gra pc

#367. Assassin’s Creed

Assassin’s Creed to jedna z moich ulubionych serii gier, którą stworzył Ubisoft. Światło dzienne ujrzała w listopadzie 2007, a ja, będąc o dziwo niepryszczatym nastolatkiem, zakupiłem ją dopiero po roku. Dzisiaj wracam do moich gamingowych korzeni!

Zacznijmy od tego, że głównymi postaciami są w tej chwili dwie osoby: Desmond Miles – współczesny bohater, którego porwało Abstergo, aby dotrzeć do wspomnień jego przodka z XII wieku – Altaira. Abstergo bowiem dysponuje urządzeniem (Animusem) mogącym dosłownie czytać historię naszej rodziny z naszego kodu DNA. Nasza historia będzie więc skakać między jedną postacią a drugą.

Na samym początku mamy okazję pobiegać jako Altair, ale za dużo nie możemy zrobić, bo Desmond nie był w stanie osiągnąć pełnej synchronizacji ze swoim przodkiem. Zostajemy wyciągnięci z urządzenia i poznajemy dwie postacie, które będą się koło nas kręcić przez całą grę: doktora Warrena Vidica i jego asystentkę Lucy Stillman. Dowiadujemy się od nich o możliwościach Animusa i naszym zadaniu – wcieleniu się w rolę Altaira, aby odkryć coś z jego przeszłości, co jest niezbędne dla naszych “badaczy”.

Po krótkim wprowadzeniu lądujemy znowu w dziwnej maszynie, która uczy nas jak grać, a potem wrzuca nas w wir opowieści. Stajemy się Altairem – zadufanym w sobie asasynem stojącym jako opozycja dla templariuszy. Podczas jednej misji łamie on wszystkie możliwe zasady: zabija niewinną osobą, naraża misję na niepowodzenie i sprowadza wroga pod bramy jego bractwa. Za ten czyn zostaje ukrany i pozbawiony wszystkich tytułów oraz przywilejów.

Nasz asasyn staje się czystą kartką, którą powoli zapełniamy naszymi czynami. Nasz mentor – Al Mualim – daje nam szansę na odkupienie poprzez eliminację dziewięciu celów na liście naszego mistrza. Każdy z nich ukryty jest w innej lokacji w różnych miastach, a my krążymy od jednego miejsca do drugiego, aby ich wszystkich dorwać.

Wszyscy oni są templariuszami, którzy pragną stworzyć nowy świat wedle ich woli.

Od naszego ostatniego celu, do którego Altair ma swego rodzaju urazę, dowiadujemy się, że jest jeszcze jeden templariusz – nasz mentor Al Mualim. Nasza postać udaje się z powrotem do swojego mistrza, aby stoczyć z nim śmiertelny bój. Wtedy też odkrywamy potężny artefakt, który zdradza nam lokalizację innych niesamowitych przedmiotów potrzebnych dr Vidicowi.

Nasze zadania jako asasyn przerywa “powrót do rzeczywistości”. Po przejściu określonej części gry Desmond zostaje wyciągnięty z Animusa, aby odpocząć i nie wpaść w efekty uboczne ciągłęgo przebywania w maszynie. Dzięki temu możemy pokręcić się po pomieszczeniu, porozmawiać z badaczami, a w pewnym momencie wyjść ze swojej celi dzięki podrzuconej nam karteczce z kodem i poczytać prywatne emaile Warrena i Lucy przybliżające nam fakt, że oboje są nowoczesną wersją templariuszy, z którymi walczył Altair.

Tytuł ten bardzo mi się podobał i to nie tylko ze względu na sentyment. Gra jest przemyślana, oferuje wiele sposobów walki: od cichego skrytobójstwa do potyczki ze wszystkimi na raz. Atutem i wadą jest parkour, dzięki któremu możemy poruszać się po budynkach. Daje to nam szansę na skakanie po dachach, czy uciekanie przez żołnierzami i chowanie się w wozach z sianem, ale też jest przyczyną naszej śmierci, bo czasem Altair zachowa się inaczej niż planowaliśmy…

Moim ulubionym zajęciem są skoki wiary z najwyższych punktów na mapie do tego małego wozu z sianem. Im wyżej tym większą gęsią skórkę mam zastanawiając się, czy trafię (a zdarzyło się kilka razy, że Altair odbił mi gdzieś na bok i tyle po nim było). To jest coś, co urzeka mnie w każdej grze: ten dreszczyk emocji, lot i idealnie lądowanie w sianie! Dopiero w późniejszych częściach gry zacząłem rozumieć dlaczego asasyni przeżywali skoki wiary.

W młodości bałem się wysokości, a skoki wiary pozwoliły mi się z tym lękiem oswoić, zamienić go w coś, co było dla mnie ciekawe, emocjonujące, trzymające mnie w napięciu, a jednocześnie pokazujące mi, że mój respekt dla wysokości nie jest taki nieuzasadniony.

Świetną rzeczą w tej grze są pościgi, kiedy mamy ogrom możliwości, aby zgubić ścigających nasz żołnierzy po tym, jak zabiliśmy nasz cel. Można chować się między mnichami, siadać na ławkach, wskakiwać do wozu ze sianem, wspinać się na budynki i chować w ogrodach na dachach. Oczywiście trzeba pamiętać, że musimy zniknąć z linii wzroku naszych przeciwników inaczej nici z naszej desperackiej próby schowania się.

Ten tytuł polecam gorąco z całego serca, bo jest on świetnie wykonaną grą z ciekawym, aczkolwiek trochę zakręconym sterowaniem. Twórcy stworzyli swoją nietypową, ale całkowice pochłaniającą fabułę, która opiera się na ich interpretacji prawdziwych postaciach i wydarzeniach historycznych. Jest to o tyle dobrze wykonane, że podziwiam ich za to jak zręcznie zszyli swoją opowieść z kawałkami rzeczywistych faktów, aby wyszła z tego ich własna wizja tamtejszych wydarzeń, w którą wpadasz i za nią podążasz, jak gdyby była naturalnym ciągiem wydarzeń. Zachęcam do zagrania każdego, kto chociaż trochę lubi gry zręcznościowe!

Mefisto

#367. Assassin’s Creed Read More »

#365. Untitled Goose Game

Untitled Goose Game to kolejna dziwna gra w mojej niebywale długiej kolekcji dziwnych gier. Stworzona została przez studio House House i wydana przez Panic we wrześniu 2020.

W tym tytule wcielamy się w rolę gęsi. Wyjątkowo upierdliwej gęsi, która przybywa do mieszkańców wsi/miasteczka ze swoim planem zajęć. Na każdej dostępnej lokacji mamy bowiem listę zadań do wykonania, aby móc przedostać się do następnego miejsca pełnego przygód. Oczywiście nasze zadania nijak podobają się krzątającym się po danym miejscu postaciom, ani też nie mają większego sensu: po prostu nasza gąska chce miło spędzić czas i iść dalej przed siebie.

