Everdale to gra na urządzenia mobilne wydana przez studio Supercell. W tym tytule budujemy naszą wspaniałą osadę! Bez pośpiechu, bez najeźdzców, bez jakiejś niewiadomej presji. Po prostu powoli budujemy wioseczkę, a w pewnym momencie dołączamy do Doliny, gdzie możemy grać z innymi graczami. Gra jest prosta, przyjemna i nie daje ci poczucia, że musisz wysypać złote monety z kieszeni, aby coś uzyskać. Wystarczy odrobina cierpliwości.
Jak już wyżej wspomniałem: naszym zadaniem jest rozbudowa naszej wioski. Aby nasz, jakby nie patrząc, niekończący się cel osiągnąć, mamy do dyspozycji prowadzenie badań, gdzie możemy odkrywać nowe surowce i możliwość zbierania ich, odkrywać nowe rodzaje budynków lub też ulepszać te, które zdążyliśmy wybudować. Jednak aby móc cokolwiek zrobić, nasi osadnicy potrzebują dostępu do jedzenia, więc dobrze oddelegować jednego do hodowania dyń i przygotowania zupy dyniowej (przepysznej zupy dyniowej!).
Wraz z rozwojem naszej wioski, dostajemy możliwość (albo inaczej: odkrywamy ją) dołączenia do Doliny. Dolina jest miejscem, gdzie spotkamy innych graczy i wraz z nimi mamy możliwość budowania ogólnodostępnych budowli, odkrywania ich i brania udział w wydarzeniach czasowych. Możemy też wysyłać nadmiar towarów i uzyskiwać za to złoto lub poparcie w Dolinie (co z kolei daje nam dostęp do dodatkowych bonusów).
Gra wydaje się bardzo przyjemna i rozbudowana, pomimo iż wciąż jest rozwijana przez twórców. Jestem wręcz oczarowany przyjemną grafiką i brakiem nachalności, aby, jak to bywa w grach na urządzenia mobilne, wydać pieniądze chociaż raz. Everdale pozwala mi się na chwilę zrelaksować, przez co ciężko się czasem od tego tytułu oderwać. Od razu Was uspokoję: nie da się też od niego uzależnić, bo koniec końców gra wymaga od nas trochę cierpliwości (im bardziej wioska jest zaawansowana, tym dłużej zajmuje odkrywanie nowych rzeczy).
Cóż mogę rzecz… Bardzo mocno polecam i zapraszam do gry! 😉
Crossroads Inn to bardzo ciekawa gra wydana przez studia Kraken Unleashed i Klabater w październiku 2019, w której stajemy się gospodarzami w karczmie i gościmy przybywających tłumnie przedstawicieli różnych klas. To jest oczywiście duży skrót tego, co będziemy robić. Pośród tego wszystkiego przeplata się jednak ciekawa opowieść!
Nasza gra zaczyna się od samouczka ukrytego pod płaszczem fabuły. Nasz wuj Martyn oświadcza nam, że jesteśmy już na tyle duzi, aby w końcu przejąć rodzinny biznes i zostać gospodarzem karczmy. Naszym zadaniem jest urządzenie jej na przyjęcie weselne, w czym oczywiście pomagają nam wsykakujące znienacka podpowiedzi.
Zarządzanie gospodą jest dosyć proste: mamy tryb budowy do powiększania lub budowy nowych pomieszczeń oraz tryb meblowy skąd możemy czerpać wszelkiej maści meble, przedmioty, dekoracje… Oczywiście wiele rzeczy jest zablokowanych, więc aby je odblokować musimy wysłać naszego pracownika na drugi koniec świata, aby móc później kupić jakiś obraz, czy stół.
Tryb budowy okazał się dla mnie potworem bez serca, bo nim nauczyłem się go obsługiwać to każda rozbudowa wiązała się z tym, że jeśli za pierwszym razem nie zbuduję tego dobrze to nie dam rady tego poprawić. Oczywiście gra oferuje taką opcję, ale nie jest ona tak widoczna, jakby byłoby to potrzebne komuś takiemu, jak ja. Jednakże był to główny powód, przez który grę zaczynałem trzy razy, bo za pierwszym razem zbudowałem za małą salę główną i przypadkiem zbudowałem latający pokój (jakimś cudem schody nie chciały przylegać), za drugim razem nie miałem miejsca na pokoje, a za trzecim udało mi się opanować budowanie i kontynuować rozgrywkę do momentu, aż zbankrutowałem. 😀
Na szczęście zapisuję grę co chwilę niczym psychopata, więc nie musiałem zaczynać tak całkiem od nowa!
