trzeba pilnować bardziej jak dzieci. (z pozdrowieniami dla dwójki pełnoletnich stażystów, którzy nie wiedzieli, że pracując 30 godzin tygodniowo trzeba tyleż godzin w danym tygodniu przepracować)
Zresztą zamiast na pracę wolę poświęcić czas na rysowanie komiksów, bo mam w sumie plany na trzy: o jednym już pisałem, drugi i trzeci to na razie tajemnica, chociaż trzeci jest najłatwiejszy do zrobienia. 😉 Drugi komiks to dosyć rozbudowany projekt, nad którym pracuję od paru lat (i moi wspaniali “wybrańcy” mieli okazję poczytać opowiadania powstałe w wyniku intensywnych prac twórczych ;)).
Mam takie marzenie, aby mieć na tyle czasu, aby znów zacząć rysować, bo trochę mi się kreska pogorszyła, a wolałbym się rozwijać niż się cofać. Chwilowo jestem wypruty nawet samym stanem mojego zdrowia, ale już drążę w kierunku tego, aby mieć w końcu święty spokój. 😉
Postanowiłem też popracować nad grą! Nie wiem, czy zrobię to poprzez RPG Makera, czy może pobawię się w zrobienie gamebooka (bo ostatnio takowe mnie interesują) i narysuję do nich parę ilustracji. Do póki się za to nie zabiorę, nie będę wiedział. 😉
Jak można też zauważyć, zmalała moja aktywność na Twitterze. W związku z pogorszeniem mojego stanu zdrowia nie mam obecnie siły się nim zajmować i staram się wrzucać tylko informacje o dużych promocjach i darmowych grach. Mam zamiar tam trochę posprzątać, bo Twitter przyda mi się też do czegoś innego. 😉
Na sam koniec pozdrawiam też kilka osób, które znalazły mojego okazjonalnego instragrama. 😀 Jak wyście mnie znaleźli, co?
Nie miałem ostatnio czasu przysiąść do jakiegoś “większego” tytułu, więc, korzystając z przecen na Steamie, zakupiłem Farm for your life. Twórca gry – Hammer Labs – przewiduje na tę grę 5-6 godzin, aby przejść Tryb Opowieści (Story Mode). Zgodzę się – to da się zrobić. Tylko, tak jak w moim przypadku, na ogół się nie chce.
Zacznijmy od tego czym jest Farm for your life. Przyrównałbym tą grę do jednej z wielu gier farmowych dostępnych na Facebooku – z tą różnicą, że omijają nas zdradzieckie mikrotransakcje, aby móc delektować się zaawansowaną fabułą i skomplikowanym interfejsem sterowania. Tak, to irionia, moi drodzy. Farm for your life jest prozaicznie śmiesznie i proste. Do obsługi wystarczy nam działająca myszka i zapas cierpliwości.
Nasza przygoda zaczyna się od stworzenia postaci. Kiedy tylko uda nam się zdecydować, jak ma wyglądać cyfrowa wersja nas samych, gra raczy nas widokiem farmy naszej i naszego dziadka. Na wstępie dostajemy proste zadania typu podlej rośliny, zbierz plony, zetnij trawę dla naszej nowonabytej krowy, wydój ją. Wszystko odbywa się na zasadzie “kliknij na właściwy przedmiot i użyj go na innym przedmiocie poprzez kliknięcie”. Mówiąc w skrócie nasz wysiłek umysłowy ogranicza się do myślenia o tym, gdzie należy kliknąć.
Po tym krótkim samouczku zaczyna się akcja właściwa. Jakaś niesamowita wichura, czy inny kataklizm posłał w zapomnienie naszą wspaniałą farmę. Nie oznacza to jednak, że mamy się poddawać! Dziadek ma plan, aby ją odbudować!
