Interpersonalnie

#079. Mad Max – rzeczy nieprzewidziane

Postanowiłem – z racji faktu, że czasu mam ostatnio niewiele – przejrzeć screenshot’y, które aktywnie i z chęcią robię podczas grania, aby wybrać kilka, które opisują świat gier z innej strony. Ze strony błędów, zdarzeń losowych, czy po prostu śmiesznych sytuacji.

Na pierwszy ogień idzie Mad Max.

234140_20161030224339_1

Ci ślicznie ubrani panowie zawsze biegają jak z osą w tyłku i wydają dźwięki jak Smoczyński. Strój mnie po prostu powalił (tego pana zresztą też).

Zbieranie wody w kibelku. Dosyć częsty motyw w grach surwiwalowych. Także jeśli gracie w ten typ gry, a nie wiecie, co robić, lećcie do kibelka. Kibelek pomoże, kibelek radzi, kibelek nigdy was nie zdradzi!

234140_20161104213554_1

Jedno z moich ulubionych: kij z tego, że masz kolce na samochodzie, oni i tak będą skakać na maskę i fruwać w taki sposób, jak pan powyżej. Normalnie jakbym zawiesił chorągiewkę.

234140_20161116183251_1

Mad Max i jego super siła. Cios wydłużył temu panu szyję.

A to mój osobisty faworyt, który powinien dostać nagrodę najlepszego screen’a roku.

234140_20161104214000_1

Próbowałem tą miłą, aczkolwiek spragnioną, panią napoić i niestety uderzył w nas samochód.

234140_20161104214135_1

Biedna pani umarła, ale nie tak bardzo, by zapomnieć o pragnieniu. Niestety pić już nie chciała, pomimo iż biegałem jak opętany, by ją napoić.

Mam nadzieję, że ta skromna galeria przypadła wam do gustu i niektórym poprawiła humor. Obiecuję, że będę się starał psuć grę, aby mieć takich jak najwięcej. 😉

Mefisto

#079. Mad Max – rzeczy nieprzewidziane Read More »

#078. Z życia urzędnika cz.3

Zważając na fakt, że poprzednie wpisy tego typu się podobały, postanowiłem napisać kolejny. Będzie on poświęcony o mojej pomyłce, która stałą się już prawdziwą legendą w moim dziale. Stało się to podczas moich, nazwijmy to, “praktyk”. Taka praktyka w Anglii wygląda w ten sposób, że ta osoba uczy się w szkole jeden dzień podstaw biznesowych/księgowych, angielskiego, matematyki oraz “informatyki z gatunku biurowej”… Oczywiście są jeszcze inne praktyki, ale mój dział oferuje tylko te biznesowe i księgowe. Przez resztę dni pracuje w biurze, a raz na około miesiąc ma wizytację ze szkoły, gdzie osoba wizytująca ocenia, czy dany praktykant spełnia kryteria szkolne do zaliczenia przedmiotów (przykładowo: rozmowa z klientami przez telefon, tworzenie raportów, pisanie listów – zależy od tego, jakie jest zagadnienie).

Dla zainteresowanych: takie coś nazywa się apprenticeship i pozwala zdobyć zarówno kwalifikacje, doświadczenie, jak i wykształcenie. Musisz mieć minimalnie 16 lat, aby się kwalifikować oraz musisz być w stanie pogodzić się, że w pierwszym roku będziesz zarabiać minimalną, która jest obecnie równa £3.50 za godzinę. W drugim roku z reguły dostaje się minimalną dla swojego wieku. Wyjątkiem jest, kiedy pracodawca zechce zapłacić Ci więcej lub kiedy jest to Twój kolejny apprenticeship. W pierwszym roku dostajemy mniej na godzinę, bowiem pracodawca z reguły opłaca naszą edukację.

Jako żółtodziub troszkę bardziej opierzony, co oznacza, że trochę doświadczenia miałem, odebrałem dwa telefony pod rząd. Pierwszy dotyczył restartu zasiłku, a drugi śmierci zasiłkobiorcy. Oba telefony dotyczyły osób, które nazywały się podobnie – przykładowo John Smith i John Smithies. Jeszcze mieli bardzo podobne adresy zaczynające się od tego samego numeru.

Generalnie moją pracę wykonałem dobrze poza jednym małym, ale istotnym szczegółem. List z kondolencjami wysłałem do złej osoby. Wszystkie dane się zgadzały, więc nie złamałem Data Protection Act (ustawa o ochronie danych osobowych), ale zło popełniłem – zakręciłem i – jak mi się wydawało – zestresowałem pana Johna Smitha.