Chociaż wydawałoby się, że ta gra nie ma zbytniego celu (poza wkurzaniem komputerowych postaci i odstresowaniem gracza), to jednak przemieszczając się z lokacji na lokację, docieramy do głównego powodu, dlaczego nasza gąska wybrała się do miasteczka. Chodzi nam bowiem o podprowadzenie złotego dzwonka – nie pierwszego, zresztą, w karierze naszej bohaterki (lub bohatera – ja tam pod pierz nikomu nie zaglądam).

Główna gra jest dosyć krótka, bo daje nam raptem pięć lokacji (poza tą początkową, gdzie uczymy się grać), ale przepełniona możliwością skradania się, podprowadzania przedmiotów, gęgania na stawiające nam się postacie i doprowadzanie ich do obłędu poprzez podkradanie rzeczy wprost spod ich nosa albo powodowanie, że robią sobie przez nas krzywdę. Nie będę ukrywał, że tą grę stworzyli sadyści dla prawdziwych sadystów. Ale to było to, czego w ostatnim czasie potrzebowałem! 😂

Untitled Goose Game ma jednak bardzo dużą zaletę: pomaga wyrzucić z siebie całe zło i przerzucić je na postacie z gry. Trzeba jednak pamiętać, że naszą gąską steruje się przy pomocy myszy, więc jak któryś raz nie uda się nam wbiec w drzwi, to to zło jednak może do nas wrócić…

Jeśli chcecie pograć w coś niezobowiązującego to zdecydowanie polecam tą grę. 😉

Mefisto

#365. Untitled Goose Game Read More »

#363. Dragon Age: Inquisition – Game Of The Year Edition

Workspace 1_2019_01_02_12

Dragon Age: Inquisition to ciekawy tytuł stworzony przez BioWare Edmonton i opublikowany przez Electric Arts. Premiera przypadła na listopad 2014 i od tamtej pory gra czekała na mnie cierpliwie przez kilka lat.

Nasza przygoda zaczyna się w świecie Thedas pełnym chaosu po piątej pladze (opisanych w Dragon Age: Origins i Dragon Age: Awakening) oraz po rebelii magów (opisanej w Dragon Age II). Poznajemy naszą postać, która cudem przetrwała coś, co zniszczyło Świątynię Prochów (Temple of Ashes), pochłonęło wiele żyć po stronie magów i templariuszy toczących ze sobą boje od roku, zabiło Justynię V (Justinia V) – “Boską”, głowę Zakonu wyznającego Stwórcę i umieściło znamię na naszej dłoni reagujący na wyrwę w niebiosach (po angielsku Breach, po polsku tłumacze nazwali ją Wyłomem).

Workspace 1_2019_01_02_08

Stworzony przeze mnie mag zostaje pojmany przez Kasandrę (Cassandra) – Poszukiwaczkę Zakonu, która badała sprawę rebelii magów. Informuje nas ona o tym, że nasze znamię reaguje wraz z Wyłomem, a im dłużej to trwa tym bardziej nas to zabija. Po tym uroczym fakcie udajemy się do mniejszej szczeliny, gdzie dowiadujemy się, że nasz tajemniczy znak potrafi je zamykać. Stajemy się więc jedyną nadzieją dla tego świata, a niektórzy nazywają nas Heraldem Andrasty.

Workspace 1_2019_01_12_03

Nasze zadanie polega teraz na zamykaniu szczelin. Kolejną zamykamy w ruinach świątyni, aby ustabilizować Wyłom, a tym samym zabijące nas znamię. Oczywiście nasza postać pada nieprzytomna i budzi się w Azylu, aby od razu przeżyć scenę w stylu “za cholerę nie rozumiem elfów”. No bo jak pojąć sytuację, kiedy elfka coś nam przynosi, przeprasza i wybiega. Ona tam bombę zostawiła, czy co?

Główne zadania kierują nas do świątyni, a tam mamy scenę, gdzie Kanclerz Roderyk (Rodrick) jest rozgramiany słownie przez Kasandrę, a ostatecznie zostaje powołona Inkwizycja, aby uporządkować świat, który popada w coraz większy chaos.

Workspace 1_2019_01_12_04

Mimo małego zwycięstwa, dowiadujemy się od naszych przyszłych doradców Józefiny (Josephine), Leliany i Cullena, że potrzebujemy więcej poparcia, dlatego musimy udać się do Zaziemia (Hinterlands), gdzie czeka na nas Matka Giselle z ofertą pomocy. W międzyczasie ratujemy wszystko i wszytkich, zbierając zadania po drodze. Wszystko po to, aby zdobyć wystarczająco przychylności i zyskać wsparcie magów lub templariuszy.

Postanowiłem zbratać się z magami (w końcu i ja mag, więc jakaś podstawa do rozmów już jest). W sieci intryg poznajemy maga Doriana, który pomaga nam w naszej misji mającej na celu pertraktacje z magistrem z Tevinter. Dorian jest dosyć specyficzną postacią, bo jest pierwszym towarzyszem-gejem w serii Dragon Age. Jego charakter jest za to równie dziwaczny, co większości obywateli Tevinter. Mogę rzec, że ktoś ich pompką napomował i zapomniał spuścić powietrze – zobrazujcie sobie teraz, jak ktoś zachowywałby się po czymś takim.

Workspace 1_2019_01_11_18

Zostajemy przypadkiem wysłani w przyszłość – mroczną, pozbawioną nadziei, gdzie rządzi Przedwieczny (Elder One). Świat demonów zszedł się z Thedas i stworzył najczarniejszą opcję, jaka mogła być. Wszystko dlatego, że nasza postać zniknęła na rok. Jednakże nasz dzielny bohater i jego rezolutny mag Dorian wracają do czasów nim pradawny nemesis doszczętnie zmiażdżył ludzkość, bogatsi w nową wiedzę o naszym wrogu oraz w sojuszników – magów.

Dzięki nowemu przymierzu udaje się zamknąć Wyłom, a Azyl zatraca się w świętowaniu swojego zwycięstwa. Nie trwa to jednak długo bowiem atakują nas Czerwoni Templariusze (czyli tacy, którzy najadli się czerwonego, skażonego plagą lyrium, przez co zamienili się w marionetki posłusze Przedwiecznemu). Na czele tej urocznej armii jest oczywiście nasz główny wróg. Biegamy w szale, zabijamy złych templariuszy i ratujemy, kogo się da. Potem podjąłem decyzję, aby wszyscy uciekali tajnym przejściem, a my idziemy ustawić ostatni trebuszet, aby spowodować lawinę.

Dopada nas Przedwieczny i nawet się przedstawia. Corypheus. Uświadamia on nas, że znamię na naszej ręce to jego dzieło, ale jest to dzieło przypadku, bowiem podnieśliśmy artefakt, który przyznawał moc otwierania bram do otchłani, czyli domu demonów i wszelkich dziwnych dusz. Nasz nemesis ma o to do nas pretensje, tym bardziej, kiedy się okazuje, że tej mocy nie da się ukraść.

