konie

#241. Kącik Podróżniczy nr 14

NOAH’S ARK ZOO FARM

map

Mały Smoczyński coraz chętniej poznaje świat! Dlatego też zabraliśmy go do zoo. Zrobiliśmy to trochę spontanicznie, bo stało się to zaraz po tym jak kupiliśmy mrożone pierogi w sklepie i na obiad były pierogi tego dnia… I to cudem, bo auto nagrzało się solidnie tego dnia. :>

Wróćmy jednak do tematu naszej wycieczki: w naszej okolicy są aż dwa zoo. Do jednego nie chcieliśmy się pchać, bo podobno jest piątym największym zoo na świecie i zawsze są tam całe masy ludzi. Wybraliśmy zatem Noah’s Ark Zoo Farm, które mamy po drodze do domu i wydawało się przytulne.

IMG_20190910_144528

Szczerze mówiąc byłem bardzo podjarany tym zoo, bo podobnież miało być w stylu farmy, a w rzeczywistości jedynie kilka wybiegów takowe przypominało… Jeszcze natrafiliśmy na porę karmienia, więc zwierzątka ucinały sobie drzemkę (i np. taka surykatka zleciała ze swojego słupka, bo tak mocno jej się przysnęło).

Zwierzęta w większości spały, więc po poinstruowaniu Smoczyńskiego, aby był w miarę cicho, oglądaliśmy małpki, żółwie, orły, jastrzębie… Małpki zrobiły największe wrażenie, bo jak tylko zobaczyły naszego małego, zaczęły skakać i figlować, a dzieciorośli aż się oczka zaświeciły i już chciał do nich wejść, już chciał z nimi brykać… Tylko kraty przeszkadzały.

Potem dotarliśmy do zagrody z konikami. Jako, że Smoczyński miał fioła na punkcie koników w tamtym czasie, równie dobrze moglibyśmy tam zostać. On był jak zaczarowany majestatem końskiego zada (a zad był przodem do nas, bo koń akurat jadł). Czasem tylko odwrócił się na wołania naszego bąbla i wracał do konsumowania posiłku. Wybacz, dziecko, żarcie ważniejsze!

IMG_20190910_131043

W dalszych częściach naszego zwiedzania przybyliśmy do kózek, które sobie ucięły pogawędkę ze Smoczyńskim. Na każde jego “ba” koza odpowiadała swoim “mee”. Chyba był troszeczkę zdziwiony taką reakcją, ale grzecznie i kultularnie odpowiadał koleżance. 😉

IMG_20190910_134141

Do niektórych zagród można sobie było wejść. Dotarliśmy więc w ten sposób do kurnika skąd przegonił nas wyraźnie rozsierdzony kogut. Niektóre zwierzątka biegały sobie luzem (jak np. jakieś dziwne ptaki, których spotkanie skończyło się tym, że Smoczyński zagulgotał jak one próbując od nich uciec – nie, nie były agresywne). Do innych zwierzątek (np. kózek) można było sobie wejść i pobawić się z nimi. Przy każdym takim punkcie znajdowały się krany z informacją, aby myć ręce po tym, jak dotykało się zwierząt.

Co mnie zaskoczyło to wybieg dla dzikich kotów. Z czasów dzieciństwa pamiętam ciasne klatki i kilka rzędów ogrodzeń, a tutaj był wysoki na 3-4 metry płot i drugi płotek w odległości trochę ponad pół metra od pierwszego. Lwy i tygrysy wydawały się jednak nazbyt leniwe, aby wykonać jeden skok w stronę wolności. A może wiedziały, że po drugiej stronie płota są ludzie i bezpieczne są tam, gdzie są?

Jeśli mam być szczery to nie wiem, co o tym miejscu mam myśleć. Z jednej strony widać było jakieś starania, ale z drugiej strony umarły one jakieś dwadzieścia – trzydzieści lat temu. Niektóre wybiegi były dosyć fajne, przemyślane i zapeniały zwierzętom trochę przestrzeni, ale z drugiej strony niektóre były niczym innym niż małą, ciasną klatką.