Wróćmy jednak do naszego zadania: ślub wyprawiłem, przyjęcie pewnie liczyłoby się do udanych, gdyby nie to, że gospoda sobie spłonęła… Oczywiście pomógł jej w tym upeirdliwy szlachcić Rockburry, którego zabolał fakt, iż sprzedawałem alkohol dostarczony przez złodziei, a nie kupiony za niesamowite kwoty u niego. Razem z Martynem udaje się nam ucieć do miejsca zwanego “Crossroads”, gdzie budujemy kolejną karczmę. Wróć, lecimy do banku, zapożyczamy się i dopiero wtedy zaczynamy budowę.
Początki są dla nas trudne, bo musimy oddać pożyczoną kwotę, a jednocześnie wykonywać różne, dziwne zadania. Nasze starania zostają jednak nagrodzone, bo fabuła posuwa się do przodu i dowiadujemy się, że jesteśmy nieślubnym synem króla Owena. I tu sprawa się komplikuje, bo dowiadują się też o tym ludzie związani ze śmiercią naszego ojca, co oznacza kłopoty dla nas.
Kontynuując pracę karczmarza, zacząłem planować przejęcie tronu, a nasi dotychczasowi towarzysze pomagali mi pozyskiwać nowych popleczników gotowych wesprzeć mnie w walce o władzę. Droga do celu jest kręta, pełna strat i wyzwań, ale dosyć zajmująca. Na sam koniec musimy zdobyć poparcie którejś z grup społecznych (szlachta, wieśniacy, bandyci, podróżnicy i mieszczanie), co wiąże się ze skakaniem wokół gości karczmy z tejże właśnie grupy.
Gra zajęła mi trochę czasu, niekiedy wykrzaczyła się zostawiając mnie w lekkim osłupieniu (bo zapis gry robiłem dosyć dawno), ale bawiłem się przy niej przednio. Fabuła jest dobrym aspektem tego tytułu, bo nie raz potrafiła zrobić zwrot o 180 stopni i pobiec w zupełnie innym kierunku niż mógłbym przypuszczać. Wadą (i niekiedy zaletą) były zdecydowanie bugi, ale i one potrafiły rozbawić. Przykładowo zawiesił mi się bard i grał kilka dni zamiast kilka godzin, dzięki czemu zarobiłem masę pieniędzy i mogłem rozbudowywać karczmę. No to było dosyć pomocne, nie powiem. 😛 Ale aby nie straszyć błędami gry dodam tylko, że grałem sporo czasu temu i zdążyło od tamtej pory wyjść sporo poprawek.
Crossroads Inn to tytuł, który mogę polecić każdemu, kto lubi wszelkie symulatory zarządzania. Ta gra jest po prostu definicją tego słowa. Mamy pracowników o różnych “urokach osobistych” (polecam alkoholików, nie będę zdradzał dlaczego :P), profesjach i zdolnościach. Jeśli pracują wytrwale to możemy ich awansować, czy zwiększa się ich wydajność. Karczmę możemy dekorować tematycznie, opierając się na preferencjach którejś z pięciu grup społecznych. Ba, nawet musimy to robić, aby nasi związani z fabułą goście raczyli zatrzymać się na jakiś czas w naszym przybytku (bo przecież w byle czym nie będą mieszkać).
Jeśli macie wolnę chwilę to zachęcam Was do zagrania w tej tytuł. Warto. 😉
GrizzlyGames wydało w kwietniu 2019 grę o nazwie Islanders, która podbiła moje serce swoją prostotą, przyjemną grafiką i niebywałym klimatem. Tutaj nie trzeba być zapalonym graczem, aby docenić ten niesamowicie prosty i zarazem zajmujący tytuł.
Islanders to pozycja, którą sam twórca określa jako “minimalistyczna gra strategiczna”. Rzeczywiście jest niesamowicie minimalistyczna – musimy jedynie wybierać pakiety budynków (rolnicze, mieszkalne, rybackie, ozdobne, itd.) i ustawiać je na niewielkich wyspach zbierając odpowiednią ilość punktów, aby kontynować rozgrywkę do momentu, aż będziemy mogli przenieść się na kolejną wyspę.
