narodziny

#173. Bunt kaczek cz.4 – proszę nie panikować, proszę oddychać

Aż do samego porodu zastanawialiśmy się w jaki sposób będziemy wiedzieć, że to już. Położna za każdym razem mówiła, że po prostu będziemy wiedzieć, ale ciężko tak po prostu ufać na słowo. Aczkolwiek, jak się okazało, miała rację.

smoczus
Tylko dzieci wiedzą, kiedy nadejdzie ta chwila!

Ostatni miesiąc ciąży to były okropne upały. Dlatego też byliśmy wyczuleni na wszelkie znaki. Ma to istotne znaczenie, ponieważ gdyby odeszły wody (co niekoniecznie wiąże się z rozpoczęciem porodu) musielibyśmu udać się do szpitala ze względu na sporą szansę nabycia infekcji bakteryjnej.

Z tego też tytułu odwiedzaliśmy często położną, która mówiła nam na co uważać. Zostaliśmy też skierowani do szpitala, gdzie upewniono się, że wody jeszcze nie odeszły i wykonano masaż szyjki macicy. Najlepszym opisem tego zabiegu, jakie udało nam się wymyślić, jest łaskotanie, które cholernie boli. Aczkolwiek dobrze wykonany masaż skutkuje porodem w przeciągu 48 godzin. I tak stało się u nas.

Jeżeli liczycie na jakieś emocje, wybuchy, lanie się wody strumieniami to muszę was zmartwić: nie ma takowych. Chociaż u nas cały proces trwał relatywnie krótko w stosunku do tego, czego kazano nam się spodziewać, był on dość spokojny i stopniowy.

Zaczęło się od lekkich bóli przypominających te okresowe. Chociaż przez niemal cały trzeci trymestr pojawiały się podobne bóle (tzw. bóle przepowiadające), które jedynie ćwiczą organizm do debiutu w dniu porodu, to te dało się rozponać. Padło magiczne “to już”. Stopniowo bóle rosły w sile, stawały się coraz bardziej regularne i utrudniały mowę. Zadzwoniliśmy do szpitala, aby poinformować ich o tym i musieliśmy się uprzeć, aby przyjść, bo kazano nam przyjechać nad ranem. Gdybyśmy to zrobili, to prawdopodobnie poród odbyłby się w domu albo w samochodzie w drodze do szpitala.

W sumie dobrze, że zaczęło się to w nocy, bo ulice były puste i można było powoli jechać samochodem bez narażania się na zbyteczny stres.

O czwartej nad ranem (czyli dwie godziny po pierwszych skurczach) zawitaliśmy na porodówce. Przyjęto nas do małej, ale chłodnej salki (o niebiosa, jaka to była ulga!). Położna po około pół godziny przyszła sprawdzić rozwarcie (czyli rozszerzenie szyjki macicy, która do porodu potrzebowała rozszerzyć się do około 10 centrymetrów). Kobieta, podejrzewając, że nadmiernie panikujemy, bo oboje byliśmy bardzo spokojni (ależ to dziwnie brzmi), nie śpieszyła się. Jednak kiedy dokonała oględzin, poinformowała nas, że jesteśmy w połowie drogi (czyli było ok. 5 centrymetrów). W pośpiechu zaczęło organizować salę z basenem do porodu.

My w tymczasie przechodziliśmy horror, bowiem, jak się okazało, czekanie na to magiczne 10 centymetrów, było najgorszą częścią porodu. Pojawiły się mdłości, biegunka – normalny aspekt porodu, ponieważ organizm się oczyszcza. Próbowaliśmy podtlenku azotu, ale trochę za późno został podany i najlepszy efekt dało zamknięcie się w toalecie i uwieszeniu na poręczy dla niepełnosprawnych. W końcu od mniej więcej pasa w dół ciało trawił okropny ból, więc przeniesienie ciężaru na ręce było kojące.

