zakochanie

#364. Walentynki

Są takie momenty, kiedy chciałbym rzucić monetą i pozwolić losowi decydować o mnie, o tym, co mam zrobić, czy co wybrać. Najbardziej jednak chciałbym w takich momentach, aby ta moneta zawisła w powietrzu i dała mi znać, że najlepiej to wszystko zostawić w spokoju. Oczekuję niemożliwego i czasem wkurza mnie to, że tak się nie stanie. Że z niebios nie zejdzie jakaś mistyczna postać, aby zwolnić mnie z obowiązku… jakikolwiek by on nie był.

I tak dotarło do mnie to, że odkąd pamiętam to cały czas pędzę. Jak gdyby jutra nie było. Jakby goniła mnie śmierć na rowerze, a ja desperacko biegnę przed siebie, bo nie w taki sposób chciałbym umrzeć. Chociaż ci, którzy mnie znają, pewnie powiedzieliby, że jestem najbardziej wyluzowaną osobą na świecie, to ja sam dobrze znam tego mnie: zamkniętego tam głęboko w środku, wyglądającego przez swoje małe okienko na świat. Tego mnie, który potrafi wybaczać niewybaczalne, który potrafi mieć takiego kija w tyłku, że sam muszę zapytać siebie, o co mi chodzi, a moje wewnętrzne ja odpowiada mi pretensjonalnie “domyśl się”, który czasem po prostu ma dość i coraz częściej zasłania uszy, zamyka oczy i wstrzymuje oddech. Tego, który lubi jak kot leżeć na słońcu, a następnego dnia czekać na deszcz.

Stwierdziłem, że rzucę monetą. Może nie prawdziwą, ale taką wymyśloną. Oczyma wyobraźni widziałem trajektorię jej lotu, prędkość z jaką upadnie i obliczyłem prawdopodobieństwo wypadnięcia oczekiwanej przeze mnie opcji. Los jednak zadecydował inaczej, więc chcąc nie chcąc biorę się za pisanie.

Walentynki. I tutaj pojawia się pustka w mojej głowie. Bo co można by napisać o tym dniu, skoro ostatni raz styczność z tematem miałem w liceum? Jako dziecko patrzyłem na ten dzień jako coś uroczego, bo dwoje ludzi się kocha i to jest takie miłe, jako zbuntowany nastolatek widziałem to jako objaw choroby komercyjnego świata, a jako dorosły patrzę na to ze zdziwieniem, bo dlaczego ludzie muszą sobie wyznaczyć dzień w roku, aby być dla siebie miłym, obdarowywać się prezentami, spędzać razem czas, skoro to powinno być częścią prozy życia.

Zdarzały się jednak momenty w moim życiu, kiedy walentynki były czymś miłym. Jako bardzo zagubiony i zmęczony sam sobą nastolatek dałem walentynkę chłopakowi, który mi się podobał. Oczywiście anonimowo. Pamiętam jego uśmiech, kiedy ją przeczytał i mój wewnętrzny strach, aby się przyznać, że to ode mnie. No bo on był w moim typie, ale ja doskonale wiedziałem, że ja nigdy nie byłbym w jego typie. Ostatecznie moją walentynkę przywłaczyła sobie jakaś dziewczyna, a ja mogłem się kopać sam ze sobą w myślach za brak jaj, ale z drugiej strony, czy faktycznie miałbym jakąś szansę? Pozostał mi jednak w pamięci ten jego uroczy uśmiech, kiedy przeczytał ode mnie wierszyk. Mój wierszyk.

Pamiętam też sytuację z podstawówki, kiedy chciałem dać walentynkę koleżance z klasy, którą bardzo lubiłem, ale jako nienormalne dziecko, zamiast podejść i podać lub w wersji stealth wrzucić jej ją do plecaka, ja po prostu rzuciłem w nią tą karteczką i uciekłem (i nie wiem do dziś dlaczego to zrobiłem!). Zostaliśmy po tym przyjaciółmi, a ona mi co roku to wypominała.

W liceum dawałem walentynki wszystkim znajomym. W końcu przyjaźń to też rodzaj miłości. Wysyłałem też je osobom, które praktycznie żadnych nie dostawały, aby nie czuły się zapomniane i pominięte. W końcu samotnego nastolatka taki dzień potrafił dobijać podwójnie, a napisanie czegoś miłego nie kosztuje nic poza odrobiną czasu.

Zebrało mi się na wspomnienia, bo chciałem sobie przypomnieć, dlaczego nie przepadam za walentynkami i dotarło do mnie, że nic do nich nie mam. Po prostu wyrosłem z nich tak jak wyrosłem ze Świętego Mikołaja i innych bajek, w które wierzą dzieci. Ale kiedyś potrafiły one być magiczne, bo dla dziecka, dla nastolatka znaczyły one, że jest tam gdzieś ktoś, kto się o nas troszczy, kto o nas pamięta. I to był ten sens tego dnia, który mi w całym biegu życia umknął.

Mefisto

#364. Walentynki Read More »

#333. Wędrowiec z Krańca Czasu cz.40 – Wspomnienie o Duchu

Cień nie pierwszy raz w życiu usłyszał od kogoś magiczne słowo “kocham”. Przeżył tyle żyć, że wiele razy miał okazję zgłębić pojęcie miłości. Jednakże nigdy nie była ona tak wielowymiarowa jak teraz. Już na samym poziomie ludzkim zdawała się ona tak odmienna i nietypowa, a zaraz po tym przechodziła ona w strefę istot z Krańca Czasu, gdzie dwa kompletnie przeciwne sobie stworzenia stawały naprzeciw siebie i chwytały się za serca zamiast za gardła. Gdyby ktoś kiedyś Jake’owi powiedział, że taka sytuacja mogłaby mieć miejsce, nigdy by w to nie uwierzył.

A teraz jednak siedział przed Japesiem, który jeszcze przed chwilą nieomal trafił krzesłem swojego mentora, a potem wyznał Cieniowi swoje uczucia. Już wcześniejsza kombinacja była niesamowicie nieprawdopodobna, ale sposób w jaki Wędrowiec powiedział “kocham cię” był jedyny w swoim rodzaju. Perfekcyjnie podkreślał to jak wyjątkowy był ten byt.

Cień podniósł się z łóżka i podszedł kilka kroków w stronę chłopaka. Jednocześnie czuł słodkie uczucie ulgi, kiedy myślał o tym, że był przy nim ktoś, kto go akceptował i rozumiał, ale jednocześnie niewidzialna dłoń zaciskała się na jego gardle, ilekroć przypominał sobie kim był i co robił. Czy ktoś taki jak on zasługiwał na kogoś takiego jak Japeś? Już wystarczająco wniósł problemów w jego życie, a kolejne czekały drapiąc pazurami o okna.

Mimo rosnących wątpliwości nie przestawał się zbliżać do Wędrowca. Tak jakby jego własny rozsądek nie miał nad nim władzy w tej kwestii i kierowały nim już tylko uczucia. Ostrożnie ułożył ręce na ramionach Japesia i delikatnym, ale płynnym ruchem objął go przysuwając bliżej siebie. Jake nie wierzył w to, co robił, ale nie potrafił się od tego odpędzić. Nie potrafił zaprzeczać sam sobie, że było inaczej. O tym przecież zawsze marzył: o akceptacji, o miłości bez żadnych limitów.

