gry2016

#048. Zeus: Pan Olimpu (Zeus: Master of Olympus)

Ostatnio dostałem lekkiej awersji do nowoczesnych gier, wypasionej grafiki i skomplikowanych procesów obliczeniowych. Z dziwną tęsknotą w sercu przemierzałem kolejne strony z promocjami gier, szukając sensu w moim gierkowym życiu. Zdarza się, kiedy taki wyjadacz gier jak ja, tęskni za starymi tytułami, szukając czegoś z nieskomplikowaną grafiką, ale godzinami rozrywki, od której nie idzie się oderwać. W końcu znalazłem coś, co poprawiło mój humor i przypomniało lata młodości, kiedy było to coś niesamowitego.

(przepraszam za wielkość screenshot’ów, ale ta gra ma 16 lat i najlepiej działa w takiej rozdzielczości)

screenshot

Zeus: Master of Olympus (Zeus: Pan Olimpu) to gra stworzona przez Impression Games, wydana w 2000 roku przez Sierra Entertaiment. Jak łatwo można się domyślić, gra dotyczy mitologii greckiej, oferując nam pełnię rozrywki jako bardzo dobra strategia. Istnieje również dodatek do gry Poseidon: Master of Atlantis (Posejdon: Bóg Atlantydy), która oferuje dodatkowe scenariusze do rozegrania oraz lekkie zmiany w samym silniku gry.

#048. Zeus: Pan Olimpu (Zeus: Master of Olympus) Read More »

#046. Star Wars: The Old Republic

Ze wszystkich gier, w które przyszło mi grać, SWTOR (czyli tak jak w tytule) jest tym tytułem, który wywrócił moje życie do góry nogami. Grałem w obie części Star Wars: Knights of The Old Republic (tak zwany KOTOR) i ucieszyłem się, kiedy dowiedziałem się o SWTOR, kontynuacji serii, która budziła (i budzi do dziś) tyle emocji.

SWTOR to gra MMORPG, co oznacza tylko tyle, że swoją rozgrywkę RPG dzielisz z masą ludzi dookoła. Niezbyt to fajne, w szczególności dla takich mruków, jak ja, którzy rzadko dzielą się rozgrywką z innymi osobami (za wyjątkiem pewnych zielonych stworków). Ale tam, w uniwersum na bazie KOTOR’a, możesz grać na własną rękę w towarzystwie przeważnie fanów bądź ludzi zainteresowanych grą, czasem mając styczność z niewyżytym motłochem, który relacji międzyludzkich nie opanował w ogóle. Ale to prawie jak w urzędzie. Jeden ci pomoże, inny powie, że to twoja wina. Z tą różnicą, że jakiś spory czas temu wprowadzono patch, który odbniża poziom Twojej postaci do danej lokacji, przez co nikt nie bawi się w mordowanie ludzi z niższymi poziomami. Od tamtej pory liczy się tylko gra!

Są dwie frakcje: Republika (dla niezorientowanych: ci dobrzy) i Imprerium (dla niezorientowanych: ci źli). Każda liczy po cztery klasy z czego dwie władają mocą, a dwie nie. Moją rozgrywkę skupiłem wokół Jedi (władający mocą po stronie Republiki) i Sith (władający mocą po stronie Imperium). Wszystkie te postaci mają swoją historię, którą ekspolorujesz poprzez wykonywanie misji związanych z daną klasą. SWTOR to nie jest taki klasyczny MMORPG, gdzie musisz się sporo naczytać. Twórcy postarali się o wersję z podkładem aktorów, przez co czuję się jakbym grał w najzwyklejszego RPG z tą różnicą, że za plecami biegają inni ludzie.

Jeżeli chodzi o głosy męskie to polecam grać klasami Sith Warrior i Jedi Knight, bo najlepiej się ich słuchało, a fabuła potrafiła trzymać w napięciu. Niestety nie umiem utożsamiać się z kobiecymi postaciami, więc nie powiem Wam, która klasa ma najlepszy żeński głos. Przepraszam.

Gra posiada masę dodatków (Rise of the Hutt Cartel, Galactic Starfighter, Galactic Strongholds, Shadow of Revan i Knights of the Fallen Empire oraz Knights of the Eternal Throne, który wyjdzie w grudniu) oraz “zajęć dodatkowych”. W “zajęciach dodatkowych” wliczyłbym walki statkami, czy też rozbudowę własnego domu (lub domów, jeśli stać Cię na więcej niż jeden) albo też i dodatkowe planety, na których czają się misje wciągajace nas do nowych wydarzeń w świecie STWOR. Multum wydarzeń społecznościowych zapewnia zabawę nawet jeśli skończyło się rozwój postaci, misje dzienne pozwalają zarobić specjalną walutę na lepszej jakości zbroje. Nie wspominając już o fanach serii Gwiezdnych Wojen, których rozmowy na czacie nadawałyby się na książkę. Takiego wczucia we własną postać nie odczywa się nawet na cosplay’ach.

Do niedawna zagłębiałem się w “rozszerzenie” o nazwie Knights of the Fallen Empire, w którym moja postać zmienia się w Outlandera – kogoś, kto tracąc 5 lat życia wkracza na arenę wojny, jako lider i ostatnia nadzieja przeciwko mocarnemu wrogowi: Eternal Empire pod władaniem krwiożerczego Arcanna. Generalnie rzecz biorąc każda misja to budowanie gruntu pod walkę: rekrutacja nowych członków przymierza, zdobywanie potrzebnych zapasów, czy też działanie drugiej stronie na nerwy (w tym to ja jestem mistrzem).

Nie będę się jednak rozpisywał nad fabułą, ponieważ wyznaję zasadę, że każdy gracz powinien sam zagrać w grę i stwierdzić, czy mu się podoba. Pozwolę sobie udostępnić kilka screenshot’ów, które zrobiłem grając w ostatnie rozdziały.

Czy gra jest warta polecenia? Jeżeli uwielbiasz Gwiezdne Wojny to zdecydowanie powinno się spróbować. Rozgrywka jest darmowa dla całej podstawowej fabuły (do pięćdziesiatego poziomu), więc masz unikalną szansę wczuć się w fabułę nim zdecydujesz, czy gra Ci się rzeczywiście podoba. Potem, jeśli polubisz SWTOR, możesz albo dokupić sobie dodatki, albo wykupić miesięczną subskrypcję (która poza dodatkami pozwoli Ci między innymi korzystać z dodatkowego doświadczenia, czy lepszych przedmiotów oraz co miesiąc zasili Twoje growe konto elektroniczną gotówką do wydania w ich sklepie).

Swoje konto utworzyłem w lutym 2013 roku i od tamtej pory, z mniejszymi bądź dłuższymi przerwami, gram zachłannie dla ciekawej fabuły. Jeżeli masz ochotę wejść do uniwersum Gwiezdnych Wojen, ale nie wiesz, od czego zacząć, daj mi znać. Z chęcią pomogę postawić pierwsze kroki w kierunku nowej przygody.

Mefisto

#046. Star Wars: The Old Republic Read More »

#044. Mad Max

screenshot-17

Pierwszy raz zainteresowałem się grą w marcu 2015, kiedy to doszło do mych uszu plotki, że gra ma zostać przeportowana na mój pingwinowy system zwany Linuxem. Od tamtej pory docierały do mnie różne informacje, a grę porzuciłem w listopadzie 2015, kiedy to ukazał się news informujący, że portu nie będzie. Gra nie interesowała mnie na tyle, aby nad tym rozpaczać i o sprawie zapomniałem, aż do października 2016, kiedy oficjalnie ogłoszono, że Mad Max ostatecznie wyląduje na Linuxach. Twórcy (Avalanche Studios i Warnes Bros. Interactive Entertainment) słowa dotrzymali, a Feral Interactive – niesamowita grupa porterów – dwudziestego października wypuściła grę na mój system.