Jestem tak trochę na tak, bo fajny pomysł, ale jestem też na nie, bo komuś się momentami po prostu nie chciało. Z jednej strony były fajne atrakcje (np. mini koparka, którą można przerzucać piasek), a z drugiej była też bardzo niepokojąca ślizgawka (zdjęcie poniżej).

Może jak pójdę do tego drugiego zoo to będę w stanie powiedzieć, czy to Noah’s Ark Zoo Farm miało lepsze lub gorsze warunki?

Może to zdjęcie odda jak bardzo jestem rozdarty:

IMG_20190910_134332

Mefisto

#241. Kącik Podróżniczy nr 14 Read More »

#029. Podróż do innego świata

Prawie jak uzależniony biegam do mojego zakątka naładować baterie, ale też wyciszyć się i uspokoić. Na chwilę zyskuję władzę nad bestią, która we mnie drzemie i niczym generał wydaję sobie rozkazy, a moje ciało, niczym doskonały batalion, słucha mnie uważnie i wykonuje moje polecenie.

To miejsce mnie oczyszcza z trudów cywilizacji. Zapominam na chwilę o tym, co dzieje się na świecie i na ten jeden moment staję się jednym z naturą, ciesząc się dobrem, którym ona emanuje.

Byłem zmęczony jadąc tam, a wróciłem pełen energii, jak gdyby ktoś podał mi sole trzeźwiące umożliwiając mi tym samym ucieczkę z obłoków nieprzytomności.

Poszedłem na spacer i od razu przywitałem się z owcami, które stały przy ogrodzeniu. Jak zawsze były skamieniałe, patrząc z ciekawością, co robię. Jedna łapczywie piła/jadła z pudełka i co chwilę odchodziła do stada, aby zaraz wrócić i jeść dalej.

IMG_20160821_144036
Jedna owca chyba wybuchła

Spacer trwał tylko chwilę ze względu na pogodę. Wracając, zahaczyliśmy o okoliczny kościół. Był, o dziwo, otwarty, więc moja śmieszniejsza połowa zagadała  do starszego mężczyzny w aucie i udało nam się wejść do środka. Jego żona podlewała kwiaty w środku, a miły pan oprowadził nas po kościele, opowiadając o jego elementach i pięknym gobelinie noszącym na sobie siedemset-letnią legendę (niestety jej nie usłyszeliśmy). Gobelin był tworem nowożytnim, a zrobił go mężczyzna, który dochodził do siebie po chorobie. Postacie na gobelinie noszą twarze mieszkańców tego miejsca.

(wszystkie zdjęcia zostały zrobione przez moją śmieszniejszą połowę, przepraszamy za jakość, ale były robione telefonem – kto by się w sumie spodziewał, że uda nam się obejrzeć kościół?)

Para była niesamowicie miła oprowadzając nas po kościele. Mężczyzna zabrał nas jeszcze na spacer wokół kościoła opowiadając o grobach, widokach i swoim psie Fredy’m, który nam towarzyszył.

Poczułem się bliski jego wspólnocie wyznaniowej, chociaż nie należę do Kościoła Anglikańskiego. Nawet chrześcijaninem nie jestem.

Takiego dobra chcę doświadczać, takie dobro chcę dawać. W takim świecie chciałbym żyć, nie myśląc, że trzeba żyć przekonaniem o swojej różności.

Życzę pani z Irlandii i panu ze Szkocji dużo zdrowia i pomyślności, a ich psiemu przyjacielowi dużo szczęśliwych, psich lat nim wyruszy w duchową podróż. Mam nadzieję, że kiedyś ich znowu spotkam.

Życzcie mi dziś szczęścia. Naładowałem baterię, by mieć siłę walczyć dziś o samego siebie. Zamierzam wygrać.