Workspace 1_2019_01_12_08

Ocierając się o śmierć powodujemy lawinę i wędrujemy przez śnieżne pustkowia, aż dotrzemy do tymczasowego obozowiska Inkwizycji. To, że przeżyliśmy, uznane jest za kolejny cud i daje nadzieję tym, którzy nas popierają. Przy pomocy elfa Solasa odnajdujemy zamek – Podbiebną Twierdzę (Skyhold).

Workspace 1_2019_01_12_11

W tej twierdzy oficjalnie stajemy się liderem Inkwizycji, wybrańcem Stwórcy i tak dalej, na barkach którego spoczywa los całego świata. Z naszej nowej bazy szukamy wszelkich możliwości i informacji o Corypheusie, a Varric nam je dostarcza: przyprowadza nam bohatera Dragon Age II – Hawke’a. Oczywiście Kasandra mało co nie zrobiła z krasnoluda dywanu po tym, jak dowiedziała się, że Varric wiedział, gdzie znajdował się jego przyjaciel, mimo iż cały czas twierdził, że nie wiedział. Podobny żart wyciął jej później przez co biedna Kasandra myślała, że biorę ślub z Dorianem. 😀 To była najlepsza scena w całej grze!

Wraz z Hawkiem i jego przyjacielem Stroudem – Szarym Strażnikiem (Grey Warden) – rozwiązujemy zagadkę znikających Strażników, którzy okazują się podatni na wpływ Corypheusa. Oczywiście wiąże się to z wpadnięciem do Pustki (Fade), zabiciu masy demonów, odzyskaniu części wspomnień, aby zrozumieć, co dokładnie wydarzyło się w Świątyni Prochów, a na koniec zdecydowanie, czy to Hawke, czy Stroud ma zostać w Pustce i zginąć, aby kupić nam trochę czasu na ucieczkę.

14610667932804448256_20190823003722_1

Kolejne kroki kierujemy już w stronę ataku na siły naszego wroga. Pomaga nam w tym Morrigan – wiedźma, którą można było spotkać w pierwszej części gry. Dzięki naszym staraniom (nie do końca idącym wedle naszych planów) udaje nam się pokonać siły Corypheusa i zmusić go do zmierzenia się z nami twarzą w twarz, aby ostatecznie rozwiązać problem wiszącej zagłady nad Thedas.

14610667932804448256_20190827201344_1

Do tego tytułu, w zestawie Game Of The Year Edition, dołączone były dodatki, które pozwoliły mi ekspolorować świat i rozwiązywać pojawiające się problemy. Dodatek Intruz (Trespasser) jest warty wspomnienia, bowiem jest on ostatecznym końcem gry. Nasza historia przesuwa się dwa lata w przód, gdzie stawiamy się na naradzie mającej na celu ustalenie losów Inkwizycji. Narady zostają jednak przerwane (no może nie do końca przerwane – one dalej trwają, ale nasza postać rozwiązuje kolejne problemy), a my ruszamy w pogoń za jednym z naszych towarzyszy. Mam szczerą nadzieję, że ten wątek będzie kontynuowany w kolejnej części Dragon Age!

Jestem, jak zawsze zresztą, zrozpaczony, że skończyłem już grać. Żałuję, że nie ma więcej dodatków, żałuję, że nie ma już więcej misji pobocznych, ani czegokolwiek, co można by było zbierać. Jednak ten żal jest efektem kawałka sporej i dobrej fabuły, godzin spędzonych na wykonywaniu zadań, rozwijaniu swojej postaci, rozwijaniu relacji z postaciami pobocznymi… I mógłbym tak wymieniać w nieskończoność. No i jest jeszcze to: skakanie. W tej części dali skakanie. Domyślacie się chyba, że połowa misja to skakanie niczym kozica górska po skałkach, aby podnieść przedmiot i iść dalej?

Albo można było skakać z murów w Podniebnej Twierdzy! Jestem ciekaw, co myśleli sobie moi żołnierze: “o, patrzcie, inkwizytor znowu wyskoczył z okna”, “o, inkwizytor spadł z muru – czy on nie wie, że tutaj obok są schody”. 🙂

Owszem – była masa bugów w grze, kilkanaście razy gra się po prostu wywaliła. Podczas przechodzenia przez Eluviany potrafiła zgłupieć… To są jednak dosyć “normalne” rzeczy – w końcu nie wszystko może być idealne, a ostatecznie też nagraniami bugów można zalewać YouTube. 😉

Podobało mi się. Bardzo mi się podobało! Dlatego cieszę się, że BioWare potwierdziło Dragon Age 4! Mam tylko nadzieję, że dokończą ten tytuł i wydadzą go w przeciągu kilku następnych lat (ach ci twórcy – zawsze się z nami, graczami, drażnią).

Z całego serca polecam zagrać w ten tytuł – w szczególności, jeśli ktoś grał w poprzednie części i je polubił.

Mefisto

#363. Dragon Age: Inquisition – Game Of The Year Edition Read More »

#360. Stardew Valley

Stardew Valley to gra stworzona przez studio ConcernedApe, a wydana w lutym 2016 przez Chucklefish. Przyznam szczerze, że trochę nie wiedziałem jak się zabrać za opis ten pozycji, bowiem twórcy wyposażyli ten tytuł w wiele niesamowicie przeciwnych elementów, np. możesz być farmerem, a możesz też nawalać się ze zmutowanymi ziemniakami w kopalni. Możesz łowić ryby, a możesz też składać ofiary jabłkom z innego wymiaru, aby odbudowały dla ciebie dom kultury.

Wyobrażacie sobie chyba jak ciężko opisać taką grę? Podejmę się jednak tego wyzwania!

Po tym, jak stworzymy postać, mamy okazję poznać naszego dziadka: człowieka, z którego powoli ucieka życie. Zdardza on nam, że dostaniemy od niego prezent, kiedy będziemy go potrzebować. Tym prezentem jest akt własności farmy (uroczo nazwanej przeze mnie Wariatkowo).

Lądujemy w biurowcu Joja Corporation, ale po naszej postaci widać, że niezbyt dobrze się tam czuje. Cóż się dziwić. Biuro wygląda jak żywcem wyjęte z orwellowskiej wizji świata. Przypominamy sobie o liście od dziadka, który dał nam na łożu śmierci. Nie czekając ani chwili jedziemy do Stardew Valley zacząć nowe życie!

Miasteczko jest miłe, przytulne, a zarazem dziwne i pokręcone. Pracujemy tam na famie, hodujemy warzywa i owoce, ale możemy też wybrać się do kopalni zbierać minerały i rudy oraz walczyć z potworami. Za miasteczkiem mieszka czarodziej, którego żoną jest wiedźma. To dzięki niej otrzymujemy jajo Kurczaka Nicości (Void Chicken). W kanałach mieszka potwór handlujący dziwnymi towarami, a niedaleko mieszka Emily, której boję się do dziś przez jej legendarne schizy.

Gra oferuje multum atrakcji: pory roku, wydarzenia czasowe, urodziny mieszkańców, a także możliwość rozwijania głębszych relacji z w sumie 12 osobami z miasteczka. Udało mi się zostać chłopakiem ich wszystkich (i uniknąłem linczu za to!), a potem Całość, na podstawie opisu każdego singla i singielki, wybrała osobę, którą miałem poślubić. Zwycięzcą został Harvey, lokalny lekarz. Bo był bardzo miły. Mili wygrywają!

