gra pc

#466. Plague Tale: Innocence

 

Plague Tale: Innocence to wydana w 2019 roku gra, która zabiera nas w mroczne czasy plagi nękające XIV-wieczną Francję. Plagę, która z rodziną naszych bohaterów – Hugo i Amicii – ma wiele wspólnego. Tytuł ten stworzyło studio Asobo oraz Focus Entertainment i zdecydowanie podbił on moje serce.

Chociaż nasza przygoda jest pełna mroku, bólu i ciągłego strachu, początek gry wydaje się wręcz przytulny. Amicia de Rune (nasza główna bohaterka) wraz ze swoim ojcem udaje się pod drzewo, gdzie ma udowodnić swoje zdolności w posługiwaniu się procą. Dosłownie chwilę po tym zauważamy dzika, więc Amicia rzuca się w pogoń za zwierzyną. Towarzyszy nam pies myśliwski, jednakże podczas naszych łowów coś idzie nie tak i nasz psi towarzysz zostaje wciągnięty do wielkiej dziury w ziemi.

Amicia wraz z ojcem wracają czym prędzej do posiadłości, gdzie przez moment możemy pocieszyć się spokojem i spędzić chwilę z młodszym bratem Hugo. Nasi bohaterowie nie znają się za dobrze, bowiem Hugo cierpi na dziwną chorobę i matka, alchemiczka, spędza dnie i noce na szukaniu lekarstwa. Niestety błoga chwila dobiega końca, bowiem do posiadłości przybywa inkwizycja i domaga się wydania chłopca.

Dochodzi do potyczki między inkwizycją a mieszkańcami naszej posiadłości. Nasz ojciec ginie już na samym początku (bowiem od tego zaczyna się cała ta masakra). Matka naszych bohaterów zamyka ich w pokoju Hugo, a sama biegnie robić dywersję. Amicia wraz ze swoim bratem powoli i ukradkiem wymykają się do kuchni. Tam spotykają się ze swoją rodzicielką, po tym jak ogłusza ona najemnika, który nas nakrył.

Stamtąd uciekamy razem przez ogrody, jednak nie dane jest nam uciec całą rodziną. Matka postanawia się poświęcić, aby Amicia i Hugo mieli realną szansę na ucieczkę. Chociaż jest ciężko, nasi bohaterowie ostatniecznie umykają inkwizycji. Dzieje się to z pomocą strumienia rzeki, do której wpadli, ale grunt, że udało im się ujść z życiem.

Nasi bohaterowie trafią do niedalekiej wsi, która mierzy się w tej chwili z plagą. Ludzie giną albo są zagryzani przez szczury i jakimś dziwnym cudem my kończymy obwinieni za tę sytuację. Oczywiście nie jest to dalekie od prawdy, ale wciąż jest to bardziej skomplikowane niż przedstawiają to wieśniacy.

Nasza dalsza droga przez wieś wiedzie przez klasztor, gdzie znajduje się rój szczurów gotowych pożreć nas w chwilę, jeśli tylko znajdziemy się poza blaskiem światła. Jest to trudne zadanie, bowiem musimy zapalać pochodnie, bujać lampy, aby móc przebiec z jednej strony na drugą, wspinać się na meble, aby uciec przed tymi małymi żarłokami…

Chociaż pokonujemy sporo przeszkód na naszej drodze, nasza przygoda dopiero co się zaczyna. Udajemy się do alchemika, z którym współpracowała matka Amicii i Hugo w celu stworzenia lekarstwa na problem małego bohatera. Pomimo wielu przeszkód, docieramy na farmę Laurentiusa, jednak ten leży przykuty do łóżka, bowiem dopadła go plaga. Jego uczeń, Lucas, pomaga zebrać nam nieco potrzebnych rzeczy i uczy nas nieco alchemii – na przykład jak stworzyć Ignifer, czyli zapalnik, dzięki któremu możemy zapalać pochodnie czy lampy na odległość, ciskając w nie rozpalony kamień z procy.

Chociaż wydaje się, że ma chwilę możemy odetchnąć ze spokojem, farma naszego alchemika zostaje pochłonięta przez olbrzymi rój szczurów. Wraz z Lucasem udaje się nam jednak uciec i odpłynąć łódką w stronę Chateau. Podczas podróży dowiadujemy się od Lucasa, iż Hugo jest nosicielem Prima Maculi – czegoś w rodzaju klątwy, ani dobrej, ani złej, jednakże ściśle powiązaną z plagami.