Żeby było ciekawiej – nie jestem fanem Mad Maxa. W życiu nie widziałem żadnego z filmów i nie rozumiem, o co w tym wszystkim chodzi. Grę więc kupowałem sugerując się opiniami i ładną grafiką. No i możliwością rozwalania aut – bez tego pewnie bym ten tytuł sobie odpuścił.

Przeczytałem sobie opis gry, aby nie być jakiś niedoświadczony, a i tak poczułem się jak dziewica na pierwszej zmianie w domu rozpusty. Nie dlatego, że gra jest skomplikowana, ale odczuwa się to, że powstała dla fanów filmów o tym samym tytule. Sporo pozostaje niedopowiedziane zakładając, że wiesz o co chodzi. Przyznam szczerze, że jest to ciekawe doświadczenie, sprawiając, że czujesz się jak wyrzutek – jak nasz bohater Max. Być może dlatego udało mi się w niego wczuć i nawiązać nić porozumienia między nami.

Gra zaczyna się niewinnie pokazując nam, jak Max podróżuje w stronę Równin Ciszy (Plains of Silence), gdzie ma w końcu odnaleźć spokój i paliwo – płynne złoto niezbędne do przeżycia w tym brutalnym, post-apokaliptycznym świecie. Jego przejażdżkę przerywa Scabrous Scrotus wraz z jego wojennymi chłopcami (War Boys), których ochrzciłem mianem pacynek.

234140_20161030023107_1

Nasze spotkanie przeradza się w rzeź, zbieramy solidny łomot, a nasz samochód i całe wyposażenie włącznie z ubraniem zostają nam odebrane. Max się jednak nie poddaje i walczy o swój wehikuł, docierając do Scabrousa, z którym staczamy potyczkę. Wpierw nasyła na nas psa, który niewiele może zrobić i ląduje poza jego dziwaczny pojazd, porzucony przez brutalnego właściciela. Max szybko dołącza do zwierzaka, zaraz po tym jak wbija piłę motorową w czaszkę swojego przeciwnika. Auto zostaje zabrane przez pozostałe przy życiu pacynki.

234140_20161030022256_1

Porzucony zwierzak cuci nas i prowadzi kolejno do zwłok, od których pożyczamy broń i ubranie. Wędrujemy razem przez chwilkę nim nasz zwierzak zostaje złapany przez dziwacznego osobnika o imieniu Chumbucket. Mężczyzna ten planuje zjeść naszego psa – w końcu niełatwo o pożywienie w tym niebezpiecznym świecie. Oczywiście shotgun przy głowie pomaga mu zmienić nastawienie do naszego pupila i szybko łata jego zmasakrowaną łapkę, nazywając psa Dinki-Di (marka karmy dla psów w grze).

 

Pomijając kilka mniej istotnych szczegółów, Chumbucket, zwany też Chum, oferuje nam pomoc oraz samochód, który znajduje się w jego kryjówce (zwanej przrz niego “jego tabernakulum”). Udajemy się tam w jego niesamowitym pojeździe, kołyszącym się na boki, którym rozbiłem chyba każdą skałę po drodze. I wszystko jasne, czemu nie mam prawa jazdy.

 

234140_20161030024335_1

Docieramy do celu i oczom naszym zostaje ukazana Magnum Opus – nasza nowa maszyna. W tamtej chwilii wyglądała raczej licho i żałośnie, ale niemal natychmiastowo jedziemy zdobyć jej jakieś ładne ciałko. Ta misja wyszła mi całkiem ładnie. Zdobyłem nóż, którego nie umiałem używać i nauczyłem się tego dopiero dwie godziny później. Mapę rozszyfrowałem jakieś sześć godzin później, bo nie była mi z początku, aż tak potrzebna.

 

234140_20161101190834_1

Zaletą Magnum Opus jest to, że możemy zabrać z nami Chum’a, który naprawia ją na każdym postoju. Związane jest to z tym, że na drodze można rozbijać się z przeciwnikami, co uskuteczniam i połowa mojej obecnej gry opiera się na tym. Jest to niesamowicie ważna rzecz przy rozbijaniu konwojów, które na początku gry są strasznie trudne – głównie przez nadmiar przeciwników w stosunku do naszego mało wytrzymałego auta. Dodatkowo mamy harpun, którym można wyrzucać kierowców wrogich aut w powietrze alboo rozwalać wieżyczki, czy bramy. Moje destrukcyjne potrzeby są w pełni zaspokojone dzięki tej grze.

 

Walkę wręcz można uskuteczniać w miejscach oznaczonych na mapie jako te do zrabowania albo w obozach. Możemy też iść i strzelać do ludzi z shotguna, ale ilość naboi jest bardzo mocno ograniczona (w szczególności na początku). Niektóre obozy mają swoich “boss’ów”, którzy wykazują się większą odpornością na ciosy niż pacynki.

Kolejną rzeczą są ulepszenia. Ulepszać można samochód, samego siebie (wliczając w to zapuszczenie brody!) oraz twierdze naszych sojuszników. Podobno i Chumbucket jest do ulepszenia, ale do tego jeszcze nie dotarłem. Auto i nas samych można ulepszać w zamian za złom, a w przypadku twierdzy głównie szuka się projektów, czy ich części, dzięki któryn można zbudować różne rzeczy i czerpać z tego rozmaite korzyści. Aczkolwiek złom przydaje się do podniesienia poziomu danego miejsca.

 

 

Bardzo miłym aspektem jest Dinki-Di i jego pomoc przy szukaniu i rozbrajaniu min. Jest to bardzo ciekawe zajęcie, jeśli w pobliżu są pacynki, bowiem w niemal 99% któryś z tych geniuszy wbiegnie w minę jak kamikadze i wysadzi wszystko do okoła włącznie z nami i biednym psem.

 

Rozbijanie konwojów, rozbrajanie min, niszczenie “strachów na wróble” i podbijanie obozowisk jest częścią przejmowania władzy nad terenami, czy oczyszczaniem ich z wpływu złego lorda Scabrousa. Im bardziej pomożesz mieszkańcom danej twierdzy, tym mniej każą Ci spadać, a bardziej cieszą się na Twój widok.

234140_20161030054437_1
Widać po nim jak bardzo jest zadowolony z mojej pracy

Mamy też dziwnego człowieka, który pozwala nam wymienić punkty za osiągnięcia (typu zabij określoną ilość przeciwników). Moim najlepszym ulepszeniem jest uzyskiwanie większej ilości wody z tych samych zbiorników. Jak ja to robię – nie mam pojęcia.

234140_20161030044218_1

Co do kwestii jedzenia: je się wszystko, co się napatoczy: psie jedzenie z puszki, martwe szczury lub jaszczurki, larwy. Osobom ze słabym żołądkiem nie polecam grać i jeść coś w mięczyczasie.

 

Jest też piękna grafika, przy której czuję żar piasku, po którym Max chodzi bądź jeździ swoją niesamowitą maszyną. Momentami wydawało mi się nawet, że piasek jest jakiś prawdziwy. Nie wiem, czemu mnie tak urzekł.

 

Nie wypowiem się póki co na temat fabuły, bo nie zagłębiłem się w nią zbytnio, ale tego, co udało mi się zasmakować nie żałuję. Grę mogę już teraz polecić z całego serca, ale moją ostateczną opinię zostawię na moment, kiedy skończę rozgrywkę.

