spacer

#474. Dlaczemu cz.12

Witajcie!

Ostatnie tygodnie były dla mnie conajmniej ciężkie. Wyjaśnię je w pamiętnikowej notce, jednakże w tej postaram się skupić na aspekcie, który powoli zaczyna mnie wkurzać. Chodzi tu o marnowanie czasu. Ten temat wkurzał mnie zawsze i choć staram się być jednocześnie punktualny, ale też i wyrozumiały, bo w życiu zdarzają się różne sytuacje, jednak kompletnie przestaję rozumieć niektórych ludzi. Z jednej strony chwalą się ile to oni czasu nie mają, ale z drugiej widzisz tą samą osobą, która koniecznie musi być pierwsza… Pierwsza przy kasie, pierwsza na czele pieszych na chodniku, pierwsza za wszelką cenę, nawet jeśli oznacza to tratowanie ludzi.

Może się to wydawać dziwne, bo nie są to przecież najgorsze rzeczy, które mogą się nam przydarzyć, ale ich ilość przytłacza. Od jakiegoś czasu nie idzie poruszać się w miejscu publicznym, aby nie paść ofiarą “pierwszych”. Raz, dwa, czy nawet pięć razy można wybaczyć, ale takich razów naliczam w dziesiątkach. Nie wiem, co się z ludźmi dzieje, że mają potrzebę wpychania się wszędzie przed innych i to z reguły w ostatnim momencie tak, że muszę akrobacje wyczyniać, aby się z kimś nie zderzyć. Co jednak jest najgorsze, jak już taki “pierwszy” się wciśnie przed nas, nagle kończy mu się pośpiech i z gracją rozgotowanej kluchy ciągnie się przed nami trzy razy wolniej niż myśmy się poruszali. A jak spróbujesz wyprzedzić to się załącza motorek w tyłku i nagle może praktycznie biec… do momentu, aż my się poddamy. Wtedy wraca klucha. I w tak w kółko. Naprawdę tego nie rozumiem, a i z tolerowaniem tego idzie mi coraz gorzej…
Mefisto

#474. Dlaczemu cz.12 Read More »

#333. Wędrowiec z Krańca Czasu cz.40 – Wspomnienie o Duchu

Cień nie pierwszy raz w życiu usłyszał od kogoś magiczne słowo “kocham”. Przeżył tyle żyć, że wiele razy miał okazję zgłębić pojęcie miłości. Jednakże nigdy nie była ona tak wielowymiarowa jak teraz. Już na samym poziomie ludzkim zdawała się ona tak odmienna i nietypowa, a zaraz po tym przechodziła ona w strefę istot z Krańca Czasu, gdzie dwa kompletnie przeciwne sobie stworzenia stawały naprzeciw siebie i chwytały się za serca zamiast za gardła. Gdyby ktoś kiedyś Jake’owi powiedział, że taka sytuacja mogłaby mieć miejsce, nigdy by w to nie uwierzył.

A teraz jednak siedział przed Japesiem, który jeszcze przed chwilą nieomal trafił krzesłem swojego mentora, a potem wyznał Cieniowi swoje uczucia. Już wcześniejsza kombinacja była niesamowicie nieprawdopodobna, ale sposób w jaki Wędrowiec powiedział “kocham cię” był jedyny w swoim rodzaju. Perfekcyjnie podkreślał to jak wyjątkowy był ten byt.

Cień podniósł się z łóżka i podszedł kilka kroków w stronę chłopaka. Jednocześnie czuł słodkie uczucie ulgi, kiedy myślał o tym, że był przy nim ktoś, kto go akceptował i rozumiał, ale jednocześnie niewidzialna dłoń zaciskała się na jego gardle, ilekroć przypominał sobie kim był i co robił. Czy ktoś taki jak on zasługiwał na kogoś takiego jak Japeś? Już wystarczająco wniósł problemów w jego życie, a kolejne czekały drapiąc pazurami o okna.

Mimo rosnących wątpliwości nie przestawał się zbliżać do Wędrowca. Tak jakby jego własny rozsądek nie miał nad nim władzy w tej kwestii i kierowały nim już tylko uczucia. Ostrożnie ułożył ręce na ramionach Japesia i delikatnym, ale płynnym ruchem objął go przysuwając bliżej siebie. Jake nie wierzył w to, co robił, ale nie potrafił się od tego odpędzić. Nie potrafił zaprzeczać sam sobie, że było inaczej. O tym przecież zawsze marzył: o akceptacji, o miłości bez żadnych limitów.

– Ja ciebie też kocham. – wyszeptał. Momentalnie poczuł jednak zwątpienie i strach przed tym, że słowa, które wypowiedział, będą miały katastrofalny skutek na Wędrowcu. Nagle cała ta słodycz chwili zaczęła go dusić i przytłaczać. – Ja… przepraszam. Nie powinienem…

Chciał się cofnąć, ucieć, zapaść od ziemię, ale Japeś był szybszy. Nim Cień mógł się zorientować, chłopak złapał go za ręce i przyszpilił do drzwi. W pierwszym momencie był zdumiony zachowaniem Wędrowca, jednak chwilę po tym obdarzył go swoim typowym, zadziornym uśmiechem. Nie spodziewał się po nim takiej bezpośredniości!

