survival

#489. Palworld – Pierwsze wrażenie

Palworld to gra wydana 19 stycznia 2024 przez studio Pocketpair. Tytuł ten oferuje nam możliwość łapania uroczych stworków (Pals) i wykorzystywania ich do każdej możliwej pracy, jaka jest dostępna w grze. Brzmi to dosyć szalenie, ale Palworld jest wystarczająco szalone, aby znaleźć tam wszystko, czego tego rodzaje gier zwyczajnie nie oferują.

Oczywiście zdaję sobie sprawę, jak bardzo Palworld przypomina Pokemony. Będę jednak z Wami szczery: bardziej ta gra skojarzyła mi się z Ark Survival: Evolved, bo mechanika jednej i drugiej gry jest bardzo podobna, jeśli nie bazowana na tych samych zasadach. Z wyglądu jednak potworki przypominają nasze urocze Pokemony, co powoduje zgrzytanie zębów u Nintendo (tym bardziej, że Palword okazuje się być dużym sukcesem). Nie chcę jednak tutaj rozpisywać się na temat tego, jakie inne gry ten tytuł przypomina, a wolę skupić się na tym, co ona sobą przedstawia.

Nasza rozgrywka zaczyna się od stworzenia świata i postaci. Możemy grać na serwerach online lub też, tak jak ja, schować się na single playerze. Nasza postać budzi się na jednej z plaż Palpagos w otoczeniu Palsów i od razu możemy przejść do rzeczy, czyli zbierać surowce, bić i łapać Palsy, ale tylko jeśli mam palsphere – palsferę. Oczywiście palsfera to kula, do której łapiemy osłabionych Palsów. To akurat jest mocno zgapione od pokemonów, ale nie mnie oceniać!

Tutorial oferuje nam misje, aby oswoić się z mechaniką gry i zacząć budować pierwszą bazę. Tak, możemy budować bazy! Aby założyć takie schronienie, musimy wpier wybudować Palbox, czyli coś, co wygląda jak komputer, w którym trzymane są nasze złapane Palsy. Tam możemy wybrać stworki do towarzyszenia nam w eksploracji wyspy oraz oddelegować niektóre do pracy w bazie (zbieranie surowców, przerabianie surowców, wytwarzanie przedmiotów i narzekanie na ciężkie warunki pracy połączone z okazjonalnym wbieganiem w ognisko i robieniem z siebie żywej pochodni – przynajmniej w przypadku moich Palsów).

Aczkolwiek, aby móc cokolwiek zbudować, potrzebujemy puktów technologii, a te otrzymuje się przy zdobywaniu kolejnego poziomu. A jak wbić kolejny poziom? Trzeba łapać Palsy lub też je zabijać – te dwie czynności dają wystarczająco doświadczenia, aby w miarę szybko brnąć w górę. Dzięki temu możemy budować coraz lepsze budowle, tworzyć coraz lepszy ekwipunek i efektywniej zaganiać naszych “pracowników” do roboty. Nie mówiąc już o możliwość odblokowania siodeł i podróżowa na naszych “kumplach”.

Czy gra mi się podoba? TAK! Chociaż mam jeszcze sporo do zwierdzenia i podejrzewam, że twórcy dorzucą jeszcze trochę atrakcji do Palworld, uwielbiam w nią grać, zwiedzać każdy kąt wyspy i łapać każdego Palsa, jaki się nawinie. Zdaję sobie sprawę, że pod wieloma względami wciąż jestem na początku gry i jeszcze sporo rzeczy mam do odkrycia. Nie jest to tytuł, w którym podążasz za fabułą, więc nasze możliwości ograniczone są tylko naszą wyboraźnią, a ona zdaje się całkiem nieźle, jak na mój wiek, pracować. Dlatego dalej będę eksplorować świat Palsów, a jeśli uzbiera mi się materiałów lub też twórcy dodadzą jakieś nowe funkcje, na pewno do gry wrócę i zdam Wam sprawozdanie. Póki co jestem zachwycony i mam nadzieję, że ten tytuł będzie dalej się rozwijał i zaskakiwał na każdy możliwy sposób!

Mefisto

#489. Palworld – Pierwsze wrażenie Read More »

#473. Len’s Island

Len’s Island to kolejna gra surwiwalowa na moim koncie, które wciągnęła mnie na wiele dłuższych chwil. Została wydana w listopadzie 2021 przez Flow Studio. Gra jest wciąż rozwijana, dlatego podsumuję moje wrażenia, a innym razem (kiedy gra będzie, miejmy nadzieję, ukończona) zrobię porządną recenzję.

Naszą przygodę zaczynamy od stworzenia naszego Lena. Len to po prostu imię naszego ludka, którym będziemy eksplorować ten dziwny, ale i ciekawy świat. Z naszego domu przepędzają nas Pustki (Voids) – potwory, z którymi będziemy się mierzyć praktycznie co chwilę – dlatego szukamy nowego miejsca dla siebie. I odnajdujemy je! Na jednej z wysep znajduje się pustoszejące miasto i tam postanowiłem zatrzymać się, aby rozpocząć moją przygodę.

Len’s Island polega na zbieraniu, przetwarzaniu i tworzeniu przedmiotów oraz budowli. Generalnie na tym etapie, poza samouczkiem, nie ma żadnych celów, więc sam postanowiłem wymyślić sobie zadania i je spełnić. Moje zadania polegały na eksplorowaniu aspektów, które ten tytuł oferuje na chwilę obecną, czyli: rozbudowę miasta, obok którego się osiedliłem, ulepszanie moich narzędzi (kilof, siekiera, miecz, tarcza, konewka, itd.), aby móc zbierać lepsze surowce i budowa zaawansowanej farmy (czyli takiej, która się sama podlewa i trzeba tylko pilnować sadzenia i zbierania plonów).

Misją poboczną było wędrowanie po okolicznych wyspach, zbieranie potrzebnych surowców i pokonywanie Pustek, aby zdobywać poziomy doświadczenia i odblokowywać umiejętności. Przy okazji pokonałem też dwójkę bossów, dzięki czemu otrzymałem tarczę i młot, ale średnio były dla mnie użyteczne w tamtym momencie (aby pokonać tych bossów i tak musiałem się nastarać, zrobić lepszą broń i uzbierać punkty talentu na odpowiednie umiejętności, aby przeżyć wystarczająco długo, więc bardziej traktowałem je jako trofea).