Swoją drogą każda z postaci w miasteczku ma swój rytm dnia zależy od godziny, dnia tygodnia, a nawet pory roku! Podziwiam twórców, że ponad 28 postaci zostało stworzonych w ten sposób!

Jednym z ciekawych zadań jest odbudowa domu kultury. Można to zrobić jedynie poprzez składanie ofiar z produktów swej ciężkiej pracy (złowione ryby, płody rolne, resztki potworów, itd.). Przy okazji nasze wesołe jabłuszka, nazywające siebie Junimos, naprawiają niedziałające rzeczy w mieście takie jak autobus, kolejkę, mosty, szklarnię, itd. Odbudowa domu kultury powoduje zacieśnienie więzi między mieszkańcami, a my mamy szansę na sfinansowanie budowy domu dla matki i córki, które całe życie mieszkały w przyczepie.

Kiedy kupowałem Stardew Valley myślałem o tym jak o normalnej grze, gdzie moim przeciwnikiem będzie jakiś robak zżerający mi marchewki. Aczkolwiek po zagraniu w ten zaczarowany tytuł stwierdzam, że jest tam tyle potworów, tyle przeciwności losu i ludzkich nieszczęść, że hodowanie warzyw to bardzo drugorzędny temat. Całość zwięcza ciekawa, trochę dziwna, ale w gruncie rzeczy miła dla ucha muzyka. W związku z tym moja przygoda z tym tytułem była bardzo udana, dlatego też bardzo mocno polecam!

Dla osób bardziej towarzyskich twórcy wydali też aktualizację, dzięki której można zagrać w wersję multiplayer. 😉

Mefisto

#360. Stardew Valley Read More »

#356. Gamingowe podsumowanie roku 2020

Rok 2020 ani trochę spełnił moje oczekiwania. Oczekiwałem widowiskowego wejścia w nową dekadę, a, bądźmy szczerzy, zdrowo przydzwoniliśmy w ścianę i wciąż leżymy połamani pośród gruzu. Nikt z nas się tego nie spodziewał, ale życie toczy się dalej, bo nikt nie wymyślił do niego przycisku “pauzy”.

W tym całym chaosie cieszę się, że istnieją gry. To jak portal to innego świata, gdzie ludzie potrafią się zjednoczyć i wspólnie pokonać zło. Niemal jak lustrzane odbicie tego, co się dzieje w rzeczywistości.

Zgodnie z blogową tradycją oto moja lista trzech perełek, które sprawiły, że uciekłem do innego wymiaru, aby mierzyć się z problemami, które da się rozwiązać… Tutaj możecie znaleźć wszystkie gry w jakie przyszło mi grać w minionym roku.


STAR WARS JEDI: FALLEN ORDER


Uwielbiam gry z serii Star Wars, więc na mojej liście nie mogło zabraknąć tej pozycji.

W tej grze wczuwamy się w postać Cala Kestisa, młodego ledwie-Jedi, który uniknął rzezi dokonanej podczas Rozkazu 66. Przeznaczenie w końcu go dopada, a on staje przed największym wyzwaniem w swoim życiu.

Gra nie tylko urzekła mnie fabułą, ale też niesamowicie realistyczną grafiką i animacją postaci. Momentami czułem się, jakbym sterował postacią w filmie, a nie w grze, co dodawało dreszczyka emocji. Żałuję tylko, że fabuła mnie była trochę obszerniejsza, bo w tą grę po prostu chciało się grać.

No i dalej uważam, że Jedi lepiej jak siedzą na tyłkach i nic nie robią, bo więcej z tego pożytku. 😉

Zdecydowanie 10/10!


GRAVEYARD KEEPER


To jedna z moich ulubionych gier. Wizja twórców o tym, aby przydzwonił w ciebie samochód tak mocno, że budzisz się w średniwiecznej wsi jako grabaż naprawdę mnie urzekła. A wiadomo, że to nie były jedyne atrakcje.

Grę urozmaicały dziwaczne zadania, handlowanie ludzkim mięsem, wycinanie grzesznych części ciała trupom, aby nasz cmentarz dobrze wyglądał, ożywianie martwych, aby odwalali za nas robotę. No i jest jeszcze komunistyczny osioł i czaszka-alkoholik. Ta gra na stwierdzenie “nic mnie już w życiu nie zdziwi” odpowiada “przypilnuj mi programistę”.

To był tytuł 10/10!


DETROIT: BECOME HUMAN


Na mojej liście nie mogło zabraknąć tej gry.

Historia trzech naszych bohaterów jest naprawdę niezwykła, a jednocześnie (co jest w symie smutne) przekłada się na dzisiejsze czasy. Tutaj poznajemy trzy maszyny, z którymi zżywamy się i zauważamy w nich coś więcej niż tylko maszyny. Niezależne jednostki szukające swojego własnego sposobu na życie, na swoją wolność.

Bardzo mocno podobała mi się ilość wyborów i związanych z tym zakończeń. Nasz najmniejszy błąd potrafił pociągnąć za sobą inne postacie, więc każda decyzja musiała być przemyślana. A gra, dla dreszczyka emocji, niekiedy nie dawała ci czasu na przemyślenia.

Z tej gry naprawdę cieszyłem się w tym roku. 10+/10!


Na sam koniec dodam, że rok 2020 był rokiem Gwiezdnych Wojen na blogu, bo dominowały właśnie te gry. Postanowienie z zeszłego roku spełnione. 😉

A jak Wam minął 2020?

Mefisto

#356. Gamingowe podsumowanie roku 2020 Read More »

#352. Max Gentlemen Sexy Business

Ktoś kiedyś rzekł: “tylko dwie rzeczy są nieskończone: wszechświat i ilość dziwnych symulatorów randek”. I jak za każdym razem zaczynam wierzyć, że jednak widziałem już wszystko, co najgorsze, to pojawia się taka “niewinna” gra, która udowadnia mi, że jeszcze mało w życiu widziałem.

Max Gentlemen Sexy Business to tytuł na tyle niezwykły, że ciężko go na pierwszy rzut oka nazwać symulatorem randek. Opublikowany w lutym 2020 przez studio The Men Who Wear Many Hats, wprowadza nas w nowe, całkiem nieznane dotychczas dziedziny absurdu. Naszym celem jest odzyskanie naszego biznesu i powrót do świata elit.

Nie wyprzedzajmy jednak fabuły!

Wpierw, jak to w grach bywa, możemy sobie stworzyć postać. Zwykła rzecz, nie? Max Gentlemen Sexy Business (w skrócie MGSB) pozwala nam jeszcze stworzyć naszego wroga! Puściłem wodze fantazji i wyszło, co wyszło, ale ani trochę nie czuję się z tym źle. 😀 To jest, panie i panowie, nemesis na miarę moich możliwości!