– Nie przepraszaj. – mruknął cicho i uśmiechnął łagodnie.

– Wiesz, że to nie będzie takie proste? Życie ze mną będzie utrapieniem. Nie tylko z powodu mojego charakteru, ale też z powodu… – zaczął, ale Japeś mu przerwał.

– …Koszmarów. – dokończył za Cień, a Jake od razu domyślił się, że ta smocza papla się wygadała. – Wiem, że się o to martwisz, bo nie chcesz, aby stała mi się krzywda. Ale nawet najgorsze zło nie jest w stanie mnie od ciebie odstraszyć. Tym bardziej, że teraz dokładnie zdaję sobie sprawę z tego, co do ciebie czuję.

– Japeś… – już miał zacząć swój wywód o tym, że to nie mogło się udać, ale Wędrowiec położył mu palec na ustach.

– Jeśli nie spróbujemy to nie będziemy wiedzieli, czy było warto. – tym razem Japeś zbliżał się do Jake’a, a Cień zastanawiał się skąd nagle taki przypływ odwagi w tej niepoważnej istocie. Nie bronił się jednak przed tym, bo w głębi duszy sam chciał w to wierzyć, że ostatecznie wszystko mogło skończyć się dobrze.

Nim jednak zbliżyli się do siebie na wystarczającą odległość, usłyszeli i poczuli nagłe uderzenie o drzwi.

– Przepraszam, ale jeśli zaraz nie pójdę na spacer to zrobi się tu nieciekawie. – Smok poinformował ich o swojej potrzebie. Oboje zaczęli się śmiać i chcąc nie chcąc zabrali Prastary Byt na spacer. Jakby nie mógł pójść sam!

Udali się do lokalnego parku, gdzie Prastary dreptał sobie od krzaczka do krzaczka dając upust psiej naturze, podczasu gdy oni wędrowali za nim pośród własnych przemyśleń i ukradkowych spojrzeń. I Japeś, i Jake byli zarówno rozbawieni, jak i zakłopotani, ale ich relacja nie rozwijała się ani trochę na ziemskich zasadach, więc po prostu trwali w tym, co rzucił im los. Ich własna, osobista Kłoda, którą oboje rzeźbili na swoje potrzeby.

Japeś jednak wiedział, że to był idealny moment, aby zaatakować i zdobyć odpowiedź na jedno z pytań zadane mu przez Merlina. Skoro uporządkował już swoje uczucia, mógł w końcu zacząć działać (zanim znowu ktoś lub coś namąci mu w głowie). Wiedział jednak, że musiał zrobić to podstępem.

– Więc… – Wędrowiec zaczął przeciągle, a Cień spojrzał z uwagą na twarz swojego towarzysza. – Powiesz mi, co miałeś na myśli, że prawie zginąłeś przez tego ducha?

– Próbowałem się wymigać od powierzonego mi zadania i dostałem ostateczne pouczenie. Po tym zostałbym pożarty. – odparł krótko. Japeś jednak nie był usatysfakcjonowany z odpowiedzi.

– Ale dlaczego się próbowałeś wymigać? – drążył, a Jake westchnął ciężko.

– Bo się zawahałem. – rzucił zirytowany. Wędrowiec domyślił się, że za tym kryje się inna historia.

– Przecież ty się nigdy nie wahasz. – mruknął zadziornie licząc, że złapie Cień na przynętę. Naiwnie wierzył, że jego intencje nie zostaną rozpoznane.

– Po co ci to wiedzieć? – zatrzymał się obserwując zdumionego chłopaka. Japeś domyślił się, że nacisnął na wrażliwy punkt i powoli zaczął tego żałować. Jake jednak jedynie westchnął. – Pewnie sam nie wiesz, co? Dobrze, powiem ci. I tak byś mi pewnie nie odpuścił.

Cień usiadł na pobliskiej ławce, a Wędrowiec poszedł w jego ślad. Przez dłuższy moment trwał w ciszy, aż w końcu zaczął mówić.

– Czy Siya mówiła ci o swoich rodzicach? – zapytał, a widząc potakujące kiwnięcie głową, kontynuował swoją opowieść. – Jej ojciec był uzależniony od hazardu. Wszystko przez to, że raz wygrał olbrzymią kasę i wierzył, że może to potwórzyć. Nie powtórzył, wpędził rodzinę w długi. Jej matka wpadła w alkoholizm i oboje naciągnęli Siyę na kredyt, aby mieć na swoje uzależnienia. Tak mi się na początku zdawało.

Na chwilę zrobił przerwę, aby pozbierać myśli.

– Przydzielono mi pożarcie ich oboje. Matka zapiła się na śmierć, więc został mi tylko ojciec. Wydawało mi się, że jest okrutnym draniem bez jakichkolwiek uczuć, ale tego dnia, kiedy polowałem na niego, on poszedł do Siyi. Na początku myślałem, że chce wyciągnąć od niej więcej pieniędzy. To wydawałoby się sensowne. W końcu był niczym innym niż pasożytem. – Jake wziął głęboki oddech i zwrócił się w stronę Japesia. – A on, ku mojemu zaskoczeniu, poszedł jej oddać część pieniędzy, które pożyczył.