Utrudnieniem i jednocześnie ułatwieniem jest fakt, że budynki potrafią przyznawać lub też je odejmować sobie bonusowe punkty, jeśli stoją obok siebie. Gra pokazuje dokładnie punktację nim jeszcze umieścimy budowlę na mapie, więc możemy swobodnie ją przemieścić w dogodne miejsce. Nie wszędzie też możemy budować – nie każdy teren nadaje się np. na umieszczenie farmy, czy kopalni.
Moją ulubioną mapą była taka, gdzie wyspy były niezwykle malutkie, a ja musiałem stawiać wszystko na drewnianych platformach. Było to niezwykle ciekawe podniesienie poprzeczki, bo miejsca było naprawdę mało, a z każdą turą dostawaliśmy tylko jedną platformę.
Przyznam bez bicia, że to najprzyjemniejsza gra w jaką ostatnio grałem. Tutaj nie ma żadnej fabuły, żadnej filozofii – jest tylko potrzeba rozbudowywania wysp i wędrowania dalej. Z każdym poziomem robi się coraz ciężej, a jednocześnie coraz więcej budowli zostaje odblokowanych i możemy stawiać coraz to większe i piękniejsze miasta. Oczywiście pod warunkiem, że starczy nam na nie miejsca.
Potrzebowałem ostatnio wytchnienia, odrobinę prostoty i w grze Islanders ją znalazłem. To miły i spokojny przerywnik między zajęciami, który pozwala naładować baterie zanim wyruszy się w dalszą podróż życia codziennego.
Twoje królestwo, twój zamek, twoi poddani i najeźdźcy, którzy chcą ci to odebrać… Oto Kingdoms and Castles – urocza, prosta, a zarazem zajmująca gra polegająca na rozbudowie i obronie swojego miasta i zamku. Tytuł ten stworzyło i właściwie wciąż tworzy studio Lion Shield, bowiem pozycja ta znajduje się w ramionach tzw. Early Access.
Moje pierwsze królestwo powstało na spokojnych ziemiach – aby nauczyć się mechaniki gry wybrałem opcję bez przeciwników, bo choć odpieranie najazdów nie wiedząc, co się robi, to kusząca opcja, to jednak postawiłem na odrobinę strategii i nauki tego, jak budować swoje państwo. Tak to się robi, politycy!
Wpierw zaczynamy od budowy zamku – w końcu władca włości musi mieć gdzie swój szanowny zad usadowić. Główną ideą gry jest to, że aby budować budowle to trzeba mieć drogę przy miejscu budowy. Także każdą nową budowlę poprzedzała sieć dróg, po których nasi mieszkańcy mogli się poruszać. Potem mogłem spokojnie stawiać domy, aby ludzie mieli gdzie mieszkać oraz studnie, aby nie podpalali się za często. Szybko też zacząłem organizować pożywienie i nakazałem moim ludkom uprawiać rolę, aby mieli co jeść. W końcu głodni mogliby zjeść i mnie!
W niedługim czasie stawały kopalnie, targowiska, domy dla bogatszych, a nawet kościoły oraz pomniki króla i królowej. Znalazł się nawet pomnik małego rogacza, więc i książę Smoczyński wystąpił w grze. 😉
Ulepszyłem drogi do kamiennych i zacząłem inwestować w akwedukty (które akurat do niczego szczególnego mi się nie przydały). W międzyczasie wydobywałem żelazo i ulepszałem narzędzia, przez co moi poddani pracowali wydajniej. Podatki też nakładałem niskie zwiększając je tylko wtedy, kiedy było to niezbędne do dalszego rozwoju i mój lud kochał mnie ponad życie. Tak to się robi, politycy!
Chociaż długo nie grałem (raptem cztery godziny), to bawiłem się przednio! Rozgrywka była banalnie prosta, ale pozwoliła mi zrozumieć jak mam grać, aby się rozwijać. Następną mapę zacznę już z najeźdźcami i – jak się okazało po przejrzeniu listy aktualizacji – z portami i kupcami. Jestem niezmiernie ciekaw, ile wytrzyma moje piekielne państewko, gdy u bram stanie wróg. 😉
Jedyną przykrość, którą sprawił mi Steam to to, że coś się zwiesiło i większość screenshotów się po prostu nie zapisała. Mam nadzieję nadrobić to przy kolejnej mapie, aby pokazać wam stopniowy rozwój mojego królestwa.
A ja tymczasem wracam budować ostoję dla wszystkich istot mniej lub bardziej piekielnych. Trzymajcie za mnie kciuki!