doktor

#120. Bunt kaczek cz.3 – co dzieje się przed porodem

Byliśmy na początku trzeciego trymestru, kiedy przeprowadziliśmy się do nowego mieszkania. Przeprowadzka jest sama w sobie męcząca, ale przeprowadzka z osobą ciężarną u boku to prawdziwe wyzwanie. Po pierwsze: wszystko jest na twojej głowie. Po drugie: musisz pilnować, aby “ciężarówka” nie próbowała się przemęczać pomagając ci.

Jednakże udało się. Mieliśmy na to trochę ponad miesiąc i odrobinę pomocy z zewnątrz. Od tego momentu mogliśmy się skupić na przygotowaniach na jak najlepsze przyjęcie dziecka.

Najważniejsze w przygotowaniu do narodzin dziecka jest odpowiednie podejście. Ekscytacja, radość, oczekiwanie, niepewność, strach… Nim nadejdzie wielki dzień w rodzicach kłębi się wiele uczuć – tych dobrych i tych złych. W końcu cieszymy się z nadejścia dziecka i boimy – w szczególności za pierwszym razem – odpowiedzialności, jaką niesie rodzicielstwo.

Powiem wam, że najlepszym uczuciem w tym wszystkim jest bezgraniczna miłość do istoty, której niewyraźne kształty widzisz na skanie. Zastanawiasz się, jak będzie wyglądać, po kim będzie miało nos, po kim oczy, a po kim nieopisany apetyt na wszystko… I niesamowicie kochasz tą rozmazaną plamę na ekranie, która wywija kończynami, jak gdyby trenowała sztuki walki, kochasz każdą falę na brzuchu, którą robi, każdą czkawkę, podczas której brzuch trzęsie się jak galaretka.

Na skany wyczekiwaliśmy z niecierpliwością. W końcu to była możliwość zobaczenia się z dzieckiem, obserwowania, co robi, ale najważniejsze: upewnienia się, że nic złego się nie dzieje. Ze względu na kilka komplikacji zdrowotnych, byliśmy pod opieką dwóch lekarzy, w tym jednej pani doktor “od skanów”. Pani doktor troskliwie badała i upewniała się, że nasza fasolka rośnie do rozmiaru gruszki, melona, a koniec końców arbuza. To tak obrazując terminologię rozmiaru dziecka z książek i stron internetowych o ciąży. Generalnie podczas skanów istotne było to, aby upewnić się, czy dziecko rośnie odpowiednio do swojego wieku, gdzie umiejscowione jest łożysko, czy łożysko pracuje prawidłowo, czy dziecko się rusza, czy serce bije (a u dzieci bije jak dzwon!), czy nie przejawia żadnych nieprawidłowych zmian lub chorób…

Mieliśmy też wizyty z inną lekarką, a ta z kolei upewniała się, aby regularnie badano nam krew. Zleciła też ona określenie płci dziecka. To, że Smoczyński to “model z antenką” zaskoczyło nas, bo w naszych rodzinach zawsze pierwsze rodzą się dziewczynki i przygotowywaliśmy się na Smoczyńską w rodzinie. Los bywa zaskakujący i zmienia wszystkie plany!

Poza tym regularnie widywaliśmy się z położną, która sprawdzała ułożenie dziecka, czy badała ciśnienie. Smoczyński już na zaś ustawił się głową do dołu, więc odeszło nam martwienie się o to, że pozycja będzie zła.

Równocześnie z dbaniem o Smoczyńskiego, dbaliśmy o uwicie mu przytulnego gniazdka. Obie babcie ochoczo kupowały mu ubranka w takich ilościach, że spokojnie mogliśmy przeznaczyć nasze fundusze na zakup innych potrzebnych rzeczy. Chociaż nie powiem, że zrobiły to trochę źle, bo kupiły ubranek na zaś w różnych rozmiarach i mam teraz trzy kurtki zimowe, które muszę oddać, bo dopiero teraz zaczynają na Smoczyńskiego pasować (a mamy już prawie lato).