– Ja ciebie też kocham. – wyszeptał. Momentalnie poczuł jednak zwątpienie i strach przed tym, że słowa, które wypowiedział, będą miały katastrofalny skutek na Wędrowcu. Nagle cała ta słodycz chwili zaczęła go dusić i przytłaczać. – Ja… przepraszam. Nie powinienem…

Chciał się cofnąć, ucieć, zapaść od ziemię, ale Japeś był szybszy. Nim Cień mógł się zorientować, chłopak złapał go za ręce i przyszpilił do drzwi. W pierwszym momencie był zdumiony zachowaniem Wędrowca, jednak chwilę po tym obdarzył go swoim typowym, zadziornym uśmiechem. Nie spodziewał się po nim takiej bezpośredniości!

– Nie przepraszaj. – mruknął cicho i uśmiechnął łagodnie.

– Wiesz, że to nie będzie takie proste? Życie ze mną będzie utrapieniem. Nie tylko z powodu mojego charakteru, ale też z powodu… – zaczął, ale Japeś mu przerwał.

– …Koszmarów. – dokończył za Cień, a Jake od razu domyślił się, że ta smocza papla się wygadała. – Wiem, że się o to martwisz, bo nie chcesz, aby stała mi się krzywda. Ale nawet najgorsze zło nie jest w stanie mnie od ciebie odstraszyć. Tym bardziej, że teraz dokładnie zdaję sobie sprawę z tego, co do ciebie czuję.

– Japeś… – już miał zacząć swój wywód o tym, że to nie mogło się udać, ale Wędrowiec położył mu palec na ustach.

– Jeśli nie spróbujemy to nie będziemy wiedzieli, czy było warto. – tym razem Japeś zbliżał się do Jake’a, a Cień zastanawiał się skąd nagle taki przypływ odwagi w tej niepoważnej istocie. Nie bronił się jednak przed tym, bo w głębi duszy sam chciał w to wierzyć, że ostatecznie wszystko mogło skończyć się dobrze.

Nim jednak zbliżyli się do siebie na wystarczającą odległość, usłyszeli i poczuli nagłe uderzenie o drzwi.

– Przepraszam, ale jeśli zaraz nie pójdę na spacer to zrobi się tu nieciekawie. – Smok poinformował ich o swojej potrzebie. Oboje zaczęli się śmiać i chcąc nie chcąc zabrali Prastary Byt na spacer. Jakby nie mógł pójść sam!

Udali się do lokalnego parku, gdzie Prastary dreptał sobie od krzaczka do krzaczka dając upust psiej naturze, podczasu gdy oni wędrowali za nim pośród własnych przemyśleń i ukradkowych spojrzeń. I Japeś, i Jake byli zarówno rozbawieni, jak i zakłopotani, ale ich relacja nie rozwijała się ani trochę na ziemskich zasadach, więc po prostu trwali w tym, co rzucił im los. Ich własna, osobista Kłoda, którą oboje rzeźbili na swoje potrzeby.

Japeś jednak wiedział, że to był idealny moment, aby zaatakować i zdobyć odpowiedź na jedno z pytań zadane mu przez Merlina. Skoro uporządkował już swoje uczucia, mógł w końcu zacząć działać (zanim znowu ktoś lub coś namąci mu w głowie). Wiedział jednak, że musiał zrobić to podstępem.

– Więc… – Wędrowiec zaczął przeciągle, a Cień spojrzał z uwagą na twarz swojego towarzysza. – Powiesz mi, co miałeś na myśli, że prawie zginąłeś przez tego ducha?

– Próbowałem się wymigać od powierzonego mi zadania i dostałem ostateczne pouczenie. Po tym zostałbym pożarty. – odparł krótko. Japeś jednak nie był usatysfakcjonowany z odpowiedzi.

– Ale dlaczego się próbowałeś wymigać? – drążył, a Jake westchnął ciężko.

– Bo się zawahałem. – rzucił zirytowany. Wędrowiec domyślił się, że za tym kryje się inna historia.

– Przecież ty się nigdy nie wahasz. – mruknął zadziornie licząc, że złapie Cień na przynętę. Naiwnie wierzył, że jego intencje nie zostaną rozpoznane.

– Po co ci to wiedzieć? – zatrzymał się obserwując zdumionego chłopaka. Japeś domyślił się, że nacisnął na wrażliwy punkt i powoli zaczął tego żałować. Jake jednak jedynie westchnął. – Pewnie sam nie wiesz, co? Dobrze, powiem ci. I tak byś mi pewnie nie odpuścił.

Cień usiadł na pobliskiej ławce, a Wędrowiec poszedł w jego ślad. Przez dłuższy moment trwał w ciszy, aż w końcu zaczął mówić.

– Czy Siya mówiła ci o swoich rodzicach? – zapytał, a widząc potakujące kiwnięcie głową, kontynuował swoją opowieść. – Jej ojciec był uzależniony od hazardu. Wszystko przez to, że raz wygrał olbrzymią kasę i wierzył, że może to potwórzyć. Nie powtórzył, wpędził rodzinę w długi. Jej matka wpadła w alkoholizm i oboje naciągnęli Siyę na kredyt, aby mieć na swoje uzależnienia. Tak mi się na początku zdawało.

Na chwilę zrobił przerwę, aby pozbierać myśli.

– Przydzielono mi pożarcie ich oboje. Matka zapiła się na śmierć, więc został mi tylko ojciec. Wydawało mi się, że jest okrutnym draniem bez jakichkolwiek uczuć, ale tego dnia, kiedy polowałem na niego, on poszedł do Siyi. Na początku myślałem, że chce wyciągnąć od niej więcej pieniędzy. To wydawałoby się sensowne. W końcu był niczym innym niż pasożytem. – Jake wziął głęboki oddech i zwrócił się w stronę Japesia. – A on, ku mojemu zaskoczeniu, poszedł jej oddać część pieniędzy, które pożyczył.

W tym momencie zrobił jednak kolejną dużo dłuższą pauzę.

– Rozumiesz? Po śmierci matki zaczął siebie o to obwiniać i chciał wszystko naprawić. Niestety Siya miała wtedy dość i próbowała się zabić. – Wędrowiec spojrzał z przerażeniem na Cień. – Ogarnął Siyę na tyle, na ile mógł, wezwał pogotowie, zostawił otwarte drzwi i uciekł. Chyba nie mógł znieść tego widoku i myśli, że i córkę doprowadził na skraj rozpaczy. Zaatakowałem go, kiedy wrócił do swojego mieszkania. Wyrwałem jego duszę z ciała, ale nie potrafiłem go pożreć. Puściłem go, pomimo iż był skazany na śmierć. Byłem wtedy bardzo zmieszany. Z jednej strony był śmieciem, ale z drugiej… Z drugiej strony starał się to jakoś naprawić.

Po raz kolejny zawiesił się.

– A potem poczułem ból, który palił mnie po kawałku i miażdżył jak najgorsze zło. Dostałem ostrzeżenie od Krańca, że sprzeciwiłem się rozkazom. – mruknął chwytając się odruchowo za ramię. – Zacząłem go w panice szukać, aż na jednym spotkaniu z Siyą i innymi wyczułem jego obecność na tobie. Dalszą historię już znasz.

Japeś przez dłuższy moment wpatrywał się w swoje dłonie. Nie spodziewał się, że los ich wszystkich był połączony jedną cienką nitką, która ciągnęła się z duchowego płaszcza tamtej zjawy. Tak samo jak Cień czuł się zmieszany w swojej ocenie Ducha. Ciężko było go jednocześnie winić i uniewinnić.