Nasza rozgrywka zaczyna się od delikatnego wprowadzenia nas w absurd życia naszej postaci. Jesteśmy bogatym lordem, który właśnie co wrócił z kolejnej ekscytującej wyprawy. Niestety nasz rywal/przeciwnik/najgorsze zło podprowadził nam nasze bogatcwo i akty własności, więc jesteśmy biedni jak myszy kościelne. Musimy odbudować nasze imperium finansowe i spuścić łomot naszemu nemesis.

Aby cokolwiek osiągnąć, potrzebujemy wspólników, a gra oferuje ich od groma. Możemy ich wysyłać w różne miejsca, aby zarabiali pieniądze, zachęcali ludzi do pracy dla nas, poprawiali swoje umiejętności i nawalali się z wspólnikami naszego przeciwnika, aby podbić daną dzielnicę. Mamy możliwość wysłania ich na wyprawy skąd mogą przywieźć nam kosztowności lub przedmioty poprawiające ich statystki.

Dobra, tą normalną część gry mamy za sobą. Pora na elementy symulatora randek.

Z naszymi wspólnikami można romansować. Możemy rozwijać poziom naszej zażyłości z nimi poprzez dawanie im kwiatów, chodzenie na lunche z nimi (podczas których możemy uczestniczyć w różnych, dziwnych mini-grach). Kiedy zrobimy na nich wystarczające wrażenie, możemy z nimi udać się na randkę. A randki z nimi to jak choroba psychiczna – im dalej, tym gorzej.

Bo przecież każdy chłopak marzy o tym, by jego randka próbowała go zabić (niestety zaszczepiono mnie w dzieciństwie przeciwko pistoletom :D). Albo aby nagle wstała od stołu i nawalała się z niedźwiedziem. Już o przyzywaniu ducha dziadka nie wspomnę. No i jest jeszcze ten facet, który obdarowuje wszystkich prezentami, wygląda jak Święty Mikołaj i dosyć podobnie się nazywa…

Jeśli myślicie, że element randkowania można pominąć to pragnę zaznaczyć, że aby ukończyć (pod względem fabularnym) grę, musimy przechodzić ją tak długo, aż rozkochamy w sobie wszystkich wspólników, pokonamy naszego nemesis (który, aby nam dokopać, wszedł w sojusz z siłami piekielnymi). Tak, gra będzie się powtarzać, aż zapalimy wszystkie świeczki. I, standardowo, za każdym razem będzie trochę trudniej. Bo czemu nie?

Ta gra zostawiła mnie z stanie totalnego rozbawienia, rozłożenia na łopatki i bólu brzucha od ciągłęgo śmiania. Gdybym miał opisać wszystkie dziwne/zabawne teksty, musiałbym przepisać większość dialogów. Jednakże chylę czoła przed twórcami, bo obiecali zabawne podejście do spraw seksualnych i takie mi podarowali. Może momentami było lekko perwersyjnie, ale nigdy nie przekroczyli granicy obleśności. Duży plus za to!

Gra mi się bardzo podobała. Gorąco polecam! 😉

Mefisto

#352. Max Gentlemen Sexy Business Read More »

#348. Dragon Age II

14610667932804448256_20190911231611_1

Dragon Age II to kontynuacja przygód w świecie Thedas, stworzona przez BioWare i wydana przez EA. Premiera miała miejsce w marcu 2011 i już wtedy zawładnęła moim sercem. Od tamtej pory przeszedłem ją już kilkanaście razy!

Gra wzbudziła nieco kontrowersji i niezadowolenia wśród graczy, bowiem pomimo iż seria Dragon Age stara się ciągnąć fabułę według naszych postanowień z poprzednich części (lub z wybranych opcji dostępnych przy tworzeniu postaci), tak tutaj niektóre z tych elementów zostają zignorowane (np. mój uśmiercony Szary Strażnik okazał się jednak żyć – pewnie dopadł go nekromanta). Nie jest to coś, co jednak mocno przeszkadza w fabule, aczkolwiek szkoda, że twórcy nie byli tak słowni w tej kwestii.

14610667932804448256_20190911231536_1

Zaczynamy jednak nową grę i spotykamy Varrica: przeuroczego krasnoluda, który swoim urokiem skradł mi serce. Jego po prostu nie da się nie lubić! Nasz krasnolud z “brodą co mu uciekła na klatkę piersiową” jest przetrzymywany przez Poszukiwaczkę Prawdy (Seeker of Truth) Kasandrę Pentaghast (Cassandra Pentaghast). Domaga się ona prawdy na temat Bohatera Kirkwall (Champion of Kirkwall). Znany nam dotąd świat Thedas stoi na skraju załamania, Kręgi Magi upadają przy rosnącej rebelii magów, a winą za wszystko obarczają naszą postać. Czyli nabroiliśmy tylko jeszcze nie wiemy co.

Varric zaczyna swoją opowieść o mężczyźnie noszącym nazwisko rodowe Hawke, który wraz z matką, bratem i siostrą uciekał z Lothering podczas Plagi (Blight). Po drodze spotykamy jedną z naszych późniejszych towarzyszek Avelinę (Aveline) wraz z jej mężem-templariuszem Wesleyem. Razem udaje im się dotrzeć na nieco bardziej otwartą przestrzeń, gdzie zostają zaatakowani przez Mroczne Pomioty (Darkspawn). W tym momencie ginie też albo brat, albo siostra naszego bohatera – wszystko zależy od tego, czy nasza postać jest magiem, czy nie. Jako że wybrałem maga, więc ginie nasza siostra.

Cała drużyna jest w beznadziejnej sytuacji, jednak ratuje ich z tej sytuacji Flemeth – tajemnicza postać, którą poznaliśmy w Dragon Age: Origins. W zamian za obietnicę dostarczenia amuletu do dalijskich elfów (Dalish Elves), zabiera nas ona do portu skąd płyniemy do Kirkwall, gdzie znajduje się nasza jedyna rodzina.

Dotarwszy do celu dowiadujemy się, że tam wcale nie jest lepiej. Miasto jest przepełnione i nikogo nie chcą już wpuszczać. Udaje się nam jednak skontaktować z naszym wujem Gamlenem, a ten rozmawia ze swoimi kontaktami na temat pracy dla nas. Dostajemy szansę, ale kosztuje nas ona rok pracy. W ten sposób przechodzimy z Prologu do Aktu 1.

14610667932804448256_20190912223614_1

Akt 1 pomija naszą pracę dla najemników lub przemytników (w zależności od tego, co wybraliśmy) i przechodzi od razu do głównego problemu Hawke’a i jego brata Cavera: jak wyrwać się z Dolnego Miasta (Lowtown). Ich jedyną nadzieją na to jest ekspedycja krasnoluda Bartranda do Głębokich Ścieżek (Deep Roads). Oczywiście pojawia się tutaj problem: Bartrand nie zamierza już nikogo rekrutować.

