W ostatnich dniach sporo się u nas dzieje: w szczególności ostatni tydzień był niezwykle intensywny, a jednocześnie bardzo pozytywny. Sporo spacerujemy, sporo fotografujemy – po prostu cieszymy się chwilą. Nawet mały Smoczyński wciągnął się w fotografię i razem z nami eksploruje swoje własne możliwości.
Z tego też tytułu postanowiłem dodać nowy kącik do bloga, gdzie od czasu do czasu wrzucę kilka zdjęć, które przypadły mi do gustu. Nie są może piękne, ani wyjątkowe, ale po prostu te najbardziej mi się spodobały i chciałem się nimi z Wami podzielić. Mam nadzieję, że i Wam się spodobają.
Liczyłem, że ta notka będzie łatwiejsza do napisania niż poprzednie, ale (jak to zawsze u nas bywa) każde szczęście balansuje nieszczęście. To chyba typowe w naszym życiu, że nic nie jest proste. No cóż…
Zacznijmy od Finczenta i Finczetty. Finczentowi nie podobało się życie w klatce (wychował się w ptaszarni, więc miał więcej miejsca), więc odbiło mu do reszty. Złamał sobie nogę (trochę przy pomocy Finczetty). Finczetta, widząc że jej chłopak zrobił sobie krzywdę, zaczęła rozbijać jajka (taki dziwny instynkt u zeberek, że partner jest ważniejszy od młodych, więc Finczetta po prostu pozbyła się jajek). Z czterech jajek przeżyły trzy pisklaki. Drugiego dnia zostały dwa. Kilka dni później jeden. Ten jeden był wychowywany przez nas, ale nie dał rady, niestety. 🙁 Chcieliśmy go wziąć do weterynarza, ale wet skwitował tylko “to tylko ptak”…
Finczento i Finczetta trafili do nowego domu, gdzie, mamy nadzieję, jest im lepiej.
Do naszego domu za to trafił Szczerbek – zeberek z milionem chorób (prawdopodobnie z powodu chowu wsobnego), jednakże tak bystry i uroczy, że po prostu musieliśmy go zabrać ze sklepu. Nazwaliśmy go Szczerbek, bo miał krzywy dziób (który zresztą musieliśmy mu przyciąć). Szczerbuś trafił do Fuzzy’ego, z którym bardzo mocno się zaprzyjaźnił.
Po drodze adoptowaliśmy Finczetkę – wnuczkę Finczetty. Generalnie Finczetka to istna kopia Finczetty pod względem zachowania. Do tego stopnia, że złamała Szczerbkowi nogę. :/ Niestety Szczerbuś, jako chodząca zeberkowa choroba, miał słabe kości i noga praktycznie się urwała przy tym złamaniu. Potrzebna była amputacja, która się powiodła. Niestety ptak był osłabiony po zabiegu i jego chorowite ciało nie dało rady. Odszedł wczoraj. 🙁 Przynajmniej już nie cierpi.
Finczetkę adoptowaliśmy dla towarzystwa dla Fuzzy’ego i Szczerbka, i nie winię jej za to, co się stało. Szczerbuś był zaniedbany i, jak się później okazało, miał wiele innych, ukrytych złamań. Bardzo mi go szkoda, bo wytworzyła się między nami specyficzna więź i bardzo go polubiłem.
Adopcja Finczetki spowodowała też dobrą rzecz: dowiedzieliśmy się o porzuconym przez rodziców rodzeństwie zeberek, które oczywiście adoptowaliśmy. Ta para urwisów jest przyzwyczajona do ludzi i są naprawdę niesamowicie kochani. Nie nadaliśmy im jeszcze imion (wciąż są pisklętami, chociaż na to nie wyglądają i jeszcze nie mieliśmy okazji przekonać się, jacy są naprawdę, a nazywanie ich Srajuchy chyba nie jest do końca najmilsze, chociaż na chwilę obecną bardzo trafne :P).