Wędrowiec spojrzał na Jake’a i szczerze mu współczuł jego losu. Tym bardziej, kiedy własne sumienie gryzło cię od środka, ale nad sobą miało się tylko bat gotowy smagać się za to, że nie chciałeś uczestniczyć w bezmyślnym linczu.

– Przykro mi, że musiałeś przez to przejść. – mruknął do niego cicho, a Cień objął go ramieniem. – To jest po prostu straszne, że Kraniec traktuje wszystko w ten sposób. Albo jesteś zły, albo jesteś dobry. Tak, jakbyśmy nie mogli popełniać pomyłek. Jakby nie istniało nic pomiędzy.

Przez chwilę trwali w ciszy, jednak Japesia straszliwie gryzło sumienie w tej kwestii. Tak przecież nie powinno być!

– Może to zabrzmi dziwnie, ale myślę, że Kraniec powinien zmienić swoje podejście. Świat ludzi idzie do przodu. Może nie tak szybko, jakbyśmy chcieli, ale idzie. A co robi Kraniec? Dalej trzyma się przestarzałych zasad i kopie każdego, kto wyraża sprzeciw! – niemal krzyknął. Jake uśmiechnął się na wpół łagodnie, na wpół z politowaniem.

– Raczej wątpię, abyśmy znaleźli sympatyków takiej myśli. Kraniec ustalił zasady i raczej ich już nie zmieni. – odparł, a Wędrowiec burknął coś pod nosem ze złości. Cień był jednak pod wrażeniem, że ktokolwiek chciałby zmieniać utalony porządek, aby takim jak on było lepiej. Wtulili się w siebie, aby złagodzić uczucie złości.

Japeś powoli zaczynał rozumieć, że Kraniec musiał się zmienić. Ustalony od dawna porządek wymagał aktualizacji swoich zasad, a chłopak wiedział doskonale do kogo zwrócić się z taką prośbą.

Przez moment trwali w ciszy, podczas której błądzili wzrokiem po sobie, jakby każde z nich szukało niemego zaproszenia. Jake zabrał rękę z ramienia Japesia i powoli przysunął swoją twarz do jego. Wędrowiec nie protestował, ba, nawet w tym uczestniczył. Wolał czuć kołatanie serca z powodu rozsadzającego go podekscytowania niż z powodu złości.

07.10.2020_19-06-01

Po raz kolejny musieli się od siebie odsunąć, kiedy usłyszeli podejrzane szamotanie w krzakach. Szybko jednak okazało się, że to Smok ciągnący za sobą olbrzymią gałąź, którą położył obok młodych mężczyzn.

– Znalazłem patyk. – oświadczył z psią niewinnością i pobiegł przed siebie.

– Myślisz, że on robi to specjalnie? – zapytał Japeś. Cień westchnął ciężko.

– Teraz jestem pewien, że on to robi specjalnie.

Mefisto

#333. Wędrowiec z Krańca Czasu cz.40 – Wspomnienie o Duchu Read More »

#306. Wędrowiec z Krańca Czasu cz.27 – Rytuał

Tylko cztery dni dzieliły Cień od realizacji swojego zadania. Jednocześnie były to cztery dni z Japesiem zadającym sto pytań na minutę. Wędrowiec zdawał się wierzyć w to, że jeśli zapyta o wszystko, co możliwe, to pozna odpowiedź na sekretne pytanie: co mu się tak właściwie podobało. Jake odpowiadał najlepiej jak umiał, ale jego zapał stygł wraz ze zbliżającym się rytuałem.

Japeś szybko zauważył tą dziwną barierę między nimi. Wydawała się niemal nienaturalna. Jeszcze szybciej uznał jednak, że mu się to wydawało, a Jake miał go po prostu dosyć. Wędrowiec sam miałby siebie dosyć, gdyby wypytał się chyba o każdy możliwy aspekt darzenia drugiej osoby uczuciem miłości.

Chłopak szybko poczuł dziwną pustkę. Każdy swój wolny moment spędzał z enigmatycznym chłopakiem, a kiedy jednego dnia odpuścił, zrozumiał, że nie potrafił znaleźć sobie zajęcia. Na chwilę zajmował swój umysł codziennymi sprawunkami, ale ostatecznie i tak zastanawiał się, co Jake powiedziałby, gdyby zapytał go o kolejną pozycję z listy rzeczy do zapytania.

Skoro ekspert numer jeden nie chciał z nim rozmawiać, sięgnął po telefon i umówił się z ekspertką numer dwa, której zwierzył się z tego kołtunu myśli w jego głowie. Siya słuchała go uważnie kiwając głową.

– Myślę, że się zakochałeś! – ucieszyła się, a Japeś spojrzał na nią zdumiony. Nie był do końca pewien, czy to na pewno było to uczucie. Zdawało się inne niż to, co czuł wcześniej w stosunku do tej dziewczyny. Dodatkowo internet sugerował, że Wędrowiec miał obsesję i powinien zobaczyć się ze specjalistą. Starał się jednak uwierzyć w swoje kolejne zakochanie. Specjaliści byli w końcu drodzy.

– Nie jestem tego taki pewien. – mruknął cicho. Zbyt bardzo czuł się przytłoczony tym, jak odmienne zdawały się jego myśli o Siyi i Jake’u.

30.06.2020_23-50-41

– Też przez to przechodziłam. Uwierz mi. Na początku myślałam, że coś jest ze mną nie tak, bo jak to tak: woleć kobiety. Im bardziej zaczęłam to akceptować, tym łatwiej było mi zrozumieć, co czuję. – tym razem to Japeś kiwał głową. Może ona miała rację tylko Wędrowiec za bardzo się przed tym bronił. Siya pomogła mu przekonać samego siebie, aby przyznał się Jake’owi do kołtuna uczuć, który zrobił się w jego sercu odkąd się poznali.

Chłopak wrócił do domu, aby odpocząć. Miał w planach umówić się z Jake’iem na spotkanie i szczerze porozmawiać o tym, co trapiło jego serce. Los jednak zamierzał go zaskoczyć podrzucająć mu kłodę pod nogi. Kłodę wprost z Krańca Czasu.

Kiedy Japeś wszedł do mieszkania, zamarł. Na podłodze były usypane (sądząc po pustych opakowaniach: z mąki) dziwne kręgi, a Smok siedział pomiędzy nimi. Obok niego stał przerażony duch, a na kanapie siedział Jake ze skrzyżowanymi rękoma i swoim wiecznie groźnym wyrazem twarzy.

– Miło, że w końcu wpadłeś. – mruknął do Wędrowca, który stał jak skamieniały. Prastary westchnął ciężko i podniósł się z pozycji siedzącej.

– Skoro jesteśmy już w komplecie, możemy zaczynać rytuał wygnania! – warknął Smok i wnet otoczyły ich purpurowe opary. Stopniowo wypełniały pomieszczenie, aż pokryły wszystko tworząc osobny, pełen magii pokój. – Ten oto Cień został wysłany, aby pożreć cię za twoje występki, jednakże otrzymałeś łaskę od tego Wędrowca.

Duch kiwnął eteryczną głową.

– Twoje przewinienia należały do najcięższych, dlatego nie unikniesz kary. – huknął, a jego psia powłoka padła bezwiednie na podłogę. Smok ukazał im się w całej swojej okazałości rozprostując pełne wibrującej energii skrzydła.