Mefisto

#029. Podróż do innego świata Read More »

#028. Two Worlds: tego to już pojąć nie można

Nie, nie zapomniałem o tej grze. Wciąż zwiedzam ogromną krainę i podziwiam widoki, wykonuję zadania i robię różne, dziwne rzeczy (bo jakże by inaczej).

W tym wpisie chcę Wam opowiedzieć o iście wspaniałej przygodzie, w którą się wybrałem, o krainach, jakie odwiedziłem i rzeczach nie do pojęcia, które zdecydowały się wydarzyć w trakcie podróży. Wszystko za sprawą chęci ruszenia z głównym wątkiem, aby być bliżej końca gry niż dalej. Uwaga: w tej bajce będą smoki.

1930_20160718194627_1

Wyruszyłem na mym zacnym wierzchowcu w stronę punktora na mapie, który wskazywał na miejsce ukrycia kolejnego przedmiotu do mojego zadania. Po drodze spotkałem wiwerny, które przyjacielsko mnie pogryzły, gdy ja jeszcze przyjaźniej tratowałem je mym piekielnym rumakiem, a czasem i mieczem. Najlepszy sposób na zawarcie przyjaźni. Polecam.

1930_20160718194207_1

Potem chciałem się zaprzyjaźnić z bandytami, ale jakoś tak utknęliśmy sobie w ognisku, że ani ja, ani oni nie mogliśmy się ruszyć. Bądź, co bądź, ale chociaż raz byłem w bardziej komfortowej pozycji.

1930_20160718194747_1

Niestety musiałem wczytać grę od ostatniego zapisu gry i tarabanić się tam raz jeszcze. Tym razem ominąłem jednak ognisko zła i zostawiłem bandytów samych sobie. Myślę, że beze mnie też sobie poradzą.

W międzyczasie odkryłem, że gra całkiem dobrze odwzorowuje to, co by się stało, gdyby ktoś tak przypadkiem wbiegł do wody w ciężkiej zbroi. Chociaż było to dosyć dziwne to gra ma za to plus.

1930_20160718195328_1

Oczywiście gra kpi sobie z takich ludzi jak ja, więc musiałem trafić na zepsuty most, a koń odmówił wskoczenia do rzeki. Do tego jeszcze uciekając przed wielkimi skorpionami, zakręciłem się za bardzo, podriftowałem trochę na mym spanikowanym wierzchowcu i zamiast wrócić na drogę to wróciłem pod most (o, ironio).

1930_20160718200038_1

Koniec końców znalazłem właściwą drogę. Wiodła przez miasto (yay: pierwsze miasto w grze!), gdzie ludzie podłazili mi pod konia i musiałem uważać, by żadnego nie rozpłaszczyć. Jeśli ktoś twierdzi, że kierowanie autem bez wspomagania jest trudne to najwyraźniej nie jeździł w tej grze na koniu, gdy głupi ludzie wręcz się pchają pod kopyta. Z drugiej strony mógłbym ich po prostu wysiekać, ale było ich tam za dużo i szkoda by było robić to przed zrobieniem misji (i zdobyciem doświadczenia).

1930_20160718200359_1

U drugich bram miasta czekało na mnie oblężenie. Oblężenie jednak miało mnie w poważaniu, kiedy je omijałem, zatem wydostanie się stamtąd nie było jakimś sporym problemem.

1930_20160718200512_1

(Ta dziwna czarna rzecz, która błyska to przedmiot, który jest za daleko by się ładnie załadować – taki bug gry)

Potem znowu zabłądziłem, trochę mordowałem po drodze, pogadałem z siostrą i biłem się z czymś, co dobrze nie wyglądało, więc wszystkie pozycje z listy “do zrobienia” mogłem odhaczyć.

 

Aż w końcu trafiłem do “piekła”. Była tam cała rodzina Octogronów, dosyć pokaźna jeśli mam być z Wami szczery. Dokładnie, dobrze czytacie: była. Nie chcieli się ze mną zaprzyjaźnić, więc zaczęła się bitwa rodem tych z książek o tych zacnych i wspaniałych bitwach. Nie wiem jak lepiej to opisać. Mordownia to też w sumie dobre określenia na ten pogrom armagedonu, który się tam wydarzył. Na swoje usprawiedliwienie powiem, że to oni zaczęli, ja się tylko broniłem wyżynając ich w pień.

