#193. Bunt kaczek cz.5 – szpital

Nim przeniesiono nas z sali porodowej na salę poporodową, a właściwie pokój poporodowy, mogliśmy wziąć prysznic i podzielić się wrażeniami. Takimi jak parcie we dwoje, czy dziwne uczucie lekkości przy oddychaniu. Ale przede wszystkim znaleźliśmy chwilę na zrobienie sobie rodzinnych zdjęć. Smoczyński dostał też witaminę K, która zapewnia odpowiednią krzepliwość krwi. Normalnie daje się ją w formie zastrzyku, ale my woleliśmy, aby dostał doustnie. Różnica jest taka, że doustnie musi wziąć jedną dawkę więcej w przeciągu pierwszych tygodni życia.

Byliśmy zmęczeni, ale szczęśliwi. Chociaż położne były zaskoczone, że oboje poruszamy się lekko i zwinnie, jak gdyby przed chwilą się nic nie stało. Poród? Jaki poród? Przecież Smoczyński zawsze tu był! Było nam lekko i wesoło – kompletne przeciwieńtwo tego, co wydarzyło się przed chwilą. Czytałem, że kobietom zdarza się mdleć, słabnąć, a my nic. Nawet prysznic nie dał nam rady – z naszym małym berbeciem byliśmy niepokonani!

Musieliśmy się jednak rozdzielić na chwilę, bo ranę trzeba było zaszyć. To poszło jednak stosunkowo szybko i trafiliśmy do pokoju poporodowego. Mieliśmy do dyspozycji małe pomieszczenie z łóżkiem, szafą, krzesłem i kołyską oraz toaletę. Pokój ten znajdował się w tzw. studni, czyli od strony okna byliśmy otoczeni budynkiem szpitalnym. Jest to ważne dla historii, ponieważ z tego powodu nie było ruchu powietrza i pomieszczenie się nie ochładzało.

Położne, które odbierały poród przychodziły do nas co jakiś czas sprawdzać temperaturę, ilość oddechów oraz puls Smoczyńskiego. Powiedziano nam, że będziemy mogli opuścić szpital w przeciągu ośmiu do dziesięciu godzin. W międzyczasie wyszło słońce i pokój nagrzał się do ponad trzydziestu stopni, a – co gorsze – zmieniły się położne i nam przypadła ONA. ONA była kobietą w wieku około pięćdziesięciu lat. Oschła. Wszyscy byliśmy zgrzani, zmęczeni, nie mogliśmy nawet odespać, bo w pokoju było za gorąco, a Smoczyński cały czas płakał. Myśmy zresztą też. Cały czas byliśmy ochrzaniani, że wszystko robimy źle, ale ani razu nie raczyła nam pokazać, jak coś zrobić dobrze. Mieliśmy tak dość, że niewiele brakowało, abyśmy po prostu nie zebrali się i wyszli stamtąd bez słowa.

Najgorzej było, jak dowiedzieliśmy się, że musimy zostać do następnego dnia, jeśli nie dłużej. Bo Smoczyński miał za wysoką temperaturę. Wysyłano nas do lekarzy, którzy nie widzieli problemu. Ciężko było znaleźć ten wyimaginowany problem, skoro siedzieliśmy w gabinecie lekarskim, w którym nie bito rekordów ciepłoty i wszyscy troje nie grzaliśmy się jak kaloryfer zimą, bo tam działała klimatyzacja. Noc przeżyliśmy głównie kursując między pokojem, a poczekalnią, gdzie była klimatyzacja. Zresztą nie tylko my. Kilku rodziców “ze studni” robiło to samo. I to pomimo upomnień położnych, aby siedzieć w przydzielonych pokojach…

Najgorsze było jednak to, ilekroć zasnęliśmy, to przychodziła położna sprawdzić puls i temperaturę i budziła nam dziecko. I cały cyrk z usypianiem zaczynał się na nowo. A jeśli nie przychodziła położna to goście chodzili i łupali drzwiami tak bardzo, że co chwilę noworodki odzywały się we wspólnym płaczu.

