praca

#078. Z życia urzędnika cz.3

Zważając na fakt, że poprzednie wpisy tego typu się podobały, postanowiłem napisać kolejny. Będzie on poświęcony o mojej pomyłce, która stałą się już prawdziwą legendą w moim dziale. Stało się to podczas moich, nazwijmy to, “praktyk”. Taka praktyka w Anglii wygląda w ten sposób, że ta osoba uczy się w szkole jeden dzień podstaw biznesowych/księgowych, angielskiego, matematyki oraz “informatyki z gatunku biurowej”… Oczywiście są jeszcze inne praktyki, ale mój dział oferuje tylko te biznesowe i księgowe. Przez resztę dni pracuje w biurze, a raz na około miesiąc ma wizytację ze szkoły, gdzie osoba wizytująca ocenia, czy dany praktykant spełnia kryteria szkolne do zaliczenia przedmiotów (przykładowo: rozmowa z klientami przez telefon, tworzenie raportów, pisanie listów – zależy od tego, jakie jest zagadnienie).

Dla zainteresowanych: takie coś nazywa się apprenticeship i pozwala zdobyć zarówno kwalifikacje, doświadczenie, jak i wykształcenie. Musisz mieć minimalnie 16 lat, aby się kwalifikować oraz musisz być w stanie pogodzić się, że w pierwszym roku będziesz zarabiać minimalną, która jest obecnie równa £3.50 za godzinę. W drugim roku z reguły dostaje się minimalną dla swojego wieku. Wyjątkiem jest, kiedy pracodawca zechce zapłacić Ci więcej lub kiedy jest to Twój kolejny apprenticeship. W pierwszym roku dostajemy mniej na godzinę, bowiem pracodawca z reguły opłaca naszą edukację.

Jako żółtodziub troszkę bardziej opierzony, co oznacza, że trochę doświadczenia miałem, odebrałem dwa telefony pod rząd. Pierwszy dotyczył restartu zasiłku, a drugi śmierci zasiłkobiorcy. Oba telefony dotyczyły osób, które nazywały się podobnie – przykładowo John Smith i John Smithies. Jeszcze mieli bardzo podobne adresy zaczynające się od tego samego numeru.

Generalnie moją pracę wykonałem dobrze poza jednym małym, ale istotnym szczegółem. List z kondolencjami wysłałem do złej osoby. Wszystkie dane się zgadzały, więc nie złamałem Data Protection Act (ustawa o ochronie danych osobowych), ale zło popełniłem – zakręciłem i – jak mi się wydawało – zestresowałem pana Johna Smitha.

Wziąłem odpowiedzialność za błąd – wystosowałem pismo z przeprosinami i pilnowałem się, jak mogłem, aby takiej gafy nie popełnić już nigdy więcej.

Kilka lat później miałem okazję porozmawiać z tym człowiekiem przez telefon – powód ten sam: restart zasiłku. Poznał mój głos i zapytał się o sytuację z listem. Ja, zestresowany, potwierdziłem i przeprosiłem za jego stres w związku z tą sytuacją. I wiecie co? On się zaśmiał i powiedział, że musi mi podziękować.

Pomimo iż siedziałem to wewnętrznie usiadłem jeszcze raz. Mózg mi się zatrzymał i zaczął przypiekać. Poważnie. Ja popełniam karygodną głupotę, a ten facet mi za to dziękuje? W głowie mi się to nie zmieściło do tego stopnia, że wypływało ze mnie każdym możliwym otworem w głowie. A pan Smith zaczął tłumaczyć.

Powiedział, że go to bardziej rozbawiło niż zestresowało. “Każdemu może się zdarzyć.” Wyznał mi jednak, że ten list dał mu do myślenia i skłonił go, aby się przebadać, bo zdrowie miał już nie takie, jak trzeba. Okazało się, że był chory – na szczęście diagnoza była postawiona szybko i leczenie rozwiązało problem w niedługim czasie. Spytał się, czy nie mam jakiś paranormalnych zdolności w związku z tym, że wiedziałem, jaka mogła czekać go przyszłość, a na to mogłem jedynie odpowiedzieć, zę paranornalne są moje wpadki.

Podziękował mi raz jeszcze, bo gdyby nie ten głupi list, jego życie byłoby teraz o wiele cięższe. Chociaż wciąż źle czuję się z powodu tej sytuacji, to trochę mi lżej myśląc, że moja pomyłka mogła mu pomóc.

Jakby nie patrzeć, niektóre błędy są przydatne.

