#042. Aragami

280160_20161009144004_1

Tę grę wyczekiwałem z niecierpliwością, odkąd tylko znalazłem jej zapowiedź. Jeszcze bardziej cieszył mnie fakt, że twórca obiecał wsparcie dla Linuxa w dniu premiery. Grę znalazłem sporo czasu temu, ale cierpliwie czekałem do czwartego października, kiedy to Lince Works wypuściło długo wyczekiwany przeze mnie tytuł. Zgodnie z obietnicą, twórca wspierał mój system od dnia pierwszego. Jako, że cenię sobie bycie słownym, grę z przyjemnością zakupiłem. I oto zaczęła się moja przygoda jako Aragami – mściwy duch!

Do życia powołuje nas Yamiko – dziewczyna, którą lud Kaiho uwięził w świątyni za pomocą sześciu talizmanów. Wydaje się ona zaskoczona, że rytuał, dzięki któremu pojawiliśmy się na świecie, zadziałał. My sami zdajemy się być tym faktem zaskoczeni, ale dosyć szybko obdarzamy zaufaniem naszą twórczyni i podążamy za niebieską poświatą, która pod nieobecność jej ciała kieruje nas w stronę naszych zadań.

Pierwsza misja jest banalnie prosta i robi za poradnik mający na celu nauczenie nas, jak grać w tę grę. Dowiadujemy się, że możemy teleportować się między cieniami, pozostając niewykrytym dla ludzi Kaiho. Oczywiście robimy to w granicach naszej energii cienia, której poziom obserwujemy na naszym płaszczu (który notorycznie okręcał mi się wokół głowy i skakałem w ciemno). Energię tę łatwo odnawiamy stając w cieniu, a tracimy ją przy każdej ekspozycji na światło np. stojąc przy latarnii.

280160_20161009001926_1

Podążając dalej za Yamiko dostajemy od niej prezent – piękną katanę, która emanuje ponurym blaskiem jak my sami. Jest ona niezmiernie pomocna w zabijaniu naszych przeciwników – adeptów światła, którzy miotają światłem w naszą stronę, co kończy się śmiercią od jednego uderzenia (opcjonalnie od dwóch, jeśli byliśmy ukryci w cieniu w tym czasie). Oczywiście można też ich nie zabijać – wybór należy do nas. Istnieje też coś takiego jak rozwój postaci i umiejętności, przez co Kaiho można zabijać na tyle ciekawych sposobów, że katana jest tylko koniecznością, jeśli nie chce się być wykrytym.

Wracając do fabuły, Yamiko prosi nas, abyśmy odzyskali wszystkie talizmany i uwolnili ją od złych Kaiho. Bez wahania kroczymy przeciwko adeptom światła, odbierając im przedmioty mogące zwrócić wolność naszej białowłosej towarzyszce. Talizmany są elementami jej życia i zdobycie każdego z nich pokazuje jej wspomnienia bądź też kogoś innego. Pytanie tylko kogo? To już musicie odkryć na własną rękę.

Jednym z talizmanów jest kruk wskazujący nam drogę, ale też i dzwoneczki, którymi możemy denerwować przeciwników. Bardzo fajnie można połączyć to z umiejętnościami i zwabiać Kaiho w jedno miejsce, by ich masowo zabijać.

Za pierwszym razem grę przechodziłem starając się nikogo nie zabić, chcąc być dobrą duszą i zebrać wszystkie “Kami” medale. Gra jest podzielona na misje i w każdej można otrzymać trzy rodzaje medali: Kami – kiedy nikogo się nie zabije, Yurei – kiedy pozostanie się niewykrytym oraz Oni – kiedy zabije się wszystkich wrogów na danej mapie. Myślałem, że bycie dobrym będzie trudne, ale kiedy zdecydowałem się mordować Kaiho jak leci, okazało się to jeszcze trudniejsze, bo zabijanie ich powoduje hałas, co może zwabić innych adeptów w naszą stronę, a czasem brakuje nam ułamka sekundy, by uciec niezauważonym (nie mówiąc już o ukryciu zwłok). Ostatecznie od zakupu gry przeszedłem ją dwa razy, skupiając się na zdobyciu wszystkich medali oraz zwojów, które przybliżają nam postać przyjaciela Yamiko. Zwoje również umożliwiają nam zakup umiejętności.

Koniec końców grałem później po to, aby zdobyć wszystkie osiągnięcia na Steam’ie, bo nie chciałem przestawać rozkoszować się możliwościami mojego Aragami. Wciąż brakuje mi jednego, więc pewnie przy okazji przejdę wszystkie misje jeszcze raz.

