Czas pandemii ma to do siebie, że zdecydowanie za szybko mija czas i człowiek wciąż żyje początkiem roku 2020, a po drodze zdążyła się cyferka dwa razy zmienić. Dobrze jednak, że mamy gry i możemy z codziennego szaleństwa wskoczyć w ten rodzaj szaleństwa, który mają dla nas do zaoferowania deweloperzy.
Jak co roku: oto lista trzech gier, która pozwoliła mi się oderwać od szarej codzienności i naładować wewnętrzne baterie. Tutaj znajdziecie listę wszystkich gier, w jakie przyszło mi zagrać w roku 2021.
Nie mogło tutaj zabraknąć tego tytułu. Po prostu nie mogło. Grę przeszedłem kilka razy, za każdym razem całkowicie oddając się przygodzie, jaką oferowała, gdzie w tej chwili wydaje mi się to naprawdę niesamowite, że jeden tytuł zajął tyle mojego czasu, chociaż wciąż mam go bardzo mało.
W tym tytule stajemy się pierwszym z rodzaju wampirów, przepełnionym żądzą zemsty na naszym “twórcy” – Czarnoksiężniku. Po drodze wykonujemy szereg misji, które bardziej przysparzają nam wrogów niż przyjaciół, odkrywamy wiele tajemnic oraz zatapiamy się w mrocznym humorze twórców gry.
Ten tytuł to moje zdecodowanie 10/10 za fabułę, oldschollowy klimat i łowców wampirów rzucających w nas czosnkiem. Polecam!
Two Point Hospital to bardzo fajny symulator zarządzania szpitalem. Oczywiście wszystko jest zrobione na wesoło, z jajem i sporą dawką zwariowanego humoru. I na całe szczęście jest to tylko gra, bo byłbym teraz sądzony za ludobójstwo! Tak, żywotność pacjentów w moich szpitalach to temat na opowieść. Grunt, że płacili zanim umarli!
Bawiłem się przy tej grze przednio, nawet jeśli w moich rękach był to symulator masowych mordów. Zdecydowanie polecam (w sensie grę, a nie masowe mordy).
10/10 za te wszystkie dziwaczne choroby i jeszcze dziwniejsze sposoby ich leczenia!
Oczywiście na tej liście nie mogło zabraknąć takiej perełki, jaką jest Untitled Goose Game. Nie ma przecież nic przyjemniejszego niż wcielenie się w przeuroczą gęś w celu terroryzowania okolicy. Wszystko po to, aby ukraść kolejny złoty dzwonek. Albo biegać po okolicy z nożem w dziobie. To też jest fajne!
Nie mam pojecia, czym kierowali się twórcy tworząc tą dziwną, ale zajmującą i (o dziwo) relaksującą grę. Mam nadzieję, że nie przestaną i stworzą jeszcze wiele niesamowicie pokręconych pozycji, przy których będzie można odetchnąć od natłoku dnia codziennego.
Kolejne 10/10! Polecam gorąco!
Rok 2021 postanowił kontynuować szaleństwo z 2020. Na szczęście to już za nami! Tylko co nam przyniesie 2022?
Ostatnia wizyta w supermarkecie z azjatyckim jedzeniem sprawiła, że zostałem fanem nugatów. Wybór jest przeogromny: o smaku czarnej herbaty, zielonej herbaty, z żurawiną, mleczne… (i piszę tylko o tych, które miałem okazję dorwać – podejrzewam, że mogą być i inne rodzaje).
Wszystkie są niesamowicie dobre, rozpływają się w ustach i oferują smak przepysznych, prażonych orzechów. Tak bardzo w nich zasmakowałem, że mam ochotę jeść je bez przerwy. Pondato świetnie pasują do kawy i herbaty.
Na zdjęciach jest wersja z zielonej herbaty, ale generalnie to różnią się one tylko kolorem (no i smakiem).
Jeśli natraficie gdzieś na tego typu słodycz to bardzo polecam spróbować. Zdecydowanie warto!
House Flipper to ciekawa i bardzo relaksująca gra, stworzona w 2018 przez Empyrean, Frozen Distric oraz PlayWay S.A. Naszym zadaniem jest remontowanie domów według zleceń, a także kupowanie zaniedbanych, rozpadających się ruder i zamienianie ich w przytulne gniazdka.