W pewnym momencie zjawiła się też panika. “Ja nie dam rady, chcę cesarkę!” To jest najnormalniejsza rzecz i oznacza, że niedługo zacznie się akcja właściwa. Ba, są kobiety, które stwierdzają, że nie chcą i próbują iść do domu w takim stanie…

Około siódmej pojawiła się potrzeba parcia, co oznaczało, że byliśmy coraz bliżej celu! Chwilę po tym zabrano nas na salę. Czekając na wypełniającą się wodą wannę doszło do odejścia wód płodowych (które zauważyliśmy tylko dlatego, że położna wskazała mokrą plamę na podłodze). Jak tylko wanna była gotowa, położna i jej studentka na praktykach zaczęły nas instruować, jak przeć. Generalnie ciągały nas po całej sali i kazały przeć w różnych pozycjach, bo trochę nam to nie wychodziło. Najlepiej poszło nam w toalecie, bo tam widać już było lekko łysawy łeb naszego małego potwora. Powiem wam, że to najdziwniejsza i najbardziej niesamowita rzecz dotknąć głowę jeszcze nienarodzonego, ale już rodzonego dziecka. Oboje poczuliśmy ten niesamowity przyływ energii! Potem trafiliśmy na łóżko i wspólnymi siłamy parliśmy. Rada dla panów: nie przyjcie z waszymi partnerkami, bo jedyne, co wam się uda wyprzeć to przepuklinę. Aczkolwiek każdemu życzę tak inspirującej położnej. 🙂

Najciekawsze jest to, że przez cały czas byliśmy spokojni, co jest istotne przy porodzie, ponieważ stres prowadzi do komplikacji. Ważne jest też to, aby położna była pomocna i “nie dolewała oliwy do ognia”, a panowie powinni upewniać się, że parterka czuje się komfortowo i bezpiecznie. Silny uścisk i wspieranie jest jak najbardziej wskazane.

Przez cały poród położna kontroluje bicie serca dziecka (co około 5 minut), bo jeśli bicie serca zacznie zanikać, organizuje się pośpiesznie cesarkę, aby ratować dziecko. U nas co chwile rozbrzmiewał dzwon smoczego serca, co było bardzo kojące, bo chociaż poród to najbardziej stresujące przeżycie dla dziecka, to jednak nasz berbeć dawał radę.

W końcu nadeszła ta chwila, kiedy wyszedł łeb, a za nim reszta ciała. Od momentu wyjścia głowy do wyciągnięcia dziecka nie minęła nawet minuta. Nasz trud był owocny, a ten owoc rozdarł się w pierwszym oddechu zanim trafił z powrotem do nas. Chociaż Bristol nie odwiedzają burze, to wtedy grzmiało jak nigdy. Pierwszy raz doświadczyłem takich grzmotów i błysków! Ale w końcu i niebo musiało o tym krzyczeć, że urodził się Smok!

Najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że mój budzik ustawiony na rano rozdarł się w sali i po dwóch minutach wyłonił się zaspany Smoczyński. Bawi nas to do dziś. 😉 Może jakbyśmy zaczęli od tego, to by to poszło trochę szybciej…

Czerwioniutki, zapłakany, z wyłupiastymi oczyma… Smoczyński jednak był dla nas cudowny na swój sposób. Nawet z podłużną głową, opuchnięty od wód płodowych… W ciągu doby większość tych rzeczy zniknęła i wyglądał jak to nasze wymarzone maleństwo.

Na koniec “urodziło się” łożysko mające wilekość około 1/3 dziecka. Gdzie to wszystko się pomieściło? Chociaż i tu zgodzę się z położną, że kiedy urodzi się dziecko to tylko położne interesują się tym, aby wyszło łożysko. Ma to znaczenie dlatego, że jeśli jakaś część zostanie, może dość do komplikacji (np. infekcji).