Wszystkie moje zadania wypełniłem, co dało mi sporo radości, bo gra oferuje całkiem niezły poziom trudności, jeśli chodzi o wykonanie dla siebie porządnych narzędzi. Farmę udało mi się wykonać, zbudować zbiornik na wodę, pompę wodną i wiatrak, aby tą pompę zasilał, dzięki czemu miałem zawsze jakieś plony: owoców, warzyw lub kwiatów. Te pozwalały mi odnawiać życie w trakcie moich potyczek z Pustkami, ale także mogłem je sprzedawać w mieście. Za zarobione pieniądze mogłem ulepszać swój plecak, aby móc nosić coraz więcej i więcej rzeczy. Ulepszenia plecaka pozwalały mi ulepszać miasta, bowiem każde ulepszenie potrzebowało coraz więcej “składników” (drewna, kamienia, itd.) znacznie wykraczających poza pojemność mojego plecaka. Rozbudowa miasta sprowadzała do niego nowych kupców i możliwość handlu różnymi rzeczami, co przekładało się na szybsze zbieranie pieniędzy i możliwość poszerzenia pojemności plecaka.

Do ulepszenia narzędzi potrzebne były różnorakie metale dostępne na różnych wyspach. Generalnie są cztery rodzaje wysp: nasza domowa wyspa, kwiatowa wyspa, leśna wyspa i pustynna wyspa. Domowa i kwiatowa wyspa nie stanowiła dla nas żadnego zagrożenia – tam nie spotkałem Pustek (chyba, że w jaskiniach). Na leśnej potrafiły biegać krabo/pająko-podobne cosie i nas atakować. Tam też można było znaleźć niekiedy metale potrzebne do ulepszenia narzędzi (najczęściej w jaskiniach/podziemnych miastach). Na pustynnej wyspach znajduje się sporo surowców, ale też i Pustki są coraz silniejsze, dlatego te wyspy dobrze odwiedzać trochę później, kiedy się uda już chociaż miecz ulepszyć na tyle, aby sprawnie walczyć z potworkami.

Podróż między wyspami usprawnia nam tratwa, a w późniejszym czasie statek (jeśli zdobędziemy wystarczający poziom, aby go odblokować). Nie popełniajce tego błędu co ja: upewnijcie się, że macie jakiś środek transportu zanim zaczniecie płynąć wpław przez pół mapy. To jest naprawdę głupi pomysł i straszna strata czasu. Warto jednak zaznaczyć, że ten świat jest póki co dosyć ograniczony, bo jeśli popłyniemy za daleko to “bogowie” rzucają nas gdzieś w inne miejsce na mapie. Na razie mamy się trzymać okolicy domowej wyspy i tyle – może twórcy z czasem pozwolą nam na dalsze wycieczki.

Na chwilę obecną nie udało mi się wycisnąć z gry nic więcej. Ulepszyłem miasto i plecak do maksymum, tak samo ulepszyłem swoje narzędzia. Poza dalszym zbieraniem i przetwarzaniem surowców, nie mam za bardzo co robić, więc czekam na kolejną aktualizację, która być może coś dorzuci albo doda chociaż jakieś zadania, aby mieć co porobić. Gra jest całkiem ciekawa, ale jako że wciąż nad nią pracują to szybko można dotrzeć do jej “końca”. Liczę, że twórcy nie zawiodą i rozwiną ten tytuł jeszcze trochę, dodadzą może jakąś fabułę albo misje i będę znów mógł pobiegać boso po tym ciekawym świecie. Bardzo bym chciał, bo gra mi się spodobała, chociaż z początku wydawała się dosyć niepozorna.

Polecam Len’s Island, jednakże zaznaczam, że gra jeszcze nie jest ukończona i wciąż wiele może się zmienić.

Mefisto

#473. Len’s Island Read More »

#471. Valheim – pierwsze wrażenie

Valheim to gra surwiwalowa dla jednego lub aż do dziesięciu graczy. Została ona wydana w lutym 2021, jednakże miałem okazję pograć w betę jeszcze w 2018 i zmierzyć się z tym tytułem poraz pierwszy. Opiera się ona na nordyjskiej mitologii, dzięki czemu mamy możliwość poczuć się jak prawdziwy wiking, chociaż ze mnie słaby wiking w takim razie, bo zamiast podbijać i grabić to biłem się z górką, aby farmę zrobić… Jednakże nie wyprzedzajmy faktów!

Nasza przygoda zaczyna się od stworzenia postaci, a potem od stworzenia świata (tudzież dołączeniu do tego, który stworzył któryś z naszych znajomych). Następnie możemy przeczytać krótkie wprowadzenie, które przybliża nam naszą historię, a dokładniej to, jak znaleźliśmy się na tym świecie. Szczerze mówiąc Odin wysyła Walkirie, aby zebrały najlepszych wojowników Midgardu i zaniosły nas na dziesiąty świat, aby walczyć z wrogami Wszechojca. Czyli jakby nie patrząc zostaliśmy porwani i musimy uczestniczyć w nienaszym konflikcie.

Następnie spotykamy Hugina, który będzie pojawiał się od czasu do czasu, aby prowadzić nas poprzez grę, czyli przypominać nam, że aby dostać się do Valhalli, musimy pokonać wrogów Odyna i nasze starania muszą iść w tym kierunku. Oczywiście Hugin musiał mnie wkurzać, bo wyskakiwał mi w najgorszych miejscach, przez co potrafił mnie nawet zablokować.

Najpierw postanowiłem zbudować sobie lokum, aby mieć, gdzie mieszkać. Niestety do tego potrzebne są surowce, a do sprawnego zbierania surowców. Dlatego zamiast robić po swojemu, zrobiłem to, co zasugerował Hugin, czyli stół rzemieślniczy. Dzięki niemu mogłem stworzyć proste bronie i narzędzia, aby wyruszyć w świat. Ledwie ściałęm kilka pierwszych drzew i dostałem od nich w dziub. Świat dziesiąty jest okrutny i trzeba się z tym pogodzić. Na ścinanie drzew chodziłem z bronią, ale przynajmniej to drzewa ginęły, a nie ja.