Skupmy się wpierw na misjach. W nich mamy określone cele, które musimy osiągnąć, aby ukończyć dane zadanie. Z reguły ogranicza się to na malowaniu ścian, łataniu dziur, generalnym remoncie, dekorowaniu i meblowaniu pomieszczeń. Oczywiście możemy też wyburzać ściany, co jest – o dziwo – bardzo wciągającym aspektem gry. Wciągającym do tego stopnia, że kilka razy nazbyt się rozpędziłem i rozwaliłem o kilka ścian za dużo.
Mamy też możliwość montowania armatury łazienkowej, kaloryferów, klimatyzacji… Przy tego typu rzeczach nie tylko musimy umieścić obiekt, ale też go zamontować: podłączyć kable, rury, poskręcać śrubki, itd. Z początku jest to ciekawe zajęcie, ale w moim przypadku szybko mi się to znudziło. Za dużo było z tym roboty! Na szczęście twórcy wprowadzili system umiejętności i takie składanie można sobie “przyśpieszyć”.
W przypadku remontu domów mamy wolną rękę. Możemy odnowić je tak, jak nam się podoba i wystawić na aukcję. Oczywiście, jeśli lubimy zbierać osiągnięcia (np. na platformie Steam), to można kierować się sugestiami potencjalnych kupujących, aby zrobić dom wedle ich upodobań i zwiększyć szansę na to, że to właśnie oni kupią ten budynek od nas. Muszę jednak przyznać, że to bywa czasem ciężkie, bo pod koniec remontu znaczenie mają już tylko niewielkie detale.
Gra nie posiada skomplikowanych opcji wyboru, dlatego nie musimy się martwić wyborem setki detergentów, aby wyczyścić brud. Wystarczy nam mop i każde zabrudzenie z podłogi, szafek, czy ścian nie jest nam straszne! Szczerze mówiąc to chciałbym mieć takiego mopa, którym pomacham w powietrzu i w domu nagle robi się czysto… Nie jest to jednak koniec “smaczków” z tego tytułu: nasza postać jest w stanie przenieść każdy przedmiot (nawet auto – i za to mamy osiągnięcie na Steamie!), a także odkurzyć rój karaluchów.
House Flipper jest, moim zdaniem, super relaksujący, chociaż bardzo powtarzalny. Zdecydowanie jednak sprawdza się jako odstresowacz, kiedy po prostu chcemy wyłączyć myśli i pomalować cały dom na jakieś fikuśne kolory (a potem przemalować, bo kłuje i w oczy, i w duszę). Albo “skosić” trawę miotaczem ognia. Lub też spalić nadmiar śmieci. Kto co lubi. 😉
Czuję się, jakbym z pół wieku w internecie nie był, a zaglądam tutaj prawie codziennie. Z drugiej strony czasami wolałbym, aby minęło już pół wieku, bo może za te pół wieku trochę się ludzkość ogarnie. Takie moje małe marzenie na chwilę obecną…
Podsumujmy, co działo się u mnie i mojej rodzinki w ostatnim czasie (a zapewniam Was, że działo się sporo). Zaliczyliśmy wyjazd do Londynu. Trochę spadło to na nas jak grom z jasnego nieba, chociaż się tego spodziewaliśmy, ba, nawet to planowaliśmy. Powód wizyty w stolicy: skan smoczego łba. Okazało się, że skan ten, a dokładniej rezonans magnetyczny, był bardzo potrzebny. Są w smoczej głowie niepokojące zmiany, które pediatra zalecił sprawdzić w trybie pilnym. Chociaż patrząc na obecną sytuację z nową odmianą covida to wątpię, że to się wydarzy w najbliższej przyszłości.