Cień podniósł się z pozycji siedzącej i obserwował w ciszy rytuał.

– Skazuję cię na tysiąc lat tułaczki po Pustce. Kiedy minie tysiąc lat trafisz na Kraniec Czasu, gdzie przez kolejne tysiąc lat służyć będziesz Wędrowcom. Jeśli ich zawiedziesz, zostaniesz oddany Cieniom. Jeśli jednak odpokutujesz swoje winy, dostaniesz szansę na nowe życie. – jego głos wypełniał coraz mocniej pomieszczenie. Bariera powoli zaczęłą pękać, a moc Prastrarego przebiła się przez magię, która tworzyła ludzkie ciało Japesia.

Z pęknięcia wyłoniła się szkaradna łapa i złapała krzyczącego wniebogłosy ducha. Pociągnęła go ku sobie i wszyscy troje patrzyli jak szczelina zasklepia się w mgnieniu oka. W przeciągu chwili wszystko wróciło do normy, a Smok powrócił do swojej ziemskiej powłoki. Przez dłuższy moment wszyscy trwali w ciszy, którą przerwał Japeś głosem pełnym załamania.

– Jesteś… Cieniem? – Jake jedynie kiwnął na to głową. Bez słowa podszedł do drzwi i złapał za klamkę. Przez chwilę wahał się, jak gdyby chciał coś powiedzieć, ale potem bez słowa wyszedł zostawiając go z jeszcze większym kołtunem w głowie. Wędrowiec spojrzał się ze złością na Prastarego, który wiedział o tożsamości Jake’a. – Dlaczego mi nie powiedziałeś?

– Cóż, poprosił mnie o to. – odparł spokojnie, a Japeś poczuł się zdradzony. Odwrócił się i zamknął w swoim pokoju. Usiadł na łóżku i schował twarz w dłoniach.

Nie dość, że Jake okazał się Cieniem to jeszcze jego mentor go oszukał. Wystarczająco tragedii dla niego na jeden dzień. Opadł na łóżko i gapił się w sufit starając się po prostu znaleźć jakieś sensowne wyjaśnienie, bo nie potrafił pogodzić się w żaden sposób z tą sytuacją.

Bardzo szybko dotarło do niego, że nie potrafił usprawiedliwić żadnego z nich. Nie potrafił też się na nich złościć. Relacje istot z Krańca Czasu z Cieniami były dosyć napięte i Jake nie chciał przysparzać mu dodatkowych problemów? Tylko czy istniał jakiś zakaz w prastarych prawach zabraniający mu kontaktów z nim? Westchnął ciężko. Musiałby się o to zapytać Smoka… A skoro miałby się zacząć odzywać do Prastarego, mógłby równie dobrze porozmawiać z Jake’iem.

30.06.2020_00-05-24

Nie miał jednak na to siły. Przykrył się kołdrą i usilnie starał się o tym wszystkim nie myśleć.

Mefisto

#306. Wędrowiec z Krańca Czasu cz.27 – Rytuał Read More »

#276. Wędrowiec z Krańca Czasu cz.17 – Stracona nadzieja

Japeś powoli doczłapał do Siyi. Chyba pierwszy raz czuł się, jakby szedł na skazanie. Dziewczyna uśmiechem przywitała Wędrowca, a ten stanął jak skamieniały i patrzył się przez chwilkę bezmyślnie przed siebie. Wziął głęboki oddech i kiedy tylko jego wybranka była na tyle blisko, wyciągnął przed nią ręce i skierował czek w jej stronę.

– O co chodzi? – Siya spojrzała na niego niepewnie widząc, że chłopak praktycznie stał skamieniały. Zerknęła więc na papier, który trzymał i oniemiała na moment. – Co to jest? Japesiu?

A Wędrowiec stał jak ostatni bałwan z wyciągniętymi doń rękoma. Chociaż bardzo chciał, słowa utknęły mu w gardle i przez moment miał nawet wrażenie, że się dusił. Dziewczyna pociągnęła go w stronę ławki i posadziła na niej obawiając się, że Japeś miał jakaś przedziwny atak.

13.02.2020_23-50-06

– Proszę, weź to. – wydukał w końcu. Siya była oszołomiona, bo nigdy nie widziała go w takim stanie. Wzięła od niego czek i przyjrzała mu się uważnie. Co też mu tym razem strzeliło do głowy?

– Ale… o co chodzi? Dlaczego mi dajesz ten czek? – zapytała zdumiona i obserwowała Japesia w nie małym przerażeniu.

– Chcę pomóc ci z tym długiem. – odparł szybko i znów poczuł, jak wszystko w nim pęcznieje, a on coraz gorzej radzi sobie z oddychaniem. Ku jego własnemu zdziwieniu nie dusił się jednak.

– Ja… dziękuję… ale dlaczego? – Siya z zakłopotaniem patrzyła na chłopaka, a ten aż poczerwieniał na twarzy. To był ten moment, kiedy Japeś powinien był wyznać jej miłość, a zamiast tego dusił to w sobie tak bardzo, aż ciśnienie zaczęło wychodzić z niego każdym możliwym otworem. Wiedział jednak, że musiał wziąć się w garść. Zebrał się w sobie i na jednym tchu wyrzucił:

– Ja się w tobie zakochałem! – Wędrowiec pierwszy raz od dłużej chwili wziął głęboki oddech. Skoro już to z siebie wyrzucił, to nie czuł już takiej presji. Musiał jednak przyznać, że w życiu nie sądził jak bardzo stresujące było wyznawanie komuś swoich uczuć.

Siya patrzyła na niego z rosnącym zakłopotaniem, jakby nie wiedziała, co miała powiedzieć. Chłopak wystaraszył się, że zrobił coś nie tak. W końcu bycie człowiekiem wychodziło mu tak dobrze jak rybie jazda na rowerze. Poczuł dziwny ścisk w sercu, ale wytrwale czekał na cokolwiek los zamierzał mu ofiarować.

– Może pójdziemy gdzieś? – dziewczyna zmieniła nagle temat, złapała Wędrowca za rękę i pociągnęła do najbliższej kafejki. Tam zamówiła sobie mocną kawę, a Japesiowi sok w obawie, że cokolwiek z kofeiną rozsadzi mu i tak już skołatane serce.

Trwali oboje w ciszy, aż wreszcie Siya zwróciła się do niego.

– Nie mogę przyjąć tego czeku. – zaczęła powoli. – To bardzo miły gest i dziękuję, że się tak o mnie troszczysz. Ale nie chcę, abyś wydawał na mnie swoje oszczędności.

Japeś patrzył na nią jak zbity psiak, ale nie odzywał się ani słowem czekając na dalszy monolog.

– Co do tego drugiego… – dziewczyna spojrzała się na podłogę i zakłopotana podrapała po szyi. – Nie mogę z tobą być. Jestem lesbijką.

Wędrowiec zgłupiał na chwilkę.

– Przepraszam, ale czym? – wydukał jedynie i tym razem Siya zgłupiała. Szybko jednak przypomniała sobie, że Wędrowiec był z pipidówy na końcu świata, więc mógł nie być obeznany w takich kwestiach.

Wzięła więc głęboki oddech i zaczęła edukować chłopaka w sferach dotąd jemu nieznanych. Im dłużej mówiła, tym bardziej czuł się przytłoczony tym, jak mało wiedział o ludzkim życiu. Jednocześnie coraz bardziej czuł rosnący smutek na myśl o tym, że Siya stała się dla niego zupełnie nieosiągalna. Chyba jednak wolał, kiedy to wszystko znajdowało się w strefie marzeń. Wtedy przynajmniej wydawało mu się, że była jakaś nadzieja.