Pierwszy istotny zakup to fotelik do samochodu. Bez niego nie wypuściliby nas ze szpitala. Wybraliśmy praktyczny zestaw z wózkiem, gdzie fotelik można było przymocować do ramy wózka. Osobiście polecam ten układ, w szczególności, jeśli macie mały bagażnik w samochodzie.

Kolejny, równie ważny, zakup to łóżeczko. Chociaż na niewiele nam się zdało (o czym napiszę później), to jednak warto je mieć. Wybraliśmy ten model (link) ze względu na bliskość jaką oferuje.

Następnym ważnym zakupem są wszelkiej maści butelki (nawet, jeśli planuje się karmienie piersią, dobrze jest mieć ich kilka), pieluszki, kremy, maści, płyny do kąpieli… Jednym słowem tzw. wyprawka. Na różnych stronach można znaleźć kompletne listy potrzebnych rzeczy, które warto przejrzeć i stworzyć własną, zawierającą te przedmioty, które na pewno nam się przydadzą. Razem z wyprawką kompletuje się torbę szpitalną, czyli zbiór rzeczy potrzebnych po porodzie. Najbardziej podstawowe rzeczy to pieluchy i ubranka dla dziecka (w tym rękawiczki, aby sobie twarzy nie zdarło przypadkiem), butelki, mleko, delikatne chusteczki do wycierania tyłka (na opakowaniu powinno być napisane, czy można je stosować u noworodka). Oczywiście trzeba też pamiętać, że rodzice też powinni zabrać ze sobą trochę ubrań, płyn do kąpieli, ręcznik… Wierzcie lub nie, ale przy porodzie się zmachacie i przyda się odświeżyć pod prysznicem oraz zmienić odzienie.

O zakupie pluszaków, czy zabawek nie będę wspominał, bo mnie połówka nie powiem za co powiesi. 🙂 Już wiecie na co pójdzie dodatkowy pokój w nowym domu…

Jedną z ważnych rzeczy w ciąży są ćwiczenia. Proszę się nie martwić, nie są one wykańczające, ale ich wykonywanie pozwala uniknąć pewnych dolegliwości. Tutaj macie link do dokładnego opisu. Niejednokrotnie też czytałem, że umiarkowanie aktywny tryb życia w ciąży jest wskazany, bo wspomaga to poród. Wydaje mi się, że może być w tym sporo prawdy. 😉

U nas dominowały spacery, rozciąganie, lekkie ćwiczenia typu przysiady (w miarę możliwości z szacunku dla kręgosłupa i wielgachnego brzucha z przodu). Pisałem już o tym w innym wpisie, ale pod koniec ciąży byliśmy na tyle sprawni, aby wdrapać się na szczyt Cabot Tower (32 metry wysokości) w Bristolu.

Dzięki wytrwałości i wielkiej miłości dotrwaliśmy do spodziewanej daty porodu. Tego dnia oglądaliśmy mieszkanie, do którego przeprowadziliśmy się później. Kobieta z agencji na wieść o tym, że termin mamy na tamtem dzień, poinformowała nas, że jest byłą położną i w razie czego wie co robić. 😉 Smoczyński akurat postanowił się polenić i urodził się sześć dni później. Gdyby poczekał dzień dłużej, urodziłby się dokładnie miesiąc przed urodzinami połówki!

Ale o porodzie napiszę już oddzielną notkę!

Mefisto

#120. Bunt kaczek cz.3 – co dzieje się przed porodem Read More »

#052. Nie może być łatwo

Obiecałem poprawę w sprawie pisania notek. Poprawy jak widać u mnie brak, ale spowodowane jest to szeregiem nieszczęść, które miały mnie utwierdzić w przekonaniu, że życie nie może być łatwe, miłe i proste.

Nie obchodzę świąt, ani za bardzo nowego roku – od po prostu mam dodatkowe wolne. Bo czemu nie. Jak dają to brać trzeba. Niestety, nie było mi dane nacieszyć się wolnym.