Sama podróż była i dobra, i zła. Jadąc do Londynu nie było najgorzej. Nawet Smoczyński dawał radę, chociaż to była jego pierwsza tak długa podróż pociągiem (1 godzina 40 minut około). W samym Londynie trochę się zgubiliśmy w metrze, ale daliśmy radę dotrzeć na czas do szpitala. Powrót za to był istną masakrą. Najpierw czekaliśmy na informację, skąd odjeżdża nasz pociąg. Czekaliśmy tak długo, aż nasz pociąg zniknął z tablicy informacyjnej. W punkcie informacyjnym nikogo nie było, aby zapytać się, co się dzieje. W końcu pojawiła się informacja, skąd odjeżdża nasz pociąg, jak już był trochę spóźniony. Nikomu nie polecam takiego stresu – w szczególności, kiedy musicie targać dziecko po narkozie na rękach.
Sam rezonans przebiegł dosyć gładko. Lekarze i pielęgniarki pomogli nam zapanować nad Smoczyńskim, który w swoim krótkim życiu zdążył znienawidzić szpitale. Dostał leki na uspokojenie, dostał klocki duplo, co chwilę przychodziła do nas kobieta z głosem iście z kreskówek dla dzieci, aby upewnić się, że mały ma wszystko, czego potrzebuje, aby cierpliwie czekać, aż przygotują dla niego sale. Po skanie trafiliśmy do osobnej sali, aby móc być razem we troje. W trakcie czekania podano nam posiłek (podany jak w drogiej restauracji). Generalnie to szpital wspominam bardzo dobrze. Byliśmy jednak prywatnie i było bardzo drogo, więc nie dziwi mnie, że byliśmy traktowani tak dobrze.
Najlepszy moment w szpitalu był, kiedy Smoczyński spał jeszcze po narkozie i nie chciał się obudzić. Przyjechało jedzenie, więc Całość postanowiła sprawdzić, jak bardzo łakomy jest nasz mały Smok. Złapała za frytkę i pomachała nią małemu przed nosem. Wstał od razu. 😂 Myślałem, że się popłaczę ze śmiechu. 😂 No to wyglądało jak z kreskówki!
Przejdźmy jednak dalej, bo mam jeszcze sporo wieści do przekazania.
Nasze akwarium przeszło sztorm. Dwa bezimienne ślimaki odeszły. Były jednak od samego początku tak niemrawe, że spodziewaliśmy się tego. Wraz z nimi odszedł Pan Robak. 😔 Krewetka Modnisia i rozgwiazda też odeszły. Odparowująca woda sprawiła, że sól zebrała się na oświetleniu i po jakimś czasie wpadła z powrotem do wody, przez co drastycznie zmieniło się zasolenie wody. I krewetki, i rozgwiazdy są wrażliwe na najmniejsze zmiany w zasoleniu, więc wiadomo było, co się stanie. 😔 Na dniach odszedł też Zoidberg. Jakaś infekcja zaatakowała jego ogonek, którym trzymał muszlę. Szybko to nastąpiło, bo kilka dni wcześniej zrobiłem mu poniższe zdjęcie, gdzie widać ten ogonek i wygląda on normalnie. Ech… 😔
Nemiak za to przeszedł jakieś załamanie, bo totalnie zdziczał. Nie mieliśmy dla niego czasu, kiedy byliśmy chorzy, więc dostawał od nas tyle uwagi, ile zajmowało nakarmienie go. Widać ryba tak nas pokochała, że potrzebuje naszego towarzystwa każdego dnia. Na szczęście udało się go ucywilizować i już jest dobrze. Staramy się bawić z nim codziennie albo chociaż posiedzieć przy akwarium, aby mógł się popisywać przed nami. Całość stwierdziła, że Nemo musi czuć się bardziej człowiekiem niż rybą, dlatego potrzebuje nas tak bardzo. No cóż, u nas w domu wszyscy są dziwni – nawet rybki. 🤷♂️
Jeden ze ślimaków, a dokładniej to Ślimoń, robi sobie wycieczki na powietrze. Nie wiem, o co mu chodzi, ale jak sama jego nazwa wskazuje (przypominam: połączenie Ślimaka i Gamonia), to nawet się nie zdziwię, jeśli zapomina, że on jest wodnym ślimakiem. No chyba, że one tak mogą? 🤔 Będę musiał poczytać.