W tym momencie zrobił jednak kolejną dużo dłuższą pauzę.

– Rozumiesz? Po śmierci matki zaczął siebie o to obwiniać i chciał wszystko naprawić. Niestety Siya miała wtedy dość i próbowała się zabić. – Wędrowiec spojrzał z przerażeniem na Cień. – Ogarnął Siyę na tyle, na ile mógł, wezwał pogotowie, zostawił otwarte drzwi i uciekł. Chyba nie mógł znieść tego widoku i myśli, że i córkę doprowadził na skraj rozpaczy. Zaatakowałem go, kiedy wrócił do swojego mieszkania. Wyrwałem jego duszę z ciała, ale nie potrafiłem go pożreć. Puściłem go, pomimo iż był skazany na śmierć. Byłem wtedy bardzo zmieszany. Z jednej strony był śmieciem, ale z drugiej… Z drugiej strony starał się to jakoś naprawić.

Po raz kolejny zawiesił się.

– A potem poczułem ból, który palił mnie po kawałku i miażdżył jak najgorsze zło. Dostałem ostrzeżenie od Krańca, że sprzeciwiłem się rozkazom. – mruknął chwytając się odruchowo za ramię. – Zacząłem go w panice szukać, aż na jednym spotkaniu z Siyą i innymi wyczułem jego obecność na tobie. Dalszą historię już znasz.

Japeś przez dłuższy moment wpatrywał się w swoje dłonie. Nie spodziewał się, że los ich wszystkich był połączony jedną cienką nitką, która ciągnęła się z duchowego płaszcza tamtej zjawy. Tak samo jak Cień czuł się zmieszany w swojej ocenie Ducha. Ciężko było go jednocześnie winić i uniewinnić.

Wędrowiec spojrzał na Jake’a i szczerze mu współczuł jego losu. Tym bardziej, kiedy własne sumienie gryzło cię od środka, ale nad sobą miało się tylko bat gotowy smagać się za to, że nie chciałeś uczestniczyć w bezmyślnym linczu.

– Przykro mi, że musiałeś przez to przejść. – mruknął do niego cicho, a Cień objął go ramieniem. – To jest po prostu straszne, że Kraniec traktuje wszystko w ten sposób. Albo jesteś zły, albo jesteś dobry. Tak, jakbyśmy nie mogli popełniać pomyłek. Jakby nie istniało nic pomiędzy.

Przez chwilę trwali w ciszy, jednak Japesia straszliwie gryzło sumienie w tej kwestii. Tak przecież nie powinno być!

– Może to zabrzmi dziwnie, ale myślę, że Kraniec powinien zmienić swoje podejście. Świat ludzi idzie do przodu. Może nie tak szybko, jakbyśmy chcieli, ale idzie. A co robi Kraniec? Dalej trzyma się przestarzałych zasad i kopie każdego, kto wyraża sprzeciw! – niemal krzyknął. Jake uśmiechnął się na wpół łagodnie, na wpół z politowaniem.

– Raczej wątpię, abyśmy znaleźli sympatyków takiej myśli. Kraniec ustalił zasady i raczej ich już nie zmieni. – odparł, a Wędrowiec burknął coś pod nosem ze złości. Cień był jednak pod wrażeniem, że ktokolwiek chciałby zmieniać utalony porządek, aby takim jak on było lepiej. Wtulili się w siebie, aby złagodzić uczucie złości.

Japeś powoli zaczynał rozumieć, że Kraniec musiał się zmienić. Ustalony od dawna porządek wymagał aktualizacji swoich zasad, a chłopak wiedział doskonale do kogo zwrócić się z taką prośbą.

Przez moment trwali w ciszy, podczas której błądzili wzrokiem po sobie, jakby każde z nich szukało niemego zaproszenia. Jake zabrał rękę z ramienia Japesia i powoli przysunął swoją twarz do jego. Wędrowiec nie protestował, ba, nawet w tym uczestniczył. Wolał czuć kołatanie serca z powodu rozsadzającego go podekscytowania niż z powodu złości.

07.10.2020_19-06-01

Po raz kolejny musieli się od siebie odsunąć, kiedy usłyszeli podejrzane szamotanie w krzakach. Szybko jednak okazało się, że to Smok ciągnący za sobą olbrzymią gałąź, którą położył obok młodych mężczyzn.

– Znalazłem patyk. – oświadczył z psią niewinnością i pobiegł przed siebie.

– Myślisz, że on robi to specjalnie? – zapytał Japeś. Cień westchnął ciężko.

– Teraz jestem pewien, że on to robi specjalnie.

Mefisto

#333. Wędrowiec z Krańca Czasu cz.40 – Wspomnienie o Duchu Read More »

#051. Małe-duże decyzje

Cóż, miałem się poprawić z pisaniem notek, więc poprawiam się i piszę kolejną. Jak już wcześniej napisałem, moje życie przewróciło się do góry nogami i latam teraz z wywieszonym językiem załatwiając tysiące spraw na raz. Nawet jestem zadowolony, bo pomimo ogólnego zamieszania, całkiem sporo szczęścia spotkało mnie w ostatnim czasie.