Zacznijmy od tego, że i ja, i moja śmieszniejsza połowa złapaliśmy zapalenie oskrzeli. Bo my wszystko robimy razem. Całe święta i nowy rok czuliśmy się, jakby nas tramwaj rozjechał i zapomniał zabić przy okazji. Typowe dla choróbska, by męczyć okrutnie. Co najgorsze służba zdrowia w Anglii pobiła mistrzostwo świata w byciu nadzwyczajnymi mendami społecznymi.

Chorowałem już od kilku tygodni, ale moja lekarka stwierdziła, że to wirus i samo przejdzie. Z takim nastawieniem zdychałem sobie spokojnie, aż temperatura mojego ciała przekroczyła 38 stopni i trzymała się tak kilka dni. Ledwo żywy udałem się do czegoś, co nazywa się Out of Hours GP, czyli mówiąc prościej – lekarz poza godzinami otwarcia przychodni (bo szedłem tam późno w nocy).

Pierwsze jaja: miejsce, gdzie Out of Hours GP się znajdują jest w remoncie, więc lecimy do głównej recepcji. Drugie jaja: tam nikogo nie ma. Trzecie jaja: zapytaliśmy sprzątaczy/obsługę, gdzie to jest i zostaliśmy skierowani na zły oddział, gdzie oddelegowano nas na zewnątrz. Biegaliśmy chwilę na zimnie, ja dysząc już okropnie, bo płuca bolą jak jasna cholera i nie mogliśmy znaleźć tego przybytku rozpaczy. Czwarte jaja: znaleźliśmy to na mapie dzięki wskazówce od ratowniczki z karetki (bo jej instrukcje były niejasne). W końcu trafiliśmy we właściwe miejsce. Byliśmy spóźnieni, a ja chyba osiągałem już jedność z wiecznością, bo mózg zdecydowanie mi siadał, ale udało mi się wydyszeć po co przychodzę i, na szczęście, nas przyjęto. Dalej już poszło jak z płatka, bo byłem w takim stanie, że pomimo braku gorączki (która spadła mi z wychłodzenia), dostałem antybiotyk. Czuję się już lepiej, co mnie bardzo cieszy.

Mojej połowie stwierdzono wirusa i wręcz wyrzucono ze szpitala. Gorączka 39 stopni to coś z czego “trzeba się cieszyć”, bo to znaczy, że “organizm walczy z infekcją”. Zapewne z takim podejściem temperatura 40+ byłaby błogosławieństwem i natychmiastowym powrotem do zdrowia. Następnym razem jak będę chory wrzucę się do lawy, opcjonalnie podpiekę się w piekarniku. Dodatkowo lekarz nie potrafił sprecyzować, kiedy temperatura zaczyna się robić niebezpieczna dla zdrowia! No i jakoś w moim przypadku, przy antybiotyku, spadła temperatura, a czuję, że moje ciało walczy powoli poprawiając mój kiepski stan. Na szczęście jestem diabeł i swoje sposoby mam. Moja połowa, wsuwając ten sam antybiotyk, ożyła i psuje mi internet co chwilę. 🙂

Dzięki takiemu leczeniu od jakiegoś dłuższego czasu interesuję się medycyną i jedno z moich postanowień z poprzedniej notki jest właśnie o tym, by zostać lekarzem.

Nie wspomnę o tym, że szukam prywatnych klinik, aby mieć szansę wyzdrowieć bez siedzenia w piekarniku.

Kolejną irytującą sprawą jest fakt, że nie mogę za bardzo grać w gry, bo popsuł mi się dysk. Szczęście w nieszczęściu, że był to dysk na gry, a systemowy z moimi prywatnymi danymi ma się dobrze. Tamten odłączyłem póki jeszcze da się odczytać dane i jak tylko dostanę nowy, zgram co najważniejsze i dalej będę męczył Was moimi recenzjami.

Póki co pozostaje mi odżyć i wykurować się do końca, a także nadrobić Wasze wpisy, których setki przeleciały mi przed oczyma w ostatnich dniach.

Mam nadzieję, że Wasze Święta i Nowy Rok były bardzo pogodne i pozbawione ekscesów życia codziennego. 🙂

Mefisto

#052. Nie może być łatwo Read More »

Scroll to Top