Ze studiami idzie mi jako tako. Nie mam czasu się uczyć. Wieczory przesypiam, a w ciągu dnia ciężko się uczyć, kiedy trzeba jeszcze zajmować się dzieckiem, ogarnąć mieszkanie i załatwić milion innych spraw. Mały ma znowu trudności z zasypianiem, więc po prostu padam ze zmęczenia. Pewnie nie byłoby tak najgorzej, gdybym rano wstawał wypoczęty… No, ale cóż. Nie można mieć wszystkiego. 🤷♂️
Mały Smoczyński postanowił nas zaskoczyć i zaczął liczyć. Tak znienacka liczy do 10 po angielsku i do 5 po japońsku. Zważając na fakt, że on ostatni raz oglądał jakikolwiek japoński filmik ponad pół roku temu to wow. Brawo! Cieszy mnie każda próba komunikacji z jego strony, każde słowo, które stara się wypowiedzieć. Moje ulubione słowo wypowiedziane przez niego to “jedzonko”. 😂
W mojej pracy trochę się zmieniło: postanowiłem zmniejszyć ilość godzin, aby mieć więcej czasu dla Mordodrzejki. Trzydniowy tydzień pracy jest całkiem fajnym rozwiązaniem, mały Smok jest szczęśliwy, że spędzam z nim więcej czasu, no i mamy też więcej czasu na załatwienie piętrzących się spraw w naszym życiu. Cieszę się, że dostałem taką możliwość, bo zdjęło to trochę ciężaru z moich barków.
Ze świata gier: Całość odleciała. I to dosłownie. Zakochała się w lataniu, ma kilka symulatorów lotu (Microsoft Flight Simulator, X-Plane 11 i Aerofly FS 2), dokupiła sobie cały osprzęt i lata po różnych mapach. Całości marzy się prawdziwy samolot i licencja pilota. A wszystko przez to, co się dzieje na drogach! Tak ma dość, że woli latać. 😂
Ale generalnie to jest całkiem fajne uczucie, jak grasz na okularach VR. Do momentu, aż ktoś ci “pomoże” zrobić beczkę. 😛 To naprawdę ciekawe zjawisko, kiedy siedzisz tak jak siedziałeś, a żołądek sam wędruje ci do gardła. 😂
Ja za to wpadłem w objęcia Stadii. Była promocja na pada, więc zakupiłem, zacząłem grać i jestem naprawdę zadowolony. Cloud gaming działa u mnie na prędkościach prehistorycznych wręcz (chociaż wydaje mi się, że i dinozaury miały szybszego neta niż ja mam w tej chwili). Gram obecnie w Assassin’s Creed Valhalla, więc (o ile nie wpadnę znowu w studencką depresję) będzie to pierwsza gra na tej platformie, którą zrecenzuję. 😀
Myślę, że streściłem Wam najważniejsze wydarzenia z ostatnich dwóch miesięcy. Jakbym próbował streścić wszystko to wciąż bym to pisał. 🤷♂️ Tak to bywa kiedy ciężko jest być normalnym. 😂
Mam nadzieję, że miło spędzicie najbliższe święta (czy to z powodów religijnych, tradycyjnych, czy po prostu dla samego wypoczynku). Przyda się kilka dni przerwy, aby naładować baterie. Trzymajcie się ciepło! 😉
Hexologic to gra logiczna wydana przez studio MythicOwl na urządzenia mobilne. Naszym zadaniem jest wybranie odpowiedniej ilości “oczek” (od jednego do trzech), aby całkowita suma wynosiła tyle, ile znajduje się w konkretnym rogu heksagonu.
Oczywiście im dalej, tym więcej mamy heksagonów, więcej wymagań i coraz mniej możliwości rozwiązań. Nie oznacza to, że im dalej, tym większa szansa na utknięcie na jakimś poziomie. Twórcy zapewniają, że gra da się przejść, bo jej celem jest nas zrelaksować. I rzeczywiście Hexologic sprawia, że czujemy się odprężeni. Przynajmniej ja się tak czuję, ilekroć mój lekki wysiłek umysłowy zostaje nagrodzony kolejnym poziomem.
Cóż mogę rzecz: polecam każdemu, kto lubi lekkie i niezajmujące gry. Naprawdę przyjemny zabijacz czasu.
Dawno nie było tutaj wpisów z tej serii, więc może mały powrót? 😉
Całość zastanawiała się nad bezproblemową aktualizacją dokumentów dla osób trans.
