Maj był dla nas burzliwym miesiącem. Było to dosłownie chwilę po tym, kiedy musieliśmy szukać nowego mieszkania na gwałt. W międzyczasie przyjechała jeszcze do nas moja matka, która, chociaż starała się bardzo mocno, niekiedy właziła nam pod nogi, kiedy biegaliśmy w szale szukając rozwiązania.
Nie było to zdrowe, więc postanowiliśmy wybrać się na Clevedon Pier – wielkie molo zakończone pagodą znajdujące się w najstarszych dzielnicach Clevedon. Było to zarówno odprężające jak i magiczne doświadczenie! Przypomnę, że molo zbudowany w 1869. Użyto przy tym szyn, które ostały się po budowie kolei. W 1970 uległo częściowemu zawaleniu, a w 1989 otwarto je na nowo.
Wstęp kosztuje £3.00 (jest również opcja gif-aid, gdzie płacimy £3.30, a molo otrzymuje wsparcie od rządu w wysokości 25% kwoty biletu). Jest to niewielka kwota, która w całości idzie na utrzymanie mola. Na stronie wyczytałem, że można też wynająć wędkę i spróbować swych sił w łowieniu ryb.
Magia zaczęła się już na samym początku, bowiem niewiele brakowało, aby zdmuchnął nas wiatr, kiedy staliśmy przy punkcie z biletami. Niezrażeni ruszyliśmy dalej, aby odkryć, że wiatr gdzieś się po drodze zgubił. Dosłownie tak, jakby molo było osłonięte niewidzialną powłoką! Aczkolwiek przy dotarciu do pagody powłoka musiała się skończyć, bo wiatr znowu próbował wrzucić nas do wody.
Na długości całego molo były tabliczki z wygrawerowanymi wyznaniami, czy życzeniami… Jest to kolejna forma dotacji, jaką oferuje molo. Według strony, od 1989, jest ich ponad 13 tysięcy! Nie powiem, że była to ciekawa zabawa szukanie coraz to bardziej interesujących tabliczek.
Najbardziej to wszystko przeżył Smoczyński. Dla takiego wilka morskiego jak ja widok wody, czy plaży to nic takiego. Mieszkałem ledwie kilkaset metrów od morza, a ojciec nie raz sadzał mnie za sterem wodnego bolidu. Ale dla niego to był pierwszy raz, kiedy widział fale. I to nie jego nogi je powodowały! W bezpiecznym objęciu Połówki nasz mały bąbel wychylał się odważnie i obserwował jak morskie bałwany rozbijają się o metalową konstrukcję mola, jak wędrują ku brzegowi, aby przepaść i zniknąć wsiąkając w piach. Ten widok pochłonął go całkowicie! Co dla nas było zwykłą wycieczką, dla niego było przygodą godną poszukiwania Złotego Graala! Patrząc na niego odnalazłem w sobie perspektywę dziecka; trochę okurzoną od tych wszystkich złości.
Wiatr jednak wiał coraz mocniej i podjęliśmy decyzję o odwrocie. Zajrzeliśmy pośpiesznie do kafejki w pagodzie, ale że nie mięli nic, co by pasowało naszym wyszukanym gustom to rozpoczęliśmy marsz w kierunku brzegu bogatsi nie tylko o nowe wrażenia, ale i niesamowite doświadczenie, jakim jest pokazanie dziecku otaczającego świata.
Było warto!
W punkcie biletowym za to czekało na nas jeszcze niewielkie muzeum, o którym wspomnę w następnym wpisie!
Mefisto
Rzeczywiście magicznie… trochę mnie zaczarowałeś tym wpisem! 🙂 Zazdroszczę Smoczyńskiemu, też mnie niezwykle jarają zawsze morskie bałwany! 😛
I piękne jest to, jak uczycie świata tego Waszego Malucha! 🙂 <3
To jest najważniejsza rzecz, aby wychować go na porządnego Smoka, który docenia piękno i odkrywa świat z zaciekawieniem. 🙂
<3
Pingback: #151. Kącik Podróżniczy nr 3 – Muzeum przy molu w Clevedon – Z pamiętnika buntownika…