Mefisto

#044. Mad Max Read More »

#042. Aragami

280160_20161009144004_1

Tę grę wyczekiwałem z niecierpliwością, odkąd tylko znalazłem jej zapowiedź. Jeszcze bardziej cieszył mnie fakt, że twórca obiecał wsparcie dla Linuxa w dniu premiery. Grę znalazłem sporo czasu temu, ale cierpliwie czekałem do czwartego października, kiedy to Lince Works wypuściło długo wyczekiwany przeze mnie tytuł. Zgodnie z obietnicą, twórca wspierał mój system od dnia pierwszego. Jako, że cenię sobie bycie słownym, grę z przyjemnością zakupiłem. I oto zaczęła się moja przygoda jako Aragami – mściwy duch!

#042. Aragami Read More »

#039. Valley

(Następna pełna recenzja na tym blogu! Hura!)

378610_20161003214554_1

Valley to kolejna gra, która wpadła ostatnio w moje ręce. Wydana została stosunkowo niedawno, a dokładniej dwudziestego czwartego sierpnia (wersja na systemy Linux i Mac wyszła trzeciego października wraz z aktualizacją 1.02) i zaczęła zdobywać serca graczy. W skrócie o grze? Piękna grafika i niesamowita ścieżka dźwiękowa, która w pełni oddaje to, co się dookoła Ciebie dzieje, trzymając nas w napięciu przez cały czas.

Valley jest grą zręcznościową, opierającą się na korzystaniu z dostępnego egzoszkieletu zwanego L.E.A.F. (Leap Effortlessly though Air Functionality). Możemy w nim skakać (albo spadać z wysokości), rozpędzać się do ponad przeciętnych prędkości, przebijać się przez uszkodzone ściany i podłogi, a także dawać i zabierać życie z otaczającej nas krainy. Tak, dobrze czytacie. Ten strój może zabić lub ożywić okoliczną roślinność, czy zwierzynę. Dodatkowo w wypadku naszej śmierci jesteśmy wskrzeszani kosztem natury (którą musimy balansować, inaczej będzie źle).

378610_20161003221524_1

378610_20161003222224_1

378610_20161003221557_1
Wskrzeszony jelonek uświadomił mnie, że Valley jest gdzieś blisko Czarnobyla

Znajdujemy się w tej krainie przypadkiem, poszukując tajemniczego przedmiotu zwanego Lifeseed. Nasze promocyjne lekcje kajakarstwa o mało nie pozbawiły nas życia, ale dajemy radę wyrwać się z objęć wzburzonej wody. Wędrując poprzez jaskinię i rozległą polanę, docieramy do miejsca, gdzie znajdujemy L.E.A.F. Po założeniu (dokładniej: ucięciu sobie nóg od kolan) i krótkim filmiku instruktażowym dowiadujemy się, że egzoszkielet jest tworem aliantów z  Drugiej Wojny Światowej, oraz że możemy odsłuchiwać nagrań archeologów i naukowców odnośnie tego miejsca. Pierwsze nagranie jest od Virginii King, która opowiada nam o tej krainie. Z czasem dowiadujemy się, że miejsce to zostało nazwane Susurrus.

Dowiadujemy się nieco o Lifeseed. Raz na tysiąc lat drzewo o niepozornej nazwie Titan Tree tworzy nasionko (wielkości naszej głowy), którego moc mogłaby pozbawić życia cały świat. Oczywiście wpada ono w ręce naukowców, którzy chcą stworzyć superbroń, mającą przechylić szalę na stronę aliantów. Niestety im dalej brniemy w fabułę, tym bardziej okazuje się, że naczelny naukowiec, Andrew Fisher, postradał zmysły, wysysając amritę – życiodajną energię – z trzewii tej pięknej krainy, powodując jej spaczenie.

378610_20161003232905_1

L.E.A.F. zawiera wiele ulepszeń, które umożliwiają nam poruszanie się po wymyślnych przestrzeniach i przeszkodach. Najbardziej spodobało mi się bieganie po wodzie i zasuwanie po metalowych płytach na ścianie. Oczywiście masz też możliwość domontowania zbiorników na amritę, aby móc efektywniej (i dłużej) korzystać z niektórych ulepszeń bądź walczyć z przeciwnikami.

Przeciwnicy nie są jakoś specjalnie trudni – jedyne, co musimy zrobić to strzelić w nich energią, aby się uspokoili. Różne stworki potrzebują różnej ilości energii, aby się opanować. Jedyna trudność w grze to taka, że jeżeli stracimy całą enrgię, a przeciwnik nas trafi to giniemy.

Moim największym wrogiem w grze była woda, bo, jak można zauważyć, L.E.A.F. jest ciężki i łatwo w nim utonąć (ale biegać po wodzie już się da). Zgadnijcie, ile razy utonąłem?

Gra jest miła i przyjemna, trochę budzi grozę momentami (nim się człowiek przyzwyczai, że można sobie spaść w otchłań i nic Ci nie będzie). Ma niestety przeogromną wadę, jaką jest jest długość. Mi zajęła ona około pięciu godzin, wliczając w to grzebanie w ustawieniach i bieganie dokoła jednego budynku, bo nie wiedziałem, jak przejść lokację.

Jeżeli lubicie gry, które ćwiczą refleks – wtedy gorąco polecam, bo idzie się niekiedy naskakać i nawygimnastykować przy ten grze. Jeżeli oczekujecie rozbudowanej fabuły to niestety tutaj jej nie dostaniecie. W Valley poruszamy się szlakami przeszłości, aby naprawić błędy przodków, opierając się na nagraniach archeologów i naukowców oraz ich pomysłach.

Bardzo dużym plusem jest muzyka, która dostosowuje się do okoliczności. Najbardziej emocjonującym momentem było biegnięcie po specjalnych torach, które zwiększały naszą prędkość, gdzie muzyka dostosowywała się do naszych ruchów. Grafika również jest niczego sobie, przez co Valley bardzo przyjemnie się zwiedza. Przekonajcie się zresztą sami.

Plusem, moim zdaniem, jest też umiarkowany poziom trudności, który zakłada bardziej eksplorację niż walkę z otoczeniem. Jestem osobą, która lubi myszkować, a nie bić się z każdym źdźbłem trawy, chociaż nie mówię, że czasem lfajnie jest, jak jest trudno.

Jeżeli także lubisz powyższe rzeczy, może warto założyć L.E.A.F. i zobaczyć, jak daleko dojdziesz i jakie skarby odkryjesz?

Mefisto

#039. Valley Read More »

#037. The Elder Scrolls V: Skyrim

72850_20160809182257_1

No i stało się to, co stać się w końcu musiało. Pod wpływem oglądania na szanownym serwisie Youtube różnych interpretacji tejże gry, postanowiłem założyć ciężką zbroję i wyruszyć do krainy zwanej Skyrim, aby zobaczyć, co los przygotował dla mnie tym razem.

Jako, że główny wątek gry i dodatki przeszedłem, będzie to jednorazowy wpis w formie finalnej recenzji i opcjonalnie parę krótszych wpisów na ciekawostki, jeżeli kogoś to zainteresuje. Samej gry jeszcze nie skończyłem, bo zostało mi masę misji pobocznych, które planuję w wolnej chwili ukończyć.

Skyrim, wydana przez Bethesdę w 2011 roku, to piąta część serii The Elder Scrolls, w którą troszkę pograłem parę lat temu, ale z tego powodu, iż mało cierpliwe dziecko byłem, gra nie zrobiła na mnie jakiegoś wielkiego wrażenia. Dzisiaj mam odmienne zdanie i do starszych wersji kiedyś na pewno usiądę.

Z góry przepraszam wszystkich za ilość słów, które przyszło mi zmarnować. Sam nie sądziłem, że wyjdzie tego tyle, ile wyjdzie, ale dobra gra zasługuje nawet i na więcej. Mam nadzieję, że się ze mną w tej kwestii zgodzicie.