Mefisto

#078. Z życia urzędnika cz.3 Read More »

#062. Z życia urzędnika cz.2

W związku z tym, że poprzendie historie przypadły Wam do gustu, oto kolejna porcja urzędowych niecodzienności.

Praca urzędnika to splot niefortunnych zwrotów akcji i wydarzeń, które potrafią doprowadzić do takiego napadu śmiechu, że wypadałoby to zdelegalizować zanim pojawią się ofiary śmiertelne przedawkowania. Innym efektem ubocznym może być też wykrzywienie na twarzy, które pyta się wszystkich wokół, co się właściwie stało.

Do rzeczy.

Praca w ostatnim czasie idzie nawet sprawnie, jak na dział, który jest za mały na pracę, jaką się od nas oczekuje. Jednym z tych oczekiwań jest konfrontacja z ludźmi i innej galaktyki, którzy – co gorsza – mają wpływ na naszą pracę.

Wyobraźcie sobie, że płatności robimy regularnie co dwa tygodnie. Załóżmy, że jedna płatność była piętnastego lutego, a następna pierwszego marca. Wyobraźcie sobie teraz to, że kłóciłem się z kobietą z innego działu, że to są dwa tygodnie, a nie miesiąc. Dlaczego tak stwierdziła? Otóż jedna płatność była w lutym, druga w marcu, więc to są dwa różne miesiące, co z kolei świadczy o tym, że różnica czasu między nimi to miesiąc czasu. Mózg mi zgnił po tym, poważnie. Nie dziwię się, że pracodawca oferuje darmową pomoc psychologiczną. Po takim czymś ciężko pozostać stabilnym emocjonalnie.

Innym razem rozmawiałem z kobietą, która bez powodu zaczęła na mnie krzyczeć. Zapytałem się więc, czemu na mnie krzyczy, a niewiasta rzekła spokojnie “w sumie nie wiem”.

Co do krzyczenia to była też parka, w której jednej osoba była chora psychicznie, a druga zdrowa. Z pierwszą dało się porozmawiać i wszystko załatwić (pomimo choroby) bez problemu. Druga osoba z kolei przejawiała niesamowitą, werbalną agresję – nawet o informacji o płatności, czy rozwiązaniu sprawy na ich korzyść.

Inną formą krzyczenia jest krzyczenie nie na mnie, a na towarzystwo rozmówcy. Z reguły podczas rozmowy jestem grzecznie przepraszany, a potem słyszę bluzgi wieńczone “zamknąć się albo będzie źle”. Jeszcze bardziej zaawansowaną formą tego jest nie informowanie mnie o fakcie, że musi coś przedyskutować z drugą osobą. Zabawnie się robi, kiedy rozmówca posługuje się innym językiem. Raz rozmawiałem z facetem, który nagle zaczął się drzeć “hanannn”, a ja zacząłem się zastanawiać, czy on jakieś dźwiękowej padaczki dostał, czy ktoś go za sznurek pociągnął i próbował odpalić jak motorówkę.

I najlepsze: moja kochana połowa prawie umarła ze śmiechu widząc, że komputer wyłączam poprzez błąd oprogramowania. Od razu mówię – to nie moja wina. Po prostu IT raz coś zainstalowało i już się nie da tego naprawić. Tak przynajmniej mówią. 🙂

Mam nadzieję, że się podobało. Postaram się opisać więcej ciekawostek (których pewnie będzie sporo) i wrzucać je co jakiś czas.

Mefisto

#062. Z życia urzędnika cz.2 Read More »

#061. Prawie ambitnie

Wyobraźcie sobie, że taki niepozorny diabełek jak ja obiecał sobie poprawę. Poprawę własnej motywacji, robienie ambitnych rzeczy, wzięcie się za cokolwiek innego niż marudzenie. I nawet zapału trochę miałem, ale w kulminacyjnym momencie, kiedy straszliwa machina weny zaczęła powoli poruszać się, któraś z zębatek zablokowała się o coś, co nazywa się choroba. W moim przypadku to jak wziąć rozbieg, aby ostatecznie rozpłaszczyć się na ścianie.

Z ambitnych rzeczy, które jednak udało mi się zrobić to zorganizowanie sobie miejsca na dysku, aby móc grać w gry, więc powinienem mieć więcej recenzji oraz przeżyć z gier. Muszę to jednak z boleścią przyznać, że w ostatnim czasie jestem na tyle zmęczony, że nie mam za bardzo ochoty w cokolwiek grać, tym bardziej, jeśli wymaga to ode mnie myślenia. Grając w Assassin Creed odczułem to boleśnie, gdzie tłukłem się ze wszystkimi na pięści zamiast wyciągnąć miecz bądź ukryte ostrze, bo nie chciało mi się myśleć, jak się broń zmienia.