– A jak sobie wydrapiesz literkę żyletką?
– To masz nieważny paszport…
– Potrzebuję czułości!
– To rób to w swojej strefie komfortu!
– Czy to nasza wina, że on (Smoczyński) ma pojebanych rodziców!?
– Dlaczego Całość? Dlaczego nie Więcej Niż Całość?
– Czyli mówisz, że jest cię więcej niż jeden? 😂
No nie wyrabiam się z aktualizowaniem pseudonimów Całości na blogu! Tym bardziej jak jeszcze chwilę po tym doszły do tego Pierwiastek Z Całości i Do Potęgi Całości! 😂
Całość wybierała się odebrać Smoczyńskiego z przedszkola i bardzo się przed tym broniła.
– Ale to na pewno nasza decyzja? Na pewno muszę? A czy one (opiekunki w przedszkolu) znają nasz adres? *z zawodem w głosie* A, tak, znają, podaliśmy im…
– No to zapisz mnie na… lobotomię!
– No to by ci pomogło na te głupie pomysły…
Całość marudziła na temat swojego wyglądu:
– …to przestań tyle jeść słodyczy!
– Ale ja nie jem tyle słodyczy!
– No a żelki, a drożdżówka…?
– Ustalmy jedną ważną rzecz: żelki się nie liczą, absolutnie nie! A drożdżówka ma minimalne znaczenie, bo była tylko jedna!
– To wysysa jedynie mózg i kasę z portfela.
– …z twojego portfela…
Tło rozmowy: naparzaliśmy się czymś (chyba poduszkami):
– Chcesz mieć przemoc domową? Chcesz? 😂
– A chcesz mieć przewód domowy? Chcesz?
– Co takiego?
– Nie wiem… 😂
– On tu napisał, że miał wypadek.
– Ale przeżył tak?
– No jakby nie przeżył to by nie napisał o tym.
Wybaczcie, że tak krótko, ale Całość wciąż dochodzi do siebie po grypie. 😉
Donut County (Google Play) to jedna z dziwniejszych pozycji, w jakie grałem. Stworzyło ją Annapurna Interactive i cóż mogę rzec… Nawet nie wiem, jaki to jest rodzaj gry. Dlatego po prostu opiszę moje wrażenia, chociaż są one dosyć zmieszane. Jednakże czuję głęboko w sercu, że o to właśnie twórcom chodziło.
Donut County ma fabułę, która opiera się na opowieściach związanych z pewnym szopem o imieniu BK i jego sklepie z pączkami. Jego przyjaciółka i jednocześnie pracowniczka Mira narzeka na hałaśliwego dostawcę, więc nasz dzielny szop wysyła dziurę (taką po prostu poruszającą się dziurę w ziemi), aby wciągała wszystko na swojej drodze, aż stanie się wystarczająco duża, by wciągnąc ptaka na rowerze. I generalnie to jest cały sens naszej rozgrywki: tworzymy dziury, powiększamy je i połykamy mieszkańców miasteczka. Ogólnie rzecz biorąc BK nazywa to “dostarczeniem pączka” (chociaż dla mnie wygląda to na dostarczenie samej dziury z pączka).
Oczywiście im dalej, tym zabawniej, dziwniej i dziurawiej. Poziom trudności nam wzrasta, nasza dziura zostaje wyposażona w katapultę, więc niektóre rzeczy możemy wyrzucić z powrotem. Robimy to jednak tylko po to, aby zepnąć inne przedmioty i powiększyć nasz żarłoczny otwór (wiem, jak to brzmi).
Wszystko ma jednak swój sens: za tym wszystkim stoją szopy, które pozbywszy się mieszkańców Donut County, zajęły miasteczko dla siebie i zaczęły delektować się ich śmieciami. Nasi bohaterowie postanawiają jednak uciec (tworząc nowe dziury) i zmierzyć się ze Śmieciowym Królem (Trash King – w skrócie TK), aby cały ten sajgon odwrócić. Oczywiście królewski szop nie ma zamiaru poddawać się bez walki, więc wypuszczamy kolejne dziury, aby zniszczyć jego królestwo.