Docieramy do Chateau, które spowite jest mrokiem niedawnej angielsko-francuskiej walki. Setki ciał powoli pożerają nadcierające szczury, a my, poza unikaniem krwiożerczych gryzoni, musimy jeszcze uważać na angielskich żołnierzy. W trakcie naszej eskapady pomagamy uciec dwójce złodziejaszków, jednakże sami zostajemy złapani.

W następnym rozdziale poznajemy Melie i Arthura – dwoje złodziejaszków, którym wcześniej pomogliśmy. Czują się winni naszej sytuacji, a jednocześnie dowiedziawszy się, że pochodzimy z rody szlacheckiego, chcą bardzo nam pomóc. Dzięki nim udaje się nam zbiec zanim na miejsce dotarła inkwizycja, bowiem żołnierze planowali wydać im nas. Niestety Arthur zostaje schwytany. Po drodze udaje się nam jeszcze uratować Lucasa, który bym potraktowany dosyć łaskawie ze względu na swoją wiedzę o alchemii.

Odnajdujemy opuszczony zamek pełen dziwnych mechanizmów, które pozwalają nam zagonić szczury do dołów i trzymać je w uwięzi. Tam możemy się w końcu poczuć bezpiecznie i zaplanować nasze kolejne kroki: jak pomóc małemu Hugo z jego pogarszającym się stanem zdrowia. Melie martwi się o swojego brata, więc wraz z Amicią udają się do pobliskiego miasta, przepełnionego inkwizycją, gdzie znajdują się pojmani złodziejaszkowie i inni przestępcy, a także ważna księga, Sanguinis Itinera, która może zawierać wiele odpowiedzi na temat Prima Maculi.

Amicia udaje się więc do uniwersytetu po księgę, a Melie do bastylii po Arthura. Nasza przygoda pełna jest przedzierania się przez bilbioteki, gabinety i pomieszczenia pełne inkwizytorów i kościelnych/uczonych. Nie jest to jednak bezowocona podróż, bowiem udaje się nam odnaleźć księgę dzięki pomocy współtwórcy drzwi chroniących ją, Rodrica. Wraz z nim udaje się nam uciec z Uniwerstytetu, chociaż przypadkiem rozpętujemy pożar i wszystko stoi teraz w ogniu. Ułatwia nam to sprawę ze szczurami, jednak wciąż musimy mierzyć się z ogniem i inkwizycją.

Pomimo przeciwności losu, udaje się nam powrócić do zamku, a tam zjednoczyć ze wszystkimi – wliczając w to Melie i Arthura. Arthur zdradza nam, iż nasza matka żyje i jest przetrzymywana w bastylii. Hugo chce od razu biec ją ratować, jednak piorytetem dla Amici jest stworzenie eliksiru, aby spowolnić, a może nawet i zatrzymać Prima Maculę.

W tym momencie muszę jednak przerwać tę opowieść, bo zdradzę Wam całą fabułę, a nie o to mi chodzi. 😉 Gra jest niesamowita pod wielowa względami, a wątek rodziny de Rune jest po prostu wciągający i ciężko jest przerwać grę – chce się ją przejść do samego końca, aby poznać historię naszych bohaterów i dowiedzieć się, czy ich opowieść zakończy się szczęśliwie.

Plague Tale: Innocence to niesamowita gra z naprawdę świetnie przygotowaną i przedstawioną fabułą, od której ciężko się oderwać. Przypadłość Hugo jest ciekawym aspektem nurtującym nas od samego początku, gdzie chociaż mogłoby się wydawać, iż jest to przekleństwo, z czasem okazuje się dosyć pomocne i bardziej zawiłe niż mogłoby się nam wydawać, a jednocześnie zostawia nas z takim poczuciem “wow, tego się nie spodziewałem”. Pomimo iż już trochę czasu minęło od przejścia tej gry, dalej czuję ekscytację na myśl o niej, bowiem zapewniła mi niesamowitą rozrywkę. Dlatego też niebawem rzucę się na kolejną część, aby poznać dalsze losy naszych bohaterów. 😉

Mefisto

#461. Animal Shelter Simulator

Animal Shelter Simulator to jedna z przyjemniejszych gier wydanych w marcu 2022 przez polskie studio PlayWay. Jak sama nazwa wskazuje, musimy zająć się schroniskiem, przyjmować naszych podopiecznych, poprawiać ich stan i oddawać ich w dobre ręce. Oczywiście opisując to w dużym skrócie, bo koniec końców trochę do roboty mamy.

