gry zrecznosciowe

#127. Castlevania: Lords of Shadow

20180421210808_1

Castlevania: Lords of Shadow to wydana w 2010 gra, którą stworzyło MercurySteam i Kojima Productions, a opublikowało Konami. Trafiłem na nią przypadkiem, aczkolwiek był to bardzo udany przypadek, bowiem po przejściu tej części, zakupiłem wszystkie pozostałe, które są obecnie dostępne na PC.

Zacznijmy jednak od początku.

W tej grze wcielamy się w Gabriela Belmonta, członka Zakonu Światła (Brotherhood of Light), aby odnaleźć Jezioro Zapomnienia (Lake of Oblivion), a przy okazji i Prastarego Boga, który będzie nam pomagał podczas naszej misji. Przy jeziorze nasza zamordowana żona Marie informuje nas, że dusze założycieli zakonu twierdzą, iż ten kto posiądzie moce Mrocznych Lordów (Dark Lords), będzie w stanie odnowić połączenie Ziemii z Niebem, uwolnić błąkające się dusze i ocalić świat. W tym momencie spotykamy naszego towarzysza i – jak się okazuje – narratora naszej opowieści (bowiem gra jest podzielona na rozdziały) o imieniu Zobek. Jest on członkiem zakonu i informuje nas, że wiedza, którą podzieliła się z nami Marie dostępna jest jedynie dla wybranych członków bractwa i jedynie człowiek o czystym sercu może zbawić świat.

Zabijając trzech Lordów i odbierając im fragmenty Maski Boga będziemy mogli nie tylko zjednoczyć Niebo z Ziemią, ale też odzyskać ukochaną. Te słowa pchają naszego bohatera w objęcia przygody.

Nasza wędrówka ciągnie się przez ziemie trzech najmroczniejszych istot na świecie. Pierwszy jest Wilkołak Cornell, który przez swą śmierć ofiarowuje nam pierwszy fragment, ale też i cenną wiedzę, jaką jest fakt, że Mroczni Lordowie to pozostałość po założycielach Zakonu Światła, którzy przekształcili się w potężne dusze i opuścili ziemski padół zostawiając za sobą mrok swoich serc.

20180427231701_1

Kolejną przeciwniczką jest Carmilla, potężna wampirzyca. Nim jednak stawimy jej czoła, mamy szansę spotkać jej córkę Laurę. Chociaż dziewczynka ma nad nami przewagę i może nas zabić bez większego wysiłku, miłość Marie i Gabriela sprawia, że Laura wycofuje się, zazdroszcząc nam tego uczucia, a tym samym darując nam życie.

20180501145251_1

Ostatnią maskę ma sama Śmierć. Udajemy się więc do świata umarłych, aby ją zdobyć. Pomagający nam Prastary Bóg oddaje życie, abyśmy mogli tam wejść i spełnić swoje przeznaczenie.

20180502161454_1

Kiedy pokonujemy ostatniego nemesis, okazuje się, że zostaliśmy oszukani przez Zobeka. To on okazuje się ostatnim Mrocznym Lordem i z zaskoczenia zadaje nam śmiertelny cios. Zobek jednak sam obrywa od prowodyra całej naszej wyprawy – Szatana – pociągającego za sznurki z ukrycia. Aczkolwiek historia nie mogłaby się tak po prostu skończyć w tym momencie. Marie oraz inne, błąkające się po świecie dusze wskrzeszają Gabriela, aby zwyciężył zło.

