#056. Z życia urzędnika

Zawód urzędnika nie cieszy się zbytnią popularnością w Polsce. Głównie z winy samych urzędników, którzy swoją postawą najzwyczajniej zniechęcają. Nie inaczej jest w Anglii, gdzie starając się uzyskać jakąś informację, często stajesz na rzęsach i to nie po to, aby tę informację uzyskać, ale jest to efekt zdziwienia, który wygina Cię pod ciężarem głupoty, z jaką przychodzi Ci się zmierzyć.

Chociaż moje przygodny z urzędami angielskimi są długie, barwne i pełne morałów, których nie sposób opisać, skupię się w tym wpisie na mojej urzędniczej karierze. Mieszkam w Anglii, która podzielona przez Brexit, cieszy się z jednej strony wyjścia z Unii. A przynajmniej potwierdzenia tego faktu przez angielski rząd. W Anglii też trwa moja kariera okrutnego urzędnika, który dzień w dzień odbiera telefony, załatwia urzędowe sprawy i łapie się za głowę pod naporem urzędnicznych idiotyzmów.

Pracuję w miejscu, w którym wypłaca się zasiłki. Jest to trochę inny rodzaj zasiłków, do których prawo ma jedynie pewna grupa społeczeństwa. Jestem tam swoistym żartem, ponieważ jako osobnik narodowości polskiej wypłacam pieniądze ludziom, którzy posądzają mnie o “kradnięcie pieniędzy” na ich zasiłki. Szkoda tylko, że z moimi zarobkami nie kwalifikuję się na żadne zasiłki, a jedyne, co mogę robić to potulnie płacić na ich zasiłki, które niejednokrotnie są pobierane nieuczciwie…

Z ludźmi, którzy pobierają zasiłki zasadniczo dużo problemów nie ma. Aczkolwiek tacy ludzie mają czasem wyznaczoną osobę, która może coś za nich załatwić. I naprawdę nie wiem, gdzie takich produkują, ale myślę, że to miejsce spokojnie można by nazwać piekłem.

Staram się być pomocny w zakresie moich obowiązków. Mamy deficyt pracowników i naszym głównym zadaniem jest płacenie ludziom tych pieniędzy, dopiero po tym jest załatwianie innych spraw. Zrozumiałe – w końcu od tych pieniędzy wiele zależy. Nie mogą pojąć tego właśnie ci “uprawnieni” ludzie. Przede wszystkim nie pojmują, że skoro płatność pojawia się w określony dzień po upływie określonej ilości czasu to my, przyjmując ich dane bankowe, mamy określony czas na wstawienie ich do systemu, bo jak czegoś nie ma to system tego z kryształowej kuli nie wywróży. Jednej osobie tłumaczyłem to  tylko szesnaście razy. Nie mogą również pojąć, że my zajmujemy się płatnościami (nawet nazwa naszego działu na to wskazuje), ale decydowanie, komu te pieniądze się należą, zależy już od innych osób/działów ze względów bezpieczeństwa. W końcu nasz dział mógłby sobie w ten sposób płacić bonusy, które mogłyby w końcu zrekompensować stres w pracy. Rozumiem zapytać się o to raz, ale ta sama osoba dzwoni jedenaście razy dziennie, aby się upewnić.

Teraz najlepsze – dzwonią do mnie ludzie, którzy wiedzą powyższe rzeczy, wyczytali je z naszych stron lub ulotek, ale wiadomo, że teksty kłamią, a urzędnik prawdę Ci powie… No aż cyganka robi się zazdrosna!

Mamy również czas na odpowiedź: dziesięć dni, których staramy się nie przekraczać. Ostatnio złożono na mnie skargę, bo nie odpisałem na email od razu tylko po czetrech dniach. Pomijam fakt, że w tym czasie byłem chory, a mam zakaz pracowania w chorobie.

Pewnie zastanawiacie się, dlaczego ktoś z mojego działu się tym nie zajął. Bardzo dobre pytanie – ja też się zastanawiam.

Jest też ciężki kaliber: ludzie życzący mi najgorszego (w tym śmierci) za różne głupoty: bo czymś się nie zajmuję (przykładowo nie organizuję wywózki śmieci) albo nie mamy systemu tak, jak w innym mieście (bo w końcu jesteśmy innym urzędem). Aczkolwiek zawsze rozmowa kończy się rzuceniem słuchawką, gdy informuję, że rozmowy są nagrywane. No cóż, przypomina się, że na wstępie podało się imię, nazwisko, a nierzadko i adres zamieszkania…

Inna sprawa to ten drugi dział od decydowania, komu przyznać pieniędze. Gdyby kiedyś sprawdzono, kto jest najgłupszym człowiekiem świata, prawdopodobnie pracowałby w tamtym dziale. To nie są żarty. Oni są tak odporni na wiedzę, że prędzej się olej z wodą połączy niż oni coś zajarzą. I to nie dlatego, że to są trudne rzeczy. Oni po prostu są zbyt leniwi, aby myśleć albo liczą, że ktoś zrobi to za nich.