Wziąłem odpowiedzialność za błąd – wystosowałem pismo z przeprosinami i pilnowałem się, jak mogłem, aby takiej gafy nie popełnić już nigdy więcej.

Kilka lat później miałem okazję porozmawiać z tym człowiekiem przez telefon – powód ten sam: restart zasiłku. Poznał mój głos i zapytał się o sytuację z listem. Ja, zestresowany, potwierdziłem i przeprosiłem za jego stres w związku z tą sytuacją. I wiecie co? On się zaśmiał i powiedział, że musi mi podziękować.

Pomimo iż siedziałem to wewnętrznie usiadłem jeszcze raz. Mózg mi się zatrzymał i zaczął przypiekać. Poważnie. Ja popełniam karygodną głupotę, a ten facet mi za to dziękuje? W głowie mi się to nie zmieściło do tego stopnia, że wypływało ze mnie każdym możliwym otworem w głowie. A pan Smith zaczął tłumaczyć.

Powiedział, że go to bardziej rozbawiło niż zestresowało. “Każdemu może się zdarzyć.” Wyznał mi jednak, że ten list dał mu do myślenia i skłonił go, aby się przebadać, bo zdrowie miał już nie takie, jak trzeba. Okazało się, że był chory – na szczęście diagnoza była postawiona szybko i leczenie rozwiązało problem w niedługim czasie. Spytał się, czy nie mam jakiś paranormalnych zdolności w związku z tym, że wiedziałem, jaka mogła czekać go przyszłość, a na to mogłem jedynie odpowiedzieć, zę paranornalne są moje wpadki.

Podziękował mi raz jeszcze, bo gdyby nie ten głupi list, jego życie byłoby teraz o wiele cięższe. Chociaż wciąż źle czuję się z powodu tej sytuacji, to trochę mi lżej myśląc, że moja pomyłka mogła mu pomóc.

Jakby nie patrzeć, niektóre błędy są przydatne.

Mefisto

#078. Z życia urzędnika cz.3 Read More »

#077. Divinity: Dragon Commander

243950_20161118011030_1

Do tego tytułu przymierzałem się już od jakiegoś czasu. Serię Divinity lubię za kilka gier, które mnie pochłonęły bez reszty, ale ta gra to po prostu majstersztyk satyry ze strony Larian Studios. Wydana w sierpniu 2013 gra nabija się z polityki w tak okrutny sposób, że nawet sami politycy nie zrobią tego lepiej. Dodatkowo mamy elementy strategii, które pomagają opanować nam bezmyślne salwy śmiechu.

Mam nadzieję, że jesteście gotowi.

Grę odkryłem pod koniec 2015 roku i od razu postanowiłem stać się jej posiadaczem. Jak większość graczy skusiło mnie magiczne: “zostań smoczym rycerzem”. No dobra – to mnie nie skusiło. Zaintrygował mnie fakt, że nasz smok ma jetpack. Tak, dobrze czytacie. Smok z jetpackiem.

243950_20161118010831_1

Zacznijmy jednak od początku.

W krainie zwanej Rivellon panował pokój zbudowany dzięki wspólnym staraniom Sigurda I, Architekta i maga Maxosa. Niestety trójka została podzielona za sprawą przepięknej kobiety – smoczycy jak się okazało – która jednak wybrała Sigurda. Spowodowało to spięcie między przyjaciółmi, ale spór został poniekąd złagodzony. Dorobiła się z nim dziecka (bohetara, którym gramy) oraz doczekała się śmierci z rąk Architekta, który otruł ją w przypływie złości i zazdrości.

Sigurd, mający wtedy trójkę innych dzieci, popadł w nędzę z rozpaczy, więc jego potomkowie, korzystając z jego słabości, zamordowali go i zaczęli wojnę o tron. Maxos, widząc, że Rivellon znowu ginie pod ciałami ofiar, wzywa nas na pomoc, aby zakończyć tę bezsensowną waśń.

Tutaj zaczyna się komedia w dosłownie trzech aktach. Akt pierwszy polega na podbiciu kilku krainek jako start dla naszej wyprawy. Akt drugi wymaga od nas walki z naszym rodzeństwem. Akt trzeci również wymaga potyczkowania się, jednakże zdradziłbym zbyt wiele, gdybym napisał z kim.