Przesunął czek w stronę dziewczyny.

– Proszę weź go. Będę się czuł lepiej myśląc o tym, że będzie ci choć trochę łatwiej. – rzekł do niej smutno, podniósł się patrząc na nią z zakłopotaniem. Pożegnał się pośpiesznie i ruszył przed siebie. Potrzebował chwili, aby to wszystko jakoś ułożyć sobie w głowie…

A może tego nie dało się już ułożyć?

Mefisto

#276. Wędrowiec z Krańca Czasu cz.17 – Stracona nadzieja Read More »

#253. Wędrowiec z Krańca Czasu cz.12 – W drodze na spotkanie

Japeś zerwał się z łóżka jak tylko pierwsze promienie słońca dotknęły jego twarzy. Nie mógł spać: był zbyt podeskcytowany spotkaniem. Chociaż czekało go jeszcze wiele zadań tego dnia, on żył już momentem, kiedy znów ją spotka i odpłynie pośród jej opowieści. Zastanawiał się, co u niej było słychać, czy czuła się wystarczająco dobrze, aby się z nim spotkać.

Dzień w pracy minął mu spokojnie. I chociaż jego destrukcyjne zapędy spadły do minimum, cały personel prowadził zakłady, o co chodziło chłopakowi. Najczęściej wybieraną opcją było “w końcu przyzwał tego demona”. Nikt z nich nie zdawał sobie sprawy z tego, że Wędrowiec szedł na swoją pierwszą randkę w życiu. Nikt poza Dominikiem, który o Japesiu wiedział więcej niż on sam.

Młodzieniec wrócił pośpiesznie do domu, aby odświeżyć się i pośpiesznie pozbyć się zapachu szpitala. Kiedy miał już wychodzić, drogę zastąpił mu duch z tym swoim dzikim błyskiem w przezroczystym oku.

– Nim wyjdziesz: mam dla ciebie prezent! – rzekł odważnie do Japesia, który poczuł się dość niepewnie. W końcu nie na co dzień dostaje się prezent od zjawy-pasożyta. – Zamierzam dać ci cenną radę jak wyrywać laski!

25.12.2019_00-06-12

– Jak wyrywać? Jak chwasty? Ale ja nie idę niczego wyrywać, nie mam na to czasu. Chcę się tylko spotkać z Siyą. – mruknął Wędrowiec z tą swoją niepokalaną niewinnością. Już miał przejść przez swojego eterycznego lokatora z przypadku, ale ten pchnął go do tyłu swoją mizerną, ale odczuwalną mocą.

– Słuchaj uważnie! – warknął zaciskając pięść. – Kobiety lubią być zdobywane: musisz jej pokazać, że ty tu rządzisz!

– Znowu zachowujesz się jak nawiedzony. Opętałeś zepsute jedzenie z lodówki i teraz ci się odbija? – Japeś przerwał mu nim duch zaczął swój monolog o sile, zdobywaniu i rzucaniu wszystkich na boki. Chłopak powoli dorastał do myśli, że zjawa była kompletnym dupkiem i idiotą, a on ofiarował mu życie zamiast solidnego kopniaka w tyłek. Chyba jednak powinien był rozważyć opcję oddania go Cieniowi…

– Och, mój drogi, naiwny chłopcze. Ja tylko staram się ci pomóc. Moje rady są cenne: pamiętaj o tym! I ciesz się, że nie każę ci za nie płacić! – pogroził mu palcem, a Wędrowiec tylko przewrócił oczyma.

– Po prostu bądź sobą. Skoro do tej pory nie uciekła z krzykiem to znaczy, że coś w tobie widzi. – mruknął Smok siedzący na kanapie. Dalej męczył książkę kucharską. Czytanie książek to trudna rzecz, kiedy nie ma się odpowiednich palców do przerzucania stron.

Japeś na te słowa kiwnął jedynie głową, przeszedł przez tą duchową porażkę i pośpiesznie udał się w miejsce spotkania. Im mniejsza odległość dzieliła go od Siyi, tym bardziej rozpierała go radość. Chociaż starał się podchodzić do tego spokojnie, to jego wnętrze szalało na myśl o tym, że tak niewiele dzieliło go od niej.

Pomimo iż chłopak kompletnie nie zwracał uwagi na mijający czas, dotarł na miejsce o blisko godzinę za wcześnie i uradowany czekał zerkając od czasu do czasu na telefon. Uśmiech mimowolnie malował się na jego twarzy, a oczy wędrowały po przechodniach szukając sylwetki, która rozpalała jego serce w sposób niemożliwy do opisania.

To było jak ogień i lód walczące wzjamenie o przewagę, zabijające siebie na wzajem, ale jednocześnie żyjące w idealnej harmonii. Wędrowiec pozwolił temu uczuciu zawładnąć nad nim: cieszył się chwilą, wręcz rozkoszował nią. Po tym jak ona zniknęła na tak, zdawałoby się, długo, jego umysł potrzebował upaść na kolana przed tym przeogromnym szczęściem.

Siya tu była i zamierzała się z nim spotkać. To miała być pierwsza randka Japesia.

Czy mogło być lepiej?

Mefisto

#253. Wędrowiec z Krańca Czasu cz.12 – W drodze na spotkanie Read More »

#243. Wędrowiec z Krańca Czasu cz.9 – Powrót kłody

Japeś nie miał żadnego logicznego wyjaśnienia dla tej sytuacji. Bądźmy szczerzy – kto uwierzyłby, że duch opętał jego mieszkanie. Chłopak jednak postanowił pozbyć się resztek rozsądku i wykorzystać fakt, że mieszkanie zamieszkiwała jedyna osoba, która mogła to w miarę bezkonfliktowo rozwiązać.

– Przepraszam, ale mój pies… Mój pies jutro idzie do weterynarza i mu odbija z tego powodu. – wydukał jedynie, a Smok, niczym na komendę, pobiegł do kuchni, wepchnął pysk w leżący na podłodze rondel i tak uzbrojony wbiegł w ścianę. Potem złapał garnek i machał nim tak długo, aż przypadkiem zbił okno. Cóż, tego nie było w planach, ale grunt, że robiło wrażenie.

Pradwany przebiegł potem obok sąsiadki, nosem wcisnął przycisk od windy i wrócił się po nią, aby za pasek od spodni zaciągnąć ją do środka windy. Wybrał odpowiednie piętro nosem i uciekł nim drzwi zamknęły się za nim. Następnie wrócił dostojnym krokiem i spojrzał na towarzystwo.

– Co wy byście beze mnie zrobili? – mruknął jedynie. Japeś podziekował Pradawnemu i w nagrodę podrapał go za uszkiem. Smok mógł być sobie Smokiem, ale jego psie ciało nie miało nic przeciwko tej pieszczocie.

Wędrowiec sprzątnął pokój z resztek komputera, a Pradawny zapewniał go, że zajmie się wykonaniem wyroku na duchu. Potrzebował jedynie trochę czasu, bo chociaż był potężną istotą to jednak łapy miał psie. Do tego czasu duch musiał pozostać w mieszkaniu zajmowanym przez trzy nietypowe osobistości z Krańca Czasu.