72850_20160809182352_1

Gra zaczyna się niewinnie. Budzimy się na wozie i wsłuchujemy w konwersację pomiędzy naszymi towarzyszami niedoli. Wychodzi na to, że jedziemy z buntownikami, ich zakneblowanym liderem i jakimś nieokreślonym złodziejaszkiem, który wydaje się bardzo nerwowy. Docieramy do Helgen, gdzie, jak się okazuje, ma się odbyć egzekucja. Między innymi nasza. Oczywiście nie ma nas na liście do ścięcia, a panu z listą jest bardzo przykro, bo mimo tego i tak chcą się mnie pozbyć. W końcu to moja głowa, nie ich, co ich to obchodzi. Ten moment jest też momentem stworzenia wyglądu postaci i nadania sobie imienia.

W tej grze postanowiłem zostać Khajiitem, czyli mówiąc prosto: kotem. Wybór mój opierał się na puszystości jego ogona i faktem, że lubię koty. Jak już wspominałem, nie umiem grać na poważnie, a jeśli kiedyś to się stanie, następnego dnia najprawdopodobniej skończy się świat.

72850_20160809184232_1

Wracając jednak do fabuły. Byłoby to zabawne, gdyby gra kończyła się na mojej egzekucji, ale gracze byliby raczej niezadowoleni z tego tytułu, toteż coś się musiało wydarzyć. Oczywiście, odwiedził nas smok (nie, nie ten, który grał ze mną w Dying Light) i całe miasteczko obrócił w popiół. Dzięki temu udało mi się zbiec z jednym z Gromowładnych żołnieży (Stormcloaks w angielskojęzycznej wersji gry). Wiem też, że można uciec z kimś z Imperium, ale mi się nie udało. Prwadopodobnie dlatego, że biegałem po całej lokacji, aż się ktoś zlitował i pokazał mi, gdzie uciekać.

Po wydostaniu się z miasta ruszyliśmy do rodzinnej wioski mojego nowego przyjaciela, aby powiadomić ich o niebezpieczeństwie. To było proste, bo musiałem iść cały czas za nim i się nie zgubiłem. Jedynie towarzysz mój wlókł się, jakby miał w poważaniu fakt, że smok właściwie siedzi nam na ogonie, nie mówiąc o tym, że Imperium chce nas skrócić o głowę. Miałem wrażenie, że on aż za bardzo dostosował się do zdania “keep calm, there is no rush”.

Po krótkiej pogadance z rodziną mojego powolnego kompana, zostałem oddelegowany do Białej Grani (Whiterun), gdzie miałem poinformować głowę miasta o tym, że zbliża się do nich smok.

Ledwo wyszedłem z miasta i się zgubiłem. Jakby było inaczej to bym się pochorował z rozczarowania. Czy musze mówić, że gra ma mapę? Mało czytelną, ale ją ma. W prawdziwym życiu bardzo dobrze operuję mapą, więc nie wiem czemu zdarza mi się to w grach.

Po jakiejś godzinie zwiedzania, znalazłem właściwą drogę i dotarłem do białograńskich stajni. I tutaj taka refleksja mnie naszła, że kiedy grałem w poprzednią część zwaną Oblivion, pierwsze co zrobiłem w mieście to przypadkowa kradzież konia i zwiedzanie więzienia. Jak się domyślacie, tutaj zrobiłem dokładnie to samo.

Jak już mnie wypuszczono z więzienia to postanowiłem odwiedzić sklep, aby nadmiaru dóbr się pozbyć. Sklep był zamknięty, więc zacząłem się do niego mimowolnie włamywać na oczach straży, nim zauważyłem, co czynię. Zgadnijcie, co się stało? Tak: znowu odsiadka. A przecież powiedziałem, że to było niechcący.

Na szczęście później moim jedynym wykroczeniem było wbieganie w ludzi i rozrzucanie przedmiotów wokół siebie z okazjnalnym pyskowaniem do straży.

Dotarłem do Jarla, głowy miasta, i opowiedziałem mu całą historię z pominięciem wątku o mojej egzekucji. Chwilę potem doszły nas wieści, że smok zaatakował wieżę strażniczą, więc dostałem polecenie, aby się z nim rozprawić. Oczywiście udzielił mi się nastrój na bycie powolnym i poleciałem do (otwartego) sklepu, sprzedając cały niepotrzebny bajzel. Potem ruszyłem z delegacją od Jarla, aby pozbyć się “problemu”.

Dotarłem na miejsce i okazało się, że ze smokiem sobie nie za bardzo powalczę. Dlaczego? Smoki mają to do siebie, że latają, a ja… sprzedałem łuk. Najlepsza decyzja w moim życiu. Poskakałem, pomachałem bronią, powkurzałem się i ostatecznie poczekałem, aż jeden ze straży zginie, żebym mógł wziąć od niego łuk. Także radzę nie być w niebezpieczeństwie przy mnie. Mam nieco spaczone priorytety.

Zabicie smoka było trudną rzeczą, bo on majtał się po niebie, jakby coś go opętało, a ja majtałem się po ziemi, strzelając do niego, zbierając strzały i chowając się w wieży, by zregenerować zdrowie. W końcu jednak smok osiadł na ziemi i zabicie go było prostsze niż odebranie dziecku lizaka.

I wtem smok zaczął płonąć magicznym ogniem, wypalając się co do łuski, aż został z niego tylko szkielet. Magiczny płomień cały czas wędrował w naszą stronę, aż ukazała się informacja o tym, że pochłonęliśmy smoczą duszę. Był to moment, kiedy dowiedzieliśmy się, że jesteśmy ostatnim dovahkiin – smoczym dziecięciem (dragonborn), śmiertelnikiem o duszy smoka, jedynym, który może uśmiercić prastarą bestię raz, a na dobre. Uśmiercone przez zwykłego śmiertelnika potrafią powstać z martwych z pomocą swoich towarzyszy. Rozwiązaniem na to jest wchłonięcie jego duszy do czego zdolne są smocze dzieci.

72850_20160809221200_1

Uczymy się przy tym krzyku (Thu’um) – rodzaju smoczej mowy, która posiada w sobie niezwykłą moc. Nasze pierwsze słowo to Fus (siła). Jego wykorzystanie pozwala zwalić przeciwników z nóg na chwilkę. I popędzić towarzyszy, by przebierali nogami.

Zaraz po tym niesamowitym zjawisku otrzymujemy wezwanie od Siwobrodych (Greybeards), aby się z nami spotkać, ponieważ chcą się przekonać na własne oczy (i uszy), czy rzeczywiście nosimy w sobie duszę smoka. Zadanie jest proste: mamy sobie na nich krzyknąć, aby mogli poczuć oni siłę naszego Thu’um. Bardzo mi się to podobało, bo przy pomocy Fus popychałem ich na prawo i lewo. Po udanym teście uczymy się dwóch kolejnych słów: Ro (równowaga) i Dah (odepchnięcie), co sprawia, że nasz atak jest dużo bardziej skuteczny.

Tutaj jednak utnę fabułę. Do tych, którzy myślą, że opisałem spory kawałek fabuły – bądźcie spokojni. To, co tutaj opisałem jest niewielką częścią głównego wątku i niesamowicie małą częścią wszystkich dostępnych misji, nie mówiąc już o ilości wyborów, jakie można dokonać. Same misje poboczne potrafią mieć swój wątek i ciągnąć się przez dłuższy czas. Dodatkowo mamy misje związane z instytucjami (np. Akademia Magów w Zimowej Twierdzy – Witherhold College, Gildia Złodziei – Guild of Thieves), możez wybrać między walką z Imperium lub rebeliantami z Gromowładnych (a temu też towarzyszy spora ilość zadań i miast do podbicia).

Pozwólcie, że rozbiję mój werdykt odnośnie gry na poszczególne kategorie.