Naszą przygodę ze schroniskiem zaczynamy od samouczka w formie misji pomocniczych. Prowadzi on nas za rękę w naszych początkowych krokach, a potem pojawia się, ilekroć odblokujemy nowy “dodatek” do naszego przybytku (np. pomieszczenie do kąpania zwierząt, lecznicę, itd.). Pierwsze kroki stawiamy od zalogowania się do naszego pracowego komputera i wybrania zwierzaka, którym się zajmiemy. Do wyboru mamy psa lub kota. Nie ma znaczenia, co wybierzemy. Później będziemy pomagać wszystkim.

Po zatwierdzeniu naszego wyboru, przyjedzie do nas firmowy samochód z wybraną przez nas bidulą. Musimy teraz zabrać ją do klatki, dać jeść i pić, i pozwolić nieco odsapnąć po podróży. Zaraz jednak samouczek goni nas do pobawienia się ze zwierzakiem, aby było wesołe i miało większą szansę na adopcję. Kiedy zadbamy o potrzeby naszego podopiecznego, możemy zrobić mu zdjęcie, zeskanować je na komputerze (tak, robimy je czymś w rodzaju polaroida, więc zamiast zgrać je bezpośrednio na komputer, musimy je skanować) i stworzyć ogłoszenie.

Po odczekaniu jakiegoś czasu (wstanie, odejście i powrót do komputera wystarczy) pojawiają się chętni na adopcję zwierzaka. Możemy wtedy wysłać naszego pracownika (którego nigdy nie widzimy na oczy), aby ocenił, czy dany kandydat spełnia wymagania naszego zwierzaka (a potrafią one być różne: może nie lubić innych zwierząt lub dzieci, może nie lubić zostawać sam, musi mieć dostęp do ogrodu, itd.). Kiedy znajdziemy tę idealną osobę, możemy przekazać podopiecznego w dobre ręce. Oczywiście robimy to poprzez nas firmowy samochód, do którego pakujemy danego psa lub kota. Uroczym aspektem gry jest to, że na sam koniec zwierzak nam pomacha łapą zanim zamkną się drzwi samochodu.

Oczywiście to jest najprostszy rodzaj pomagania zwierzakom. Im dalej w grę, tym trudniej. Dostajemy zwierzaki brudne, schorowane, więc musimy rozbudowywac schronisko, aby móc je myć lub leczyć. Musimy mieć miejsce, gdzie będziemy wyrzucać śmieci, bo jednak będzie się ich trochę produkować – tym bardziej, że musimy kupować jedzenie i lekarstwa, a te przylatują do nas w pudełkach dronem.

Każda pomyślna adopcja zbliża nas do nowego ulepszenia, ale za tym kryje się coraz więcej pracy dla nas. Dosyć przyjemnej pracy, bo jednak mimo wszystko zajmowanie się wirtualnym zwierzakiem jest całkiem miłe. Ta gra została stworzona, aby jednocześnie nas wciągnąć, ale też i odprężyć. Ilekroć potrzebuję przerwy od wszystkiego to taka opieka nad zwierzakami i szukanie im nowego domu jest całkiem fajną odskocznią.

Zdecydowanie polecam ten tytuł. Ma miłą dla oka grafikę, jest całkiem przyjemny pod względem dopracowania i każdy miłośnik zwierząt może poczuć się jak w niebie, starając się poprawić byt wirtualnym psom i kotom. Nie jest to gra na chwilę, bo jednak podnosi nam poziom rozgrywki im dłużej gramy i im więcej osiągamy, więc nie da się tak łatwo znudzić powtarzalnością. Nie spędziłem za wiele czasu w tej grze, więc jeszcze sporo przede mną do odkrycia, ale już jestem nią bardzo zafascynowany.

Serdecznie zachęcam do zagrania. 🙂

Mefisto

#451. Gamingowe podsumowanie roku 2022

Kolejny zwariowany rok za nami. Pora więc zatem przyjrzeć się, co działo się w świecie gier w 2022. A trochę się działo, i chociaż było wyboiście, świat gamingu nie zawiódł.

Jak co roku: oto moje trzy perełki, które szczególnie przykuły moją uwagę. Pod tym linkiem znajdziecie wszystkie inne gry z roku 2022.


PINE


Pine zdecydowanie zasługuje na wyróżnienie, bowiem gra urzekła mnie od samego początku na kilka możliwych spososób: niesamowicie ciekawą fabułą, uroczą grafiką i złożonością samej mechaniki gry. Twórcy wpakowali w nią tyle detali, a jednocześnie wyważyli je na tyle dobrze, iż tytuł ten wydaje się wręcz idealny.

Nasz bohater, Hue, musiał zmierzyć się ze stratą, znaleźć w sobie odwagę, aby wyruszyć na nieznany ludziom ląd i odnaleźć kawałek ziemi dla swojego ludu. Wszystko wokół skomplikowanej mechaniki świata Albamare i setki tych niewielkich detali, które potrafiły odciągnąć mnie od głównego wątku historii naszego bohatera tylko po to, aby się nimi pozachwycać.