14610667932804448256_20190912223838_1

Z pomocą pojawia się jego brat Varric sugerując, że jeśli zbierzemy odpowiednią ilość pieniędzy, będziemy mogli zostać wspólnikiem krasnoluda. Zaczynamy więc szalony bieg w poszukiwaniu zadań, które pomogą zebrać nam odpowiednią kwotę. Poznajemy też naszych towarzyszy: Andersa – Szarego Strażnika mającego nam pomóc podczas wyprawy, elfa Fenrisa – byłego niewolnika uciekającego przed szponami swojego byłego pana, Merrill – elfkę starającą się odzyskać kawałek historii swego ludu (poznajemy ją podczas dostarczania amuletu do dalijskich elfów), Izabelę (Isabela) – tajemniczą byłą panią kapitan, która ma bardzo ważne znaczenie przy późniejszych naszych przygodach. Jest jeszcze Sebastian Vael, mściwy książę, ale jego możemy zrekrutować tylko jeśli kupiliśmy stosowny dodatek…

Zebrawszy odpowiednią ilość pieniędzy, wyruszamy pod ziemię, gdzie odkrywamy cenny, ale i niebezpieczny skarb. Jest nim idol wykonany z czerwonego lyrium (a jego znaczenie rozwijane jest w Dragon Age: Inquisition). Bartrand pada jego ofiarą i zamyka nas w thaigu (określenie na krasnoludzką osadę). Udaje się nam stamtąd wydostać i nawet zebrać nieco skarbów, co pozwala Hawke’owi wykupić sobie drogę do utraconego przez jego wuja szlachectwa i posiadłości w Górnym Mieście (Hightown).

Nim jednak wejdziemy w Akt 2, pozostaje jeszcze kwestia Carvera (lub Bethany jeśli mamy postać inną niż mag). Jego historia toczy się w zależności od naszych wyborów. Jako że nie wziąłem go ze sobą do Głębokich Ścieżek, postanowił on dołączyć do Templariuszy.

Akt 2 przenosi nas do nowej posiadłości i otwiera wrota do nowych zadań, które między innymi zbliżą nas do naszych towarzyszy. Możemy nawet wejść z nimi w bliższą relację, a każda z nich jest powalona na swój sposób. Przy Avelinie mamy opcję filtru, ale ona ma to gdzieś. To jedyna postać, z którą nie da się romansować. Anders stał się mieszkaniem dla Ducha Sprawiedliwości (Spirit of Justice), przez co relacja z nim jest mimowolnym trójkątem. Fenris jest nieco załamaną postacią, która od nas ucieka, a potem wraca. Dodajcie sobie jeszcze jego nienawiść do magów i romans z magiem: polecam! Merrill jest uroczą i niezbyt obeznaną w świecie osóbką. Jedna z opcji romansowania pozwala ją pogonić od siebie “po wszystkim”. Jeśli ciekawi was jak czuła się wtedy Merrill to możecie poromansować z Izabelą, która na koniec pogoni nas… To tak w jednym wielkim i ogólnym skrócie, bo każdy romans jest ciekawy na swój sposób. 🙂

14610667932804448256_20190915225732_1

Nasze misje wypełnia też rosnący konflikt między rezydującymi w dokach Qunari i fanatykami Zakonu. Ostatecznie przebiera się miarka i rogaci najeźdzcy atakują miasto, co kończy się krwawą rzezią. Wszystko przez artefakt, który niegdyś ukradła Izabela. Jedną z misji przed atakiem jest właśnie odzyskanie tego przedmiotu. Niestety nasza przyjaciółka ucieka z nim i jeśli nie jesteśmy z nią w dobrych relacjach to już nie wróci. Ale jeśli wróci to możemy walczyć o nią, bo Qunari chcą ją zabrać ze sobą…

14610667932804448256_20190919020143_1

Jakikolwiek nie byłby udział Izabeli w tym, nasza postać wychodzi zwycięsko z pojedynku z liderem – Arishokiem – naszych rogatych wrogów, przez co stajemy się teraz Bohaterem Kirkwall.

14610667932804448256_20190919020248_1

W Akcie 3, jeśli jesteśmy magiem, stajemy się symbolem nadziei dla magów z Kręgu, bowiem otwarcie jesteśmy apostatą (czyli osobą pałającą się magią poza kręgiem), a mimo to Templariusze nie chcą zakuć nas w kajdany i zaciągnąć do wieży. Akt 3 jest też opowieścią o rosnącym konflikcie między magami i templariuszami oraz kolejnymi etapami problemów naszych towarzyszy, z którymi pomagamy im się uporać.

14610667932804448256_20190920232922_1

Akt 3 kończy się zdradą Andersa, bowiem wykorzystuje on nas do zebrania rzeczy potrzebnych do wysadzenia zakonu w powietrze. Komtur Meredith (Knight-Commander Meredith) powołuje Prawo Likwidacji (Right of Annulment) i nakazuje templariuszom wymordowanie magów za zbrodnię naszego maga-rebelianta. Dochodzi do buntu, gdzie możemy wesprzeć którąkolwiek ze stron. Cała historia kończy się, kiedy Varric kończy opowiadać historię. Ta jednak toczy się dalej w Dragon Age: Inquisition, ale o tym opowiem innym razem. 😉

Czy mi się podobało? TAK. Moim zdaniem jest to jedna z lepszych części serii Dragon Age, która pięknie nawiązuje, a jednocześnie odcina się od fabuły z pierwszej części gry. To osobna, pełna wrażeń opowieść, zawierająca w sobie powolny rozwój naszego bohatera i jego towarzyszy, ich wspólną drogę przez przeciwności losu i podjęte przez nas decyzje.

Jeśli chodzi o mechanikę gry to nie różni się ona nazbyt od innych gier RPG. Jedyne co mogę dodać od siebie, że granie magiem jest bardzo efektywne i nawet ostatnia dupa wołowa da sobie radę. Lubię łączyć leczenie z magią żywiołów, bo to daje mi świetny balans między atakiem, spowolnieniem wroga i trzymaniem towarzyszy przy życiu.

Jeśli graliście w pierwszą część gry to tą również polubicie. Fabuła wciąga i pozwala przez siebie płynąć aż do samego końca. Zdecydowanie polecam!

Mefisto

#348. Dragon Age II Read More »

#344. Portal Knights

374040_20190506004507_1

Portal Knights to tytuł stworzony przez Keen Games i 505 Games, który światło dzienne ujrzał w maju 2017. Jest to ciekawa gra polegająca chyba na wszystkim, co do takiej małej pozycji można było wpakować. Pozwólcie, że zabiorę Was w podróż po krainach nazwanych Elysia.

Niegdyś jeden świat uległ uszkodzeniu i podzielił się na wiele małych wysp czekających na ponowne połączenie poprzez porozstawiane wszędzie portale. Nasza postać jest właśnie tą osobą, Rycerzem Portalu (Portal Knight), gotową zmierzyć się z przeciwnościami losu i uruchamiać tajemnicze wrota do nowych krain.

Zacznijmy jednak od samego procesu tworzenia naszego bohatera. Jest ono proste i banalne – polega na wybraniu klasy postaci (rycerz, łucznik lub mag), ustaleniem wyglądu, a wieńczy się nadaniem imienia. Następnie możemy ustalić nazwę i wielkość świata, aby wylądować naszym ubranym w pidżamę ludkiem na pierwszej milutkiej lokacji.