Niestety stało się coś, co złamało mi serce. W trakcie bitwy mój biedny rumak dostał nieco po swym piekielnym zadzie i pogalopował przed siebie. A galopując zahaczył o pobliskie drzewo…

1930_20160718202246_1

Jeżeli ktoś ma jakikolwiek pomysł, jak go stamtąd sciągnąć, będę wdzięczny tak długo, aż przejdę tę grę.

Aczkolwiek znalazłem to, co chciałem znaleźć, więc mogłem to miejsce opuścić.

1930_20160718202329_1

Pożegnawszy przyjaciela, ruszyłem dalej: na piechotę. Niestety nie znalazłem niczego, na czym dałoby się pojechać, więc podróż wydłużyła mi się niemiłosiernie. Dodatkowo dosyć łatwo gubiłem się albo po prostu bardziej to zauważałem, bo zawrócenie we właściwą stronę zajmowała sporo czasu.

W dużym skrócie: poszedłem jeszcze na pustynię niedaleko “piekła”, aby wykonać poboczną misję związaną z głównym wątkiem (najpierw robi się misję poboczną, aby zdobyć przedmiot do misji głównej – tak, znowu robię wszystko od końca, ale jeśli ja tę grę przejdę jakkolwiek normalnie to świat się skończy, niebo posypie się na głowy, a kierowcy pogodzą się z rowerzystami).

Na pustyni było fajnie nocą, bo w dzień blask słońca oślepiał okropnie, więc pozwoliłem ograniczyć liczbę uwiecznień wspaniałości gry z racji faktu, że szanuję Wasz wzrok, a doskonale przekonałem się o tym, że te refleksy świetlne potrafią być bolesne.

 

Co robiłem na pustyni? Doprowadziłem do pozbycia się złego smoka (parszywa podróbka). Miałem być świadkiem egzekucji, ale… zgubiłem się i przybyłem za późno (a może to było zrobione tak, by nigdy nie zdążyć).

Będę grał dzielnie. Będę grał do końca. Wyszła jakaś poprawka niedawno, więc może to zdejmie mojego rumaka z drzewa i dalej ruszymy w świat szukając przedmiotów potrzebnych w grze. Mam nadzieję, że niedługo tę grę skończę i podzielę się z Wami moimi odczuciami odnośnie całości.

Mefisto

#028. Two Worlds: tego to już pojąć nie można Read More »

#019. Two Worlds: gdzie mnie nie wpuszczą tam wskoczę

Screenshot-15
Przepraszam, czy pan się dobrze czuje?

Robię postępy w grze, bardzo powoli i mozolnie, no bo przecież trzeba pobiegać tam, gdzie niekoniecznie trzeba. Trzeba też powskakiwać w miejsca wszelakie i narobić bałaganu, powkurzać się na przeciwności losu i pogryźć ze strażnikiem. No i są widoki, na które chce się popatrzeć. Ciężki jest żywot niepoważnego gracza, który zamiast przejść grę i wydać wyrok odnośnie jakości tejże gry, to lata po całym świecie, włazi wszędzie, marudzi i bawi się jak gimbus na wycieczce szkolnej. Przypominam jednak, że ja się dobrze bawię bez względu na okoliczności; nawet w nudnej grze znajdę powód, by się śmiać.

Motywem przewodnim tego wpisu będzie mój postęp w grze. Otóż poza tym, że trochę lepiej wychodzi mi kontrola postaci i nie zaliczam już takich dzikich driftów na koniu, by wypaść poza mapę, opanowałem także wykorzystywanie niedoskonałości gry na mój użytek. Tak, gra ma swoje niedoskonałości, bugi, czy też inne wady, ale ile radości one potrafią dać. Wszakże niektóre gry dzięki temu żyją.