To jest zdecydowanie gra 10/10!


STRAY


Stray to bardzo wyjątkowa i niesamowita pozycja, w którą miałem przyjemność zagrać w 2022 roku. Był to długo wyczekiwany powiew świeżości wśród nowowydanych gier, przepełnioną mroczną, ale jednocześnie i uroczą grafiką.

Historia naszego bohatera – kota – powalała na kolana do tego stopnia, że grę musiałem przejść dwa razy. Chociaż gra nie pozwala nam na wybór, jak potoczą się losy naszego czworonoga, to jednak fabuła była niesamowicie dopracowana, trzymająca w napięciu do samego końca i zmuszająca do refleksji. Cała ta droga, którą pokonaliśmy była emocjonującą przygodą i strasznie czułem się zawiedziony, kiedy się skończyła, bo chciałbym, aby trwała wiecznie. Bardzo mocno liczę na kontynuację tej gry!

Zdecydowanie 10/10!


THE PROCESSION TO CALVARY


Na tej liście nie mogło zabraknąć czegoś zwariowanego, a nie ma nic bardziej zwariowanego niż The Procession to Calvary. W tym tytule powala przede wszystkim pomysłowość twórców. Wszak wręcz zszyli ze sobą wiele słynnych obrazów, aby na ich podstawie stworzyć niesamowitą grafikę do gry. Jednakże to fabuła jest majstersztykiem w kwestii kompletnego absurdu, bowiem rzadko kiedy zdarza się gra tak dobra w robieniu durnia ze wszystkiego.

Naszym celem w tym tytule kończy się święta wojna, więc nie możemy już mordować wszystkich jak leci. Nasza niepocieszona bohaterka musi więc wyruszyć w podróż, aby zgładzić tyrana, przez którego rozpoczęła się ta cała wojna. Oczywiście w trakcie naszej wyprawy musimy pokonać wiele niesamowitych trudności: często tak dziwnych, że nie mieści się to w żadnej skali.

10/10 – polecam!


A Wam jaka gra przypadła do gustu w 2022?

Mefisto

#449. Star Wars the Old Republic

Trochę czasu zajęło mi, aby w końcu przysiąść do starego, dobrego SWTORa. W tej części kontynuujemy wątek zaczęty w poprzedniej notce. Oczywiście, twórcy gry postanowili wprowadzić trochę urozmaicenia i poza kontynuacją jednego wątku, dostajemy zalążek kolejnego. Także teraz dowiadujemy się o problemie, z jakim mierzą się Mandalorianie, aczkolwiek w tej chwili są to szczątkowe informacje, które za wiele (poza robieniem smaka na kolejne aktualizacje) nic nie wnoszą.

Następnie, wraz ze Scourgem i Kirą wyruszamy w stronę zaginionego statku. W tym przypadku ścigamy się nie tylko z czasem, aby jak najszybciej odnaleźć zaginioną załogę statku, a w tym Satele Shan, ale też i z sługami Imperatora. Tak, cały ten wątek tyczy się cząstki Imperatora, którego dosyć niedawno pokonaliśmy i wygnaliśmy z naszego ciała, a który znalazł sobie inne lokum (dokładniej mistrzynię Satele Shan), gdzie przygotowywał się na swój własny powrót.

Naszym zadaniem jest pokrzyżować mu te plany: wpierw na statku mierząc się z jego Sługami, a potem w świadomości Satele, mierząc się z różnymi wersjami Imperatora. Oczywiście nie jesteśmy sami: towarzyszą nam wszyscy Jedi i Sith, którzy chcą nam pomóc utrzymać balans pomiędzy jasną i ciemną stroną mocy. Nie zdradzę jednak większej ilości szczegółów, bo mimo wszystko te rozdziały są dosyć krótkie i po prostu mógłbym opowiedzieć wam wszystko, a nie o tym w tym chodzi. Aczkolwiek mogę wam z czystym strumieniem zdradzić, że zakończyliśmy jeden wątek w SWTORze, a powoli otwiera się przed nami nowy, bardziej pogmatwany. Czuję, że będzie ciekawie!

Cóż – do zobaczenia w grze! 😉

Mefisto

#447. Cats Organized Neatly & Dogs Organized Neatly

Cats Organized Neatly oraz Dogs Organized Neatly to dwie gry wydane przez tego samego twórcę – DU&I – gdzie naszym zadaniem jest zorganizować psy lub koty na danej nam planszy. Czyli szczerze mówiąc musimy realizować tytuły tych gier. Pozwolę sobie opisać obie pozycje w jednej notce, bowiem nie ma pomiędzy nimi żadnej różnicy poza docelowymi zwierzakami, które musimy poukładać.