Fabuła

Jak się domyślacie, fabuła pochłonęła mnie całkowicie. Misje są ciekawe, nie opierają się tylko na zabierz-przynieś-odczep się. Do niektórych postaci wielokrotnie wracamy, aby uzyskać pomoc w walce z przeciwnościami losu. Niektóre można nawet odsunąć od władzy podczas swoich wyborów.

Dodatkowo mamy misje poboczne, instytucje, czy organizacje, gdzie dołączenie do nich równa się z oddaniem się w szpony bóstwa w momencie naszej śmierci. Zastanawiam się, co będzie po śmierci mojego bohatera: w końcu dołączyłem wszędzie, gdzie się da, więc koniec końców ilość tych bóstw czekających na moją pośmiertną posługę zebrała się od groma. Co za tym idzie oni się chyba o mnie pobiją, gdy dziewiąte życie Khajiita się skończy.

Jedyny minus fabuły, który mnie dobijał to pomimo bycia jedynym ratunkiem dla świata, wszyscy traktują Cię jak popychadło. Wchodzisz do miasta po uratowaniu świata, a strażnik zaczyna Ci grozić i kończysz w więzieniu. No przepraszam bardzo, że wszystkich uratowałem. To niechcący było.

Grafika

Grafika jest całkiem dobra, tylko niesamowicie wyblakła. No i cienie tak trochę padają tak jak nie trzeba. Domyślam się, że to po prostu kwestia dostosowywania starego silnika graficznego do teraźniejszych wymogów graczy. Aczkolwiek to można poprawić modami, czy komendami w grze. Ja starałem się grać na klasycznej, niezmodyfikowanej wersji, delektując się surową, ale wciąż ładną grafiką od Bethesdy. Moim zdaniem da się ją przeżyć, a są i miejsca, gdzie można tylko stanąć i podziwiać (i to też robiłem).

Minusem grafiki były błędy z oświetleniem, przez co niekiedy nie widziałem nic w pomieszczeniu, w którym znajdowało się źródło światła, podczas gdy jeden radioaktywny grzybek w jaskini oświetlał ją całą.

Muzyka

Muzyka w grze jest po prostu magiczna. Walka ze smokiem nie byłaby taka mistyczna, gdyby nie pradawna pieśń śpiewana w języku smoków, co brzmi bardzo naturalnie, zważając na fabułę gry. Do muzyki nie mam zastrzeżeń, a oto mały przykład dlaczego:

O samej muzyce wypowiem się jeszcze w ciekawostkach, bo to bardzo obszerny temat w tej grze.

Rozwój postaci

Rozwój postaci i idące razem z tym umiejętności jak kowalstwo, łucznictwo, magia pochłonęły mnie całkowicie. Z oddaniem tłukłem się przez ruiny krasnoludzkich miast, aby wyzbierać ichniejszy metal i nauczyć się tworzyć zbroje ze smoczej łuski i bronie ze smocznych kości.

72850_20160827212755_1

Z jeszcze większym oddaniem dawałem sobie tyłek skopać, by się leczyć non stop i rozwijać lecznictwo. Wszystkie umiejętności rozwija się w trakcie rozgrywki po prostu je używając. Także przykładowo walka jedną bronią owocuje w rozwój broni jednoręcznych, podpalanie wszystkiego jak leci rozwija magię destrukcji (i sprawia, że strażnicy każą Ci przestać, ale kto by się przejmował płonącym strażnikiem).

Każdy nabyty poziom daje nam punkt rozwoju, którym można wzmacniać nasze umiejętności (przykładowo nasz lekki pancerz ma zwiększoną obronę o 20% z każdym zainwestowanym punktem rozwoju).

Jeżeli wykonuje się misje poboczne dla niektórych organizacji, można wtedy do nich dołączyć i zyskać możliwość zmieniania się w różne, dziwne kreatury, a co za tym idzie pojawia się też możliwość rozwoju postaci po przemianie.

Elementy dodatkowe

Gra oferuje masę innych rzeczy, o których mógłbym książkę napisać, bo jest ich tak wiele. W grze stoją puste domy czekające na Ciebie i Twoje złoto, aby je zająć i wypełnić meblami. Wraz z dodatkiem Heartfire można samemu stawiać domy, których budowanie było ciekawą, ale zasobożerną i czasochłonną sprawą. Za pomocą specjalnego amuletu można poślubić dowolengo sprzymierzeńca w grze (bez względu na płeć) i osiedlić się w wybudowanym domu. Ciekawą rzeczą jest też wydobywanie surowców i ich odnawialność po trzydziestu dniach w grze.

72850_20160819001639_1
Dom na jaki mnie stać…

Najzabawniejszą rzeczą w Skyrim jest fizyka. W rzeczywistości wbiegnięcie w przedmiot większy i cięższy od nas nie sprawi, że znacznie się od przesunie. W Skyrim wystrzeli niczym pocisk przed siebie.

Z każdym stawianym krokiem można odkryć nową ciekawostkę, poznać nową rzecz, bądź znaleźć tajemniczy surowiec, który wykopać można jedynie specjalnym narzędziem. Mógłbym pisać i pisać o tego typu rzeczach, ale wolę zostawić to Wam do odkrycia.

Odczucia grania na Linuxie

Jak niektórzy wiedzą, gram w gry na systemie operacyjnym, o którym niektórzy nie mają nawet pojęcia. Postanowiłem opisać krótko moje odczucia grania na systemie, na który ta gra nie została nigdy wydana.

Grałem używając Wine – czegoś, co nazwałbym tłumaczem między działaniem gry i aplikacji na Windowsa, a Linuxem – systemem, którego obecnie używam.

Grę zainstalowałem przez windowsową wersję Steama bez problemów. Od razu uruchomiłem ją i rozpocząłem prygodę. Ponad 110 godzin przegranych i nie miałem żądnych problemów z tytułu grania na innym systemie niż rekomendowany. Miałem stabilne 60 klatek na sekundę przy maksymalnych ustawieniach grafiki. Jedyne, co było nieco irytującą ciekawostką to fakt, że gra z dodatkami nie chciała się wyłączyć, ale bez dodatków robiła to jak należy. Znak od gierkowych bogów, by gry nie wyłączać!

Jak dla mnie efektywność i płynność gry była zadowolająca. Linux i Wine mają ode mnie 9/10 za tę grę.

Ogólna ocena

Powiem w skrócie: polecam. Jak jeszcze polatałem sobie na smoku to tym bardziej jestem skory polecić. Gra ma naprawdę dużo ciekawych elementów, które razem dają niezliczoną ilość godzin do przegrania i cieszenia się fabułą.

Pomimo 110 straconych na tę grę, wciąż nie dotarłem do jej końca. Wciąż jest wiele do odkrycia. I to zamierzam robić: odkrywać.

Mefisto

#037. The Elder Scrolls V: Skyrim Read More »

#035. Ark: Survival Evolved – nadszedł czas na przeprowadzkę

Na wstępie powiem, że ze mnie jest niedojda do kwadratu, jeśli nie do sześcianu. Wszystko przez to, że wyłączyłem “przypadkiem” nakładkę Steama i żaden ze zrobionych przeze mnie zrzutów ekranów (aka screen shot’ów) się nie zapisał. Z tego też tytułu ominęły Was moje przygody pod tytułem “szukamy Redwood Forest, bo tam są duże drzewa”, “wybieramy drzewo do zamieszkania”, “zbieramy surowce, bo to wszystko tak diabelnie kosztowne, że zaczynam żałować”, “budujemy szkielet metalowego domku na drzewie” i “spadłem z drzewa i umarłem, bo wysoko”. Po włączeniu nakładki okazało się, że screenshot’y wychodzą całe czarne (jakiś problem z grą, szukam rozwiązania), więc musiałem je robić bardziej klasycznie, a to bywa trudne, gdy goni Cię wściekły dinozaur.