Pracując niekiedy z domu, moja połowa słyszy jak tłumaczę wspaniałym urzędnikom, jak oni mają wykonać swoją pracę (poważnie!) i często mówi mi, że miłość ma zrozumiała już, z kim trzeba się skontaktować, aby naprawić system, o którym nie ma pojęcia, a ta pozaziemska istota z innego działu pyta się i pyta, i koniec końców nic nie rozumie. Rozmawiając z moją współpracowniczką na temat udzielanych odpowiedzi, nie wyrażałem się niejasno, więc oddaliłem moje przypuszczenia, że to może ja źle tłumaczę. Z drugiej strony skoro moja niezorientowana miłość życia rozumie wszystko za drugim powtórzeniem, to co dzieje się w mózgach tych osób? Czasem mam wrażenie, że oni tam grupowo fajkę pokoju obalają, aż im myślenie się zatrzyma.

Nie wiem, jak daję tam radę. Chyba tylko dlatego, że wyrzucając element ludzki, praca jest miła i przyjemna, chociaż piętrzy się pod niebiosa. Bo jeśli chodzi o pieniądze to zarabiam tylko troszkę więcej niż sprzątaczka i czasem żałuję, bo taki kibel mnie raczej nie skrzyczy.

Jeżeli podobała się moja “opowieść”, jestem w stanie opisać więcej przypadków z mojej szacownej pracy. Tak na osłodę, że i sami urzędnicy mają dość urzędniczych procedur, czy nawet samych urzędników. 😉

Mefisto

12 thoughts on “#056. Z życia urzędnika”

  1. Odnoszę paskudne wrażenie, że tak jest prawie wszędzie. Czasem się zastanawiam, jakim cudem te urzędy czy firmy nadal funkcjonują. Chyba siłą rozpędu. Żyję w przekonaniu, że 25% pracowników to debile, a kolejne 25% to ludzie, którzy nikomu nie pomogą, bo jeszcze musieliby się jakąś robotą zająć. W zakresie swoich kompetencji odsyłają do regulaminów (oczywiście nie poinformują co to za regulaminy i gdzie je znaleźć, a o wysłaniu mailem w ogóle zapomnij). Na szczęście są też ludzie, z którymi da się pracować 🙂

    1. Istnieją chyba tylko dlatego, że są państwowe i nie ma konkurencji albo ponieważ wiedzą, że ludzie za bardzo nie mają alernatyw i nie pójdą do konkurencji, skoro i tak dostaną to samo.

  2. Po lekturze Twojej opowieści (mam nadzieję, że pojawi się ciąg dalszy), autentycznie Ci współczuje… Nie wiem jak długo tam pracujesz, ale ja na Twoim miejscu po kilku dniach czegoś takiego dostałbym rozstroju nerwowego 😀 Chociaż do ludzi mnie zawsze ciągnęło i ciągnie nadal.

    Pani Mego Serca natomiast podobnie, jak ja, latami mieszkała za granicą. W różnych miejscach. I teraz twierdzi, że głupszych urzędników jak w Polsce i bardziej absurdalnych sytuacji z ich udziałem, jak tutaj to nigdy nie było ani w Wielkiej Brytanii ani w Irlandii. Według niej, a urzędnicy w tych krajach załatwiają sprawy zawsze prosto i konkretnie. Z tutejszymi zaś nie idzie się dogadać 😀

    Ja z tutejszymi swoje przejścia miałem niestety. Podobnie jak biurokracją amerykańską. TAM to jest Kosmos dopiero!

    Pozdrawiam serdecznie, życząc mnóstwa cierpliwości i zrozumienia dla petentów oraz współpracowników. Zapraszam do siebie na jubileusz 🙂 Zostałeś wspomniany 🙂

    1. Lubię mimo wszystko moją pracę, bo sama w sobie nie jest zła. Źli są tylko ludzie. 😉 Owszem, są też i dobrzy, którym aż chce się pomagać
      Nie wiem, w jakiej Wielkiej Brytanii Twoja Wybranka była, ale w tej mojej to potrafi być kosmos pod względem załatwienia czegoś. W Polsce tylko raz byłem w urzędzie i udało mi się wszystko za jednym razem załatwić, ale musiałem mieć szczęście. Tutaj nie zawsze się tak da. Wiem to aż za dobrze, bo pracuję z tymi ludźmi, którzy powinni sprawnie rozwiązywać problemy. 😉
      Dziękuję bardzo, już wpadam świętować. 🙂

Leave a Reply to mefistowy Cancel Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

Scroll to Top