Chociaż z początku wydaje się to niezwykle proste, z czasem zaczynają dochodzić nam psy i koty w niesamowicie cudacznych pozycjach. Wiadomo, najważniejsza zasada większości gier: im dalej, tym trudniej. Jednakże nie sprawia to, że mamy ochotę przestać grać. Cukierkowa oprawa tych tytułów łagodzi każde zło i po prostu brniemy dalej przez następne poziomy, aby poznać nowe, powyginane zwierzaki.

Te tytuły są nastawione na relaks. Nasze psy i koty czekają na nas po bokach planszy, nie spadają z nieba niczym klocki w tetrisie, nie ma żadnych liczników czasu, ani punktacji. Mamy przed sobą zadanie pomieszczenia zwierzaków na danej nam przestrzeni i możemy spędzić tyle czasu, ile chcemy, bez niczego i nikogo, kto chciałby nas w jakikolwiek sposób oceniać.

Bawiłem się przy tych tytułach przednio i pewnie jeszcze spędzę przy nich trochę czasu, bo pomimo moich najszczerszych chęci, wciąż nie dotarłem do końca żadnej z tych gier. Razem z małym Smoczyńskim układamy psy i koty, aż w końcu uda się poukładać wszystkie i każde będzie miało swój kąt do leniuchowania, wyginania się, czy co tam dusza zapragnie. Bardzo mocno polecam te gry – tym bardziej, że w trakcie promocji kosztują dosłownie grosze.

Mefisto

#445. Snake Pass

Snake Pass to ciekawa gra platformowa, wydana w 2017 przez Sumo Digital i Secret Mode. Ogólnie rzecz biorąc mam mieszane uczucia co do tej gry. Nie zrozumcie mnie źle: fajny tytuł, przyjemna grafika, ale rozgrywka potrafi wędrować od “świetnej” do “co to do cholery jest”. Dlaczego? Bo naszym bohaterem jest wąż o imieniu Noodle, którym generalnie steruje się jak kawałkiem makaronu spaghetti.

Samo sterowanie wydało mi się nieco kontrowersyjne, bowiem, aby nasz wąż pełzł przed siebie, musimy użyć do tego lewego przycisku myszy. Generalnie sterowanie naszym Noodlem polega na operowaniu myszką i kilkoma przyciskami na klawiaturze. Jest to niezwykle ciekawa, intrygująca rzecz, bowiem musimy tego węża owijać wokół palów, bambusów i tym podobnych, aby wspinać się lub zbierać potrzebne nam rzeczy. Nie jest to taka prosta rzecz, jakby się wydawało, ale potrafi cieszyć, kiedy w końcu wyjdzie, a z czasem zyskuje się nieco wprawy i wytrwałości (bo jednak do takiego manewrowania to trzeba mieć trochę zapasu cierpliwości). Naprawdę podziwiam twórców za ich pomysłowość w tej kwestii.

W naszej wędrówce pomaga nam nasz przyjaciel Doodle – wesoły koliber. Może on podnieść nas i pomóc nam przefrunąć przez daną przeszkodę (oczywiście w miarę jego kolibrowych możliwości). Podpowiada nam na początku jak kierować naszym wężem, aby prężnie wspinać i brnąć dalej, a nie tylko wić się gdzieś pośród agonii kliknięć i przekleństw. Razem z nami podróżuje od bramy do bramy szukając magicznych kluczy, które pozwalają nam kontynuować to dziwne doświadczenie.

Snake Pass jest ciekawą grą, aczkolwiek na początku sterowanie daje nam pożądnego kopniaka. Jeśli nie uda się nam go opanować to będzie nam naprawdę ciężko dotrzeć gdziekolwiek. Jeśli jednak nam się to uda, mamy możliwość całkiem przyjemnie spędzić czas przy naprawdę niezłej i nietypowej platformówce. I ja, i Smoczyński bawiliśmy się przy niej przednio, chociaż nasz Noodle był z początku bardzo oporny na nasze próby kierowania go do celu jego podróży. Pomimo tego mogę tą grę polecić z czystym sumieniem, bo jest nienajgorsza, a fajnie się przy niej zabija czas. 😉

Mefisto

#443. Age of Empire II Definitive Edition

Age of Empire II to kultowa strategia czasu rzeczywistego (RTS) mojej młodości. Pierwszą premierę miała w 1999, wydana przez Ensemble Studios i Microsoft. Kilka lat temu, w listopadzie 2019, została wydana kolejna edycja (Definitive Edition), oferująca nam tą samą rozgrywkę, ale z odświeżoną grafiką. Ta właśnie wersja została mi podarowana i to na niej skupię moje odczucia, jeśli chodzi o wygląd gry, jednakże cała reszta niewiele się zmieniła od czasu, kiedy pierwszy raz zagrałem w ten tytuł.