Gra jest bardzo nietypowa. Powiedziałbym nawet, że zostawia cię z poczuciem stratowania przez los. Jest naprawdę dziwnie, ale to sprawia, że grasz dalej, aż do samego końca. Przyznam, że jest to całkiem fajna i przyjemna pozycja, chociaż naprawdę dziwna. Tak, jej dziwność trzeba zdecydowanie podkreślić. 😉
Donut County bardzo mi się podobało. Do tego stopnia, że przeszedłem cała grę przy pierwszym podejściu. Tutaj chyba mogę napisać o jedynej wadzie, jaką zauważyłem: gra jest niestety krótka. Ale może to i lepiej? Mniejszy uszczerbek na zdrowiu psychicznym.
Niedawno świętowałen kolejne urodziny (chociaż nie wiem, co tu świętować, kolejny rok minął, a ja nawet nie wiem, co się do końca z nim stało). Jako typowy gracz zaopatrzyłem się w multum gier, na które miałem chrapkę już od jakiegoś czasu. Między innymi dorwałem Divinity: Original Sin 2, Age of Empires II: Definitive Edition i Hades. Najbardziej cieszę się z Age of Empires II, bo to jednak gra mojej młodości i mam do niej spory sentyment. 😀 Plus moich urodzin jest na pewno taki, że data zbiega się z promocjami halloweenowymi. 😉
Przyznam, że to był (i wciąż jest) zwariowany rok. Niby dostarczył nam sporo wrażeń, ale nie chciałbym go powtarzać. Z miłą chęcią postawiłbym już kropkę przy roku 2021 i wszedł w 2022 z nadzieją, że będzie lepszy, a nie gorszy. Prawda jest niestety taka, że 2022 też będzie kolejnym emocjonalnym rollercoasterem, bo ekipa zapewniająca nam rozstrój psychiczny nie wymeldowała się jeszcze z życia publicznego. Staram się być jednak pozytywnej myśli, bo kiedy to wszystko się skończy, musimy mieć siłę odbudować świat dla przyszłych pokoleń.
Zgodnie z tradycją przyjrzę się mojej liście postanowień i zaktualizuję ją na przyszły rok. 😉
Nauka prowadzenia samochodu. Zdałem teorię, mam już ustalony termin na praktyczny. W tej kwestii wystarczy już chyba tylko trzymać kciuki, abym w przyszłym roku mógł tą pozycję wykreślić z tej listy.
Ukończenie studiów. Jestem na ostatnim roku licencjatu. Jest dobrze! Jeszcze kilka miesięcy temu martwiłem się, że oblałem drugi rok, ale jakimś magicznym cudem zdałem. 😀 Mam nadzieję, żę w tym roku uda mi się lepiej podejść do tematu i dokładniej przygotować do egzaminów. Albo liczyć na kolejny cud, że przetrwam. 😉
Dodawanie regularnie filmików. W tej kwestii na razie brak jakichkolwiek zmian – nie mam chwilowo na to czasu, ale mam nadzieję, że uda mi się to zmienić. 😉 Mam pewne plany, ale na ten moment są one awykonalne.
Regularnie pisać na blogu. W tej kwestii staram się bardzo mocno i chociaż bywało w moim życiu pod górkę, to jakoś trzymam się tej regularności. 😉
Zabrać Smoczyńskiego do Polski, aby zobaczył polską jesień i zimę. Wciąż czekamy na koniec pandemii i koniec emocjonalnego rollercoasteru, który serwują nam rządzący. Chociaż i moja matka sprawia, że nie śpieszy nam się do ojczyzny…
Zachomikować trochę zdrowia dla rodzinki. Staramy się, ale jeśli ludzie mają na siebie wywalone, to bywa ciężko. Właśnie przechodzimy grypę. 🤷♂️
Wspierać swoją rodzinkę, być dla siebie najlepszymi przyjaciółmi. Póki co dajemy radę – jeszcze się nie pozabijaliśmy, więc jest dobrze. 😂
Na koniec chciałbym podziękować wszystkim za życzenia. Wszystkim, poza Całością, bo dalej się upiera, że moje urodziny to jakiś prank (też się tak czuję czasami!). 😉 Dzięki wielkie! 🙂 Widzimy się w grach!