Dodatkowo straciłem powietrzny transport (Pteranodon aka Pterodaktyl), dzięki któremu mogłem wchodzić i wychodzić z mojego “placu budowy” (zamiast spadać na twarz i ginąć bolesną śmiercią). Na szczęście zaraz przygruchotałem sobie kolejnego, który okazał się niezłym koksem (151 poziom, prawie dwa razy tyle co ja). Plus tego jest taki, że odległość z metalowego miasta na drzewo pokonuje na jednym przelocie, bo się tak szybko nie męczy (tak, dinozaury się męczą, w szczególności, jak się na nich przewozi materiały do budowy). Poprzedni zginął właśnie dlatego, że zrobiliśmy sobie przerwę i napadło nas stado Raptorów. Dla mnie to nic, ale dla mojego “samolotu” to było za dużo (tak to jest jak się w udźwig idzie przy rozwoju dinozaura, a nie w życie).

Powiem Wam tak: domek jest w budowie. Początkowo myślałem, że to będzie chatynka, żeby było gdzie trochę gratów trzymać, a ta platforma okazała się nawet spora. Jeszcze nie oszacowałem, ale myślę, że powierzchnia będzie tylko trochę mniejsza od metalowego miasta (z racji faktu, że pójdę w piętra to może nawet i zyskam trochę przestrzeni). Mam plan zbudować tam windę, ale chcę też zrobić hangar na Pteranodony, by tak majestatycznie poruszać się po okolicy. Mówiąc w skrócie znienawidzę zbieranie niektórych surowców w tej grze w bardzo krótkim czasie, bo tego od cholery na to pójdzie.

Dodatkowo wymyśliłem sobie, aby poszukać kolejnego latającego dinozaura, który ma większy udźwig, abym mógł przenosić bezpiecznie duże ilości surowców (no co jak co, ale Pterodaktyle się do tego nie nadają). Ten dinozaur zwie się Kecalkoatl i, pomimo swoich rozmiarów, jest tchórzem jakich mało. Chociaż jest ogromny, potężny, a do tego mięsożerny (znaczy, że drapieżnik), praktycznie przy każdej “niedogodności” ucieka, gdzie pieprz rośnie. Głowię się do dziś, jak on poluje, czy on w ogóle poluje, czy mu się to opłaca, bo on biedny musi przy tym nieziemski stres przeżywać. Ale chowa się bardzo dobrze. Aż za dobrze.

(Tu powinien być screenshot tego łapserdaka, ale się, niestety, nie zapisał, a potem go już nie znalazłem. A nicpoń uciekł mi, bo mnie brontozaur trzepnął ogonem, jak zarobił strzałą w tyłek i musiałem zad swój niemądry i nieumiejący strzelać ratować.)

Z racji faktu, że udomowienie Kecalkoatla jest raczej trudne, bo z kuszy nie dałem mu rady, zrobiłem sobie strzelbę i usypiające lotki (broń z najlepszym efektem “usypiania”). Przy okazji zrobiłem jeszcze dwa inne rodzaje broni palnej, bo nie przeczytałem, co obsługuje lotki (a to było w opisie przedmiotu wyraźnie napisane). Dzięki temu mogę się bronią palną obwiesić jak Rambo. W sumie tylko tyle mogę z nimi zrobić, bo z amunicji mam tylko lotki.

Screenshot-1
W końcu ta jedna i właściwa strzelba

Przy okazji przeprowadzki, wiąże się z tym nowe sąsiedźtwo. Na pierwszej miejscówce były T-Rexy (i masakra moich Dodo), na drugiej Raptory (i masakra Raptorów), a na trzeciej zapanoszyły się Ptaki Terroru (ten kto je tak nazwał musiał być geniuszem). Są bardzo silne, bo jeden tłókł się z dwójką dużych, choć wciąż nieznanych mi dinozaurów, aż jednego ubił, a drugi się z tego tytułu ewakuował. Prawdopodobnie będę próbował je złapać, bo mi zaimponowały.

Plus jest taki, że mi nic nie mogą zrobić, bo jestem na drzewie i mogą się tylko na mnie popatrzeć z dołu.

Chociaż powiem, że spotykam tutaj też i inne, milsze zwierzątka.

No i jest jeszcze ta ryba:

Screenshot-9
Ona właśnie postanowiła wspiąć się na drabinie ewolucyjnej i po prostu wyszła z wody, 1:0 dla ewolucjonistów

Sama okolica wydaje się dość przytulna, pomijając fakt, że zginąłem tam dwa razy z inicjatywy dinozaurów, a nie mojej własnej. Dodatkowo jak wpadłem pomiędzy Ptaka Terroru i tego drugiego dinozaura, to oba się na mnie rzuciły i musiałem uciekać.

Screenshot-8

Myślę, że to będzie udana miejscówka, chociaż dosyć kosztowna w rozwinięciu (nawet bardziej niż metalowe miasto). W planach mam jego rozbudowę oraz ujarzmienie dwóch wyżej wymienionych dinozaurów. Zobaczymy, co z tego wyjdzie.

A tymczasem strzeżcie się Ptaków Terroru!

Mefisto

#035. Ark: Survival Evolved – nadszedł czas na przeprowadzkę Read More »

#033. Dying Light: Trochę bugów, trochę ciekawostek

Jak możecie zauważyć, cały wygląd bloga został przerobiony i dostosowany do jego głównej tematyki, czyli gier. O smoku z nagłówka wypowiem się w recenzji gry, którą niedawno przyszło mi ukończyć (to będzie pierwsza kompletna recenzja gry na tym blogu!). Dodatkowo całe menu (w końcu) znajduje się w widocznym miejscu, czyli na górze strony. Ciekawe ile osób zauważyło, bo wygląd ten wisi na stronie od ostatniego wpisu.

Mam nadzieję, że nowy wygląd przypadnie Wam do gustu.

A tymczasem wróćmy do rzeczywistości, jaką jest kochana sieczka zombie zwana Dying Light. Jako, że gram z Szanownym Smokiem, ukończenie gry jest zależne od jego chęci, których nie ma w tej chwili wcale. To samo tyczy się nakręcenia filmu, który Wam obiecałem. Kiedyś to zrobię, nie wiem tylko kiedy.

Mam za to całkiem sporo ciekawych screenshot’ów i nieco ciekawostek, które pragnąłbym Wam pokazać. Gry w końcu mają to do siebie, że lubią być nieco humorystyczne. Czasem niekoniecznie umyślnie. Czasem z naszą małą pomocą.

Zacznijmy od tego, że gra zawiera masę tzw. Easter Egg’ów, czyli żartów od twórców gier. Nie dotarłem do wszystkich, bo niektóre dostępne są dopiero, gdy się ruszy z fabułą (a to jest kwestia zależna od Smoka), ale podzielę się tymi, które już znalazłem.

Nie będzie to ambitny wpis, ani żadna opowieść o tym, jak maltretuję definicję grania. To po prostu zbiór screenshot’ów dla poprawienia humoru.

239140_20160703215207_1
W prawym dolnym rogu autobusu znajdziecie wywieszkę “happy driver”. Też byłbym szczęśliwy mając taki autobus.

Ten Easter Egg jest bardzo ambitny, bowiem jeśli powiększycie drugie zdjęcie i użyjecie aplikacji do skanowania kodów kreskowych (np. Barcode Scanner), uzyskacie linka do strony, na której ktoś relacjonował inwazję zombie na miasto. Dla tych, którym nie chce się kombinować ze skanowaniem, oto link do strony.