243950_20161118011106_1

Jako nowy Imperator, mamy wsparcie od Elfów, Nieumarłych, Krasnoludów, Jaszczurek (Reptilianów?) i Impów. Mamy też ich przedstawicieli – wybranych urzędników/polityków, którzy będą nam zawracać głowę swoimi ciekawymi pomysłami. Wszystko dzięki Maxosowi. Jako, że mamy wojnę, otrzymujemy też wsparcie czterech najlepszych generałów, którzy również nie pozwolą nam się nudzić. Dodatkowo otrzymujemy sterowiec, który zasilany jest przez demona.

Klasyfikując naszych szacownych polityków:

243950_20161118014433_1

Yorrick – szacowny Nieumarły i ich (nie)pokorny przedstawiciel. Nieumarli są (fanatycznie) religijni, więc dyskutując z nim można się przygotować na kary boskie i niechęć Siedmiu (bogów) do nas, jeśli nie robimy, jak nam stare kości rozkazują. Nie mówiąc już o okazjonalnym paleniu “heretycznych” rzeczy. Jak się domyślacie, współczynnik szczęścia w moim przypadku wbił się głęboko w ziemię i powoli docierał do Rowu Mariańskiego.

Falstaff Silvervein – reprezentant Krasnoludów. Zdecydowany kapitalista. Prawdopodobnie babcię by sprzedał, gdyby zaoferowano mu dobrą cenę. Zgadzanie się na jego pomysły może przynieść korzyści majątkowe, ale niekoniecznie zadowolenie naszych popleczników.

243950_20161118014617_1

Trinculo Shortfuse – Syn Trunculo Evenshorterfuse (to trzeba podkreślić). Imp. Aby zadowolić Impy wystarczy pozwolić im coś wysadzić. Bardzo proste w obsłudze stworzenia. W zamian dają nam zaawansowaną technologię wraz z katastrofą ekologiczną w gratisie.

Prospera – opanowana i zimnokriwsta przedstawicielka Jaszczurów. Chyba najsensowniejsza z polityków. Zawsze stara się sensownie argumentować swoje racje oraz próbuje nasze imperium zamienić w republikę. Jej decyzje są dosyć precyzyjne, bo np. rozumie prawa pracowników, ale ma świadomość, że wojna jest ciężkim okresem i niektóre decyzje muszą zostać przełożone na później.

243950_20161118141627_1

Oberon – reprezentant elfów. Jego zachowanie kojarzy mi się ze środowiskami eko, ma dosyć mocno “lewicowe” poglądy i notorycznie doprowadza Yorricka do szału (co akurat mnie bawiło).

Pora teraz na generałów:

243950_20161118011315_1

Henry – taki typowy mięśniak, któremu musisz zaimponować, aby cię polubił. Wystarczy mu trochę alkoholu, aby jęczeć o swojej straconej ręce, czy oku. Generalnie rzecz biorąc typ, którego ego przewyższa inteligencję, ale koniec końców potrafi być miłym typem.

243950_20161118011434_1

Edmund – inteligent. Bardzo zadufany w sobie. Niezbyt lubi się z Henrym przez co wysyłanie ich gdzieś razem spotyka się z protestem obojga. Odnosi się do nas z wyższością, ale też potrafi mieć dobre strony, kiedy się go lepiej pozna.

243950_20161118013307_1

Scarlett – moja ulubiona generał: wesoła, energiczna, lubi mnie mimo wszystko, nie narzeka na wypłatę. Jeśli odpowiednio rozegra się niektóre polityczne wybory, a my będziemy z nią kumplami, wyzna nam swój sekret. Nie powiem jaki!

243950_20161118013337_1

Catherine – kobieta generał, która pała niechęcią do mężczyzn, w tym też do nas (w jednej z rozmów sugerowała powieszenie nas na czele z degeneratami). Dąży do równych praw między kobietami i mężczyznami (co – znowu – doprowadza Yorricka do szału). Da się jednak zmienić jej zdanie o nas, jeśli podejmiemy odpowiednie decyzje.

W grze mamy też księżniczki, które musimy poślubić (chyba musimy – nie wiem, bo mnie zmuszono).

243950_20161118024736_1
Mina Yorricka mówi sama za siebie. “Wybierz mnie, wybierz mnie!” Chyba bardzo chciał zostać moją księżniczką 😉

Można wdać się z nimi w interakcję, doradzać im, a nawet złożyć w ofierze demonowi w zamian za różnej maści pomoce. Szczerze mówiąc – nie wiedzieć czemu – skojarzyło mi się to z Simsami. Nie będę się jednak rozpisywać na temat każdej, bo musiałbym napisać o tym książkę.  Jedynie księżniczka impów jest warta wspomnienia, a dokładniej artykułu w gazecie.