Kolejną rzeczą miało być rozpoczęcie pracy nad stronką, z której i ja, i moja śmieszniejsza połowa mielibyśmy korzystać. Tutaj akurat przeszkodziła mi nie choroba, a fakt, że darmowy hosting po prostu wyparował. Połówka ma już rozwiązanie, więc to da się obejść. Mam tylko nadzieję, że moja limitowana ilość weny nie wyparuje równie magicznie, co hosting.

Z rzeczy, które mi nie wyszły to pisanie chociaż jednej notki tygodniowo. Z drugiej strony nie mam za bardzo tematów, bo moja połówka pojechała sobie za granicę, a ja, będąc sam, skupiłem się na pracy i leżeniu do góry brzuchem. Chyba trochę uschnąłem w tej samotności  nie mogę się doczekać poniedziałku, aż znowu zobaczę się z miłością mojego życia. 🙂

Z rzeczy dziwnych mogę póki co wymienić jedynie sen. Śniło mi się, że była apokalipsa zombie. Ludzie byli rozbici na małe grupy, bardzo malutkie – kilkuosobowe. Ja prowadziłem grupę Anglików – nie wiem w sumie dokładnie gdzie. Co zabawne, głupie i niekoniecznie sensowne – zombie reagowały na nas tylko, jeśli jedliśmy słodycze. Moj angielskojęzyczni pobratymcy testowali moją cierpliwość do samego końca, ściągając na nas hordę zombie raz za razem, bo ilekroć gdzieś się schroniliśmy, ktoś znalazł coś słodkiego i musiał to zjeść (pomijając fakt, że warzyw i owoców w puszkach było bardzo dużo). Następnym razem będę się trzymał z zombie – mniej nerwów na tym stracę.

Na pracę poświęcę osobną notkę, bo tego, co tam się wyczynia, nie zmieściłbym w dzbanku bez dna. A myślę, że i ten dałoby się zapełnić, gdybym więcej uwagi przykładał do głupot, które się tam dzieją. 😉

Mefisto

#061. Prawie ambitnie Read More »

#056. Z życia urzędnika

Zawód urzędnika nie cieszy się zbytnią popularnością w Polsce. Głównie z winy samych urzędników, którzy swoją postawą najzwyczajniej zniechęcają. Nie inaczej jest w Anglii, gdzie starając się uzyskać jakąś informację, często stajesz na rzęsach i to nie po to, aby tę informację uzyskać, ale jest to efekt zdziwienia, który wygina Cię pod ciężarem głupoty, z jaką przychodzi Ci się zmierzyć.

Chociaż moje przygodny z urzędami angielskimi są długie, barwne i pełne morałów, których nie sposób opisać, skupię się w tym wpisie na mojej urzędniczej karierze. Mieszkam w Anglii, która podzielona przez Brexit, cieszy się z jednej strony wyjścia z Unii. A przynajmniej potwierdzenia tego faktu przez angielski rząd. W Anglii też trwa moja kariera okrutnego urzędnika, który dzień w dzień odbiera telefony, załatwia urzędowe sprawy i łapie się za głowę pod naporem urzędnicznych idiotyzmów.

Pracuję w miejscu, w którym wypłaca się zasiłki. Jest to trochę inny rodzaj zasiłków, do których prawo ma jedynie pewna grupa społeczeństwa. Jestem tam swoistym żartem, ponieważ jako osobnik narodowości polskiej wypłacam pieniądze ludziom, którzy posądzają mnie o “kradnięcie pieniędzy” na ich zasiłki. Szkoda tylko, że z moimi zarobkami nie kwalifikuję się na żadne zasiłki, a jedyne, co mogę robić to potulnie płacić na ich zasiłki, które niejednokrotnie są pobierane nieuczciwie…

Z ludźmi, którzy pobierają zasiłki zasadniczo dużo problemów nie ma. Aczkolwiek tacy ludzie mają czasem wyznaczoną osobę, która może coś za nich załatwić. I naprawdę nie wiem, gdzie takich produkują, ale myślę, że to miejsce spokojnie można by nazwać piekłem.