W końcu miałem wystarczająco materiałów, aby zbudować sobie chatynkę, więc wziąłem się za to. Może i wydaje się to banalnie proste oraz szybkie do wykonania, mi jakoś szybko to nie szło. Jednakże jak wspomniałem: ze mnie wiking raczej jest marny (a niekiedy nawet i martwy). Po zbudowaniu domku i postawieniu podstawowych rzeczy takich jak łóżko i skrzynie (oraz przypadkowym zablokowaniu się dzięki Huginowi przez co musiałem przearanżować ustawienie mebli), wziąłem się za robienie farmy. I generalnie w tym miejscu skończyłem, bo równanie terenu zajęło mi sporo czasu, a przy okazji latałem po drewno i biłem się z wkurzonymi drzewami.

Dlatego też ta recenzja nie jest jeszcze skończona, bo doświadczyłem minimalny element gry, a moim zamiarem jest pokonać ją całą (albo jak najwięcej, jeśli okaże się, że aż tak kiepskim wikingiem jestem). Gra mi się bardzo podoba, bo poza zwykłym zbieraniem surowców, musimy zbroić się przed przypadkowymi atakami środowiska. Nie dotarłem za daleko ani z fabułą, ani z rozwojem postaci, ale jednak zauważyłem, ile w tym tytule można osiągnąć. Dlatego kontynuacja nastąpi (mam nadzieję) wkrótce. 🙂

Mefisto

 

 

#471. Valheim – pierwsze wrażenie Read More »

#344. Portal Knights

374040_20190506004507_1

Portal Knights to tytuł stworzony przez Keen Games i 505 Games, który światło dzienne ujrzał w maju 2017. Jest to ciekawa gra polegająca chyba na wszystkim, co do takiej małej pozycji można było wpakować. Pozwólcie, że zabiorę Was w podróż po krainach nazwanych Elysia.

Niegdyś jeden świat uległ uszkodzeniu i podzielił się na wiele małych wysp czekających na ponowne połączenie poprzez porozstawiane wszędzie portale. Nasza postać jest właśnie tą osobą, Rycerzem Portalu (Portal Knight), gotową zmierzyć się z przeciwnościami losu i uruchamiać tajemnicze wrota do nowych krain.

Zacznijmy jednak od samego procesu tworzenia naszego bohatera. Jest ono proste i banalne – polega na wybraniu klasy postaci (rycerz, łucznik lub mag), ustaleniem wyglądu, a wieńczy się nadaniem imienia. Następnie możemy ustalić nazwę i wielkość świata, aby wylądować naszym ubranym w pidżamę ludkiem na pierwszej milutkiej lokacji.

Skierowałem się w stronę stojącej nieopodal postaci, aby z nim porozmawiać, a on (głosem Minionka!) obwieścił mi, co mu potrzeba. Moje pierwsze zadanie! Hura! Tu w ogóle są zadania! Dowiedzieliśmy się, że musimy uruchomić portal przy użyciu specjalnych kamieni odpowiadających kolorowi portalu (jest ich aż 4). Kawałki tychże kamyczków wypadają z zabitych przez nas potworków, więc nie pozostało mi nic innego jak lecieć i tłuc się z czym popadnie.

374040_20190503014619_1

Na szczęście walka nie jest trudna – ba, nawet można zrobić uniki (ciastko dla tego kto zgadnie, ile zajęło mi dowiedzenie się tego). Wrogowie mają swoje specjalne ataki, których używają w określonej kolejności, więc dosyć szybko można się dostosować i wygrywać bez nadmiernego obrywania po kuprze. W zamian dostajemy losowe przedmioty (zjadliwe bądź nie), punkty doświadczenia oraz kawałki kamieni potrzebnych do odblokowania portali.

Jako ciekawostkę dodam, że potworki mają przypisany swój żywioł, przez co są odporne na niektóre ataki zadane tym samym żywiołem, a dostają solidny łomot od przeciwnych elementów. Dlatego nie zdziwcie się, kiedy stwierdzicie, że trzy różne różdżki to jest absolutne minimum. 😉

Kolejną rzeczą zaprezentowaną nam przez kolejnego Minionka jest stół warsztatowy (workbench). Na nim możemy tworzyć przeróżne przedmioty, ale także i rzeczy takie jak kowadło, czy piec pozwalające nam na produkcję jeszcze bardziej zaawansowanych przedmiotów. Oczywiście do tworzenia czegokolwiek potrzebujemy materiałów, a te możemy pozyskać z każdego krańca świata przy użyciu narzędzi (niekoniecznie odpowiednich – zbierałem drewno kilofem przez prawie połowę rozrgrywki).

Światy dzielą się na różne biomy, a na nich znajdują się różne surowce. Oczywiście im dalej posuwamy się z rozwojem postaci, tym ciężej zdobyć odpowiednie materiały, bo potrzeba ich więcej, a przeciwncy są silniejsi z każdym nowo otwartym portalem.

W międzyczasie można też, odwiedząc lokacje zamieszkane przez tych śmiesznych ludków, “pożyczać” elementy ich domów (zabrałem im łóżko, obrazy, szafy, a nawet ścianę). I nikt, absolutnie nikt, nie będzie miał do Was o to pretensji (osobiście nie kłóciłbym się z uzbrojonym świrem wynoszącym mi ścianę z domu).

Portal Knights ma też miminum swojej fabuły łączącej nas z innymi, poległymi Rycerzami Portalu oraz trzema głównymi i trzeba pobocznymi bossami. Wszystko po to, aby przywrócić balans we wszechświecie! Od razu zaznaczam, że to jest lekka pozycja, a opiewająca ją opowieść jest tylko po to, aby poprowadzić nas od jednego monstrum do kolejnego, aż dojdziemy do końca naszej krótkiej historii.

Wypełniaczami wolnego czasu są też czasowe wydarzenia, gdzie możemy zdobyć dodatkowe punkty doświadzcenia, przedmioty albo dostać się do dziwnych krain, aby nazbierać ciężko dostępnych dóbr.

Tytuł ten posiada też kilka udogodnień, które nijak sprawdzają się podczas rozgrywki, ale dają sporo radości. Mamy zwierzaki łążące za nami krok w krok oraz ludki z radością pozwalające wsadzić się do ekwipunku i wypakować w dowolnym miejscu. Jak jeszcze motyw bezużytecznych zwierzątek rozumiem, tak pakowania człowieka do plecaka nie mogę pojąć i staram się to tłumaczyć, że po prostu komuś się to może przydać przy budowaniu zamku i umieszczania poddanych w odpowiednich częściach swoich włości…

Podsumowując: jest to zabawna, niewymagająca wielkich nakładów energii gra pozwalająca ekspolorować, bawić się, walczyć, wyżywać na otoczeniu… Cokolwiek dusza zapragnie. Jest to idealna pozycja dla osób zmęczonych codziennością (albo nazbyt trudną grą), którzy przy minimalnym wysiłku chcą mieć sporo dobrej zabawy. Portal Knights nie jest wymagający, ale potrafi zapewnić zajęcie na kilka-kilkanaście godzin.