243950_20161118025110_1

Co do samej gazety to jest to ona tylko po to, aby się z nas srogo nabijać.

Naszym zadaniem w grze, poza ciężkimi i skomplikowanymi wyborami politycznymi (między innymi popieranie lub zakazanie małżeństw jednopłciowych, inwestowanie w technologię impów pokroju “połów ryb przy użyciu bomb”, cenzura gazety, która – kolokwialnie mówiąc – robi sobie z nas jaja, pozwolenie kobietom na bycie oficerami, itd.), jest również walczenie z naszym przeciwnikiem na froncie. Możemy to robić za pomocą naszych żołnierzy, a możemy też wspierać nasze jednostki w smoczej formie. Mi osobiście pasowało rozwalanie wszystkiego jako smok (pozdrawiam wszystkie zaprzyjaźnione smoki ;)), uciekanie kawałek od przeciwnika, aby odnowić życie i powrót do masakry.

243950_20161118132750_1

Na pokładzie mamy też Grumio – impa, który dba o rozwijanie naszych jednostek i ulepszanie ich, przez co nasze potyczki stają się prostsze (do momentu, aż wróg również zainwestuje w to samo ulepszenie). O rozwój smoka dba mag Maxos, który pomaga nam zyskiwać nowe umiejętności. Jak się domyślacie – częściej bywałem u Maxosa, bo dużo prościej było uskuteczniać smokoarmagedon niż zastanawiać się nad strategią walki.

243950_20161118011533_1

Dragon Commander to gra pełna wyborów, które przeradzają powagę sytuacji w parodię godną naszych czasów. Bawiłem się przy tym tytule przednio, bowiem gra delikatnie poruszała stereotypy w niemal niekrzywdzący dla nikogo sposób. No – może poza złożonymi w ofierze księżniczkami.

Zdecydowanie polecam!

Mefisto

#077. Divinity: Dragon Commander Read More »

#076. Trzeba zdrowia, aby chorować

Z racji stanu zdrowia mojej połówki, poszliśmy ostatnio do lekarza, aby zrobić wymagane badania krwi. Szanowna pani recepcjonistka wybrała termin, skonsultowała to z połowicą i zarejestrowała ją zgodnie z ich procedurami. Brzmi banalnie? Otóż nie.

Jak się okazało, badanie krwi zostało zarejestrowane na kogoś innego. Na szczęście udało się to załatwić (tzn. zarejestrować moją połówkę, bo odrejestrować kogoś nie można, nawet jeśli to pomyłka). Pozdrawiam pana Martina, który – co jest bardzo prawdopodobne – dostał sms odnośnie wizyty. Życzę mu powodzenia w dociekaniu, co się stało, bo jestem przekonany, że nie będzie to proste.

Inna sprawa, że próbowałem umówić Smoczyńskiego na jego pierwszy zdrowotny przegląd. Prawie mi się nie udało. Ta sama, jakże ogarnięta, recepcjonistka wykłócała się, że nie może dziecko moje być zarejestrowane w przychodni z powodu adresu (bo za daleko), a mnie poinformowała, że wyrzucono mnie z przychodni w październiku, bo mieszkam za daleko ich rejonu (co jest bujdą, bo w 2015 znieśli tzw. “rejony”). Próbując dociec, o co chodzi z tym wyrzuceniem mnie z przychodni, udało mi się ustalić, że była to sytuacja z paźniernika, ale PIĘĆ lat temu. Wtedy rzeczywiście mieszkałem poza rejonem i było to przed reformą z 2015.

Po piętnastominutowej kłótni, recepcjonistka poszła do koleżanki zapytać się, co ma biedna zrobić i w niecałe pięć minut miałem już umówioną wizytę dla Smoczyńskiego. Bo jednak załatwiając wszystko w zeszłym tygodniu, wypytałem dokładnie, czy można zostać w przychodni z racji faktu, że cała nasza rodzinka ma “trudną historię medyczną” i przeniesienie mogłoby utrudnić nam leczenie.

Czy muszę mówić, że moja połowa, której adres zamieszkania zmienił lekarz w systemie, nie musi użerać się z tak idiotycznym problemem?

Przestaję się dziwić, że ta przychodnia tak ochoczo wypisuje antydepresanty. Na trzeźwo się nie da tam nic załatwić.

Mefisto

#076. Trzeba zdrowia, aby chorować Read More »

#075. Beholder

Screenshot

Beholder. Gra, w której zmuszeni jesteśmy do podejmowania decyzji – dobrych lub złych. Niekiedy decyzje podejmowane są za nas, a my możemy jedynie podążać za ustalonym już harmonogramem wydarzeń.