Wymieniamy się na produkty z pobliskim handlarzem, aby zakupić narzędzia i oczyszczamy teren z gruzu i roślin. Następnie, za pomocą szpadla, tworzymy małe poletko i sadzimy kukurydzę, którą można potem pohandlować. Pod wieczór nachodzą nas szabrownicy, którzy chcą okraść nas z warzyw, więc robimy najlepszą rzecz, jaką można zrobić, aby ochronić swoje plony: bierzemy (przykładowo) kukurydzę i ciskamy nią w szabrownika w celu ogłuszenia go.
Zaraz po szabrownikach pojawiają się zombie, którzy atakują nas i dziadka. Niestety, dziadek zostaje przemieniony w zombie i ucieka do lasu. Nas uratował nieznany chłopak, który ogłuszył nas warzywem. Twórca miał chyba ciche marzenie stworzyć grę o warzywach używanych w celach bojowych.
Po krótkim wyjaśnieniu, że przypałętała się jakaś zaraza zombie, grupa ocaleńców, czyli my, chłopak, który nas uratował i dziewczyna, która handluje wszelkimi dobrami, postanowiliśmy zbudować sobie bazę. Fundusze na ten cel (czyli wszystko, czym można handlować w grze: złom, elektronika, naycznia, warzywa, nasiona, zwierzęta itd.) miała nam dostarczyć restauracja, którą zasilałaby nasza skromna farma oraz inni ocaleńcy, gotowi poświęcić ostatnią szklankę w zamian za ciepły posiłek.
Nazwany przeze mnie roboczo chłopak, który nas uratował zapewnia ulepszenia dla restauracji, czy też “sprzęt wojenny”, czyli między innymi miotacz kukurydzy i katapultę dyń. Nie uwierzę, że to z przypadku się wzięło – naprawdę.
Restauracja działała w dość prosty sposób. Na samym początku uczyliśmy się przepisu. Do tego trzeba naszą ostrą jak katana myszką przeciąć w locie konkretne warzywo lub warzywa potrzebne do przepisu. Przecięcie odpowiedniej ilości warzyw powoduje nauczenie się przepisu oraz przyznanie nam gwiazdki, która przekłada się na czas wykonania potrawy.
Kiedy nauczyliśmy się gotować, wystarczyło poczekać na klientów. Ci zbiegali się jak wygłodniałe koty i ustawiali w kolejce, czekając na ich kolej. Każdego klienta musisz zaakceptować lub odrzucić (bo na przykład nie potrafisz jeszcze ugotować potrawy, którą oni chcą). Zaakceptowany klient siada na wolnym miejscu i czeka, aż przygotujesz mu posiłek. Przygotowanie jedzenia to kwestia wybrania dania i wrzucenia warzyw tak, jak pokazuje dymek nad garnkiem. Klient zjada, odchodzi, a my sprzątamy po nim.
Z czasem pojawiają się ocaleńcy, którzy, za talerz strawy i namiot do mieszkania, zobowiązują się nam pomóc (w kuchni albo na farmie w zależności, gdzie się ich przydzieli). Przełomowym momentem jest pojawienie się dziwnego naukowca i jego dziwnych pomysłów odnośnie tej mini apokalipsy zombie. Tylko czy uda mu się znaleźć rozwiązanie?
Gra posiada również poboczne aspekty, jak zdobywanie złotych (lepszych) narzędzi do rozbijania większych złóż surowców oraz złotego kurczaka, który w sumie nie robi nic nadzwyczajnego (albo ja do tego nie doszedłem). Można też biegać po ciemnym lesie między zombie i zbierać surówce (drewno i kamienie) do rozbudowy bazy.
Czy polecam tą grę? Zdecydowanie, jeśli lubi się tego typu “mini gry”. Farm for your life nie jest wymagające i zapewniło mi sporo relaksu. Bawiłem się przy nim przednio i bardzo spodobała mi się idea zombie kradnących warzywa. Zapewne w wolnej chwili wrócę do gry jeszcze nie jeden raz, bo, pomimo jej powtarzalności, nie znudziła mi się ani trochę.