Japeś, jak tylko przygotował łóżko, położył się spać. Zostało mu raptem kilka godzin snu nim wyruszy do pracy. Nie był z tego faktu zadowolony, bo jednak wolał być przytomny, kiedy jego fanklub szalał mu za plecami, ale skąd mógłby wiedzieć, że akurat tego dnia miał spotkać na swojej drodze dziwnego ducha?

Mimo iż starał się bardzo mocno to nie mógł zasnąć. Chochlik co chwilę wywracał się o bałagan w drugim pomieszczeniu, a duch co jakiś czas przechodził przez ściany robiąc takie typowe, wręcz filmowe “wziuu”. Ostatecznie zebrał się kompletnie wypruty i udał do pracy.

Ruch w szpitalu był tego dnia praktycznie zerowy. Pielęgniarki przegrywały swoje wypłaty w pokera, dyrektor grał na telefonie, a Japeś przysypiał na krześle w pokoju pracowniczym. Jedynie lekarz był pilnie zajęty czytaniem medycznego czasopisma, pod którym kryły się inne, “ciekawsze” gazetki. Żaden z nich nie przejmował się dziwnym faktem, że budynek, na ogół tętniący życiem, był tego dnia pusty. Cała załoga błogosławiła ten dzień za to, że nikt nie uległ wypadkowi, nikt nie miał żadnej infekcji, ani nikt nie sprawdzał co i gdzie może sobie wetknąć.

Wtem jednak wszedł recepcjonista Dominik i zakłócił błogi nastrój:

– Przyszła jakaś dziewczyna ze skaleczeniem. Może się ktoś nią zająć? – i jak tylko skończył mówić to obrócił się i wrócił do pisania dziękczynnych postów na stronie fanklubu Japesia.

Wędrowiec jako jedyny podniósł się i poczłapał do gabinetu. Po drodze złapał za wózek, na który zebrał wszystkie potrzebne rzeczy, aby ranę oczyścić i zabandażować. Przez moment zaczął zastanawiać się od kiedy to należało do jego obowiązków, ale w sumie miał tyle rozmów z dyrektorem, że pewnie po drodze zaliczył jakiś awans, o którym nie wspomniał jego portfel.

Dziewczyna czekała na niego cała w skowronkach. Jak tylko zobaczyła chłopaka, pośpiesznie wyciągnęła w jego stronę rękę, która wyglądała na draśniętą jakimś agresywnym kotem. Japeś oczyścił skaleczenie i nakleił na nie plaster, bo szkoda mu było bandażu na tą niewątpliwie interesującą bitwę z czymś drapiącym.

Kiedy wszystkie formalności były załatwione, Japeś już miał wychodzić z całym osprzętem, jednak dziewczyna niespodziewanie skoczyła na niego. Właściwie to skoczyłaby, ale chłopak przesunął się na bok, aby podnieść papierek z podłogi, a młoda kobieta w tym czasie uderzyła w wózek, przejechała na nim kawałek i upadła na podłogę z jękiem.

Szybko jednak zebrała się i spojrzała z wrogością na znudzonego chłopaka. Nie takie rzeczy już widział…

– Jak mogłeś! Przez ciebie upadłam! Złożę na ciebie skargę! – warknęła, ale Japeś w odpowiedzi wskazał tylko kamerę w rogu pokoju. Po incydencie z pielęgniarką wiele się w szpitalu pozmieniało: zainstalowano sporo kamer, a szafki miały zabezpieczenia przeciwko dzieciom…

– Usiądź na łóżku, przyniosę coś do opatrzenia twojego nosa… – mruknął posępnie i zostawił bojową niewiastę samą z myślą o tym, że jej nieudany lot kiedyś może wycieć do internetu. Może też zostałaby gwiazdą tak jak Japeś?

22.08.2019_21-20-41

Chłopak nie mógł znaleźć odpowiedniego opatrunku, więc wziął dwa małe tampony i zamontował je w nosie dziewczyny informując ją, że niedługo obejrzy są lekarz, aby upewnić się, czy nie doznała też jakiegoś wstrząsu. Japeś przekazał wieść o wypadku i zaprowadził doktora do pacjentki, a ten, biorąc głęboki oddech, aby zapanować nad śmiechem, poszedł jej pomóc.

Wędrowiec zostawił ich samych i wolnym krokiem ruszył w stronę pokoju pracowniczego. Potrzebował odpocząć. Przechodząc obok recepcji stanął jak wryty i wpatrywał się tępo w drzwi wejściowe. Jego serce zabiło mocniej, zmęczenie momentalnie opuściło jego ciało, jednak nogi ugięły się pod ciężarem rzeczywistości. O losie, jakie to było dziwne, a zarazem przyjemne uczucie!

Oczy mogły go zwodzić ze zmęczenia, ale jakiś dziwny głos wewnątrz podpowiadał, że jego wzrok się nie mylił.

W drzwiach stała ONA…

Mefisto

#243. Wędrowiec z Krańca Czasu cz.9 – Powrót kłody Read More »

#225. Wędrowiec z Krańca Czasu cz.6 – Sztuka odkochiwania się

Japeś często przychodził do parku w nadziei, że spotka ją znowu. Albo że znów będzie festiwal i przymierzy się po raz kolejny do pikantnego curry. W końcu praktykował jedzenie ostrych potraw i czuł, że tym razem podoła wyzwaniu. Serce jednak bardziej tęskniło do niej, tej nieznajomej z parku, która otworzyła przed nim swoje serce i zajęła umysł dźwiękiem swojego głosu.

27.07.2019_23-45-24

Czy ona o nim pamiętała tak jak on o niej? Czy myślała o nim czasem? Czy tylko on tęsknił za uczuciem błogości jakie towarzyszyło jej osobie, kiedy wpadli na siebie i zaczęli rozmawiać? I znów posypała się lawina niekończących pytań bez odpowiedzi. Japeś zdawał sobie sprawę z tego, że tkwił w tym po uszy, więc chcąc nie chcąc udał się do swego mentora.

Smok, po wysłuchaniu młodzieńca, wyszczerzył kły w zwycięskim uśmiechu. Doskonale wiedział co trapiło Wędrowca, więc szybko podzielił się z nim tą rewelacją:

– Japesiu, zakochałeś się! – odparł dumnie, a chłopak opadł na kanapę. Widać los postanowił rzucić mu pod nogi nową kłodę, w której się zakochał. Rozmawiał już o tym ze Smokiem. Zaczyna się od zakochania, nieśmiały dotyk, przytulenie, potrzebę bezpieczeństwa, zbliżenie i… gumowe kaczki. Dzięki Pradawnemu będzie zawsze miał kaczki przed oczyma.

– Da się z tego wyleczyć? – zapytał spodziewając się odmownej odpowiedzi. W końcu w ludzkim świecie to nic nowego.

– Oczywiście. – kiwnął głową z przekonaniem. Japeś wyprostował się, ale wciąż siedział na kanapie tak na wszelki wypadek jak gdyby miał upaść pod wypływem smoczych pomysłów.

27.07.2019_23-42-13

Pradawny wyjawił mu, że odkochanie to trudna, ale możliwa sztuka. Oczywiście wiązało się to z usychaniem z miłości, płakaniem w poduszkę i żarciem czekolady w ogromnych ilościach. Ostatecznie jednak serce odpuszczało i pozwalało odejść temu błogiemu uczuciu. Japeś nie był jednak za bardzo przekonany (jedynie opcja jedzenia czekolady wydawała się kusząca), więc postanowił na razie odpuścić i pozwolić ponieść się uczuciu.