Skierowałem się w stronę stojącej nieopodal postaci, aby z nim porozmawiać, a on (głosem Minionka!) obwieścił mi, co mu potrzeba. Moje pierwsze zadanie! Hura! Tu w ogóle są zadania! Dowiedzieliśmy się, że musimy uruchomić portal przy użyciu specjalnych kamieni odpowiadających kolorowi portalu (jest ich aż 4). Kawałki tychże kamyczków wypadają z zabitych przez nas potworków, więc nie pozostało mi nic innego jak lecieć i tłuc się z czym popadnie.

374040_20190503014619_1

Na szczęście walka nie jest trudna – ba, nawet można zrobić uniki (ciastko dla tego kto zgadnie, ile zajęło mi dowiedzenie się tego). Wrogowie mają swoje specjalne ataki, których używają w określonej kolejności, więc dosyć szybko można się dostosować i wygrywać bez nadmiernego obrywania po kuprze. W zamian dostajemy losowe przedmioty (zjadliwe bądź nie), punkty doświadczenia oraz kawałki kamieni potrzebnych do odblokowania portali.

Jako ciekawostkę dodam, że potworki mają przypisany swój żywioł, przez co są odporne na niektóre ataki zadane tym samym żywiołem, a dostają solidny łomot od przeciwnych elementów. Dlatego nie zdziwcie się, kiedy stwierdzicie, że trzy różne różdżki to jest absolutne minimum. 😉

Kolejną rzeczą zaprezentowaną nam przez kolejnego Minionka jest stół warsztatowy (workbench). Na nim możemy tworzyć przeróżne przedmioty, ale także i rzeczy takie jak kowadło, czy piec pozwalające nam na produkcję jeszcze bardziej zaawansowanych przedmiotów. Oczywiście do tworzenia czegokolwiek potrzebujemy materiałów, a te możemy pozyskać z każdego krańca świata przy użyciu narzędzi (niekoniecznie odpowiednich – zbierałem drewno kilofem przez prawie połowę rozrgrywki).

Światy dzielą się na różne biomy, a na nich znajdują się różne surowce. Oczywiście im dalej posuwamy się z rozwojem postaci, tym ciężej zdobyć odpowiednie materiały, bo potrzeba ich więcej, a przeciwncy są silniejsi z każdym nowo otwartym portalem.

W międzyczasie można też, odwiedząc lokacje zamieszkane przez tych śmiesznych ludków, “pożyczać” elementy ich domów (zabrałem im łóżko, obrazy, szafy, a nawet ścianę). I nikt, absolutnie nikt, nie będzie miał do Was o to pretensji (osobiście nie kłóciłbym się z uzbrojonym świrem wynoszącym mi ścianę z domu).

Portal Knights ma też miminum swojej fabuły łączącej nas z innymi, poległymi Rycerzami Portalu oraz trzema głównymi i trzeba pobocznymi bossami. Wszystko po to, aby przywrócić balans we wszechświecie! Od razu zaznaczam, że to jest lekka pozycja, a opiewająca ją opowieść jest tylko po to, aby poprowadzić nas od jednego monstrum do kolejnego, aż dojdziemy do końca naszej krótkiej historii.

Wypełniaczami wolnego czasu są też czasowe wydarzenia, gdzie możemy zdobyć dodatkowe punkty doświadzcenia, przedmioty albo dostać się do dziwnych krain, aby nazbierać ciężko dostępnych dóbr.

Tytuł ten posiada też kilka udogodnień, które nijak sprawdzają się podczas rozgrywki, ale dają sporo radości. Mamy zwierzaki łążące za nami krok w krok oraz ludki z radością pozwalające wsadzić się do ekwipunku i wypakować w dowolnym miejscu. Jak jeszcze motyw bezużytecznych zwierzątek rozumiem, tak pakowania człowieka do plecaka nie mogę pojąć i staram się to tłumaczyć, że po prostu komuś się to może przydać przy budowaniu zamku i umieszczania poddanych w odpowiednich częściach swoich włości…

Podsumowując: jest to zabawna, niewymagająca wielkich nakładów energii gra pozwalająca ekspolorować, bawić się, walczyć, wyżywać na otoczeniu… Cokolwiek dusza zapragnie. Jest to idealna pozycja dla osób zmęczonych codziennością (albo nazbyt trudną grą), którzy przy minimalnym wysiłku chcą mieć sporo dobrej zabawy. Portal Knights nie jest wymagający, ale potrafi zapewnić zajęcie na kilka-kilkanaście godzin.

(A na sam koniec mój nigdy nieukończony domek. Mieszkałem w domu, ale bez dachu nad głową 😛)

Zdecydowanie polecam!

Mefisto

#344. Portal Knights Read More »

#340. Dragon Age: Origins – Awakening

Dragon Age: Origins – Awakening zostało wydane w marcu 2010 i jest kontynuacją naszych przygód z podstawowej wersji gry. Od naszych wyborów w podstawowie zależy jednak, czy historię pociagnięmy naszą poprzednią postacią, czy też będziemy musieli stworzyć nową postać.

W moim przypadku była to nowa postać, którą w przypływie lenistwa wybrałem spośród gotowych postaci.

Intro wprowadza nas w nową fabułę: jesteśmy komendantem Szarych Strażników w Fereldenie. Naszym zadaniem jest odbudować zakon w tym rejonie, jako że uległ on zniszczeniu podczas plagi. Król Alistair podarował Strażnikom posiadłość jednego ze zdradzieckich lordów, mieszczącą się w Amarancie (Amaranthine), zwaną Twierdzą Czuwania (Vigil’s Keep).

16560808029805608960_20190909202545_1

Oczywiście zaczynamy od zmasowanego ataku pomiotów na naszą twierdzę, więc idziemy przed siebie jak taran i pozbywamy się wrogów z naszych ziemi. Wybrałem sobie wojownika (aby urozmaicić rozgrywkę) i stwierdzam oficjalnie, że nienawidzę grać wojami, bo jeśli przeciwnik zaczyna biegać dookoła to moja postać gania go jak pies za kością, a jeśli po drodze są pułapki to już w ogóle jest i wesoło, i wybuchowo…

W trakcie rzezi pomiotów poznajemy naszych doradców, którzy będą z nami współpracować oraz nowych członków naszej ekipy. Wszystkich rekrutujemy na Strażników, ale nie wszyscy z nich przeżywają. Według tego, co udało mi się zauważyć, największą szansę na bezproblemowe przejście inicjacji mają alkoholicy…

Naszymi towarzyszami stają się: Oghren – krasnolud poznany przez nas w podstawie, Anders – mag rebeliant opierający się zniewoleniu magów, Nathaniell – syn byłego właściciela Twierdzy Czuwania pragnący oczyścić swoje imię z grzechów ojca, a przy kolejnych misjach rekrutujemy Sigrun – krasnoludkę mająca zatarg z pomiotami, Velannę – elfkę oszukanę przez pomioty i szukająca na nich zemsty i duch Justyniana (w angielskiej wersji nazywa się on Spirit of Justice co można przetłumaczyć na Duch Sprawiedliwości) sprowadzony do tego świata przez dziwny przypadek. Pozwolę sobie zdradzić, zę wątek Justyniana i Andersa jest kontynuowany w kolejnych częściach gry.