Są też smutne rzeczy, o których nie chcę nawet myśleć. Jest też wkurzająca rzecz (a raczej podobno-człowiek) utrudniające mi normalne funkcjonowanie.

Nie o tym jednak chciałbym dziś pisać. Preferuję, aby ten wpis był spokojnym sprawozdaniem z ostatnich dni.

Byłem ostatnio w miejscu, które pozwala mi się wyciszyć. Nie miałem siły długo chodzić, ani moja połowa nie była gotowa na chłód jaki nas spotkał, a jednak te kilkanaście minut spaceru były wręcz orzeźwiające dla kogoś, kto ostatnio siedział cały czas w domu.

img_20161204_123027

Zima w Anglii jest lekka w przebiegu. Najgorszy chłód, jaki tu spotkałem to był chłód rzędu -1 do -5 stopni. I było to w czasie, kiedy spadł śnieg (co się rzadko zdarza), powodując zastój w mieście. Poważnie – większość sklepów, czy firm była pozamykana, bo na dworzu było kilka centymentrów śniegu.

img_20161204_123444

Zima powoduje, że część roślin zamiera, czyż nie? Nie w Anglii. Tutaj są – jak to określam – plastikowe rośliny, które są odporne na wszystko (może poza głupotą ludzką). Całkiem zabawnie to kontrastuje z wszechobecną śmiercią.

Najbardziej urzekły mnie zimowe grzybki. Nie wiem, jaki to gatunek. Bardzo prawdopobone, że jadalne tylko raz, dlatego nie próbowałem.

img_20161204_124450

I jest jeszcze ten mech. Mech bardzo mi się, z jakiegoś powodu, spodobał, więc zrobiłem mu zdjęcie. Ale nie jestem sobie w stanie przypomnieć, co to był za powód. Jedyne, co mogę powiedzieć, że mech to taka leśna, nawet ciepła poduszka, na którą można sobie przysiąść.

Taki krótki spacer jest bardzo odżywczy – w szczególności, że uciekasz na chwilę od miejsca pełnego problemu, od pracy, w której wspinasz się jedynie po szczeblach frustracji. Postanowiłem trochę rzeczy w moim życiu zmienić: poszukać lepszych perspektyw i mieć więcej czasu dla mojej połowy oraz dla samego siebie. Kiedyś wierzyłem, że ciężką pracą można świat zmienić i choć dalej w to wierzę, uważam, że definicja świata powinna zacieśniać się do grona najbliższych ludzi, których kocham i potrzebuję przy sobie.

Pora zacząć mieszkać w domu, nie tylko tam sypiać!

A teraz bonus dla tych, którzy czytają moje wpisy do końca. Ostatnio znalazłem informację o trzydziestoleciu Ubisoft’u. Pomimo iż nie darzę ich już taką sympatią jak kiedyś, wciąż ludzię ich stare gry. Aż do jutra (to jest do osiemnastego grudnia) można dostać od nich siedem gier zupełnie za darmo, które znajdują się pod tym linkiem. Wystarczy tylko założyć sobie (darmowe) konto, odebrać gry i ściągnąć ich nieszczęsne oprogramowanie, aby zagrać. Wszyscy, którzy kupili już coś komuś na święta, a zapomnieli o sobie, mogą sobie zrekompensować to tymi kilkoma tytułami.

Mefisto

#051. Małe-duże decyzje Read More »

#030. Cztery dni z życia diabła

Ostatnie dni były, chcąc nie chcąc, pełne wrażeń. Trochę miłych gestów, trochę niemiłych wydarzeń. Po prostu samo życie. Pozwólcie, że przybliżę Wam moją historię. Uwaga, będzie długo.

Piątek

Jak już wspomniałem piątek to był wielki dzień. Okazał się już od samego rana, gdzie włączyłem pracowego laptopa i, pomimo dnia wolnego, popracoholizowałem sobie w najlepsze. A tak na poważnie: było do zrobienia coś, co wymagało nadzoru z mojej strony. Niestety, ale wyjazd mój skomplikował nieco moją pracę, ale udało się pogodzić obie rzeczy. A przepracowane godziny mogę odebrać sobie jako wolne. Wilk syty i owca cała.

Potem ruszyłem do miejsca przeznaczenia. Znaczy się do lekarza. Lekarz oddalony ode mnie o 70 mil, bo specjalista. Trochę ponad godziny jazdy. Mam ochotę się śmiać, bo zajęło nam to prawie dwie godziny. Dlaczego? Bo wyszło słońce i “cywilizacja” pojechała samochodami do zoo. Czy wspomniałem, że zoo mieści się zaraz przed zjazdem na drogę szybkiego ruchu? Tym sposobem stałem w korku na jedynym zjeździe. Stracone 30 minut. Po drodze ponformowałem klinikę, że się raczej spóźnię, bo droga jest nieprzejezdna.

Dalej było miło, bo zjechaliśmy z wiejskich dróg na autostradę i tam dało się jakoś jechać. Owszem, pędziliśmy na łeb na szyję i wydawałoby się, że nie byłbym dużo spóźniony, gdyby nie to, że wjechaliśmy do miasta w godzinach lunchu. Kto mieszka w Anglii ten wie, że między dwunastą, a czternastą to najlepiej poruszać się samolotem nad drogami. Cały zaoszczędzony czas zmarnowaliśmy na korki. Koniec końców dotarłem i przeprosiłem panią doktor, która była wyrozumiała.