Gra została stworzona przez Warm Lamp Games i wypuszczona na platformę Steam dziewiątego listopada 2016. Muszę to przyznać z ręką na sercu, że gra urzekła mnie swoją niebanalnością, dziwnością, jak i ułudnym poczuciem władzy. Wszakże to my możemy donieść na kogoś i pozbyć się go z grona naszych lokatorów. To my poniesiemy konsekwencje złego wyboru.

#075. Beholder Read More »

#074. Życie z Nowym Życiem

Chciałbym od razu przeprosić wszystkich moich bliskich i znajomych, którzy czytają mojego bloga, a których ja trochę ostatnio zaniedbałem. Nowe Życie, zwane też Smoczkiem (bo dźwięki smokopodobne wydaje) oraz Gremlinem (nie karmić po północy!) pochłonęło mnie doszczętnie. Wiadomo, dzieci to wysiłek, ale moje to szczególnie lubi się siłować. Dziwię się sobie, że udaje mi się po nocach zrobić tak prozaiczną rzecz jak napisanie notki.

Mój ostatni miesiąc – jak się pewnie domyślacie – był dosyć ekscentryczny, wesoły, ale i męczący. Poczynając od samego porodu, który zaczął się jak w filmach – nagle, niespodziewanie, postępując szybko. Tylko krzyków i jęków z naszej strony zabrakło. Musieliśmy się uprzeć, aby nas przyjęli do szpitala, bo położne były zdania, że lepiej będzie nam poczekać w domu. Gdybyśmy posłuchali, nasze dziecko urodziłoby się w domu, nie w szpitalu, bo po dotarciu do szpitala okazało się, że jesteśmy już w połowie drogi. Smoczyńskiemu śpieszyło się na świat do tego stopnia, że pojawił się po około jednej trzeciej doby od pierwszych skurczy w domu, dokładnie zaraz po tym jak zadzwonił budzik w moim telefonie. Wejście Smoka w pełnej krasie.

Normalnie ludzi wypuszczają po sześciu godzinach od porodu – nam kazano czekać dwanaście. Dwanaście przedłużyło się do półtorej doby. Dlaczego? Bo w sali, w której nas ulokowano, było tak ciepło i duszno, że wszyscy troje zgodnie odpadaliśmy powoli i każde z nas oddychało z trudem. Wypuścili nas dopiero po tym, jak posiedzieliśmy w klimatyzowanej poczekalni i – dosłownie – ochłonęliśmy. Nie tylko zresztą my. Powiększyło to naszą i tak dużą awersję do szpitali.

Wycieńczeni dwoma nieprzespanymi nocami uciekliśmy do domu i wszyscy troje wtuliliśmy się w siebie, aby odpocząć. Najwspanialsze uczucie na świecie – wyspać się przy noworodku. 😉

Pisałem, że się przeprowadziliśmy? No to przeprowadzamy się znowu. Było to postanowione od dawien dawna, a kontrakt na nowe mieszkanie podpisaliśmy dzień przed porodem. Wszyscy troje zgodnie potrzebowaliśmy przestrzeni i spokoju, więc wynieśliśmy się za miasto na wieś. Teraz przyzwyczajamy się do ciszy – po raz pierwszy od dłuższego czasu. Czuję się w końcu jak w domu – nawet nasz samochód ma swój osobisty kąt i w końcu mogę go parkować w zasięgu wzroku.

Muszę jeszcze tylko wywalczyć przeniesienie internetu, bo wychodzi na to, że BT pragnie mieć o sobie całą notkę w postaci tyrady, dlaczego nie poleciłbym ich najgorszemu wrogowi.

Cóż mogę jeszcze rzec? Jestem piekielnie zajęty i zmęczony, ale i diabelnie szczęśliwy, bo mam przy sobie najważniejsze dla mnie osoby. Każdy dzień jest na swój sposób szczególny właśnie z tego powodu. 🙂

Mefisto

#074. Życie z Nowym Życiem Read More »

#073. Chwila

Nie było mnie chwilę. Dosłownie chwilę, bo choć minęło wiele dni, ja mam wrażenie, że upłynęła ta jedyna nieszczęsna chwila. Godziny zlały się w jeden ciąg wspomnień, wrażeń i przeżyć, jak gdyby czas wyszedł zza wszelkie znane nam ramy zdrowego rozsądku. Tak, jakby można było zdjąć ubranie i rozpłynąć się w powietrzu, bowiem właśnie to ubranie sprawiało, że istniało się w tym świecie.