(Mała adnotacja: weźcie proszę pod uwagę, że ostatnio strona się nieco wykrzacza i może się w pełni nie załadować)

239140_20160707231333_1
Zdjęcia rodzinne: jakieś małżeństwo, jakiś budynek (świątynia?) i chyba jakiś szatan
239140_20160707232246_1
Gdzieś już widziałem ten mieczyk… (link)
239140_20160708235737_1
Idziemy zdobyć plany na śmiercionośną broń, praktycznie jedną z najmocniejszych i o… króliczki. Różowe.

Nawiązanie do Excalibura (w grze zwał się EXPcalibur), który powoli wyciągało się ze skały i ciała. Bardzo powoli. BARDZO. BAAARDZO. Na koniec, jak widzicie, zwłoki płoną zostawiając nam plany jak taki mieczyk stworzyć.

239140_20160723184727_1
Ci biedni ludzie zaginęli! Trzeba ich odnaleźć! Trzeba im pomóc! Przy okazji widział ktoś gdzieś mojego kota?
239140_20160723193150_1
Liczba dzieci się tajemniczo zredukowała. Ciekawe czy ma to związek z napisem obok “POTRZEBNE JEDZENIE”?
screenshot-1
TECHLAX czyli lek od Techlandu. Na wypadek, jakby Ci się gra nie spodobała. Sprytnie, sprytnie.
screenshot
Najlepsza mama na świecie. To mnie zmiotło i pogrążyło. Przynajmniej jest zadowolona.

W grze nie brakuje też odrobiny polskich akcentów (w końcu wydane przez polskiego wydawcę).

screenshot-5
Film o młodej kobiecie, która wygląda i ubiera się jak starsza i ma strzelbę na koty. No i nazywa się Magda. Z chęcią poznałbym jej historię.
239140_20160711213747_1
To chyba fasolowa… A potem chodzą takie śmierdzące zombie i zanieczyszczają powietrze!
239140_20160723192409_1
Kogo babcia miała taką kuchenkę (albo podobną) ręka do góry!
screenshot-4
Bez Polskiej Szynki ta gra nie byłaby taka sama (ona jest wszędzie, to prawie jak inwazja).

Grając można też uzyskiwać zabawne efekty. Całkiem przypadkiem.

239140_20160705215932_1
Co tam horda zombie, co tam jacyś bandyci. Czasem trzeba się zrelaksować!
239140_20160717222352_1
Jeżeli dobrze wymierzycie trajektorię uderzenia i weźmiecie pod uwagę jego siłę, będziecie mogli pomóc losowemu bandycie się wyspać.
239140_20160709004001_1
Ludzie są ognioodporni. Zombie już nie. Brzmi logicznie.

Mamy też Smoka, który udowodnił, że zawisnąć da się na wszystkim. Nawet jeśli oznacza to zintegrowanie się z otoczeniem.

239140_20160717220700_1
Ten zombie postanowił porzucić swoje dotychczasowe życie i zostać tancerzem. A co Ty zrobiłeś/aś, aby spełnić swoje marzenia?

Oczywiście gra bez bugów to gra stracona. W szczególności, jeśli bugi są zabawne, a nie przeszkadzają w grze.

239140_20160709173429_1
Gałki oczne tego pana przechyliły się permanentnie i przez cała rozgrywkę patrzył się na mnie, jakby zobaczył rzeczy, których nie chciał widzieć. A Smok biegał tam przecież w ubraniu… (ja chyba zresztą też, ale tego potwierdzić nie mogę) 🙂
239140_20160708002151_1
Ten zombie stał przed wejściem i wkurzał się, bo deszcz padał, a my nie pozwalaliśmy mu wejść do środka. Chwilę później dostał prądem i mu przeszło.
239140_20160711221029_1
Ten zamyślony wzrok głównego bohatera, rozważającego jak wielkie będzie musiało być jego poświęcenie, aby ocalić to miasto… I te majestatyczne cienie gałek ocznych lewitujących pośród niczego. Moja teoria jest taka, że uciekając przed zombie, cień Smoka zgubił twarz.

I to na tyle z mojej kolekcji screenshot’ów. Mam nadzieję, że komuś poprawiły humor. Dying Light to doskonała gra, w której generowanie śmiesznych momentów wychodzi naturalnie, jak gdyby było to wręcz umieszczone w kodzie gry. Zdecydowanie takie rzeczy chciałbym widzieć w grach.

Mefisto

#033. Dying Light: Trochę bugów, trochę ciekawostek Read More »

#031. Minecraft: Wyprawa do Twilight Forest

Minecraft przechodził wiele modyfikacji w ostatnim czasie. Nie, nie mam na myśli nowych jego wersji. Mam na myśli zmianę modów i otoczenia, bo przygoda czeka na tych, którzy idą dalej, a nie stoją w miejscu. Fakt, zostawiłem za sobą trochę wylotów w kosmos, ale myślę, że wrócę do nich w wolnej chwili. Każda planeta wygląda podobnie: skały i minerały są niemal takie same. Najwyżej różnią się kolorem. Jednak życie na tych planetach to zupełnie inna kwestia: warta poruszenia moim zdaniem. Przynajmniej dla tych, którym marzy się podbijanie kosmosu, a nie wiedzą od czego zacząć.

Jednakże nie o tym będę pisać dzisiaj.

Dzisiaj będzie opowieść o tym, jak zostałem zagoniony do zbierania żółtych kwiatków. Ani be, ani me o tym, po co mi to do szczęścia, ale że posłuszna bestia jestem to ruszyłem na polowanie za kwiatkami. Uzbierałem ich chyba ze dwieście, a potrzebne były tylko dwanaście.

Dowiedziałem się, że ilość ta wymagana jest do zrobienia specjalnego portalu. Potrzebny był jeszcze dół dwa na dwa wypełniony wodą i diament.

2016-06-27_21.52.52

Po dodaniu diamentu powstał portal (czuje się przy tym zdaniu, jakbym przepis kucharski komponował).

2016-06-27_21.52.58

A za portalem kryła się bajka. Chociaż Minecraft to gra oparta na bardziej zorganizowanych pikselach, umożliwiających eksplorację i modyfikację świata; mody tworzone przez wiernych graczy portafią zadziwiać. To dokładnie czułem wchodząc do Twilight Forest – magicznej krainy spowitej, z niewiadomych mi przyczyn, mrokiem, gdzie przeróżne stworzenia mają swój urokliwy dom.

Przez większość czasu biegałem ze zdziwieniem na twarzy i na każdym kroku zachwycałem się nowymi widokami. Ukłony dla autora – postarał się.

Twilight Forest ma do to siebie, że posiada miejsca zwane kopcami. Są to górki, wewnątrz których kryją się niesamowite skarby, ale przede wszystkim znajdują się tam bogate złoża surowców.

W tym magicznym lesie natrafiliśmy też na dziwne anomalie pogode, które pogarszały się, ilekroć staraliśmy się wejść w nie głębiej. Nie przeszkadzało to jednak różnorakim stworom zamieszkiwać centra chaosu i przy okazji zaatakować nas, kiedy my błądziliśmy na ślepo w śniegu, czy deszczu.

Mimo tego staraliśmy się zwiedzać każdy zakamarek, podziwiając piękno pikselowej grafiki, gdzie autor-artysta poprzez linijki kodu zbudował majestatyczną krainę, w której na każdym kroku znajdzie się coś, co zaprze dech w piersiach.

Dotarliśmy też do miejsca, gdzie ciągle padało. Znaleźliśmy tam niesamowity zamek, który posiadał dosyć ciekawe drzwi. Składały się one z bloków z czerwonymi znakami, które po dotknięciu (bądź jak kto woli walnięciu łapą), zamieniały się w zielone znaki, sprawiając, że kamienie znikały (chociaż potem w powietrzu wisiały czerwone kwadraciki) i można było przez nie przejść. Efekt trwał tylko chwilkę, więc “drzwi” bezpiecznie się za nami zamykały.