Grając w poprzednią część nie sądziłem nigdy, że do tej gry wrócę. Nie dlatego, że gra jest nieciekawa. Po prostu nie spodziewałem się kolejnej części. A ona spadła na mnie jak grom z jasnego nieba i po prostu nie mogłem sobie odmówić kolejnej próby połamania palców.
Cook, serve, delicious! 3!! to niezwykły symulator restauracji stworzony przez Vertigo Gaming Inc. i wydany w październiku 2020. Tak jak w poprzedniej części naszym zadaniem jest, naciskając odpowiednie przyciski na klawiaturze lub klikając w odpowiednie okienka, przygotować wymagane posiłki. Oczywiście im dalej uda nam się dojść, tym bardziej palcołamliwe jest to zadanie.
W trzeciej części mamy jednak ciekawe tło do naszej szalonej rozgrywki. Jest rok 2041, trwa wojna, a restauracje i fastfoody przeżywają prawdziwy rozkwit. Najpopularniejsza restauracja Cook, serve, delicious zostaje zrównana z ziemią w chwili wprowadzenia nas do gry. Na to całe gruzowisko przyjeżdżają dwa roboty, a dokładniej robotki Whisk i Cleaver, które odnajdują szefa kuchni wyżej wymienionej restauracji, czyli mówić prościej: znajdują nas!
Oczywiście jedna z robotek to nasza wielka fanka, przekonuje drugą robotkę do przerobienia ich ciężarówki na mobilną restaurację i oddania jej naszej skromnej osobie, aby we trójkę ruszyć podbijać serca oraz żołądki ludzi. Dla mnie oznacza to jedynie łamanie sobie palców, aby wyrobić się z zawrotnym tempem gry!
Jak już wyżej wspomniałem, dania przygotowuje się naciskając na przyciski na klawiaturze odpowiadające danym składnikom posiłku lub klikając na nie myszą. Wydaje się proste, ale pod presją czasu nawet przy oddychaniu można się pomylić. Każdego dnia możemy stworzyć własne menu dzięki multum pięknie narysowanych i opisanych posiłków. Jedynym warunkiem jest to, aby punktacja naszego menu zgadzała się z wymaganiami danego poziomu. Dania cieszą się wszak innym zainteresowaniem i otrzymują inną ilość punktów na różnych przystankach naszej szalonej, restauracyjnej przygody.
Poziomy składają się z 3-4 przystanków, podczas których mamy 2-3 spokojne poziomy i jeden pośpieszny. Póki co różnicę odczułem jedynie w tym, że zmienia się muzyczka ze spokojnej na mniej spokojną, a wielki czerwononiebieski napis oznaja mi, że powinienem się przygotować na Mordor. Podejrzewam, że nie narzekam na ten pośpieszny poziom tylko dlatego, że wciąż jestem stosunkowo na samym początku gry i jeszcze nie dotarłem do tego “piekła właściwego”. 😉
Poza tym gra oferuje możliwość ulepszania naszej ciężarówki, aby grało nam się łatwiej (a odkryłem to pisząc tą recenzję!). Możemy też upiększyć nasz pojazd różnymi nalepkami i odzobami.
Cook, serve, delicious! 3?! to ten rodzaj gry, który jest fajny, ale jednocześnie potrafi wkurzyć. Nie świadczy to jedak źle o tym tytulu – wręcz przeciwnie – pokazuje to, że tutaj trzeba się postarać. Chociaż chyba twórcy wzięli pod uwagę takich biednych graczy o słabych nerwach jak ja i dodali tryb “chill”, gdzie (podobno) jest trochę łatwiej. Ściąga to z nas presję czasu, ale zablokowuje niektóre poziomy, bo nie jesteśmy w stanie zdobywać złotych medali.
Moja ocena jest prosta: jeśli lubicie ten rodzaj gier to zapraszam do spróbowania! Miłego łamania palców! 😉
Nawiązując do zeszłorocznej notki, Halloween się odbyło, bo potwory trzymały dystans i higienę. W tym roku zdjęto obostrzenia i strzygi leżą chore, wilkołaki czekają na wyniki, a wiedźmy kaszlą na prawo i lewo. A na ulicach pustki!