Grzmiało jak jasna cholera, pierwszy raz od dawna, bowiem nawet niebo przepowiadało to, co miało się wydarzyć. Każdy cal mojego ciała czuł to, drżał w niepokoju, podnieceniu, zatroskaniu i niecierpliwości. Powietrze przesiąknęło zapachem oczekiwania, a my trwaliśmy przy sobie godzina po godzinie, nieświadomi ile ich już upłynęło.

Czas leciał przed siebie, a my zawiśliśmy właśnie w tym momencie, w tej jednej chwili, podczas bóli i potów, i tego piekielnego oczekiwania w niecierpliwości. Przysiągłbym, że coś wewnątrz mojej głowy podpowiadało, że tak wygląda wieczność – w oczekiwaniu, zawieszeniu i niepewności.

Aż w końcu coś przerwało zaklęcie nieskończoności i znów wpadliśmy w ramiona czasu, który porwał nas w głąb siebie. Rzucani w odmętach godzin, dotrwaliśmy tej chwili, gdzie w naszych rękach złożone zostało nowe życie. Serce waliło mi tak mocno z podniecenia, że mało nie wyrwało się poza klatkę piersiową. A to małe serduszko wtórowało równie ochoczo! Po prostu w jednej chwili z nicości pojawiło się to maleństwo i zostało z nami.

Będę się pojawiał na blogu, ale może być mnie zdecydowanie mniej tutaj. Nie wińcie mnie za to – mam nowe życie do przeprowadzenia przez świat.

Mefisto

#073. Chwila Read More »

#072. Doktor śmierć

Jestem młody i nie myślę sporo o śmierci. To – wydawałoby się – dość odległy temat. W końcu ledwo wyszedłem z wieku nastoletniego i powoli wkraczam w dorosłość. Za wcześnie, aby myśleć o takich rzeczach. Mam tyle błędów do popełnienia, tyle trosk i radości do przeżycia. Jednym słowem – wszystko przede mną. Ilu z nas tak myśli?

A jednak ona jest i czai się za rogiem, czekając, aż nadarzy się moment, by zaatakować.

Przeprowadzka dla mnie i mojej połowy zaczęła się nieprzyjemnie.

Nie raz już pisałem o angielskiej służbie zdrowia i jej podejściu do tego, co człowiek ma najcenniejsze – do życia. Odnoszę wrażenie, że człowiek młody nie ma prawa chorować. No może co najwyżej na depresję, aby można było zarabiać na antydepresantach. Człowiek płaci spore podatki, idzie do lekarza, kiedy jest chory i doktor, poprzez magiczny rentgen w oczach mówi, że nic ci nie jest, że trzeba poczekać i samo przejdzie. Nie przechodzi? Weź paracetamol i poczekaj jeszcze. Po którymś błędnym kole człowiek idzie prywatnie i okazuje się, że czekanie pogorszyło sprawę, że proste badanie ujawniłoby winowację – przeczynę choroby i sposób walki z nią. A tak to trzeba na okrętkę, potrzeba mocniejszych leków, a niekiedy i siły wyższej, aby się z problemu wyzwolić. Nagle prosty problem okazuje się ciężki do zwalczenia, bo czas zrobił swoje, a i medyczna biurokracja ociera się o “Dwanaście Prac Asteriksa”.

Co na to publiczna służba zdrowia? “A może by tak dać temu jeszcze dwa tygodnie i pięć paczek paracetamolu”…

Po kolei. Moja połówka jest bardzo dobrym kierowcą, a jednak tego dnia udało się stuknąć lampę. Na szczęście tylko stuknąć i została tylko rysa oraz lekkie wgniecenie. Wiedziałem, że coś jest nie tak – moja połowa za dobrze prowadzi, by wyjeżdżając żółwim tempem z parkingu walnąć tak po prostu w lampę. I miałem rację.

O północy moja połowa padła na łóżku i tak została przez jakiś czas. Pamiętam błaganie o wodę, a potem serie wymiotów po zwykłej wodzie. Za pierwszym razem udało się to opanować. Za drugim już nie, więc zadzwoniłem na numer alarmowy z pytaniem, co robić. Na szczęście trafiłem na kobietę, która miała w sobie trochę empatii i na oświadczenie, że połówka zwraca nawet wodę, wysłała do nas pomoc medyczną.

Niedługo potem para ratowników medycznych wkroczyła w nasze progi. Moja połówka nic nie widziała w świetle, majaczyła… Nawet mnie ciężko było zrozumieć, co mówi miłość mojego życia, bo to nie miało po prostu sensu. Kolejna fala wymiotów zmiotła nas do szpitala.