(A na sam koniec mój nigdy nieukończony domek. Mieszkałem w domu, ale bez dachu nad głową 😛)

Zdecydowanie polecam!

Mefisto

#344. Portal Knights Read More »

#334. Forager

Forager to ciekawa i nietypowa gra, która bardzo pobudza wyobraźnię. Światło dzienne ujrzała w kwietniu 2019 i wydał ją HopFrog za pośrednictwem Humble Bundle.

Naszą przygodę zaczynamy uzbrojeni jedynie w kilof na stosunkowo niewielkiej wyspie. Z początku nie za bardzo wiedziałem, co zrobić, ale z pomocą przyszedł mini samouczek lub też jakaś misja początkowa, która złapała mnie za rączkę i przeprowadziła przez wszystkie dostępne aspekty tej gry.

Przede wszystkim nie ma żadnej fabuły: to jak przejdziemy grę zależy od nas. Dlatego postawiłem sobie za cel zobaczyć wszystko, co można by było w Foragerze zobaczyć i nie zawiodłem się, bo chociaż się nie wydawało, to było tego całkiem sporo.

Gra jest nastawiona na to, abyśmy zbierali wszystko, co tylko się da. Możemy z tych rzeczy tworzyć inne rzeczy, tworzyć maszyny i produkować bardziej zaawansowane przedmioty. Zbieranie i produkcja daje nam doświadczenie i pozwala zdobywać poziomy. Z każdym zdobytym poziomem mamy możliwość odblokowania jednej umiejętności, która pozwala nam tworzyć bardziej zaawansowane maszyny, lepszy ekwipunek, jeść rudy surowców (tak, jest taka umiejętność!), dostawać doświadczenie za to, że jemy (to by się w sumie przydało w prawdziwym świecie – zamiast kalorii pochłaniasz expa ;)) produkować pieniądze…

Skoro doszliśmy do pieniędzy: za monety można kupować nowe wyspy, gdzie czekają na nas wesołe ludziki z masą dziwnych zadań (zebranie 500 sztuk odchodów zwierząt to jest to, o czym każdy gracz marzy), różne ciekawe lokacje pełne bossów do pokonania i skarbów do zebrania, nowe surowce do zebrania, aby produkować inne przedmioty (no bo na tym ta gra w sumie polega)…

Kiedy piszę o tej grze to wydaje mi się, jakby tam nic szczególnego nie było, ale jakimś cudem spędziłem w niej 26 godzin latając z wywieszonym językiem, aby skompletować wszystko, co można, zwiedzić każdą lokację, pomóc każdemu enpecowi z problemem i wyeksplorować każdy skrawek tego ciekawego świata. A na sam koniec dobiłem maksymalny poziom, ulepszyłem mój ekwipunek do maksimum i połączyłem wyspę w jeden kontynent.

Forager to świetna tytuł do odstresowania się. Nie ma nad tobą żadnego bata w postaci superzła, które musisz pokonać. Jesteś dosłownie swoim własnym szefem. Jeśli przypadkiem zginiesz to spokojnie – gra zapisuje się na chwilę przed śmiercią, więc nie tracisz praktycznie nic.

Moim ulubionym aspektem było ulepszanie ekwipunku. Zajmowało to sporo czasu, bo trzeba było zebrać multum rzeczy (albo je wytworzyć, a to za to był dosyć powolny proces), ale kiedy doszedłem do takiego momentu, że machając mieczem kosiłem i potworki, i surowce, byłem w pełni szczęścia. Czułem się jak kosiarka chaosu tnąc wszystko i wszystkich (i było to naprawdę przyjemne uczucie). 😉

Mój werdykt jest taki: ta gra jest po prostu świetna, aby się odstresować i porobić coś do czego można wrócić nawet i za dwa miesiące. Polecam!

Mefisto

#334. Forager Read More »

#313. Graveyard Keeper

599140_20190525012005_1

Graveyard Keeper to historia zwykłego grabaża, którego codziennością jest zakopywanie trupów pod ziemię. Tak chciałbym napisać o tej grze, ale to mijałoby się w jakimś sporym stopniu z prawdą. Tytuł ten ujrzał światło dzienne w sierpniu 2018 za sprawą Lazy Bear Games i tinybuild, i oczywiście zaskoczył mnie bardziej niż mogłem się spodziewać!

W pierwszym momencie myślałem, że będzie to gra w stylu: jesteś grabażem i masz pilnować, aby trupy nie pouciekały z cmentarza. Wiecie: taki rodzaj gry-zemsty na zombie. Jednak aspekt chowania umarłych jest bardzo klasyczny – przyjeżdża trup, my go przygotowujemy i pod ziemię. Oczywiście to działa, jeśli “przyjeżdża trup” będziemy rozumieć jako “komunistyczny osioł wydaje zwłoki tylko za marchewki”, “my go przygotowujemy” jako “powyciąganie z niego randomowych części ciała, aby zmyć grzechy i jego punktacja w grobie była dodatnia, a nie ujemna (a przy okazji można wykroić mięso i sprzedać mieszkańcom)”, a “pod ziemię” jako “albo zakopię, albo spalę, albo wrzucę do rzeki”.

Nie wyprzedzajmy jednak fabuły!

599140_20190525012055_1

Wszystko zaczyna się od krótkiego wprowadzenia, kiedy to nasza postać śpieszy się z pracy do swojej ukochanej. Zapatrzony w telefon włazi pod koła samochodu i bach – znajduje się w średniowiecznej wsi jako zarządca cmentarza/grabaż/późniejszy przeor. Tajemnicza postać obwieszcza nam, że w naszym zadaniu pomoże nam Gerry tylko musimy go sobie odkopać. Już w tym momencie czułem się lekko oszołomiony, ale trudno – łopata do rąk i odkopujemy naszego kolegę – jak się okazało, gadającą czaszkę i alkoholika w jednym. Służy on nam “dobrą radą” w zamian za piwo, czy inne wino…

Wtem rozlega się znajomy Gerry’emu dzwon i ruszamy do kostnicy, gdzie czeka na nas nasze pierwsze ciało. Gerry oczywiście służy “dobrą radą” i każde nam wyciąć mięso, aby można je było sprzedać. Że co?! No dobra, ale nie będę się kłócił z czaszką-alkoholikiem. Z truposza można powyjmować masę innych rzeczy (krew, tłuszcz, skórę, wnętrzności). Ma to dwa cele: pierwszy to produkcja przedmiotów (olej z ludzkiego tłuszczu, papier ze skóry, itd.), a drugi to wycięcie narządów, przez które nasz umarły ma kiepską ocenę. Ta gra bowiem ma system dobrych i złych uczynków. Złe uczynki zaniżają ocenę grobu, a dobre podwyższają. My potrzebujemy do jednej z serii zadań odpowiednio wysokiej oceny, więc jest to dla nas bardzo istotna kwestia.