Przyznam szczerze, że chociaż w tej grze zbierałem solidny łomot, to bawiłem się przednio. Poza zwykłą walką, rozwiązywałem zagadki logiczne, walczyłem z tytanami (z którymi walczy się poprzez wspinanie na nich, unikanie ich ciosów, prób strząśnięcia nas i rozwalanie run pozwalających im się ruszać). Spotykamy różne postaci pomagające nam w naszej misji w mniejszym lub większym stopniu. Ciekawym faktem jest to, że naszą bronią jest Krzyż Bojowy i możemy go ulepszać, aby np. móc się dzięki niemu wspinać po ścianach, czy niszczyć potężne, skalne bloki. Z pomocą przychodzą nam także specjalne amulety pozwalające odnawiać zdrowie lub zadawać dodatkowe obrażenia, sztylety oraz kilka innych pomniejszych, ale bardzo przydatnych broni. Możemy też spotkać wielgachne potwory i, po często niekrótkim pojedynku, ogłuszyć je, aby dosiąść je jako tymczasowy środek transportu albo taran.

Castlevania: Lords of Shadow to gra, którą z całego serca polecam (o czym świadczy chociażby pierwszy akapit). Fabuła jest zajmująca na wiele długich godzin, a przedstawienie jej w formie opowieści z narratorem jest po prostu genialne. Ścieżka dźwiękowa podtrzymuje klimat, nadając całej historii mroczny, tragiczny, ale czasem też i zabawny klimat. Bawiłem się przy tej pozycji przednio i na pewno kiedyś do niej wrócę (choćby po to, aby odnaleźć wszystkie przedmioty w grze).

Jeśli więc macie nadmiar czasu to z czystym sumieniem rekomeduję tą oto grę jako idealny środek na zabicie nudy i zapoznanie się z niesamowicie ciekawą opowieścią, ale także jako wstęp do dalszej przygody i genialnej fabuły!

Mefisto

#127. Castlevania: Lords of Shadow Read More »

#036. Dlaczego gram w gry?

Zadałem sobie ostatnio takie pytanie: dlaczego gram w gry. Pewnie z tego samego powodu, z którego czytam książki i oglądam filmy. Dla wciągającej fabuły, dla wczucia się w rolę głównego bohatera, dla przygody i wrażeń. Gry są dla mnie jak połączenie książki i filmu, ponieważ tak jak w filmie widzę, co się dzieje i tak jak w książce przeżywam każdy szczegół, który autor stworzył dla mnie za pomocą tekstu, a dokładniej linijek kodu towrzącego grę, jej fabułę i wszystkie elementy będące ciekawostkami. Do tego dochodzi to, że to ja steruję postacią i mogę ten świat eksplorować jak chcę (chyba, że sama gra na to nie pozwala).

Gram w gry, bo lubię. Nie ma w końcu w tym nic złego. Nie zatapiam się na wieki w grze, chociaż czasem wolałbym, widząc co oferuje mi rzeczywistość. Uwielbiam przygody, a “dzisiejszość” nie ma ich za dużo, a jeśli ma to są to ewentualnie zapierające dech w piersiach widoki i poprzedzający je wysiłek, by się w to ładne miejsce dostać. Ale tak poza tym? Mało. Nie mam supermocy, nie znam zaklęć, nie posiadam jakiegoś latającego wierzchowca, nie dowodzę piekielną armią, ani też nie jestem wybrańcem. A wszelkiej maści księżniczki, które spotkałem w moim życiu, były na tyle wredne i podłe, że musiałem smoki ratować przed nimi. Nie – nie dostałem za to połowy królestwa, czy uznania; zostały mi za to wesołe smoki w bardzo dużej ilości.

Gry pozwalają mi się wyciszyć: w słuchawkach brzmi ścieżka dźwiękowa, która zakłóca otoczenie, podczas gdy bohaterowie historii dyskutują o rzeczach ważnych i ważniejszych. To ja jestem jednym z tych bohaterów i decyduję o jego zdaniu. Historia, chociaż jest już odgórnie zaplanowana, toczy się wedle moich wytycznych. W sumie to tak jak w życiu: wpływ mamy tylko na swoje decyzje, ale nie na całokształt, aczkolwiek to, co zamierzam zrobić będzie miało wpływ na to, w jaki sposób dotrę do zaplanowanego końca. Każda decyzja pozwala mi iść dalej w taki sposób, jaki uważam za słuszny, przez co utożsamiam się coraz bardziej z wykreowaną przez siebie postacią.
Im więcej jest możliwości w grze, tym czuję się nią bardziej pochłonięty. Uwielbiam eksplorację, masę prostych i trudnych zadań, możliwość konwersacji z towarzyszami i budowaniem relacji z nimi, ratowanie świata każdego dnia, jakby to była najnormalniejsza rzecz we wszechświecie.