Age of Empire II oferuje nam różne rodzaje rozgrywki: kampanię, pojedyńcze mapy lub też wersję multiplayer. Kampań mamy kilka i każda z nich dzieli się na osobne rozdziały naszej przygody, opierające się na wątkach historycznych wybranych przez twórców krajów. Dostajemy wtedy różne cele: pokonanie wroga, zdobycie określonej ilości surowców, zbudowanie danego budynku, osiągnięcie odpowiedniego rozwoju cywilizacyjnego, utrzymanie określonego bohatera/bohaterki przy życiu czy też dotarcie do pewnego miejsca na mapie. Mamy też kampanię samouczka, która prowadzi nas za rękę po różnych aspektach tej gry, co całkiem fajnie przygotowuje nas na coraz trudniejsze zadania.

Pojedyńcze mapy z reguły opierają się na tym samym, co kampania tylko po prostu nie mają tła historycznego, a po prostu zwykły zestaw zadań do zrobienia (najczęściej pokonanie przeciwnika/przeciwników). Moją ulubioną zabawą w czasach młodości było podbijanie wroga i trzymanie go w zamknięciu, podczas gdy ja zabudowywałem niczym mały psychopata całą mapę albo ogałacałem ją ze wszystkich surowców i dopiero po tym wykańczałem przeciwnika. Grunt, aby rozgrywka trwała jak najdłużej. 😉

O wersji multiplayer się nie wypowiem, bo nigdy nie ciekawiła mnie na tyle, aby w nią zgrać, chociaż znajomi polecali mi w nią zagrać.

Jedną z rzeczy, którą bardzo lubię w tej grze, jest możliwość rozwoju naszego miasta/osady, ulepszanie naszej armii (np. poprzez ulepszanie ich zbroi i bronii), budowanie nowych budowli pozwalających nam np. handlować z innymi miastami/osadami lub budować maszyny oblężnicze. Aby jednak móc skorzystać z tej opcji, musimy z reguły przejść do kolejnej epoki (zaczynamy od ciemnych wieków, aż dojdziemy do ery imperialnej), a to wiąże się z wydaniem sporej ilości surowców i często zbudowaniem określonej budowli albo odkryciem danego osiągnięcia. Jest to spory koszt, ale ostatecznie możemy zbudować zamek dający nam możliwość rekrutowania specjalnych jednostek (zależnych oczywiście od frakcji, którą gramy). Zamek także świetnie służy jako linia obrony, jeśli uda nam się szybciej osiągnąć postęp cywilizacyjny niż nasz przeciwnik, bowiem bez maszyn oblężniczych będzie mu ciężko nas podbić.

Age of Empire II to jest jedna z ulubionych gier mojego dzieciństwa. Spędziłem przy niej wiele godzin, zrobiłem w tej grze wiele dziwnych rzeczy (po dziś dzień pamiętam, jak zebrałem wszystkie owce, obudowałem murem i broniłem ich przed przeciwnikami), ale nie żałuję niczego. Bawiłem się świetnie, zyskałem sporo cierpliwości i uratowałem całe stada owiec. Kampanii całej nigdy nie przeszedłem, ale może tym razem mi się uda? 😉

Cóż mogę rzec: polecam!

Mefisto

#439. Townsmen – A Kingdom Rebuilt

Townsmen – A Kingdom Rebuilt to gra, która w mojej kolekcji zawitała dzięki hojności Humble Bundle. Grę stworzyło studio Handy Games i wydało w lutym 2019. Tytuł ten pierwszy raz poznałem na telefonie, i chociaż z początku wydawał się interesujący, trochę zniechęciły mnie niektóre aktualizacje. Po długiej przerwie postanowiłem dać kolejną szansę tej strategii i w sumie cieszę się, że tak zrobiłem, bo wersja PC wydała się bardziej przyjazna graczowi.