Porozmawiałem z nią o moim problemie, poczułem się połowicznie wysłuchany, ale zważając na fakt, że wcześniej w ogóle mnie nie słuchano, to była pozytywna odmiana. Pierwszy raz zlecono mi badania krwi inne niż ogólne (za każdym razem sam zakręcałem mojego lekarza z przychodni, aby dodała je do pakietu).

Potem był powrót i znowu masakra. Korki. Najlepsze jest to, że nic na drodze nie było. To znaczy było. Znak ograniczający prędkość z 70 mil na godzinę do 50 (podobno były roboty na drodze: chyba niewidzialne jakieś, bo żadnych nie zauważyłem). Dlatego przez kilkanaście mil jechaliśmy około 25, a potem dobijaliśmy do 80, by ostro hamować i jechać przez chwilę 40. Nawigacja próbowała nas kierować na inne drogi, które były zamknięte, więc powrót się tylko wydłużał i wydłużał. Koniec końców byliśmy tak wypruci, że zajechaliśmy po jedzenie na wynos i arbuza, a potem do domu.

 

Sobota

Sobota była już milej spędzona. Nic nie robiliśmy w biegu. Poszliśmy na dwunastą na prostest w centrum w sprawie likwidacji tysiąca miejsc pracy w urzędzie, w którym pracuję. Nie, mnie to nie grozi (pobodno), ale pozbycie się 1/6 pracowników zdecydowanie wpływnie na pracę, w tym prawdopodobnie i moją.

Po złożeniu sygnatury pod petycją, ruszyliśmy z powrotem w stronę samochodu. Przy okazji zaczęliśmy robić zdjęcia uliczkom i budynkom, i w ten sposób dotarliśmy na uliczkę, gdzie sprzedają japońskie antyki oraz kimona. Także mam nowy powód do oszczędzania pieniędzy. Trzymajcie kciuki.

Wychodząc ze sklepu zboczyliśmy nieco z naszej ścieżki i weszliśmy na teren opuszczonego kościoła. Był ładny, ale bardzo zaniedbany, bo był pomazany sprejem w wielu miejscach i walały się tam śmieci (w tym puszki z polskim piwem).

Przeszliśmy się po okolicy, którą choć znamy bardzo dobrze, to tamtą uliczkę niezbyt kojarzyliśmy. Chcieliśmy się udać do muzeum, ale odłożyliśmy to na poniedziałek, bo trzeba było jeszcze zrobić zakupy.

IMG_20160827_124657
Ciekawy sposób zbierania jabłek

Pojechaliśmy do chińskiego supermarketu i zrobiliśy potrzebne zakupy. Głównie słodkości, które nie zawierają takiej ilości cukru, jak europejskie, więc mogę się nimi zajadać. Nie wspomnę już o jakości i walorach smakowych, bo Europa powinna się biczować za syf dostępny w sklepach. Dodatkowo zaczyna się powoli okres na pomarańcze olbrzymie (Pomelo). Kupiłem pierwszą w sklepie. Wielka, ale mało słodka. Trafiła do lodówki. Za kilka dni powinna być już dobra.

IMG_20160827_153109

Potem udaliśmy się do polskiego sklepu, gdzie spotkaliśmy się z promocją. Wszystko o połowę taniej. Niestety nie był to chwyt marketingowy. Zamykają sklep, który może i nie był najlepszy, ale był dosyć blisko od domu. Aż dziwne, bo sklep znajduje się niedaleko polskiego kościoła i nigdy nie narzekał na brak klienteli.

Wróciliśmy do domu i, zrelaksowani po całym dniu, oglądaliśmy sobie dramę o nazwie Ramen Daisuki Koizumi-san. Jest to krótka (czteroodcinkowa) seria o dzieczwynie, która uwielbia ramen i odwiedza różne sklepy sprzedające to pyszne danie. Drama jest fikcyjna, ale sklepy są prawdziwe i mam nadzieję, że kiedyś je odwiedzę. Przez tą dramę mam ochotę na ramen.

Niedziela

Niedziela zaczęłą się od zakupów. Kupiliśmy potrzebne produkty w polskim sklepie. Kupiliśmy nawet więcej, bo zostaliśmy zachęceni przez sprzedawczynie tym, że lepiej kupić niż wyrzucić, a przyprawy można trzymać po kilka lat. To był ostatni dzień istnienia tego sklepu, który wydaje się, że był od zawsze. A teraz tak po prostu zniknął. To jest na swój sposób przykre, że historia może się różnie potoczyć. Jestem ciekaw, co się stało z klientami. Byliśmy w sklepie trochę czasu, a nikt nie przyszedł, mimo sporego szyldu z informacją o wyprzedaży.

Potem pojechaliśmy do naszego zakątka. Pierwsze co zrobiłem to wyleciałem z auta, krzycząc “krowy”, bo te właście zwierzęta zauważyłem. Cóż, krowy to nie były, ale na szczęście bardziej były zainteresowane żuciem trawy niż reagowaniem na kogoś, kto podleciał do nich z nadmiarem entuzjazmu.