Byliśmy wykończeni. Poród był niczym przy tym skwarze i kompletnej bezradności. Aczkolwiek spotkaliśmy też miłą położną, która nazywała się B. Poświęciła nam sporo czasu, aby wyjaśnić jak się zająć dzieckiem, co robić, gdy mały płacze. To ciepło, które nam okazała, pomogło nam wytrzymać do następnego dnia i przekonało nas, że rodzicielstwo może być też dla takich kompletnych łosi jak my.

smoczus2
Jedną z wiedzy tajemnych, jakimi podzieliła się z nami B. jest robienie z dziecka naleśnika, co pomaga mu w zaśnięciu

Minęły nam dwie doby prawie bez snu. Wypruci co chwilę też przebieraliśmy Smoczyńskiego, który zasikiwał ubranka, bo nie wiedzieliśmy jak założyć pieluszkę, aby nie przeciekała (dopiero B. powiedziała nam, aby kierować sikawkę do dołu, bo inaczej robi się fontanna).

Po południu udało nam się dostać obiad – pierwszy posiłek po porodzie. B., w porozumieniu z panią doktór “od skanów”, wykombinowały dla nas wiatrak i od razu zrobiło się nam lepiej. Szkoda tylko, że skończyła się jej zmiana, aczkolwiek miło było z jej strony, że przyszła się z nami pożegnać i upewnić się, czy damy sobie radę.

Przyszła kolejna zmiana i wróciły położne, które odbierały poród. Przetrzymały nas do około dwudziestej i puściły do domu nie widząc sensu, abyśmy dłużej tam siedzieli. Wszyscy troje odetchnęliśmy z ulgą. Połówka musiała jednak zapytać się, czy możemy pożyczyć szpitalny kocyk, bo Smoczyński zasikał wszystko, co dla niego mieliśmy. To jest na tyle głupi i jednocześnie zabawny powód, że pozwolono nam zatrzymać kocyk, który jest świetny: szybko schnie i nie przegrzewa małego, ale też i nie wychładza. Idealny dla naszego małego berbecia. I pamiątka dla nas, bo zawsze będzie nam przypominać to, jak kiepsko szło nam zakładanie pieluch.

Spakowaliśmy się, posprzątaliśmy trochę w pokoju i po otrzymaniu czerwonej książki (czyli czegoś w rodzaju książeczki zdrowia dla dziecka; dokładnie taką: link), opuściliśmy szpital i załadowaliśmy się do naszego rydwanu grozy czyli samochodu. Zważając na fakt, że to trzydrzwiowy samochód, Smoczyński został włożony na tylni fotel przeż bagażnik. I od tego dnia był w ten sposób umieszczany w samochodzie. Ku uciesze i zdziwieniu przechodniów. 😉

Wróciliśmy do domu. Zmęczeni, ale bogatsi o najcenniejszy skarb w naszym życiu: Smoczyńskiego. Zamówiliśmy sobie jedzenie przez internet. Co jak co: umarłbym z głodu, ale nie dałbym rady niczego ugotować. Wszyscy troje zjedliśmy ze smakiem nasze posiłki i poszliśmy spać. Byliśmy tak zmęczeni, że nawet Smoczyński nie upomniał się o mleko w nocy, gdzie dzieci potrzebują jeść co dwie-trzy godziny. Nie powiem, porządnie odpoczęliśmy i byliśmy gotowi na dalszą część naszych przygód.

Mefisto

19 thoughts on “#193. Bunt kaczek cz.5 – szpital”

  1. Ogromnie mnie wzrusza każdy odcinek tego cyklu…Strasznie dużo w nich ciepła i dobrych emocji…🙂
    Myślę, że łosie czy nie łosie😉, jesteście nadzwyczajnymi rodzicami!🙂I to dla mnie, jako czytelniczki, naprawdę przywilej, że te Wasze przygody mogę obserwować…❤️Dziękuję.