W ambulansie standardowo kroplówka, paracetamol i wywiad. Moja połówka dalej majaczyła, ale trochę mniej, bo upewniała się, że jestem obok. W międzyczasie słuchałem, jak ratownicy dyskutują, co powiedzieć, aby nas przyjęto od razu na oddział zamiast czekać kilka godzin w poczekalni. Nie wiem, co powiedzieli, ale przyjęto nas i miłość ma spoczeła za zasłoną imitującą osobą salę, izolując się od bolesnego dla oczu światła. Do tej pory nie mieści mi się w głowie, jakim cudem ktokolwiek mógłby odesłać półprzytomną osobę do poczekalni na kilka godzin męki i oczekiwania…

Początkowo nie było źle: połówka zaczęła powoli kontaktować, gorączka zaczęła spadać. Pielęgniarka przyniosła paracetamol w tabletkach. I się zaczęło. Połówka zwróciła wszystko, co się dało i wpadła w gorsze majaki oraz dużo większą gorączkę. Do tego połowa zaczęła błagać mnie, abyśmy wyszli, bo czuje się lepiej. Wstawała i upadała na mnie, a ja załamywałem się pod ciężarem nieprzytomnego ciała. Nikt z personelu nie zareagował do momentu, aż sam poprosiłem o pomoc, chociaż mieli doskonały widok na ten cały cyrk, bo łóżko stało naprzeciw biurka lekarzy i pielęgniarek.

Dostaliśmy kolejny paracetamol i znowu chlust. Po raz kolejny poleciałem po pomoc i przyszła do nas lekarka, która się wystraszyła i podała antybiotyk w kroplówce. Moja połówka zaczęła kontaktować, porozmawialiśmy i w końcu mogła się zdrzemnąć.

Później przyszedł inny doktor, który odprawił swoje szamaństwa – włącznie ze świeceniem iphonem po oczach – i nic nie stwierdził. Właściwie to stwierdził, że niedługo nas wypiszą.

Niestety mojej połowie się pogorszyło.

Pobrano krew, zrobiono kilka badań, prześwietleń i trafiliśmy na inną salę, ze starszymi ludźmi, gdzie z reguły zostaje się na dłużej. Tam znowu dano połówce paracetamol i znowu się zaczęło. Na szczęście był tam pielęgniarz, który był z agencji i, widząc co się dzieje, podszedł do nas i pomógł mi ułożyć połówkę na łóżku. Moja miłość pytała, ile musi zapłacić za opiekę i upierała się, że czuje się na tyle dobrze, aby wyjść już do domu. Ja w międzyczasie pokazałem kopię wyników badań, które znalazłem w telefonie – odnośnie leczonej infekcji bakteryjnej i to nie jednej, a kilku na raz. Pielęgniarz spojrzał na nie i kazał pilnie pokazać lekarzowi. Sam zadzownił do niego, ale pan doktor (ten od szamaństwa) nie raczył pojawić się za prędko.

Od tej pory wszystkie przeciwbólowe przemycałem ukradkiem do plecaka i stan zdrowia mojej połowy zaczął się normalizować. Żałuję, że nie zrobiłem tego wcześniej, niestety zawsze przy tym były pielęgniarki, a one nie pozwalały ich nie wziąć – nawet jeśli pacjent ma pusty żołądek, a przecież na pusty żołądek się ich nie bierze.

W końcu zjawił się doktor. Pokazałem wyniki, ale on się wykręcał, jak mógł. “A bo po polsku są”. To przetłumaczę. Zresztą nazwy drobnoustrojów są po łacinie i są rozumiane przez Anglików (inaczej pielęgniarz też miałby z tym problem). Jak doszło do tego, że bakterię przechrzcił na wirusa to mnie zatkało. I to wybrał do tego bakterię z końcówką -bacter w nazwie. Odetkało mnie chwilę później, jak już sobie poszedł. Przy takim specjaliście miałem najczarniejsze z myśli w głowie.

Później pamiętam już tylko strzępy – podano obiad, którym najpierw ja karmiłem moją połowę, potem ona mnie. Chowałem po kieszeniach przeciwbólowe i trzymałem moją połowę za rękę. Przeniesiono nas do osobnej sali, podejrzewając coś zaraźliwego (o czym dowiedziałem się później). Pomysł pielęgniarek oczywiście, nie lekarza. Udało mi się nawet wybłagać kilka tostów dla mojej połowy. Pielęgniarka, którą o to prosiłem przyniosła też kilka tostów dla mnie i ciepłą herbatę. Po całym dniu stresu było to jak zbawienie.