Tego dnia testowałem aplikację na telefon, która nazywa się Open Camera. Jest to aplikacja do robienia zdjęć, która ma otwarty kod źródłowy i wymaga ledwie kilka megabajtów miejsca. Zaletą tej aplikacji jest możliwość wyłączenia auto-focusa, który jest domyślną i niezmienialną opcją w telefonach z systemem android.

Powiem Wam, że byłem pod wrażeniem. Na telefonie da się robić ładne zdjęcia (odkrycie roku). Fakt faktem, telefon, a dobry aparat to dwie różne rzeczy, ale gdy pod ręką mamy tylko telefon to dobrze mieć na nim soft, który spełnia nasze wymagania. Open Camera jest darmowa i bez reklam (użytkowników tej aplikacji zachęcam do dotowania twórcy, aby wynagrodzić go za jego dobrą pracę).

Fotografowałem wszystko, co się dało, aby testować możliwości aparatu. Oto efekty.

Później pojechaliśmy do sklepu, który sprzedaje żywność ze swojej bądź okolicznych farm. Mają tam bardzo dobre produkty i świeże mięso (takie, które pachnie zwierzęciem, nie padliną). W sklepie sprzedawali też jeżyny, a my widzieliśmy ludzi zbierających jeżyny przy drodze. Uzupełniliśmy zapasy i wróciliśmy do zakątka. Z tego tytułu rozcięliśmy butelkę po napoju i postanowiliśmy sami ich trochę pozbierać. Byliśmy nastawieni, że zbierzemy ich tylko trochę, a musiałem wyciągnąć siatkę, bo butelka nie wystarczyła. Mieliśmy dwa rodzaje jeżyn: leśne i przydrożne, gdzie jeździły auta. Leśne zdecydowanie były lepsze niż przydrożne, chociaż przydrożne były stukrotnie lepsze niż sklepowe.

W domu wykorzystaliśmy je do rogalików. Umieściliśmy po dwie sztuki w rogaliku i posypaliśmy odrobiną cukru. Polecam: bardzo smaczne. W szczególności, jak macie rogaliki domowej roboty. Doskonała przekąska po kare raisu (japońskie curry z ryżem).

To był bardzo udany dzień.

Poniedziałek

Dzień zaczął się miło: od zjedzenia arbuza. A dokładniej od zjedzenia zamrożonego arbuza, bo przypadkiem przestawiłem lodówkę na większe chłodzenie. Jeszcze bolą mnie opuszki palców od trzymania tego arbuzowego loda. Dziwny w smaku, ale dało się zjeść.

Potem udaliśmy się do muzeum. Mieliśmy zobaczyć wystawę o antycznym Meksyku, ale był to ledwie jeden korytarz wypełniony fotografiami i malunkami, które niewiele nam mówiły.

Muzeum na szczęście jest duże, więc niezrażeni zwiedziliśmy inne ekspozycje. Co najgorsze: niektóre rzeczy padły ofiarą wandali, których chyba bawi niszczenie wspólnego mienia (muzeum utrzymuje się głównie ze środków miasta i dotacji). Dodatkowo pan z ochrony łaził za nami, bo robiliśmy zdjęcia eksponatom (bez użycia flesza). No tak: jesteśmy młodzi to na pewno chcemy coś zepsuć. Za to para staruszków każdy obraz sfotografowała z włączonym fleszem pomimo zakazu. Kocham stereotypy.

Uwagę moją przyciągnęła też porcelanowa fontanna, której historia pokazuje naszą “cywilizację wiedzy”. Znajdowała się ona w parku do momentu, aż ją usunięto obawiając się, że stanie się ona ofiarą aktu wandalizmu. W parku stoi za to jej kamienna kopia (kiedyś tam pójdę ją sfotografować). Przynajmniej ta jest odporna na idiokrację.

Potem poszliśmy do parku niedaleko muzeum. Roztacza się stamtąd piękny widok na miasto. Pewnie byłoby jeszcze piękniej, gdybym poszedł na wieżę widokową, ale było za dużo ludzi. Przykre jest to, że park na uboczach okazał się zaniedbany. Anglicy uwielbiają ścinać krzaki, a potem rzucać je na stos w jednym miejscu, by to sobie gniło. Pamiętajcie: dziko rosnący krzak jest brzydszy niż stos gnijących roślin.

Opuściliśmy park i przeszliśmy się uliczkami, podziwiając znane nam miejsca, które zmieniły się pod wpływem pory roku.

Wracając zahaczyliśmy o fontannę i pobawiliśmy się możliwościami nowego telefonu. Oto efekt.

https://youtu.be/lKOIo1OfT1Q

Pamiętacie o pomarańczy? Zjadłem ją. Nie była super słodka, ale przypomniała mi ostatnią jesień, gdzie jadałem kilka na dzień. Z niecierpliwością czekam na dzień, kiedy znowu pojawią się w sklepach.

Mam nadzieję, że dotrwaliście żywi do końca (chociaż do nieumarłych nic nie mam). Tak właście wyglądał mój długi weekend (poniedziałek był wolny w Anglii). Myślę, że dobrze te dni zmarnotrawiłem, bo czuję się nadzwyczaj dobrze. Przydałoby mi się więcej takich dni.