Dobre gry potrafią uczyć. Nie tylko poprawia się twoja zręczność i refleks, rozbudowujesz też swoją umiejętność do analizowania problemu i podejmowania słusznych decyzji (bo w końcu złe decyzje w grze potrafią zakończyć się napisem GAME OVER).
Jeżeli gra się w innym języku niż ojczysty, rozwija się też język obcy. Opisy zadań, czy fabuły we wszelkiej maści dziennikach skąd możesz poznać pisownię i słownictwo, konwersacje z bohaterami, gdzie dochodzi jeszcze wymowa. Przykładowo “brytyjskiego” akcentu uczyłem się z gry Star Wars The Old Republic nim otrzymałem od życia okazję poćwiczenia na żywo. Powiem szczerze, że taka nauka języka jest zdecydowanie bardziej efektywna, ponieważ jesteś zrelaksowany i zaciekawiony tematem, przez co jesteś w stanie zapamiętać więcej. Więcej nowych słów nauczyłem się z gier niż z typowej lekcji języka angielskiego (które przespałem, bo nauczycielka nie potrafiła zaciekawić nas tematem).

Gry uczą też cierpliwości. Fakt, dużo jest nerwusów wśród społeczności graczy, aczkolwiek zauważyłem tendencję do spadku ilości graczy, jeśli gra wymaga cierpliwości. No i koniec końców jeśli gra jest ciekawa to szkoda ją porzucić z powodu niemożności przejścia małej części gry, w której coś nam nie wychodzi. Nigdy nie byłem cierpliwy, ale gry nauczyły mnie, żeby do wszystkiego podchodzić spokojnie i powoli (chyba, że ktoś cię goni, wtedy uciekasz nie bacząc na nic).

Gry strategiczne pomagają stymulują podejmowanie decyzji, ocenianie potęgi komputerowego wroga, tak, by nasz atak bądź obrona dała sobie z nim radę. Niejednokrotnie przekonałem się, że dobra strategia pozwala wygrać rozgrywkę bez nadmiernego przemęczania się. Wielokrotnie wygrywałem gry strategiczne tylko dlatego, że dokładnie planowałem moje kroki i oceniałem, kiedy pójść w rozszerzanie obrony, a kiedy w atakowanie przeciwników. Im trudniejszy przeciwnik tym ciężej znaleźć ten balans. To jest swego rodzaju partia szachów, gdzie pionki zamieniają się w cyfrowe wojska, które wykonują wszystkie moje rozkazy.

Przykładów można by wymienić jeszcze sporo: są przecież gry zręcznościowe, logiczne, same gry RPG potrafią mieć zagadki matematyczno-logiczne. Gra użyta poprawnie potrafi uczyć, a także rozwijać wyobraźnię. Bo przecież przygoda nie musi się kończyć wraz z napisami końcowymi: ona trwa dalej w Twojej głowie. A jeśli Ty nie możesz czegoś wymyśleć, zrobią to inni gracze. Niektórzy z nich wydadzą własne rozszerzenie do gry (jak np. w przypadku The Elder Scrolls: Skyrim), inni zaczną pisać opowiadania na podstawie gry, jeszcze inni narysują coś związanego z grą. Czasem nawet i inni producenci gier wydadzą kontynuację jakieś znanej, starej serii, którą nikt się już nie zajmuje. Wiecie dlaczego? Bo dobra fabuła obroni się sama w sercach fanów, którzy pociągną ją dalej.

Przygoda jest jak ogień. Trwa tak długo, jak długo ktoś podtrzymuje jej płomień.

Mefisto

#036. Dlaczego gram w gry? Read More »

Scroll to Top