Staram się być pomocny w zakresie moich obowiązków. Mamy deficyt pracowników i naszym głównym zadaniem jest płacenie ludziom tych pieniędzy, dopiero po tym jest załatwianie innych spraw. Zrozumiałe – w końcu od tych pieniędzy wiele zależy. Nie mogą pojąć tego właśnie ci “uprawnieni” ludzie. Przede wszystkim nie pojmują, że skoro płatność pojawia się w określony dzień po upływie określonej ilości czasu to my, przyjmując ich dane bankowe, mamy określony czas na wstawienie ich do systemu, bo jak czegoś nie ma to system tego z kryształowej kuli nie wywróży. Jednej osobie tłumaczyłem to  tylko szesnaście razy. Nie mogą również pojąć, że my zajmujemy się płatnościami (nawet nazwa naszego działu na to wskazuje), ale decydowanie, komu te pieniądze się należą, zależy już od innych osób/działów ze względów bezpieczeństwa. W końcu nasz dział mógłby sobie w ten sposób płacić bonusy, które mogłyby w końcu zrekompensować stres w pracy. Rozumiem zapytać się o to raz, ale ta sama osoba dzwoni jedenaście razy dziennie, aby się upewnić.

Teraz najlepsze – dzwonią do mnie ludzie, którzy wiedzą powyższe rzeczy, wyczytali je z naszych stron lub ulotek, ale wiadomo, że teksty kłamią, a urzędnik prawdę Ci powie… No aż cyganka robi się zazdrosna!

Mamy również czas na odpowiedź: dziesięć dni, których staramy się nie przekraczać. Ostatnio złożono na mnie skargę, bo nie odpisałem na email od razu tylko po czetrech dniach. Pomijam fakt, że w tym czasie byłem chory, a mam zakaz pracowania w chorobie.

Pewnie zastanawiacie się, dlaczego ktoś z mojego działu się tym nie zajął. Bardzo dobre pytanie – ja też się zastanawiam.

Jest też ciężki kaliber: ludzie życzący mi najgorszego (w tym śmierci) za różne głupoty: bo czymś się nie zajmuję (przykładowo nie organizuję wywózki śmieci) albo nie mamy systemu tak, jak w innym mieście (bo w końcu jesteśmy innym urzędem). Aczkolwiek zawsze rozmowa kończy się rzuceniem słuchawką, gdy informuję, że rozmowy są nagrywane. No cóż, przypomina się, że na wstępie podało się imię, nazwisko, a nierzadko i adres zamieszkania…

Inna sprawa to ten drugi dział od decydowania, komu przyznać pieniędze. Gdyby kiedyś sprawdzono, kto jest najgłupszym człowiekiem świata, prawdopodobnie pracowałby w tamtym dziale. To nie są żarty. Oni są tak odporni na wiedzę, że prędzej się olej z wodą połączy niż oni coś zajarzą. I to nie dlatego, że to są trudne rzeczy. Oni po prostu są zbyt leniwi, aby myśleć albo liczą, że ktoś zrobi to za nich.

Pracując niekiedy z domu, moja połowa słyszy jak tłumaczę wspaniałym urzędnikom, jak oni mają wykonać swoją pracę (poważnie!) i często mówi mi, że miłość ma zrozumiała już, z kim trzeba się skontaktować, aby naprawić system, o którym nie ma pojęcia, a ta pozaziemska istota z innego działu pyta się i pyta, i koniec końców nic nie rozumie. Rozmawiając z moją współpracowniczką na temat udzielanych odpowiedzi, nie wyrażałem się niejasno, więc oddaliłem moje przypuszczenia, że to może ja źle tłumaczę. Z drugiej strony skoro moja niezorientowana miłość życia rozumie wszystko za drugim powtórzeniem, to co dzieje się w mózgach tych osób? Czasem mam wrażenie, że oni tam grupowo fajkę pokoju obalają, aż im myślenie się zatrzyma.

Nie wiem, jak daję tam radę. Chyba tylko dlatego, że wyrzucając element ludzki, praca jest miła i przyjemna, chociaż piętrzy się pod niebiosa. Bo jeśli chodzi o pieniądze to zarabiam tylko troszkę więcej niż sprzątaczka i czasem żałuję, bo taki kibel mnie raczej nie skrzyczy.

Jeżeli podobała się moja “opowieść”, jestem w stanie opisać więcej przypadków z mojej szacownej pracy. Tak na osłodę, że i sami urzędnicy mają dość urzędniczych procedur, czy nawet samych urzędników. 😉

Mefisto

#056. Z życia urzędnika Read More »

Scroll to Top