Nasze zadania w dużej mierze polegają na prowadzeniu śledztwa: Mroczne Pomioty zaczęły mówić, zyskały inteligencję, o którą nikt by ich nie posądzał. W trakcie naszych podróży zaczynamy rozróżniać dwie grupy: popleczników Matki stojących przeciwko nam i popleczników Architekta starających się stać po naszej stronie.

Architekt był jednym z magów, którzy weszli do Złotego Miasta i spowodowali jego spaczenie. Utracił on swoje wspomnienia, ale zachował wolną wolę, którą starał dzielić się z innymi pomiotami. Niestety niektóre ze stworzeń były bardzo nieszczęśliwe z tego powodu i traciły rozum. Architekt jest również odpowiedzialny za plagę, która była podstawą opowieści w Dragon Age: Origins. Planował zabić wszystkich Starych Bogów nim staną się Arcydemonami, jednak przypadkiem skaził jednego z nich.

Matka za to jest jedną z matek lęgu (Broodmothers) zdolnych do produkowania nowych Mrocznych Pomiotów. Danie jej wolnej woli ogłuszyło ją na wołania Starych Bogów przez co oszalała. Zebrała popierające ją pomioty i niszczyła wszystko, co stworzył Architekt nazywany przez nią “ojcem”.

Naszym ostatecznym celem jest właśnie ona, chociaż gra daje nam możliwość zmierzenia się i z Architektem, jeśli uznamy, że on również jest niebezpieczny dla świata.

Poza Mrocznymi Pomiotami mamy na głowie masę politycznych i militarnych spraw. Nasi doradcy zwracają naszą uwagę na wiele problemów z jakimi mierzy się Amarantyn. Mamy problemy w brakach żołnierzy – musimy rozdzielić ich tak, aby zapewnić wszystkim bezpieczeństwo, mamy problemy mieszczan kłócących się o wszystko, jest szlachta gotowa skrócić nas o głowę tylko za to, że jesteśmy z Orlais (Ferelden był niegdyś pod ichniejszym władaniem, ale się wyzwolił), dbamy o rozbudowę i zabezpieczenia Twierdzy Czuwania… Gra nie daje się nam w tym miejscu nudzić.

Jak zawsze mamy też możliwość obdarowywania naszych towarzyszy prezentami (co przekłada się jedynie na zwiększone statystki, bo opcji romansu niestety brak). Najlepszy, moim zdaniem, prezent to kot podarowany Andersowi, którego nasz mag nazwał Pan Skoczysław (Ser Pounce-a-lot).

Czy polecam grę? Zdecydowanie tak. Jest to świetna kontynuacja naszych przygód w Dragon Age: Origins i wyjaśnienie faktów, na jakich bazuje świat przedstawiony w Dragon Age II i Dragon Age: Inquisition. Gra pozwala nam na podejmowanie decyzji i mierzenie się z konsekwencjami, mamy możliwość latania tam i z powrotem po nowej lokacji oraz spotykanie starych towarzyszy z podstawy gry. Jedyne na co mogę ponarzekać to to, że jest to tylko dodatek i jego przejście nie zajmuje tyle czasu, ile chciałoby się spędzić przy tej grze!

Mefisto

#340. Dragon Age: Origins – Awakening Read More »

#334. Forager

Forager to ciekawa i nietypowa gra, która bardzo pobudza wyobraźnię. Światło dzienne ujrzała w kwietniu 2019 i wydał ją HopFrog za pośrednictwem Humble Bundle.

Naszą przygodę zaczynamy uzbrojeni jedynie w kilof na stosunkowo niewielkiej wyspie. Z początku nie za bardzo wiedziałem, co zrobić, ale z pomocą przyszedł mini samouczek lub też jakaś misja początkowa, która złapała mnie za rączkę i przeprowadziła przez wszystkie dostępne aspekty tej gry.

Przede wszystkim nie ma żadnej fabuły: to jak przejdziemy grę zależy od nas. Dlatego postawiłem sobie za cel zobaczyć wszystko, co można by było w Foragerze zobaczyć i nie zawiodłem się, bo chociaż się nie wydawało, to było tego całkiem sporo.

Gra jest nastawiona na to, abyśmy zbierali wszystko, co tylko się da. Możemy z tych rzeczy tworzyć inne rzeczy, tworzyć maszyny i produkować bardziej zaawansowane przedmioty. Zbieranie i produkcja daje nam doświadczenie i pozwala zdobywać poziomy. Z każdym zdobytym poziomem mamy możliwość odblokowania jednej umiejętności, która pozwala nam tworzyć bardziej zaawansowane maszyny, lepszy ekwipunek, jeść rudy surowców (tak, jest taka umiejętność!), dostawać doświadczenie za to, że jemy (to by się w sumie przydało w prawdziwym świecie – zamiast kalorii pochłaniasz expa ;)) produkować pieniądze…

Skoro doszliśmy do pieniędzy: za monety można kupować nowe wyspy, gdzie czekają na nas wesołe ludziki z masą dziwnych zadań (zebranie 500 sztuk odchodów zwierząt to jest to, o czym każdy gracz marzy), różne ciekawe lokacje pełne bossów do pokonania i skarbów do zebrania, nowe surowce do zebrania, aby produkować inne przedmioty (no bo na tym ta gra w sumie polega)…

Kiedy piszę o tej grze to wydaje mi się, jakby tam nic szczególnego nie było, ale jakimś cudem spędziłem w niej 26 godzin latając z wywieszonym językiem, aby skompletować wszystko, co można, zwiedzić każdą lokację, pomóc każdemu enpecowi z problemem i wyeksplorować każdy skrawek tego ciekawego świata. A na sam koniec dobiłem maksymalny poziom, ulepszyłem mój ekwipunek do maksimum i połączyłem wyspę w jeden kontynent.

Forager to świetna tytuł do odstresowania się. Nie ma nad tobą żadnego bata w postaci superzła, które musisz pokonać. Jesteś dosłownie swoim własnym szefem. Jeśli przypadkiem zginiesz to spokojnie – gra zapisuje się na chwilę przed śmiercią, więc nie tracisz praktycznie nic.

Moim ulubionym aspektem było ulepszanie ekwipunku. Zajmowało to sporo czasu, bo trzeba było zebrać multum rzeczy (albo je wytworzyć, a to za to był dosyć powolny proces), ale kiedy doszedłem do takiego momentu, że machając mieczem kosiłem i potworki, i surowce, byłem w pełni szczęścia. Czułem się jak kosiarka chaosu tnąc wszystko i wszystkich (i było to naprawdę przyjemne uczucie). 😉

Mój werdykt jest taki: ta gra jest po prostu świetna, aby się odstresować i porobić coś do czego można wrócić nawet i za dwa miesiące. Polecam!

Mefisto

#334. Forager Read More »

Scroll to Top