Screenshot

Motywem przewodnim mojej zabawy było “gdzie mnie nie wpuszczą, tam wskoczą” (jak w tytule zresztą). Jak się okazało tam gdzie nie można wejść, można wskoczyć. Bardzo ambitne stwierdzenie, ale korzystam z tego w grze nadmiernie.

Ogólnie rzecz biorąc w grze posunąłem się trochę do przodu. Nauczyłem się trochę o umiejętnościach, które można ulepszać (np. wydłużać ich czas działania albo wzmacniać efekt). Fakt faktem, takie cuda trzeba raczej znaleźć niż kupić, ale zdecydowanie są warte zachodu.

Screenshot-12

Dowiedziałem się też o zaklęciach przywoływania różnych dziwnych stworów!

Dzięki temu dorobiłem się przyjaciela. Nazywa się Octogron. Jakby przeczytać to tak po polsku to wychodzi jakaś octowa kiść dziwnych owoców. Dalej źle się czuję, dalej mój mózg pracuje na wysokich obrotach, jeśli chodzi o wymyślanie dziwnych rzeczy…

Octogron dobrze sprawuje się w walce, chociaż między nim, a przeciwnikami jest spora różnica. I dobrze odciąga uwagę, gdy ja się bezpiecznie chcę ewakuować, bo zdecydowanie nie na moje nerwy jest taka batalia. I nie ma spodni. Widać to ważne dla chorego człowieka…

Co do walk w grze to wspominałem w poprzednim wpisie o duchach. Pojawiają się one nocą w miejscach, gdzie zabiło się przeciwnika. Co się stanie, jeśli zabijesz szkielet nocą? Proszę spojrzeć na to:

Screenshot-3
Duch szkieletu, proszę państwa…

Mózg mi wysiadł w tym momencie. Gra rządzi pod względem mocarnej nielogicznej logiki, która w niej panuje. To jest najlepsza rzecz, zaraz po driftach na koniu.

Skoro jesteśmy przy koniach to był jeszcze motyw, że łażąc sobie tu i ówdzie, zgubiłem się. Tak, mając dosyć dokładną mapę w grze, potrafiłem się zgubić. Dodatkowo jeszcze zgubiłem (znowu) konia, znalazłem innego i tego też zgubiłem. Jestem zdolną i kreatywną jednostką, więc w sumie to się tego po sobie spodziewałem. Jednakże przy tych wędrówkach odkryłem coś, co miało być nagrodą za moje męki. Wierzchowiec ten był spełenieniem moich piekielnych wymagań, a i patatajowanie na nim było przyjemniejsze.

Screenshot-6
Octogron za bardzo zaprzyjaźnił się z kozą górską

To chyba jedyny wierzchowiec, którego jeszcze nie zgubiłem (w sumie to nie będzie zgubiony, póki go nie zgubię, więc chyba logiczne). Zdecydowanie byłoby mi go szkoda.

Dodatkowo nauczyłem się tratować na koniu! To jest świetna zabawa! Do momentu, aż znalazłem wioskę wymarłych krasnolodów i teraz mogę mieć pewność, że są na stałe wymarli. Hamulce ten koń ma, niestety, kiepskie i nim się zatrzymałem to połowa witających mnie krasnali leżała twarzą w trawie. Chociaż w sumie witali mnie toporami i mieczami, więc można powiedzieć, że odwzajemniłem przywitanie.

Poniżej kilka widoków z gier. Gra, chociaż jest bardzo stara, potrafi zadziwić swoją prostotą. Albo po prostu tęskno mi do tych dawnych czasów, kiedy gry miały po prostu swoisty klimat.

Wracam do grania. Wciąż jest tyle do przejścia. A wam niech szkielety nie zamieniają się w duchy nocą!

Mefisto

#019. Two Worlds: gdzie mnie nie wpuszczą tam wskoczę Read More »

Scroll to Top