    1. Dziękuję. 🙂 I cieszę się, że nasze “łosiowanie” może w kimś wzbudzić pozytywne emocje. 🙂 No i może uniknąć niektórych głupot, które myśmy, w niewiedzy, zrobili. 😉

      1. Twój blog generalnie wzbudza we mnie miłe emocje… 🙂Ale ten cykl, z różnych powodów, jest mi bardzo bliski. A Twoja perspektywa i sposób w jaki o tym piszesz- niezwykle wartościowe po prostu.

  2. Jak czytam Twe wpisy to zastanawiam się, czy Twoja perspektywa, jako ojca, odkształca, czy po prostu w Pl jednak jest wyższy poziom – mam na myśli położne i lekarzy, ustrojstwa są zbliżone. Położna ochrzaniająca matkę, taa… nie chciałabym być w jej skórze. Położnej. Poważnie. Może chodzi o wiek, na oddziale u mnie wszystkie położne były starsze, więc siłą spokoju dawały radę… nie wiem, ale nie chciałbym rodzić u Was, groza. …z następnym Smokiem wracajcie do PL, to nie żart.

    1. Piszemy razem, więc perspektywa jest z każdej strony. 😉
      Nie no tutaj też były miłe, ale ta jedna – i to ta główna – miała jakiś ból tyłka do nas. Może nawet to była kwestia rasizmu albo po prostu miała zły dzień, a wymęczona, młoda para rodziców bez odwiedzającej ich rodziny jest łatwym celem? Tego się nie dowiemy.
      Sam poród był bardzo dobry – położne miłe, a to pokażą łeb potwora w lusterku, a to picia przyniosą.
      Poród w PL nas średnio interesuje, bo drugiego Smoka nie będzie. 😛

      1. Hehe powiem Ci, że to jednak zabawne i ciekawe,jak punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. 😉 Ja bym się nigdy w życiu nie dopatrzyła w Twoim tekście niskiego poziomu opieki poporodowej! 😀
        Ja przeczytałam przeuroczą historię młodych rodziców i miłości do dziecka! 🙂

        1. Nigdy nie twierdziłam, że jest inaczej – na świeżo po porodzie widzi się inne sprawy, miłość do dziecka – noworodka jest taką oczywistością, że nie ma co komentować… za to konieczność ‘kombinowania’ obiadu, albo proszenia o pokazanie, jak dziecko przewijać – to mnie zdziwiło, dlatego do tego fragmentu się odniosłam. [Nie zdziwiło mnie, że się nie umie przewinąć, tylko, że trzeba prosić. Położne zasadniczo wiedzą, że pierworódka mało co wie, a ojciec jeszcze mniej i pokazują absolutnie wszystko.]

      2. A najgorsze, że nigdy się nie dowiesz, czy miała okres czy jej się nie spodobałeś XD
        Chyba bym zeszła na wywał lub inny zalew, jakby mi na porodówkę kto wkroczył z lusterkiem – przepraszam, makijaż dopiero w godzinę po porodzie machnę, a teraz z lustrami won bardzo proszę XD
        Życzę Ci aby… aby Ci wyszło tak, jak będziecie chcieli, niezależnie, czy zmienicie decyzję czy utrzymacie ją w mocy.

        1. Lusterko było po to, aby zobaczyć główkę dziecka. 😛
          To akurat bardziej wyjdzie niż nie wyjdzie (no chyba, że zaczniemy się rozmnażać przez pączkowanie :P)

    2. No “nie ma co komentować” to akurat zależy od podejścia, są czytelnicy którzy skomentuja to, co w historii piękne, są tacy co wychwyca jakiś szczegół, który nie zadziałał. 😉 Moim zdaniem to po prostu zabawne 😉

  3. Dodam jeszcze, że rysunek Smoka jest przeslodki, a sama nie mogę się doczekać, kiedy wyjawisz skąd się wzięła nazwa “Bunt Kaczek”! 😉

Leave a Comment

Your email address will not be published. Required fields are marked *

Scroll to Top