Fuzzy trzyma się dzielnie i jest szczęśliwy, że ma ze sobą Finczetkę. Dzięki tym ptakom rozgadał się niesamowicie, nazywa Finczetkę “my baby bird” albo robi takie urocze “oooo”, jak Finczetka spadnie z kijka. 😀 Nauczyłem go ostatnio gwizdać, więc nasz papug umila nam czas gwizdaniem. 🙂 No i uwielbia śpiewać! Jak całość puści jego ulubione piosenki to chyba cała okolica go słyszy. 😀
Finczetka to za to panikara. Jak chcę coś poprawić w klatce (np. jakąś zabawkę, którą któreś z nich zrzuciło) to od razu zaczyna się skakanie po klatce i uciekanie, jakbym konkretnie ją chciał złapać. Ale ta panika jest udawana, bo kiedy je coś dobrego to można ją nawet posmyrać, a ona nawet kupra nie ruszy. 😛 Fuzzy za to jest zabawny, bo ilekroć widzi moją rękę to cieszy się, jakby jego zamówiony uber przyjechał i robi sobie przejażdżkę za darmo. 😀
Pomimo tego całego zamieszania z ptakami, udało mi się napisać wszystkie egzaminy i czekam teraz na wyniki. Wydaje mi się, że poszło mi dobrze, ale pewnośni nie mam. 😛 Najważniejsze, abym zdał i w przyszłym roku zacznę ostatni moduł z licencjatu. Nie powinno być tak źle skoro będę miał tylko jeden moduł do ogarnięcia, a nie trzy, chociaż coś mi w sercu podpowiada, że prawdopodobnie znowu się zajadę. 😛
Mały Smoczyński pomaga mi z dbaniem o nasz “ogródek”. “Ogródek” za to się odwdzięczył już trzecią porcją truskawek dla nas (bardzo dobrych truskawek). Nie jest ich może dużo, ale cieszą – tym bardziej, że w sklepach wciąż jest truskawkowy zawód. Fuzzy i Finczetka mają za to susz z uciętych roślin (i bardzo im smakuje). Jedynie trawę i babkę lancetowatą przynosimy im ze spacerów, bo tego w domu nie mamy. 😛 Może kiedyś będziemy mieć domek, to wtedy będziemy mieć świeżą trawę dla nich. 😉
Niestety wszystkie inne nasze plany raczej stoją w miejscu (chociaż próbujemy wziąć się w garść i brnąć do przodu). Czeka mnie jeszcze sprzątnięcie biurka, bo w ostatnich miesiącach urosła mi na nim sporo listowo-książkowa górka, która najpewniej niedługo się zawali, jeśli będę ją rozbudowywać. 😛 Cały czas też zbieram się za moją tablicę niekorkową, ale tam też jest taki bajzel, że boję się tego ruszyć, aby nie zrobić lawiny. 😛
Jedyne, do czego zmusiłem się w ostatnim czasie, to czytanie komiksów Dragon Age (na podstawie gry, którą opisałem jakiś czas temu) i zagranie w Animal Shelter Simulator dla odprężenia. Czeka mnie długa droga, aby wrócić do “normalności”. 😛 (Żeby nie było, obowiązki domowe wypełniam sumiennie, nawet, kiedy mam humor na umieranie, bo nie lubię żyć w kompletnym bałaganie). Przy okazji pewnie też pogram i w Minecrafta, bo Smoczyński ostatnio tworzy niesamowite rzeczy i trochę czuję się zachęcony, aby pozwiedzać jego wynalazki. 😉
Myślałem, że będę bardziej aktywny, jak już zakończę ten rok studencki, ale tak mi nauka weszła w krew, że wszystko inne wydaje się nienaturalne. Powoli do celu, w końcu może się przestawię… 😉 Trzymajcie za mnie kciuki!
Wczorajsza notka nie pojawiła się z powodu dwóch takich małych, co to ogony mają i żyją pod wodą. Wczoraj się wprowadziły i póki co mają naszą całkowitą uwagę (w szczególności taki jeden osobik, co to cuda na kiju wyczynia ;)).
Ilość pracy, jaką trzeba włożyć w zadomowienie rybek nas wczoraj przerosła. 🤷♂️
Dorobiliśmy się akwarium, o którym napiszę więcej za jakiś czas (i wyjaśnię, skąd taki pomysł). Póki co pilnujemy, aby rybki się zadomowiły i nie stresowały nazbyt, bo wciąż mogą nam zejść. Generalnie to jestem mega szczęśliwy, bo uwielbiam, kiedy w domu są zwierzęta, a te są przeurocze. 🙂