Co zabawne (i co widać po screenshot’ach) w budynku też padało. Wewnątrz było masę pomieszczeń z różnymi znakami i nieco bijącymi po oczach, kolorowymi szkłami. Nie mam pojęcia, po co one tam były, ale zgaduję, że nad zamkiem trwają, póki co, prace. Po czym to stwierdziłem? Po tym, jak zobaczyłem tabliczkę z informacją o bossie. Domyślam się, że w którejś aktualizacji pojawi się tam potężna maszkara, którą trzeba będzie powstrzymać bez robieniem złych rzeczy. No chyba, że tamten boss zrobił sobie wakacje i zostawił mi (nieczytelną) informację.

Zamierzam Twilight Forest eskplorować i na pewno Wam powiem, jeśli spotkam zgubę z zamku. W końcu to spora kraina i gdzieś na pewno znajdę tego potwora, żeby go zagonić we właściwe miejsce!

A tymczasem trzymajcie się i uważajcie na anomalie pogodowe!

Mefisto

#031. Minecraft: Wyprawa do Twilight Forest Read More »

#028. Two Worlds: tego to już pojąć nie można

Nie, nie zapomniałem o tej grze. Wciąż zwiedzam ogromną krainę i podziwiam widoki, wykonuję zadania i robię różne, dziwne rzeczy (bo jakże by inaczej).

W tym wpisie chcę Wam opowiedzieć o iście wspaniałej przygodzie, w którą się wybrałem, o krainach, jakie odwiedziłem i rzeczach nie do pojęcia, które zdecydowały się wydarzyć w trakcie podróży. Wszystko za sprawą chęci ruszenia z głównym wątkiem, aby być bliżej końca gry niż dalej. Uwaga: w tej bajce będą smoki.

1930_20160718194627_1

Wyruszyłem na mym zacnym wierzchowcu w stronę punktora na mapie, który wskazywał na miejsce ukrycia kolejnego przedmiotu do mojego zadania. Po drodze spotkałem wiwerny, które przyjacielsko mnie pogryzły, gdy ja jeszcze przyjaźniej tratowałem je mym piekielnym rumakiem, a czasem i mieczem. Najlepszy sposób na zawarcie przyjaźni. Polecam.

1930_20160718194207_1

Potem chciałem się zaprzyjaźnić z bandytami, ale jakoś tak utknęliśmy sobie w ognisku, że ani ja, ani oni nie mogliśmy się ruszyć. Bądź, co bądź, ale chociaż raz byłem w bardziej komfortowej pozycji.

1930_20160718194747_1

Niestety musiałem wczytać grę od ostatniego zapisu gry i tarabanić się tam raz jeszcze. Tym razem ominąłem jednak ognisko zła i zostawiłem bandytów samych sobie. Myślę, że beze mnie też sobie poradzą.

W międzyczasie odkryłem, że gra całkiem dobrze odwzorowuje to, co by się stało, gdyby ktoś tak przypadkiem wbiegł do wody w ciężkiej zbroi. Chociaż było to dosyć dziwne to gra ma za to plus.

1930_20160718195328_1

Oczywiście gra kpi sobie z takich ludzi jak ja, więc musiałem trafić na zepsuty most, a koń odmówił wskoczenia do rzeki. Do tego jeszcze uciekając przed wielkimi skorpionami, zakręciłem się za bardzo, podriftowałem trochę na mym spanikowanym wierzchowcu i zamiast wrócić na drogę to wróciłem pod most (o, ironio).

1930_20160718200038_1

Koniec końców znalazłem właściwą drogę. Wiodła przez miasto (yay: pierwsze miasto w grze!), gdzie ludzie podłazili mi pod konia i musiałem uważać, by żadnego nie rozpłaszczyć. Jeśli ktoś twierdzi, że kierowanie autem bez wspomagania jest trudne to najwyraźniej nie jeździł w tej grze na koniu, gdy głupi ludzie wręcz się pchają pod kopyta. Z drugiej strony mógłbym ich po prostu wysiekać, ale było ich tam za dużo i szkoda by było robić to przed zrobieniem misji (i zdobyciem doświadczenia).

1930_20160718200359_1

U drugich bram miasta czekało na mnie oblężenie. Oblężenie jednak miało mnie w poważaniu, kiedy je omijałem, zatem wydostanie się stamtąd nie było jakimś sporym problemem.

1930_20160718200512_1

(Ta dziwna czarna rzecz, która błyska to przedmiot, który jest za daleko by się ładnie załadować – taki bug gry)

Potem znowu zabłądziłem, trochę mordowałem po drodze, pogadałem z siostrą i biłem się z czymś, co dobrze nie wyglądało, więc wszystkie pozycje z listy “do zrobienia” mogłem odhaczyć.

 

Aż w końcu trafiłem do “piekła”. Była tam cała rodzina Octogronów, dosyć pokaźna jeśli mam być z Wami szczery. Dokładnie, dobrze czytacie: była. Nie chcieli się ze mną zaprzyjaźnić, więc zaczęła się bitwa rodem tych z książek o tych zacnych i wspaniałych bitwach. Nie wiem jak lepiej to opisać. Mordownia to też w sumie dobre określenia na ten pogrom armagedonu, który się tam wydarzył. Na swoje usprawiedliwienie powiem, że to oni zaczęli, ja się tylko broniłem wyżynając ich w pień.

Niestety stało się coś, co złamało mi serce. W trakcie bitwy mój biedny rumak dostał nieco po swym piekielnym zadzie i pogalopował przed siebie. A galopując zahaczył o pobliskie drzewo…

1930_20160718202246_1

Jeżeli ktoś ma jakikolwiek pomysł, jak go stamtąd sciągnąć, będę wdzięczny tak długo, aż przejdę tę grę.

Aczkolwiek znalazłem to, co chciałem znaleźć, więc mogłem to miejsce opuścić.

1930_20160718202329_1

Pożegnawszy przyjaciela, ruszyłem dalej: na piechotę. Niestety nie znalazłem niczego, na czym dałoby się pojechać, więc podróż wydłużyła mi się niemiłosiernie. Dodatkowo dosyć łatwo gubiłem się albo po prostu bardziej to zauważałem, bo zawrócenie we właściwą stronę zajmowała sporo czasu.

W dużym skrócie: poszedłem jeszcze na pustynię niedaleko “piekła”, aby wykonać poboczną misję związaną z głównym wątkiem (najpierw robi się misję poboczną, aby zdobyć przedmiot do misji głównej – tak, znowu robię wszystko od końca, ale jeśli ja tę grę przejdę jakkolwiek normalnie to świat się skończy, niebo posypie się na głowy, a kierowcy pogodzą się z rowerzystami).

Na pustyni było fajnie nocą, bo w dzień blask słońca oślepiał okropnie, więc pozwoliłem ograniczyć liczbę uwiecznień wspaniałości gry z racji faktu, że szanuję Wasz wzrok, a doskonale przekonałem się o tym, że te refleksy świetlne potrafią być bolesne.

 

Co robiłem na pustyni? Doprowadziłem do pozbycia się złego smoka (parszywa podróbka). Miałem być świadkiem egzekucji, ale… zgubiłem się i przybyłem za późno (a może to było zrobione tak, by nigdy nie zdążyć).

Będę grał dzielnie. Będę grał do końca. Wyszła jakaś poprawka niedawno, więc może to zdejmie mojego rumaka z drzewa i dalej ruszymy w świat szukając przedmiotów potrzebnych w grze. Mam nadzieję, że niedługo tę grę skończę i podzielę się z Wami moimi odczuciami odnośnie całości.

Mefisto

#028. Two Worlds: tego to już pojąć nie można Read More »

Scroll to Top