599140_20190525012746_1

Oczywiście nie jest to takie proste: musimy odblokować masę technologii, aby ostatecznie widzieć czarno na białym, który narząd jest tym gorszącym. 😛

599140_20190525012944_1

Skoro jesteśmy w temacie technologii to warto wspomnieć, że jest ich od groma, pozwalają one na tworzenie coraz bardziej zaawansowanych przedmiotów (potrzebnych do naszego głównego celu gry). Odblokować je możemy za dziwne punkty (czerwone, zielone i niebieskie) otrzymywane za zbieranie surowców, tworzenie przedmiotów, czy badanie przedmiotów.

Cel gry jest prosty: wrócić do ukochanej. Dlatego tarabanimy się po lokacji nazwanej Wieś (The Village) i wykonujemy masę bardziej lub mniej skomplikowanych zadań dla mniej lub bardziej pokręconych postaci. Ma to nam pomóc z uzyskaniem przedmiotów potrzebnych do uruchomienia portalu na Wzgórzu Wiedźmy (The Witch Hill). Postacie te pojawiają się tylko w określony dzień tygodnia, co utrudnia wykonywanie dla nich zadań, ponieważ często trzeba coś zanieść komuś innemu, a ta osoba pojawiała się dzień wcześniej przed naszym zleceniodawcą.

Mamy też osiołka przywożącego nam zwłoki! Osiołka-komunistę uważającego nas za paskudnego kapitalistę bogacącego się na jego ciężkiej pracy (on chyba nie miał pojęcia ile ja się musiałem nabiegać z tymi cholernymi umarlakami zanim do czegokolwiek doszedłem). W końcu ogłasza bunt i nie przynosi nam ciał, aż nie zgodzimy się na jego warunki: jeden dzień wolnego i 5 marchewek za każde ciało. Wyjścia nie mamy, więc się zgadzamy.

Do dyspozycji mamy ogródek, gdzie możemy hodować zapłatę dla osła oraz warzywka do naszego biznesu prowadzonego wraz z lokalnym kupcem. Biznes ten zwie się “Cmentarne Warzywka” (Graveyard Veggies). I nawet nie dziwiło mnie to, że musiałem na rzęsach stanąć, aby to się zaczęło sprzedawać. Z taką nazwą… Chcemy jednak wrócić do ukochanej, a to oznacza wykonywanie misji dla postaci pobocznych – nawet tych awykonalnych.

599140_20190527010932_1

Najmilszym momentem była chwila, kiedy znalazłem Guntera – zombie – a ten podzielił się ze mną tajemnicą wszechświata – mogę wskrzesać truposze i gonić ich do pracy. Niech twórcom będą dzięki! Nieumarlaczki kopały dla mnie surowce, a ja biegałem jak mróweczka tworząc przedmioty potrzebne do misji. Oczywiście ożywienie zombie wymaga stworzenia pewnej mikstry i aż 10 wiary (a tą dostaje się za odprawienie mszy). Ale jest to bardzo uczciwa cena za pracownika, któremu nie trzeba płacić.

599140_20190525043005_1

Ostatecznie udało mi się uruchomić portal i wtedy dotarło do mnie drugie dno fabuły, o którym wcześniej nie myślałem. Bo, zdradzę Wam, gra kończy się trochę inaczej niż nam by się zdawało. Chociaż byłem zaskoczony to podobało mi się zakończenie i dało nadzieję na jakąś kontynuację.

599140_20190531221035_1

Graveyard Keeper to bardzo unikatowa gra z bardzo specyficznym rodzajem humoru, więc niekiedy można się pośmiać, a niekiedy zbiera się szczękę z podłogi. Mimo to grało mi się przyjemnie: podobało mi się zbieractwo, możliwość walki z potworami (są tam nawet 15-poziomowe lochy!), rozwój naszej postaci, masę technologii do odblokowania… Jest to zdecydowanie mój typ gry.

Zdecydowanie polecam każdemu, kto chciałby zostać grabażem! 😀

Mefisto

#313. Graveyard Keeper Read More »

#246. The Long Dark: Episode 3

305620_20191029205934_1

Po długim (i nieco niecierpliwym) oczekiwaniu doczekałem się momentu, kiedy to studio Hinterland wydało epizod trzeci tej nietypowej, ale niesamowicie zajmującej gry. Z nieukrywaną radością przysiadłem do tego tytułu i dałem się porwać kolejnym kawałkom opowieści, które powoli zbijają się w jedną całość.

Tym razem nie gramy Williamem tylko Astrid. Astrid to eks-żona bohatera poprzednich dwóch epizodów. Naszym zadaniem było polecieć z nią do odległego kawałka Kanady, ale dziwna zorza polarna doprowadziła do zaniku prądu i rozbicia naszego samolotu. Bohaterka tego rozdziału zmaga się z losem w momencie, kiedy William uganiał się za niedźwiedziem (albo niedźwiedź uganiał się za Williamem :P).

305620_20191029210455_1

Na samym początku tajemnicza postać ratuje Astrid z objęć lodowej śmierci. Nasza doktor uciekła z Milton przed zbiegłymi bandziorami i powoli zamarzałaby sobie na śmierć, gdyby nie Molly – kobieta, która ją uratowała. Pomimo iż Molly zalecała nam odpocząć, szybko jednak prosi nas o pomoc – otoczyły ją wilki w stodole i próbują dostać się do środka. Zgodnie z jej instrukcjami łapiemy za rewolwer i przez piwnicę udajemy się do wyjścia. Przy okazji odnajdujemy tam ciało mężczyzny – to taki delikatny wstęp do skomplikowanej osobowości naszej towarzyszki.