Dni mijały niespokojnie. Chociaż chłopak starał się jak mógł, jego umysł uciekał w jej stronę, a wtedy ciało robiło co chciało. Podczas sprzątania łóżek zapakował dziecko do wózka na brudne pranie, często zdarzało mu się siedzieć i maślanym wzrokiem gapić przed siebie (i akurat wtedy musiał naprzeciw siedzieć lekarz – tak ten sam – z terrorem w oczach, bo skąd mógł wiedzieć, co Japesiowi siedziało w głowie), nawet przytulił automat z kanapkami i pożegnał go czule, kiedy szedł do domu.

Ogrom problemu dopadł go dopiero, kiedy sam dźgnął się strzykawką ze środkiem nasennym i spędził swoją zmianę na podłodze śniąc o cudownej chwili w parku.

Udał się więc do Smoka, aby ten zdradził mu technikę odkochania się. Uważnie słuchał Prastarej istoty i momentami zastanawiał się, który z nich był bardziej nienormalny: Japeś przeżywając to wszystko tak intensywnie, czy Smok tłumacząc mu, że jeśli wyobrazi sobie ją w sytuacji niewybaczalnej, skupi się na tym i zacznie w to wierzyć, to złamie sobie serce i odkocha się po jakimś czasie.

Wędrowiec nie miał jednak większego wyjścia, więc zaczał wyobrażać sobie ją i gumowe kaczki. Ona. Gumowe kaczki. Ona. Gumowe kaczki. Te dwa obrazy przelatywały mu przed oczyma tak długo, aż stały się jednym. Ona była gumową kaczką. Ona była gumową kaczką… Japeś zaczął lubić kaczki…

Mefisto

#225. Wędrowiec z Krańca Czasu cz.6 – Sztuka odkochiwania się Read More »

#218. Wędrowiec z Krańca Czasu cz.5 – Pierwszy kryzys

Pośród codziennego pośpiechu Japeś nie zauważył, że nadeszła zima. Dopiero białych puch pokrywający dobrze znane mu uliczki przypomniał młodzieńcowi o tym, że czas wciąż pędzi przed siebie ciągnac cały świat za sobą. Minął już rok odkąd Wędrowiec przybrał ludzką postać i żył ludzkim życiem, które, mimo jego starań, nie było ani trochę proste.

Chociaż w ciągu tego roku jego destrukcyjne zapędy zmalały, nie oznaczało to, że w stresujących sytuacjach lub chwilach nieuwagi nie zrobił czegoś, o czym później szumiał internet. O bogowie – dobrze, że chociaż w domu mógł wysadzać naleśniki i nikt nie zakładał mu fanklubów w internecie z tego powodu!

21.07.2019_01-32-52

Praca powoli stawała się udręką. Na każdym kroku znajdował się ktoś, kto oczekiwał od niego, że zrobi coś szalonego. I ilekroć Japeś starał się zachowywać normalnie, tym bardziej mu to nie wychodziło, a im bardziej mu to nie wychodziło, tym bardziej czuł się przytłoczony tym wszystkim. A tłum wiwatował!

W pewnym momencie po prostu pękł, udał się do dyrektora placówki i zagroził mu, że jeśli nie dostanie urlopu to zdzieli go mopem. Starszy mężczyzna, widząc desperację młodzieńca, ugiął się pod jego żądaniem i wysłał go na kilkudniowy urlop. Nawet nie wpominał o tym, że Japeś wcale nie musi mu grozić, aby dostać wolne – w końcu nawet jego umowa o pracę dawała mu ten przywilej, ale dyrektor doskonale wiedział, że tego chłopaka, uzbrojonego po zęby w mopa, lepiej nie wkurzać.

Młodzieniec wrócił na piechotę do domu ciągnąc za sobą tego nieszczęsnego mopa. Jego myśli skupiały się jednak na ogarniającej go zewsząd presji ludzkiego życia. To wszystko zdawało się takie trudne! Dlaczego on nie może być taki jak inni? Dlaczego jego ciało kompletnie się go nie słuchało? Czy ludzie też siłowali się z własną cielesnością i po prostu mieli w tym więcej doświadczenia? Czy to on był skazany na jedno ludzkie życie bez żadnej kontroli nad czymkolwiek? Dlaczego każdy dzień był stertą nowych pytań bez żadnych odpowiedzi?

Dotarwszy do domu zauważył w swojej dłoni mopa, którego ani trochę chciał odwozić do pracy, więc zaszedł na najbliższą pocztę i wysłał go z powrotem do szpitala. Z początku pani z okienka była nieco zdziwiona, ale ostatecznie przykleiła kartkę z adresem i znaczek. Japeś miał tyle desperacji w spojrzeniu, że nie śmiała mu odmówić.

Wyobraźcie sobie teraz minę personelu szpitala, kiedy zaginiony mop dotarł do szpitala wraz z codzienną pocztą!

Wędrując uliczkami zastanawiał się dlaczego te wszystkie dziwne rzeczy działy się wokół niego. Jakby los uwziął się na niego i podrzucał mu pod jego koślawe nogi coraz większe kłody, a on, mimo starań, wywracał się i coraz mocniej obijał sobie twarz.

Z jego ust uciekło głośne, pełne bólu westchnięcie. Jednak ludzkie życie nie było takie fajne jakby się to zdawało.

Dzień miał się ku końcowi, więc ruszył w stronę domu. Kiedy jednak dotarł na swoją ulicę, dotarł do niego niesamowity zapach, a uszy i umysł opanowała wesoła muzyka. Chcąc nie chcąc ruszył w stronę parku, gdzie wciąż trwał festiwal jedzenia. Wieczorny mrok rozświetlały lampiony, a ludzie krążyli od stoiska do stoiska degustując przeróżne potrawy.

21.07.2019_01-39-08

Japeś postanowił zrobić to samo i wyruszył w swoją kulinarną wędrówkę opychając się wszystkim, co wydało mu się atrakcyjne. Spróbował nawet curry, które najpewniej wypaliłoby mu dziurę w żołądku, gdyby odważył się zjeść je do końca.

21.07.2019_01-37-24

Wędrowiec poczuł się dziwnie spokojny. Ta chwila błogiego relaksu zdawała się lekiem na jego problemy egzystencjalne. Prawdopodobnie był to jednak lek krótkotrwały, ale tym przecież mógł się przejmować później. Póki co wędrował od kuchni meksykańskiej do indyjskiej.

Pośród tej podróży wpadł na nią: dziewczynę, która tak jak on korzystała z wolnej chwili. Oboje spojrzeli na siebie zaskoczeni i rozbawieni. Spojrzenia przeszły w krótką rozmowę, krótka rozmowa w ciekawą dyskusję, a dyskusja w jej monolog. Słuchał słów lejących się z jej ust jak potok i chociaż był tak blisko niej czuł się jakby był gdzieś daleko. Ona opowiadała mu o swoim życiu, o swoich problemach, a on kiwał lekko głową i chłonął wszystko jak gąbka i wędrował myślami po fragmentach jej życia, które przed nim odsłoniła.