Townsmen, jak już powyżej wspomniałem, jest grą strategiczną. Naszym zadaniem jest rozwój naszego miasta, zbieranie surowców, dbanie o potrzeby mieszkańców i chronienie ich przed niebezpieczeństwami wszelkiej maści (czy chodzi to o wrogie armie, czy o zwykły pożar w chacie). Im bardziej zaawansowani jesteśmy, tym większą mamy możliwość przerabiania surowców na narzędzia, aby móc dalej pchać postęp technologiczny naszego królestwa. Jest to o tyle ciekawy mechanizm w tej grze, że z początku mamy podstawowe potrzeby do spełnienia (schronienie i jedzenia), potem dochodzi ciepło (węgiel, drewno, czy cokolwiek na opał), bezpieczeństwo (warsztaty, które naprawiają domy, aby się nie zawaliły, studnie, aby gasić pożary), wygoda (czyli ubrania i biżuteria), a także poczucie estetyki (dekoracje typu dekoracyjne budowle lub pomniki).

Ponadto mamy zmiany pór roku, które wiążą się z tym, iż musimy się na nie przygotować. Wszak zimą da się jedynie polować na zwierzynę, więc jeśli nie zadbamy o zapełnienie spichlerza, nasze królestwo wymrze z głodu. Lub umrze z zimna, jeśli nie zadbamy i o źródło ciepła.

Gra oferuje także kampanię, o której napiszę tylko tyle, iż poznajemy zasady gry ozdobione odrobiną fabuły. Kampanię da się przejść w kilka godzin i jak dla mnie wydawała się ona bardziej samouczkiem z tłem historycznym naszego królestwa. Nie uznaję tego jednak za złą rzecz – wprost przeciwnie. Townsmen wydaje się być nakierowane na tworzenie map i rozwijanie królestwa najdalej jak się da, więc taki samouczek z opowieścią jest całkiem fajnym sposobem na poznanie sposobu grania w tą grę.

Czy polecam ten tytuł? Zdecydowanie tak, jeśli lubisz strategię i uwielbiasz troszczyć się, aby małe ludki nie umarły z powodu twoich nieodpowiedzialnych decyzji, a ta odrobina fabuły to wystarczający powód, aby trzymać ich przy życiu i przechodzić misja po misji. Sam bawiłem się przy nim całkiem nieźle. Na tyle nieźle, że postanowiłem dać jeszcze jedną szansę wersji mobilnej. 😉 Zobaczymy, co z tego wyjdzie!

Mefisto

#437. Pine

Pine to gra RPG, która wciągnęła mnie niedawno w swoje sidła, chociaż nie spodziewałem się, że aż tak wiele rzeczy jest do zrobienia w tym niepozornym tytule. Została początkowo stworzona jako projekt grupy studentów na zaliczenie, a potem doszlifowana i wydana przez studia Twirlbound i Kongregate. Premiera miała miejsce w październiku 2019.

Naszym bohaterem jest Hue – człowiek, który wraz z grupą innych ludzi żyje na Niestabilnym Klifie (ang. Unstable Cliff). Starają się żyć spokojne, hodować pożywienie i budować domki na drzewie, aczkolwiek trzęsienia klifu dosyć mocno im to utrudniają. Jedno z takich trzęsień zabija brata naszego bohatera, a jego samego zrzuca z klifu. Warto też dodać, że nasz brat był zainteresowany zewnętrznym światem i dzięki jego odkryciom będziemy mieli odwagę przemierzać nieznany ląd. Jednakże nie wybiegajmy za daleko w przyszłość.

Jak tylko Hue odzyska przytomność, spotyka Oth, jednego z Wambas – rasy określającej siebie jako obserwatorzy. Trzęsienie uwięziło go w dolinie u podnóża klifu, więc pomagamy mu się stamtąd wydostać. W zamian dostajemy cenną wiedzę, jak zacząć stawiać nasze pierwsze kroki w tym nowym i nieznanym dla nas świecie.

Po krótkiej przygodzie z Othem, wracamy do naszego plemienia i ogłaszamy im, iż klif jest niebezpieczny, dlatego wybieramy się w podróż po nieznanych lądach, aby znaleźć nam nowy, bezpieczny dom. Oczywiście starszyzna odradza nam to w obawie o nieznane niebezpieczeństwa czyhające na nowym lądzie. Hue jednak pozostaje nieustraszony i wyrusza na swoją wyprawę.

Naszym wsparciem w tej wyparwie okażą się Wambas, a jest ich aż czterech. Niestety ich wsparcie okaże się również problematyczne, bowiem im dalej będziemy brnąć w podrzucane przez nich zadania, tym bardziej będziemay odkopywać starą waśń, rozpoczętą przez ludzi, którzy zamieszkiwali Albamare przed nami.