Poród okazał się mniej bolesny niż czekanie na pełne rozwarcie. Do tego stopnia, że kiedy Smoczyński wyskoczył na świat, doszło do lekkiego rozerwania skóry i mięśni. Głównie dlatego, że berbeć postanowił urodzić się ssąc kciuka (wyluzowany ten nasz syn)… Swoją drogą to był jedyny raz, kiedy ssał kciuka. Potem już nie miał takiej potrzeby. Ludzkie ciało jest pod tym względem niesamowite. Szycie też nie było specjalnie bolesne i poszło na tyle szybko i sprawnie, że nasza rodzinka szybko była w komplecie.

Smoczyński zaraz po porodzie wciągnął dwie buteleczki mleczka (gdzie podobnież dzieci nie mają aż takiego apetytu) i poszedł spać. Zważając na fakt, że połówka też ma wilczy (smoczy) apetyt, to się w sumie nie dziwię.

Dopiero wtedy doszło do mnie, że w salach obok darły się kobiety tak strasznie, że dziwiłem się temu, jak spokojnie u nas to przyszło. Z drugiej strony jednak się cieszę, bo stres prowadzi do zbędnych komplikacji, a tak na świat przyszło zdrowe dziecko! (Połówka w tym momencie ryczy ze śmiechu, ale o tym kiedy indziej) Byliśmy tak spokojni, że przepraszaliśmy położne chyba za wszystko: że nie umiemy, że chciała sprawdzić, czy smocze serce bije, a tutaj skurcze… Później dowiedzieliśmy się, że tak spokojnych ludzi to jeszcze nie widziały! 🙂

Aczkolwiek udało nam się! Zostaliśmy rodzicami! Jeszcze tylko było czekać nam na wypis ze szpitala i mogliśmy zacząć naszą przygodę w warunkach domowych!

Mefisto

#173. Bunt kaczek cz.4 – proszę nie panikować, proszę oddychać Read More »

#073. Chwila

Nie było mnie chwilę. Dosłownie chwilę, bo choć minęło wiele dni, ja mam wrażenie, że upłynęła ta jedyna nieszczęsna chwila. Godziny zlały się w jeden ciąg wspomnień, wrażeń i przeżyć, jak gdyby czas wyszedł zza wszelkie znane nam ramy zdrowego rozsądku. Tak, jakby można było zdjąć ubranie i rozpłynąć się w powietrzu, bowiem właśnie to ubranie sprawiało, że istniało się w tym świecie.

Grzmiało jak jasna cholera, pierwszy raz od dawna, bowiem nawet niebo przepowiadało to, co miało się wydarzyć. Każdy cal mojego ciała czuł to, drżał w niepokoju, podnieceniu, zatroskaniu i niecierpliwości. Powietrze przesiąknęło zapachem oczekiwania, a my trwaliśmy przy sobie godzina po godzinie, nieświadomi ile ich już upłynęło.

Czas leciał przed siebie, a my zawiśliśmy właśnie w tym momencie, w tej jednej chwili, podczas bóli i potów, i tego piekielnego oczekiwania w niecierpliwości. Przysiągłbym, że coś wewnątrz mojej głowy podpowiadało, że tak wygląda wieczność – w oczekiwaniu, zawieszeniu i niepewności.

Aż w końcu coś przerwało zaklęcie nieskończoności i znów wpadliśmy w ramiona czasu, który porwał nas w głąb siebie. Rzucani w odmętach godzin, dotrwaliśmy tej chwili, gdzie w naszych rękach złożone zostało nowe życie. Serce waliło mi tak mocno z podniecenia, że mało nie wyrwało się poza klatkę piersiową. A to małe serduszko wtórowało równie ochoczo! Po prostu w jednej chwili z nicości pojawiło się to maleństwo i zostało z nami.

Będę się pojawiał na blogu, ale może być mnie zdecydowanie mniej tutaj. Nie wińcie mnie za to – mam nowe życie do przeprowadzenia przez świat.

Mefisto

#073. Chwila Read More »

Scroll to Top