21.07.2019_01-45-43

Stoiska powoli zaczęły się zamykać, ona pożegnała się pośpiesznie i uciekła, a Japeś został tam, gdzie siedział wpatrując się w miejce, które jeszcze nie tak dawno zajmowała. Kiedy dotarło do niego, że poszła, zdał sobie sprawę, że nie zapytał jej o imię ani o numer telefonu…

Mefisto

#218. Wędrowiec z Krańca Czasu cz.5 – Pierwszy kryzys Read More »

#047. Trochę o tym, jak kochać

Mam ostatnio gorsze chwile, chwile zwątpienia i słabości. Znowu od życia dostałem po tyłku no i to boleśnie morduje mi każdą myśl o beznadziejności sytuacji. Wiadomo: typowy dół, bo życie to nie bajka tylko jakaś sinusoida przypadków, raz dobrych, raz nie.

To tak słowe wstępu, bo notka będzie o czymś innym. Notka będzie o tym, jak kochać.

Mając tego paskudnego doła przekonałem się jak wiele mam. Mam osobę, która mnie kocha, przytulając mnie każdej bezsennej nocy, abym poczuł się lepiej. Mam kogoś, kto pomimo zmęczenia będzie mnie rozśmieszać i wygłupiać ze mną, jakbyśmy zapomnieli dorosnąć.

Miłość najbardziej czuje się wtedy, kiedy świat wali się na głowę, a Ty biegasz niczym przerażony kurczak i nie wiesz, dokąd uciec. Słowa “kocham Cię” są zwieńczeniem, ale niczym w porównaniu do czynów wykonywanych z miłości, do najprostszych gestów przesyconych tym uczuciem, do bliskości, która daje mi zasypiać wiedząc, że mam kogoś ważnego obok siebie.

To wspaniałe myśleć o kimś, jak o swoim skarbie, kto rozumie Cię bez słów, chociaż słowa są potokiem myśli. Chociaż miewam gorsze dni, wciąż zaliczam ich do tych wesołych, bo mam przy sobie najwspanialszą osobę na świecie, która udowadnia mi, że każdy smutek można zamienić w radość. Da się w końcu śmiać przez łzy.

Takiej miłości się nie znajduje. Ją trzeba wyhodować sobie w sercu i nauczyć się, jak obdarzyć nią drugą osobę.

Mefisto

#047. Trochę o tym, jak kochać Read More »

#018. Z pamiętnika małego człowieka: czyli wstęp do bitwy o miłości

Trochę jestem taki “nie w sosie” ostatnio. Udało mi się zachorować, wyzdrowieć mi się trochę nie udaje, więc chodzę z miną godną grumpy cat’a i wyrabiam normę wydmuchiwania nosa oraz zdmuchiwania słomianych domków małych świnek przy użyciu kaszlu. Co gorsza: końca nie widać, a do lekarza nie mam co iść, bo się przekonałem, że do tego trzeba mieć nieziemskie zdrowie i cierpliwość godną hinduskiego mnicha, a ja mój zapas na ten miesiąc zdążyłem wyczerpać w poprzednim.

Miałem za to, w ramach rekompensaty, trochę więcej czasu, by pograć w Dying Light, który powoli zamienia się w niebezpieczny nałóg. Jak wcześniej zombie były be, starszne i ogólnie groźne, tak teraz wyjeżdżam z maczetą i robię pogrom stulecia. Nie tak dawno skradałem się  po cichu, aby mnie te szybsze zombie z ADHD nie zobaczyły, a teraz jak nie ma wybuchów to nie ma zabawy. Ale nie o grze chciałem pisać.

DSC_0172

Chciałem napisać o miłości. W sumie w koło tyle miłosnych tematów, a ja mam tyle doświadczenia w tak nieprawdopodobnym związku, że chyba mogę zaryzykować stwierdzeniem, że coś na ten temat wiem.

Miłość jest trudnym, a zarazem i bardzo oklepanym tematem. Pierwsza rzecz, którą mogę powiedzieć o tym uczuciu to to, że choćbym nie wiem, jak bardzo je znał, to i tak pozostanie dla mnie nieznane. Każdy dzień potrafi zaskoczyć czymś nowym i tak samo jest w miłości. W końcu potrafię się zgodzić na rzeczy, o których w ogóle mi się nie śniło i robię to ze szczerą ekscytacją, aż czasem mam ochotę zapytać samego siebie: Mefisto, kiedy ty się w głowę uderzyłeś? Chociaż chyba nie tylko mi się oberwało, patrząc na moją połowę…

Miłość to na pewno cierpliwość, a jej trzeba mieć w zapasie. Nawet przed miłością trzeba ćwiczyć wewnętrzny spokój, by dotrwać do znalezienia ukochanej osoby, bo przecież nim się znajdzie kogoś wartościowego to mogą minąć wieki, a może nawet i stulecia. I chyba najlepiej jest nie szukać, bo wtedy spotyka się fajnych ludzi i życie tak po prostu się toczy, że poznajesz kogoś, zaczynacie się lubić, cieszycie się z tych samych durnot, a koniec końców zostajecie parą i nie do końca nawet wiecie, jak to się stało.

W momencie stworzenia tej więzi między istotą rozumną numer jeden, a istotą mniej rozumną numer dwa (każdy sobie dostosuje opis pod własne dyktando :)), rodzi się coś, co nazywa się obowiązkiem. Pojawia się takie magiczne stworzenie, które sprawia, że czujesz się zobowiązany do np. pomocy z obiadem, sprzątania łazienki, oglądania filmów, których nie wiesz, czy chcesz oglądać, a przede wszystkim do sprawiania, aby tej drugiej osobie było dobrze. Uśmiech tej drugiej osoby jest przecież najważniejszym skarbem, w szczególności, gdy pojawia się w efekcie twoich starań. Do tego dochodzą przytulasy, okazjonalne dokuczanie, zachęcanie do osiągania marzeń, chwalenie za zdobyte już osiągnięcia i rodzicielska rozmowa, gdy coś nie wychodzi.

Ale są też gorsze strony związku. I nie mówię wcale o kłótniach, bo te łatwo rozwiązuje rozmowa i współpraca ze sobą. Najgroszym problemem są inni ludzie, prawdopodobnie z bardzo nudnym życiem. Im lepiej wam się układa, tym bardziej zajadli robią się ludzie wokół, ponieważ oni nie potrafią tego osiągnąć, co my, a to nie jest rzecz wielka: wystarczy tylko trochę się postarać i dawać do związku równomierność tego, co się otrzymuje (balans jest podstawą każdego istnienia). Jeżeli ty z partnerem gotujesz obiady razem, a jakaś parka mieszkająca pokój obok nie, to nie oczekuj, że ci ludzie porozmawiają ze sobą i ustalą, że będą razem gotować. Oczekuj, że się pokłócą i któreś w ich związku będzie miało żal do ciebie, że wam się tak dobrze powodzi, a jedno z nich teraz musi choćby głupią pizzę wstawić do piekarnika, bo nigdy nie ustalili gotowania razem, a teraz (przez nas) była burda o to.

To tyle słowem wstępu o miłości (chociaż wyszło to dłuższe niż wstęp). Mógłbym napisać więcej, daj więcej przykładów, ale nie ma sensu czytać o czymś, co trzeba samemu przeżyć. Nie mówię, że więcej o tym temacie nie napiszę. To w końcu był wstęp, więc dobrze by było jeszcze to rozwinąć i jakoś ładnie zakończyć, ale nie teraz. Teraz zostawiam wam do przemyślenia to, co pojawiło się we wstępie.

Cierpliwi będą kochani. Pamiętajcie.

Mefisto

#018. Z pamiętnika małego człowieka: czyli wstęp do bitwy o miłości Read More »

Scroll to Top