305620_20191029212959_1

Kiedy jednak docieramy do stodoły, Molly tam nie ma. Skubana znalazła łuk i od tego momentu stała się istnym Rambo w Pleasant Valley. Na miejscu rozmawiamy z Molly przez telefon działający na zasadzie kubeczków połączonych sznurkiem. W stodole znajdujemy też plakat domu wspólnoty (community hall), więc wyruszamy właśnie tam. Tam również odbieramy kolejny telefon i dowiadujemy się nowych rewelacji na temat ciała w piwnicy Molly.

305620_20191029213929_1

W domu wspólnoty mamy okazję porozmawiać z ojcem Thomasem, który informuje nas o kraksie samolotu pasażerskiego. Na ziemi pod kocami leżą ocaleńcy. Astrid bada każdego z nich i wybiera się w miejsce, gdzie znajdował się wrak, aby zebrać dokumenty zmarłych osób, a także poszukać leków dla cukrzyka.

305620_20191029214345_1

Tam odnajdujemy kobietę przygniecioną kawałkiem metalu, więc udzielamy jej pierwszej pomocy i niesiemy do domu wspólnoty. Nasza pani doktor poczuwa się do ocalenia tej nieszczęśnicy i targa ją przez całą drogę. Oczywiście czasem trzeba naszą pacjentkę odstawić na ziemię, więc Astrid rzuca nią jak workiem ziemniaków. Tak to jest jak się oszczędza na ubezpieczeniu zdrowotnym! 😛

305620_20191029223159_1

Przy okazji atakują nas watahy wilków. Aby je przegonić wystarczy rzucić czymś stosunkowo blisko nich. Jako że miałem rewolwer to strzelałem im pod łapy i patrzyłem jak uciekają!

W domu wspólnoty dochodzimy do wniosku, że brakuje nam jeszcze 3 osób z listy. Ojciec Thomas również prosi nas, aby zgromadzić zapasy, bo zbliża się śnieżyca, a oni nie mają ani drewna, ani jedzenia, ani leków… W ramach szukania naszych zaginionych szukałem też rzeczy z listy naszego księdza. Nie było to trudne, chociaż polujące na mnie wilki czasem irytowały.

Ostatecznie udaje nam się uratować wszystkich i zebrać zapasy. Ojciec Thomas zdradza nam, że do Perseverance Mills, czyli celu naszej wyprawy, można się dostać przez opuszczoną kopalnię. Nim jednak się tam wybierzemy rozmawiamy z Molly, która nakłania nas do udania się do stacji radiowej. Odnajdujemy to miejsce i podczas zorzy uruchamiamy sprzęt. Udaje nam się jednak dowiedzieć, że William żyje, bo słyszymy jego rozmowę z kimś z miasteczka. Niestety nasz nadajnik nie działa i Will nas nie słyszy.

Dalej jest już prosta droga przez kopalnię (no prawie, bo i tam czkeają nas przygody). Co jednak czeka nas dalej? Jak długo zajmie twórcom wypuszczenie epizodu 4? Och, mam nadzieję, że nie długo!

Bardzo podobał mi się ten rozdział. Dowiedzieliśmy się co się stało z Astrid w momencie kiedy William szedł jej tropem pokonując przy okazji wszystkie możliwe przeciwności losu. Ba – nawet mogliśmy nią pograć! Poznaliśmy nową, tajemniczą postać Molly, która ujawniła się nam jako zajadła łowczyni. Otrzymaliśmy solidny kawałek fabuły pokazujący nam część naszej historii i jednocześnie kryjący przed nami los Williama, bo w końcu jego historia została tak nagle przerwana…

Twórcy przeszli samych siebie – oni tworzą growy majstersztyk! Nie mogę się wręcz doczekać premiery kolejnego epizodu! I trochę mi przykro, że będę musiał czekać…

Oczywiście bardzo mocno grę polecam, bo chociaż trzeba się naczekać to ten czas oczekiwania jest tego warty. 🙂

Mefisto

#246. The Long Dark: Episode 3 Read More »

#138. Wild Terra Online

wto

Na samym początku chciałbym podziękować za darmowy klucz, który otrzymałem. Dzięki temu mogłem zapoznać się z tytułem i opisać moje wrażenia z gry. 🙂

Wild Terra Online to nietypowa gra stworzona przez pochodzące z Rosji studio Juvty Worlds Ltd. Jest to pozycja z gatunku gier sandbox survival MMORPG, gdzie razem z innymi graczami (lub też przeciwko nim) budujemy swoje królestwo poprzez zbieranie wszelkiej maści surowców i przetwarzanie ich w celu tworzenia coraz wspanialszych konstrukcji.

Zaczynamy od wyboru serwera i tworzenia naszej postaci. Nie jest to skomplikowany proces, bowiem serwery dzielają się jedynie na PVP (Player vs Player – gracz kontra gracz) i PVE (Player vs Enviroment – gracz kontra środowisko). Oczywiście ja pokusiłem się na PVE z racji tego, że wolałbym coś w tej grze stworzyć, a nie użerać się z notorycznymi napadami. Wybór postaci ogranicza się do wybrania płci i nazwy naszego bohatera tudzież bohaterki.

20180301193644_1

Zostajemy zesłani wgłąb nieznanej nam krainy, na której – jak łatwo można zauważyć – zaczęli osiedlać się inni gracze. Towarzyszący nam na początku samouczek podrzuca nam zadania, które pozwalają – choć niekoniecznie zrozumiale (a czasem prawie w ogóle) – zapoznać się z mechaniką gry. Zasada działania jest jednak w miarę prosta: zbierasz rzeczy i używasz ich do przetrwania. Z kamieni robisz narzędzia, narzędziami zbierasz surowce, z których to tworzysz jeszcze lepsze przedmioty i efektywniej zbierasz materiały. Oczywiście wszystko w zgodzie z poziomem twoich umiejętności (typu kamieniarstwo, gotowanie) – im bardziej poziom zebrania/stworzenia czegoś przewyższa twoje umiejętności, tym trudniej jest ten przedmiot uzyskać.

Oczywiście naszym celem jest coś innego niż jedynie zbieranie i przetwarzanie przedmiotów. My chcemy stworzyć naszą bazę. Po stworzeniu czegoś, co nazywa się dominium, uzyskujemy kawałek terenu, który na bezpiecznych ziemiach jest niedostępny dla innych graczy (o ile nie damy im dostępu). Na serwerach PVP gracze mogą najeżdżać swoje dominium.