I przyznam szczerze, że ze zmęczenia padłem. Kojarzę, że przyszła pielęgniarka zbadać moją połowę, pamiętam nawet, że sam biegałem za kimkolwiek, kto mógłby zmienić kroplówkę. Wszystko to pamiętam jak przez sen, istny koszmar, który wyssał z nas obojga blisko tydzieści godzin życia i pewnie kilka przyszłych lat życia w zapasie.

Nad ranem przyszedł inny lekarz. Również pokazałem wyniki, a on skwitował najprościej, że gdyby to była jego zmiana wczoraj, podałby mojej połowie antybiotyk na podstawie antybiogramu. Później przyszła starsza stażem pielęgniarka, która przyniosła przeciwbólowe. Wpierw jednak upewniła się, że połowa zjadła śniadanie, ponieważ “paracetamolu nie można brać na pusty żołądek”.

Niedługo potem nas wypisano z zapasem, a jakże, przeciwbólowych na kilka następnych lat.

Nie muszę mówić, że połówce się pogorszyło? Tym razem jednak ratowałem ją prywatnie. Nie, nie paracetamolem.

Nie wiem, co stałoby się, gdybym nie mógł być z moją połową w szpitalu. Nie chcę nawet myśleć o tym, co człowiek samotny musi przejść, kiedy pakują na umór przeciwbólowe, jakby to było rozwiązanie wszystkich chorób świata. Zabicie bólu nie zabija problemu – problem trzeba wpierw znaleźć, aby ukręcić mu łeb. Inaczej pacjent, nawet w majakach, będzie upierał się, że czuje się dobrze i uciekał w te pędy ze szpitala.

Mefisto

#072. Doktor śmierć Read More »

#071. SWTOR – The War for Iokath

Po sporej przerwie w końcu zabrałem się za grę Star Wars: The Old Repulic. Z radością zabrałem się za kolejny dodatek, a raczej za jego pierwsze rozdziały, bowiem twórcy powoli wdrażają nas w kolejną przygodę. Mam nadzieję, że spodoba Wam się recenzja w formie opisu/opowieści.

Uwaga: opis zawiera spoilery.

#071. SWTOR – The War for Iokath Read More »

#070. Jeśli trafię to piekła to zakręcę tam ogrzewanie

W tym miejscu miała być wesoła, pełna energii notka, ale ostatnimi czasy, pomimo iż uparcie próbuję być zadowolony, co chwila pojawia się coś, co zdziera mi uśmiech z twarzy.

Zacznijmy od upałów. Ostatni tydzień to była dla mnie i mojej połowy gehenną. Nogi spuchnięte, zawroty głowy, cera czerwona jak u pomidora i to nie z powodu opalenizny… Nie mogłem chodzić. Kierownik akurat w czasie upału chciał, abym przyszedł do pracy zamiast pracować z domu. Po co? Nie wiem. On też nie wiedział. Na zalecenie lekarza nie poszedłem.

Przez upały padła mi płyta indukcyjna, na której gotowałem, bo było szybko i tanio pod względem energetycznym niż jakbym używał gazowej. Gazowa kuchenka jest stara i nigdy nie czyszczona, więc każde gotowanie to ryzyko wybuchu.

Wczoraj, chcąc napisać wesołą notkę, odkryłem, że z powodu upałów uszkodziła mi się pamięć w telefonie i… wszystkie moje zdjęcia odeszły do cyfrowej krainy wiecznych łowów. Tylko zdjęcia. Tymczasowe pliki mają się świetnie – nawet, jeśli to Dakann w sukience (tylko skąd on się u mnie wziął). Tyle dobrego, że część zdjęć odzyskałem – tylko część, bo reszta jest uszkodzona. Czeka mnie przeglądanie i usuwanie plików. Jakbym miał mało do zrobienia…

A dlaczego miałem napisać wesołą notkę? Bo udało mi się kupić dysk SSD w sklepie charytatywnym za całe sześć funtów. Nowy. Nowe kosztują ponad pięćdziesiąt funtów, a ja ostatnio myślałem nad zakupem takiego…

Tyle dobrego, że chłodzenie w komputerze mam przednie, bo gdyby padł to, przysięgam, dorwałbym tego, co mnie taką pogodą pokarał i wrzucił do zamrażarki, aż do odwołania.

Mefisto

#070. Jeśli trafię to piekła to zakręcę tam ogrzewanie Read More »

Scroll to Top