Trochę jestem taki “nie w sosie” ostatnio. Udało mi się zachorować, wyzdrowieć mi się trochę nie udaje, więc chodzę z miną godną grumpy cat’a i wyrabiam normę wydmuchiwania nosa oraz zdmuchiwania słomianych domków małych świnek przy użyciu kaszlu. Co gorsza: końca nie widać, a do lekarza nie mam co iść, bo się przekonałem, że do tego trzeba mieć nieziemskie zdrowie i cierpliwość godną hinduskiego mnicha, a ja mój zapas na ten miesiąc zdążyłem wyczerpać w poprzednim.
Miałem za to, w ramach rekompensaty, trochę więcej czasu, by pograć w Dying Light, który powoli zamienia się w niebezpieczny nałóg. Jak wcześniej zombie były be, starszne i ogólnie groźne, tak teraz wyjeżdżam z maczetą i robię pogrom stulecia. Nie tak dawno skradałem się po cichu, aby mnie te szybsze zombie z ADHD nie zobaczyły, a teraz jak nie ma wybuchów to nie ma zabawy. Ale nie o grze chciałem pisać.

Chciałem napisać o miłości. W sumie w koło tyle miłosnych tematów, a ja mam tyle doświadczenia w tak nieprawdopodobnym związku, że chyba mogę zaryzykować stwierdzeniem, że coś na ten temat wiem.
Miłość jest trudnym, a zarazem i bardzo oklepanym tematem. Pierwsza rzecz, którą mogę powiedzieć o tym uczuciu to to, że choćbym nie wiem, jak bardzo je znał, to i tak pozostanie dla mnie nieznane. Każdy dzień potrafi zaskoczyć czymś nowym i tak samo jest w miłości. W końcu potrafię się zgodzić na rzeczy, o których w ogóle mi się nie śniło i robię to ze szczerą ekscytacją, aż czasem mam ochotę zapytać samego siebie: Mefisto, kiedy ty się w głowę uderzyłeś? Chociaż chyba nie tylko mi się oberwało, patrząc na moją połowę…
Miłość to na pewno cierpliwość, a jej trzeba mieć w zapasie. Nawet przed miłością trzeba ćwiczyć wewnętrzny spokój, by dotrwać do znalezienia ukochanej osoby, bo przecież nim się znajdzie kogoś wartościowego to mogą minąć wieki, a może nawet i stulecia. I chyba najlepiej jest nie szukać, bo wtedy spotyka się fajnych ludzi i życie tak po prostu się toczy, że poznajesz kogoś, zaczynacie się lubić, cieszycie się z tych samych durnot, a koniec końców zostajecie parą i nie do końca nawet wiecie, jak to się stało.
W momencie stworzenia tej więzi między istotą rozumną numer jeden, a istotą mniej rozumną numer dwa (każdy sobie dostosuje opis pod własne dyktando :)), rodzi się coś, co nazywa się obowiązkiem. Pojawia się takie magiczne stworzenie, które sprawia, że czujesz się zobowiązany do np. pomocy z obiadem, sprzątania łazienki, oglądania filmów, których nie wiesz, czy chcesz oglądać, a przede wszystkim do sprawiania, aby tej drugiej osobie było dobrze. Uśmiech tej drugiej osoby jest przecież najważniejszym skarbem, w szczególności, gdy pojawia się w efekcie twoich starań. Do tego dochodzą przytulasy, okazjonalne dokuczanie, zachęcanie do osiągania marzeń, chwalenie za zdobyte już osiągnięcia i rodzicielska rozmowa, gdy coś nie wychodzi.
Ale są też gorsze strony związku. I nie mówię wcale o kłótniach, bo te łatwo rozwiązuje rozmowa i współpraca ze sobą. Najgroszym problemem są inni ludzie, prawdopodobnie z bardzo nudnym życiem. Im lepiej wam się układa, tym bardziej zajadli robią się ludzie wokół, ponieważ oni nie potrafią tego osiągnąć, co my, a to nie jest rzecz wielka: wystarczy tylko trochę się postarać i dawać do związku równomierność tego, co się otrzymuje (balans jest podstawą każdego istnienia). Jeżeli ty z partnerem gotujesz obiady razem, a jakaś parka mieszkająca pokój obok nie, to nie oczekuj, że ci ludzie porozmawiają ze sobą i ustalą, że będą razem gotować. Oczekuj, że się pokłócą i któreś w ich związku będzie miało żal do ciebie, że wam się tak dobrze powodzi, a jedno z nich teraz musi choćby głupią pizzę wstawić do piekarnika, bo nigdy nie ustalili gotowania razem, a teraz (przez nas) była burda o to.
To tyle słowem wstępu o miłości (chociaż wyszło to dłuższe niż wstęp). Mógłbym napisać więcej, daj więcej przykładów, ale nie ma sensu czytać o czymś, co trzeba samemu przeżyć. Nie mówię, że więcej o tym temacie nie napiszę. To w końcu był wstęp, więc dobrze by było jeszcze to rozwinąć i jakoś ładnie zakończyć, ale nie teraz. Teraz zostawiam wam do przemyślenia to, co pojawiło się we wstępie.
Cierpliwi będą kochani. Pamiętajcie.
Mefisto