Mefisto

#030. Cztery dni z życia diabła Read More »

#029. Podróż do innego świata

Prawie jak uzależniony biegam do mojego zakątka naładować baterie, ale też wyciszyć się i uspokoić. Na chwilę zyskuję władzę nad bestią, która we mnie drzemie i niczym generał wydaję sobie rozkazy, a moje ciało, niczym doskonały batalion, słucha mnie uważnie i wykonuje moje polecenie.

To miejsce mnie oczyszcza z trudów cywilizacji. Zapominam na chwilę o tym, co dzieje się na świecie i na ten jeden moment staję się jednym z naturą, ciesząc się dobrem, którym ona emanuje.

Byłem zmęczony jadąc tam, a wróciłem pełen energii, jak gdyby ktoś podał mi sole trzeźwiące umożliwiając mi tym samym ucieczkę z obłoków nieprzytomności.

Poszedłem na spacer i od razu przywitałem się z owcami, które stały przy ogrodzeniu. Jak zawsze były skamieniałe, patrząc z ciekawością, co robię. Jedna łapczywie piła/jadła z pudełka i co chwilę odchodziła do stada, aby zaraz wrócić i jeść dalej.

IMG_20160821_144036
Jedna owca chyba wybuchła

Spacer trwał tylko chwilę ze względu na pogodę. Wracając, zahaczyliśmy o okoliczny kościół. Był, o dziwo, otwarty, więc moja śmieszniejsza połowa zagadała  do starszego mężczyzny w aucie i udało nam się wejść do środka. Jego żona podlewała kwiaty w środku, a miły pan oprowadził nas po kościele, opowiadając o jego elementach i pięknym gobelinie noszącym na sobie siedemset-letnią legendę (niestety jej nie usłyszeliśmy). Gobelin był tworem nowożytnim, a zrobił go mężczyzna, który dochodził do siebie po chorobie. Postacie na gobelinie noszą twarze mieszkańców tego miejsca.

(wszystkie zdjęcia zostały zrobione przez moją śmieszniejszą połowę, przepraszamy za jakość, ale były robione telefonem – kto by się w sumie spodziewał, że uda nam się obejrzeć kościół?)

Para była niesamowicie miła oprowadzając nas po kościele. Mężczyzna zabrał nas jeszcze na spacer wokół kościoła opowiadając o grobach, widokach i swoim psie Fredy’m, który nam towarzyszył.

Poczułem się bliski jego wspólnocie wyznaniowej, chociaż nie należę do Kościoła Anglikańskiego. Nawet chrześcijaninem nie jestem.

Takiego dobra chcę doświadczać, takie dobro chcę dawać. W takim świecie chciałbym żyć, nie myśląc, że trzeba żyć przekonaniem o swojej różności.

Życzę pani z Irlandii i panu ze Szkocji dużo zdrowia i pomyślności, a ich psiemu przyjacielowi dużo szczęśliwych, psich lat nim wyruszy w duchową podróż. Mam nadzieję, że kiedyś ich znowu spotkam.

Życzcie mi dziś szczęścia. Naładowałem baterię, by mieć siłę walczyć dziś o samego siebie. Zamierzam wygrać.

Mefisto

#029. Podróż do innego świata Read More »

#025. Duchowa wędrówka

IMG_20160806_161744

W końcu dni są trochę mniej upalne, słońcę trochę mniej przypieka na brązowo. Mogłem zatem wybrać się do moich owczych krain – jedynego miejsca w okolicy, gdzie mogę uciec od ludzi i być blisko z naturą. Dzisiaj byłem z nią wyjątkowo blisko. Wszak jakaś osa próbowała osiedlić się w moich włosach.

IMG_20160806_163254

Owce były dzisiaj jak chmury sunące po ziemi. Chociaż było ciepło i słońce, po dłuższym czasie, zaczynało nagrzewać, one niewzruszone skubały żółtawą trawę i beczały jedna do drugiej o swoich owczych troskach. Była nawet moja ulubiona owca gremlin, która beczy zawsze tak, jakby miała niesamowitą chrypę. Poprawiła mi humor.

IMG_20160806_171712

Goniłem dziś za motylami. Chciałem mieć ładne zdjęcie i chyba nawet się udało. Nawet jeśli miałem ze sobą tylko mój wsłużony telefon. To był jedyny motyl, który poczekał, aż podejdę, wyciągnę telefon, włączę kamerę i będę raz po razie robił mu kolejne zdjęcia, aby koniec końców wybrać to jedno: najlepsze. Cała reszta motyli uciekała przede mną, gdy ja skradałem się z gracją (a raczej jej okropnym brakiem) za małymi fruwającymi istotami.

IMG_20160806_173335

Nie mogło też zabraknąć owieczek z bliska. Ta z tyłu przebiegła całe pole, by się ze mną przywitać i pięknie zapozować do zdjęcia.