Gra posiada, aż trzech bossów, z czego walczymy tylko z dwójką. Jednego nagminnie trzeba unikać, bo celuje do nas z łuku, drugi za to łazi za nami jak jakiś prześladowca, a my drapiemy go mieczem po plecach, a trzeci robi nam z tyłów jesień średniowiecza i sam się dziwię, że udało mi się jakoś wygrać. Pomimo moich męk i jęczenia (odsyłam do mojej śmieszniejszej połowy w tej kwestii), udało mi się ich pokonać i pewnie wrócę do tego, bo koniec końców nie było aż tak źle, a cała rozgrywka jest po prostu za dobra. Aragami ma jakiś średnio-zaawansowany poziom trudności oraz lekką powtarzalność w zachowaniu przeciwników, więc po czterdziestym zgonie zaczniesz to zauważać i wykorzystywać na własną korzyść.

Dodatkowo do bossów trzeba stosować taktykę (np. z ziemi można go uderzyć tylko raz, potem trzeba skakać na niego z góry). Spowodowało to niestety małą falę krytyki pośród graczy, którzy dosyć często odbierali to jako błąd gry.

Wspominałem już we wcześniejszych recenzjach, że uwielbiam gry, w których grafika wydaje się narysowana, a Aragami jest idealnym przykładem takowej. Jest zarazem prosta, ale dobrze wykonana, balansując gdzieś między rysunkiem, a grafiką trójwymiarową. Był to jeden z głównych powodów, dla których chciałem zagrać. W końcu kiedy znalazłem informację o tej grze, dostępne były jedynie screenshot’y. Ponadto gra łączy w sobie klimaty azjatyckie, a język, którym posługują się nasi bohaterowie bardzo przypomina mi japoński. Twórcami nie są jednak Azjaci – studio mieści się w Barcelonie.

Muzyka, stworzona przez Two Feathers Studio, jest idealnie dopasowana do naszych mrocznych akcji, wtapiając się w klimat gry. Jest delikatna, ale zarazem energiczna, bo my sami jesteśmy cieniem w ciągłym ruchu między przeciwnikami. Ciężko mi to opisać słowami, ale jeśli wyobrazicie sobie tradycyjną japońską muzykę i w myślach dopasujecie jej rytm to pościgu, to będzie właśnie to, co czułem w Aragami.

Gra posiada też swoje złe strony. Ma nieco błędów, które, w moim mniemaniu, były raczej zabawne. Niekiedy Aragami nie chce zabić przeciwnika (sumienie się odezwało?) przez co masz ułamek sekundy, aby uciec albo giniesz. Nie mówiąc już o tym, że czasem grze (bądź Tobie) brakuje precyzji to możesz teleporować się strażnikowi na twarz zamiast za nim. Od razu powiem, że niezbyt go cieszy, jak mu jakiś dziwnie ubrany mężczyzna ląduje w ramionach i natychmiastowo ucieka niczym spłoszona wiewiórka.

Moimi ulubionymi błędami były te trzy:

280160_20161013203747_1

Kontakt z wodą kończy się śmiercią. Jakim cudem ja się znalazłem pod wodą to nie wiem, ale wyjście spowodowało zgon. Pewnie płuca zamieniły mi się od razu na skrzela, a w drugą stronę to nie działało.

280160_20161017162917_1

Normalnie trzeba kucnąć, aby wejść w takie miejsca, ale mojemu Aragami już kolana wysiadły od notorycznego kucania, a głowa przecież nie ma nic przeciwko poszorować sobie po suficie.

280160_20161014224303_1

Miałem stan przedzawałowy jak skradając się ona nagle wyskoczyła mi na twarz. Też sobie porę na przytulańce znalazła!

Aragami jest grą zręcznościową z naciskiem na skradanie się. Nie raz próbowałem latać jak opętany, ale szybko kończyło się to moją śmiercią, bo duża ilość przeciwników ma nad Tobą wielką przewagę. Zawsze można wezwać smoka do pomocy, ale smok ma ograniczenia “jeden na raz”.

280160_20161014161919_1

Polecam grę każdemu, kto uwielbia skradać się w cieniu i podążać w stronę swojego mrocznego przeznaczenia. Jest to nader prosta historia z lekkim morałem, która urzekła mnie do tego stopnia, aby zagrać w nią ponad trzydzieści godzin i jeszcze nie mieć dosyć. Jestem jak najbardziej na tak dla rej gry. Aragami posiada też wersję multiplayer, więc można śmiało grać z przyjaciółmi.

A tymczasem ja wracam do cienia przedzierać się między wojowniczych Kaiho.

Mefisto

Leave a Comment

Your email address will not be published. Required fields are marked *

Scroll to Top