Następne zadania z samouczka będą wymagały od nas ogrodzenia naszego skrawka terenu i zbudowanie warsztatu.

Dominium można rozbudowywać (chociaż na początku jest to dosyć trudne). Na nim możemy stawiać ciekawe budynki, składziki, piece, kowadła… Cokolwiek gra zaoferuje, abyśmy mogli rozwijać nasze małe królestwo. Dominium ma jednak taką cechę, że ma określoną datę ważności, którą przedłuża się logując się do gry. Im bardziej ulepszony teren, tym dłużej nie trzeba się logować. Kiedy znajdziemy takie rozpadające się dominium, możemy np. zebrać warzywa (dzięki temu mogłem założyć swój ogród).

Samouczek ostatecznie kończy się, a nam pozostają losowe misje dziennie (które nijak się mają do naszego poziomu zaawansowania). Gra w tym momencie staje się trudna, bo choć przepisy i receptury przedmioty wyraźnie pokazują, co musimy zdobyć, to niełatwo jest te rzeczy znaleźć – w szczególności, jeśli nie wiesz, gdzie szukać. Z pomocą przychodzą inni gracze, którzy ochoczo udzielają informacji (przynajmniej na serwerze, na którym gram). Nierzadko też zdarzali się też gracze, którzy przychodzili pod bramy mego królestwa i zostawiali pod wrotami potrzebne mi materiały. Najbardziej chyba polubiłem rycerza, który wpadał do mnie co jakiś czas i podrzucał mi skóry jelenia – te były dla mnie trudniejsze do zdobycia, ponieważ mój poziom zaawansowania nie pozwalał mi na korzystanie z lepszych i efektowniejszych broni. Społeczność jest w tej grze akurat dużym plusem!

Grając na własną rękę (czytaj: bez samouczka) zawędrowałem na niebezpieczne ziemie, gdzie dozwolona była walka między graczami. Na tych terenach często znajdowałem godsend, czyli truchła zawierające rzadkie przedmioty bądź receptury. Często też nasi truposze mają ze sobą środek płatniczy jakim jest sól.

Ciekawą rzeczą jest głód w grze: aby go zaspokoić, trzeba jeść różne produkty. Nie umrzemy od jedzenia jednego rodzaju pożywienia, ale aby nasze zdrowie się odnawiało, musimy konsumować aż pięć rodzajów jedzenia!

Moje pierwsze wrażenie co do tej pozycji jest takie: ciekawa, ambitna gra, trudna, czasem nużąca i w niektórych momentach przesadnie trudna i przez to męcząca, ale rozwija się i stara się ulepszać swoje niedoskonałości. Nie jestem za, ani przeciw Wild Terra Online – za wcześnie, aby to oceniać. Zawsze jestem zdania, że gra jest dobra do momentu, aż wkurzy cię ponad skalę. 😉

Gra oferuje wiele rzeczy, do których nie miałem jeszcze okazji dotrzeć. Obecnie staram się przetapiać metale i zrobić sobie przyzwoity ekwipunek, ale ze względu na niski poziom umiejętności, idzie mi to jak krew z nosa! Aczkolwiek nie śpieszę się i staram się poznać Wild Terra Online zanim wydam ostateczny wyrok. Dlatego też na pewno napiszę więcej niż jeden wpis na ten temat!

Mefisto

#138. Wild Terra Online Read More »

#105. The Long Dark: Episode 2

screen_706982b2-9bb5-4c26-9bd6-9379adcaf2cf_hi

Kontynuując moją przygodę z The Long Dark, mogę śmiało powiedzieć, że twórcy bardzo starają się, aby gra była jednocześnie trudna, ale nie nużąca. Epizod 2, w który miałem przyjemność zagrać, uświadomił mi, jak wiele pracy wymaga stworzenie dobrej gry w dzisiejszych czasach.

Nasza przygoda zaczyna się od obejrzenia krótkiego filmiku z ciekawą ścieżką muzyczną (coś na rodzaj teledysku), pokazującego nam, co w tym czasie dzieje się dookoła nas. Dla ciekawskich: tutaj macie link do filmiku.

Dalej nasza postać, William, wynurza się z jaskini i pierwsze, co widzimy to krwawe przytulańce z lokalnym rozrabiaką – niedźwiedziem. Nakłaniani przez człowieka, którym dziki zwierz miota na prawo i lewo, sięgamy po jego strzelbę i pach! Niedźwiedź bierze nogi za pas i zmyka czym prędko, a my zajmujemy się naszym poszarpanym kolegą. Następnie scenerią jest chatka myśliwego/leśniczego, który powoli i adekwatnie do swojego abstrakcyjnego wyglądu, wybudza się z regeneracyjnego snu. Ten oto mężczyzna nauczy nas, jak przetrwać walkę z dziką naturą i pchnie nas w dalszą fabułę.

Rozpoczyna to serię zadań ze “szkółki przetrwania”, gdzie poza standardowym znajdź-przynieść-zostaw, nauczymy się też polować. Tak, nasze misje przybliżą nas do zdobycia broni i naszego pierwszego polowania na jelenia. Powiem wam jedno: jeżeli nie ustrzelicie jelenia od razu to bądźcie gotowi na bieg przez pół lokacji, zgubienie się i zabicie conajmniej tuzina wilków po drodze.

Cała szkółka ma nas przybliżyć do przetrwania w ekstremalnych warunkach, a także pomóc naszemu przyjacielowi pozbyć się jego nemesis. W międzyczasie naszych zadań dowiadujemy się, że wraz z pojawieniem się zorzy wraca elektryczność. Jest to istotne, bowiem pozwala ona przedostać się przez elektryczną zaporę wodnę do nowej lokacji, którą, niestety, przyjdzie nam odkryć w następnym epizodzie.

Nie wiem, kiedy pojawi się epizod trzeci, bowiem twórcy ogłosili jedynie, że będzie miało to miejsce w tym roku. Mimo tego wyczekuję go z niecierpliwością, ponieważ póki co jestem zadowolony z jakości rozrywki i przygody, jaką ta gra serwuje.

Jedyne, co mogę napisać to to, że twórcy bardzo pracują nad tym, aby gra nie była zbyt liniowa i, poza pracą nad epizodami 3, 4 i 5, poprawiają też epizod 1 i 2 (na przykład pod tym względem, aby wszystkie dialogi, nawet te mało istotne, miały podkład głosowy). Czyżby wyzwanie dla mnie, aby przejść grę jeszcze raz? Zobaczymy.