IMG_20160806_173345

Z kolei ta druga musiała jakiś potężny błąd systemu zaliczyć, bo nie ruszyła się ani trochę. Prawda, że są to niesamowicie zabawne stworzenia? Ilekroć tam jestem, nigdy nie nudzi mi się patrzenie na nie, a im chyba nie nudzi się patrzenie na mnie. Ale będąc szczerym, zazdroszczę im ich spokojnego życia. Przydałoby mi się być taką owcą raz na jakiś czas, żuć wesoło trawkę i podbiegać do przechodniów, aby się na nich beztrosko pogapić. I beczeć, po owczemu dużo beczeć o owczym życiu i owczych sprawach.

IMG_20160806_174705

Byłem też w lesie i znalazłem “to”. Szczerze mowiąc nie wiem, co to za śmieszne bąbelki, ale bardzo się namęczyłem, aby aparatem w telefonie zrobić zdjęcie obiektu, który miał średnicę mniej niż pół centymetra, a światło było nienajlepsze. To prawda, że cierpliwy zostanie nagrodzony.

Czuję się bardzo dobrze, mimo iż jestem diabelnie zmęczony. Przeszedłem dzisiaj około siedmiu kilometrów pośród traw, łąk i lasów. Nasłuchiwałem świerszczy, goniłem motyle i ekscytowałem się naturą, która pochłonęła to dobrze znane mi miejsce, by zamienić je w coś nowego, czego nie jest mi jeszcze dane znać. Machałem do owiec, gęsi, szukałem drzew owocowych i ekscytowałem się każdym momentem tej małej wycieczki.

Mam więcej sił, by wziąć się za siebie, by zrobić coś lepszego ze swoim życiem. Pierwszy krok to zrobić spory krok w tył i pozwolić sobie odpocząć.

Mefisto

#025. Duchowa wędrówka Read More »

#007. Miejsca wspaniałe i ich mieszkańcy

Są takie miejsca na ziemi – miejsca wspaniałe – gdy których bramy raz przekroczysz, to nie chcesz już wracać. Takie miejsca wydają się domem od pierwszej chwili, gdy się do nich wejdzie i nie chce się wracać, bez względu na to, jak bardzo jest zimno i jak bardzo mokry pada deszcz. A czasem, gdy na błękitnym niebie zakwitnie słońce, ze swych kryjówek wychodzą mali przyjaciele, ciekawscy świata i nowych towarzyszy.

Powiem szczerze, że nie wiem, kogo bardziej ciągnie do siebie: ja do zwierząt, czy one do mnie, ale zawsze, bez względu na to, gdzie jestem, znajdzie się mała (bądź duża) istota, która podzieli moje zainteresowanie i przyjdzie się przywitać, czy też wbiec mi do plecaka i zrobić z niego namiot.

Od zawsze lubiłem zwierzęta, a one w jakiś sposób lubiły mnie. Czasem to lubienie ograniczało się do przyjrzenia się sobie i ucieczki w nieznane, jednak niektóre zwierzaki bardzo lubiły, kiedy poświęcałem im uwagę (nawet dwie wiewiórki pobiły się o to, której miałem robić zdjęcia). Widzę w nich dzikie piękno, czy to w truchtającym wesoło gołębiu (bądź człapiącej mewie), czy w takiej wiewiórce, która biega wkoło szukając celu. Nawet taki kot posiada w sobie coś nieznanego, chociaż jest to kociak z podwórka, który będąc małą, pulchną kluską z futra uciekał przed liścmi, które nagle spadły z drzewa.

Mam nadzieję, że zawsze będą parki, czy lasy, gdzie taka wesoła wiewiórka podbiegnie do mnie, zafuka przeuroczo z wrażenia i będzie biegać podekscytowana wkoło uważnie mnie obserwując. Nawiązanie kontaktu z taką małą istotką podbudowuje, bowiem ona daje ci wszystko, co ma: zaufanie. I chociaż jest to piękne to jednocześnie jest to boleśnie smutne, bowiem zaufanie dane mi może też być dane osobie, która nie będzie się zachwycać, ale skrzywdzi niewinne zwierzę dla swojej uciechy.

Ktoś mądry powiedział, że będąc dobrym dla zwierząt, potrafimy być dobrzy dla ludzi. Wierzę, że zwierzęta uczą nas cierpliwości, ponieważ musimy wytężyć się, by porozumieć się z kimś, kto nie do końca rozumie naszych zwyczajów, wypowiedzianych słów, czy gestów (wszak podniesienie ręki dla wielu zwierząt może oznaczać uderzenie).

Będę dalej poznawał świat i jego małych (i dużych) mieszkańców, bowiem bez tych małych stworzonek byłoby w sercu pusto i nudno.

Mefisto

#007. Miejsca wspaniałe i ich mieszkańcy Read More »

#004. Wycieczka

Wiem, że ta notka miała być o czymś innym, ale czasem tak po prostu odrywam się od rzeczywistości i wędruję tam, gdzie czas płynie powoli, a nawet zatrzymuje się i pozwala mi się cieszyć tą dłużącą się chwilą.

W tym miejscu nie ma za wiele ludzi, a jeśli są to ich interakcja ze mną ogranicza się do zwykłego “dzień dobry” i szczerego uśmiechu. Czy więcej trzeba do szczęścia? Tak, trzeba jezcze pięknego widoku.

Szkoda, że aparat, mimo wszystko, nie oddaje widoku tak dobrze, jak widzi to oko.

Mefisto

#004. Wycieczka Read More »

Scroll to Top