Nasza droga do ukochanego, nowego domu wiedzie poprzez kolaborację z wieloma różnymi plemionami (Cariblin, Fexel, Gobbledew, Krocker, Litter). Nie ma tutaj za bardzo znaczenia z kim będziemy się bratać: nasza droga do celu jest w pewnym stopniu dowolna. Z plemionami można dogadać się poprzez zostawianie wystarczającej ilości dotacji w odpowiednich miejscach. Dotacją może być wszystko: przedmioty zdobyte z ubijania potworów lub innych plemion, zebrane dobra typu kamienie, drewno, jedzenie, metale lub też wytworzone przez nas przedmioty.

Oczywiście nasze dobre relacje z jednym plemieniem mogą skutkować wrogość innego plemienia. Generalnie ciężko było być lubianym przez wszystkich i trzeba było wybrać sobie przyjaciół. Nie ma zatem sensu wdawać się w większe relacje niż wymaga tego misja. 😉 Mamy też możliwość zbierania artefaktów, które po nitce do kłębka doprowadzą nas do zapomnianych kart historii i tego, co wydarzyło się na tym spokojnym lądzie.

Bardzo wciągającym elementen gry było oczywiście zbieranie i wytwarzanie przedmiotów. Niektóre przedmioty były dostępne tylko w odpowiednich rejonach Albamare, więc czasem trzeba sporo nastać się w jednym miejscu albo sporo trzeba się nabiegać. Wytworzone bronie i zbroje potrafiły bardzo ułatwić grę, aczkolwiek trzeba mieć na uwadze to, iż wpierw trzeba było znaleźć “przepis” albo znaleźć multum przedmiotów do zadania pobocznego.

Pine to bardzo ciekawy tytuł, posiadający naprawdę wiele do zaoferowania, chociaż z początku mogłoby się wydawać inaczej. Jak na projekt stworzony przez małe studio, oferuje on naprawdę spory świat, ogromną ilość detali i rozwiązania, które cieszą takiego starego gracza, jak ja. Z czystym sumieniem polecam ten tytuł, bo jest on naprawdę fenomenalny! Bawiłem się przy tej grze przednio i im dłużej grałem, tym bardziej czułem się nią zafascynowany. Dlatego też mam nadzieję, że będzie kiedyś kontynuacja. 😉

Mefisto

#434. Kill It With Fire

Zanim zacznę opisywać grę, czuję się zobowiązany, aby poinformować o fakcie, iż ten tytuł jest o pająkach, dlatego nie nadaje się on dla osób z arachnofobią. Jeśli cierpisz na tą fobię lub po prostu nie lubisz pająków to polecam pominąć ten wpis, a całą resztę zapraszam do czytania.

Kill It With Fire to bardzo nietypowy tytuł, który zagościł w mojej kolekcji dzięki hojności Humble Bundle. Ściągnąłem go, ponieważ chciałem przetestować Steam Decka. Przyznam, że nie miałem zbyt wielu oczekiwań co to tej gry, ale pozytywnie mnie ona zaskoczyła – chyba z racji swojej nietypowości.

Kill It With Fire to tytuł, gdzie wcielamy się w rolę eksterminatora. Pajęczego eksterminatora. Naszym zadaniem jest ganianie za przerażającymi stworkami (wydającymi urocze dźwięki) i mordowanie ich za pomocą dostępnych bronii lub przedmiotów, które akurat znajdowały się pod ręką. Do wyboru mamy, między innymi, pistolet, miotacz ognia (zrobiony z zapalniczki i lakieru do włosów), shurikeny, miecz świetlny, a także listę naszych zadań do wykonania (i to była moja ulubiona broń, bo zawsze była pod ręką i cele gry były zawsze na wierzchu ;)).

Generalnie to na tym polega cała gra: mamy mapkę przedstawiającą jakiś dom/biuro/itd., gdzie poukrywane są pająki. Naszym zadaniem jest, przy użyciu specjalnego, pajęczego detekora, je znaleźć i wyeliminować za pomocą dowolnej broni, jaką mamy pod ręką. Nie musimy przejmować się zniszczeniami domu, ani przedmiotów. Naszym celem jest pozbycie się nieproszonych gości, choćby wszystko miało stanąć w płomieniach.

Kill It With Fire to ciekawa, aczkolwiek nieco dziwna gra. Spodziewałem się, że będę miał po niej mieszane uczucia, bo jednak za pająkami średnio przepadam, ale w tym wypadku bawiłem się przednio. Wiem, brzmi to trochę strasznie, bo jednak pająki też ludzie i można było je eksmitować mniej brutalnie, ale z drugiej strony po to są gry, aby spróbować czasem zrobić coś inaczej. 😉

Także polecam każdemu, kto nie ma oporu ganiać i zabijać pająki.

Mefisto

Scroll to Top