Mefisto

#105. The Long Dark: Episode 2 Read More »

#096. Gamingowe podsumowanie roku 2017

Rok 2017 minął, zdaje się, bardzo szybko. Patrząc na moją kolekcję recenzji gier, jestem pod wrażeniem, że udało mi się zagrać w tyle pozycji, nawet jeśli nie zawsze było dane mi dokończyć danego tytułu z różnych względów (o dziwo bardziej z winy twórców niż mojej). Wraz z początkiem 2018 roku, postanowiłem przejrzeć tą nabierającą rozmariów listę i ze wszystkich gier, w które grałem w roku 2017, wybrać trzy – moim zdaniem – najlepsze.

Oto one:

THE LONG DARK


Screenshot at 2017-09-20 19-12-17

Na sam początek pójdzie The Long Dark – gra, którą wyczekiwałem już od dłuższego czasu. Pomimo tego, że dostępne są jedynie pierwsze dwa epizody, a twórca nie wie, kiedy opublikuje następne, jest to najlepsza pozycja, jaką zagrałem w 2017. Kiedy The Long Dark pojawiło się na rynku w 2014 roku, trwał aktualnie wysyp gier typowo surwiwalowych, przez co bałem się, że będzie to kolejna gra taka sama jak inne. Moje obawy dzielili gracze na całym świecie, w szczególności, że pozycja wychodziła początkowo jako sandbox z wielką niewiadomą, jeśli chodzi o tryb opowieści. Jednakże The Long Dark, jako gra unikatowa, oferowała wyjątkowo przyjemną trudność rozgrywki, odczuwalną realność chociażby rozpalania ogniska, czy chociażby szansy załapania infekcji po bójce z wilkami.

W momencie, gdy twórcy dodali do naszej walki z naturą fabułę, całość wypełniła się intrygującą opowieścią, gdzie nasze umiejętności mają większy sens niż podczas biegania po pustych lokacjach i zbierania pożywienia. Wcieliłem się w postać Williama i z zapartym tchem błądziłem po znajomych lokacjach, które nabrały teraz nowego wyrazu. Chociaż niektóre miejsca odwiedziłem wiele razy ćwicząc moje surwiwalowe zdolności, to jednak opowieść od studia Hinterland nadała im nowego wyglądu, a przez to przeżywałem wszystko na nowo. Nie jest to łatwa pozycja – w końcu wszystko w tej grze może zabić: chłód, głód, czy dzika natura – ale to czyni ją jedną z najlepszych w swoim gatunku, bowiem jej kreatywna trudność zamienia puste godziny w świetną zabawę.

Moim zdaniem jest to gra 10/10.


STAR WARS: THE OLD REPUBLIC


Na tej liście nie mogło też zabraknąć pozycji, która trzyma mnie w objęciach od 2012. Star Wars: The Old Republic to moja ulubiona gra z serii Gwiezdnych Wojen, która nie skupia się na fabule filmów, ale nad tym, co miało wydarzyć się wcześniej. Chociaż jest to gra MMORPG, to czuję się, jakbym dalej pozostał w poprzedzającej tą grę serii Knights Of The Old Republic, a biegający wokół gracze to nadpobudliwe NPC.

Na sam początek mamy darmowy dostęp do aż ośmiu klas postaci, a każda z nich ma swoją unikatową fabułę, pozwalającą na zatopienie się w odmętach dobrej zabawy na długie godziny. Dalej, chociaż są to już płatne dodatki, możemy ratować wyniszczoną planetę, czy powstrzymywać tyranów żądnych władzy lub kompletnej anihilacji wszechświata. Cokolwiek los rzuci nam pod nogi, my stawimy temu czoła i zwyciężymy.

Pomimo iż cierpię na niedosyt, bo obecnie rozdziały wychodzą raz na dwa-trzy miesiące, to jednak czekanie jest warte tego, co twórcy nam dają. Świetna fabuła, doskonały klimat, a i społeczność pokazuje, że jest tam od groma i ciut ciut fanów nastawionych na dobrą zabawę. Czat gry aż tętni rozmowami Jedi i Sithów, którzy, wcieleni w swoje role, wymieniają się poglądami o jasnej i ciemnej stronie mocy (i o Imperial Pizza Delivery, bo większości logo Sithów kojarzy się z pizzerią).

W mojej opinii jest to kolejna gra 10/10.


BEHOLDER+ BEHOLDER: BŁOGI SEN


Screenshot

Zwieńczeniem mojej listy została gra Beholder wraz z dodatkiem Błogi Sen (Blissful Sleep). Chociaż to bardzo prosta gra, jest ona też niezwykle wciągająca, a jej mroczny klimat tylko podsyca nieszczęśliwą aurę tlącą się wokół naszych bohaterów. Cokolwiek zrobimy, odbija się to echem na otaczających nas ludziach – wliczając w to naszą rodzinę.

Muszę przyznać, że jest to pierwsza gra w moim życiu, którą przeszedłem ponad dziesięc razy (pod rząd) tylko po to, aby znaleźć idealne zakończenie. W sekrecie zdradzę, że kombinacji jest sporo. Tego tytułu nie idzie tak po prostu odstawić, ponieważ zawsze pozostaje taki cichy głosik w głowie: a gdybym zrobił to tak, to może byłoby lepiej? I raz po razie przechodziłem Beholdera, starając się zobaczyć wszystko, co gra może zaoferować. I myślę, że poniekąd mi się to udało.

Dodatek Błogi Sen wyjaśnił też niejasności z podstawy gry, pokazując nam świat z perspektywy kogoś, kto dla ratowania samego siebie jest w stanie poświęcić nawet innych ludzi. Chociaż to, co robił, wydaje się to okrutne, to szczerze współczułem głównemu bohaterowi życia w takim świecie.

Beholder to zabawna, ale też mocna i dająca do myślenia gra, którą polecam każdemu, kto lubi podejmować trudne moralnie decyzje.

Ta pozycja również zasługuje na ocenę 10/10.


 

A jak wam przypadł do gustu gamingowy rok 2017? Czy udało wam się znaleźć gry, w które chętnie zagralibyście. A może znalazły się takie, których unikalibyście jak ognia? Pod tym linkiem znajduje się ankieta, gdzie możecie (anonimowo) wyrazić swoje zdanie. Zapraszam!

Mefisto

#096. Gamingowe podsumowanie roku 2017 Read More »

Scroll to Top