smoki

#338. Wędrowiec z Krańca Czasu cz.42 – Rewolucja

Wędrowiec jeszcze raz opisał swoje spostrzeżenia odnośnie Krańca Czasu. Chociaż nie miał jeszcze dokładnych informacji, wierzył, że istoty magiczne posiadały uczucia, jednak z jakiegoś nieznanego powodu tłumiły je w sobie i potrzebowały impulsu – takiego jak przeżycie jednego ludzkiego życia – aby je uwolnić.

Merlin był niesamowicie zafascynowany tą teorią; jak gdyby dla niego samego oznaczała nową nadzieję. Starzec w końcu, jako jeden z kilku najpotężniejszych magów, rządził królestwem magii i widział ten straszny brak w sercach swoich pobratymców.

– Teoria Japesia ma sporo sensu. – mruknął Smok machając potulnie ogonem. Nie było to jednak jego zamierzenie, a typowy psi odruch oświadczający zadowolenie. – Ilekroć spotykałem istoty z Krańca, które chciały przeżyć ludzkie życie, one robiły to, bo czuły, że czegoś im brakuje i w ludzkim świecie znajdą odpowiedź. Ten impuls powodował potrzebę szukania wiedzy na temat kompletnie im nieznany, ale niezwykle bliski ludziom. Myślę, że to mógł być zalążek uczuć.

Merlin kiwnął potakująco głową i podrapał się po brodzie. Tym razem jednak powstałe Marzenia z krzykiem uciekały, gdzie pieprz rośnie, widząc Cień mierzący je swoim surowym wzrokiem. Jake nie wydawał się tym ani trochę poruszony. Po prostu w ciszy patrzył na te małe, bezbronne istoty, wijące się ze strachu po kątach.

– Jeśli to prawda to cała nasza społeczność może na tym skorzystać. – rzekł mag.

– Albo stracić. – rzucił obojętnie Cień, a Japeś spojrzał na niego pytająco. – To jest spora zmiana dla Krańca. Nie obejdzie się bez konsekwencji. Na pewno znajdą się tacy, którzy nie będą chcieli iść za zmianą i gotów będą umrzeć, aby tylko utrzymać stary porządek.

– To prawda. – przytaknął mu Merlin. Wędrowiec zupełnie nie wziął tego pod uwagę widząc same plusy sytuacji. W końcu magiczne istoty niewiele różniły się od ludzi i fakt posiadania uczuć mógłby tylko zaostrzyć ich poglądy. Przez moment czuł się, jakby przegrał wszystko, bo znów dał się ponieść nadziei, że mógłby uwolnić Cień od jego okrutnego losu.

Japeś kompletnie nie wiedział, co począć dalej. Chociaż jego teoria byłaby najlepszym rozwiązaniem, to rezultat takich zmian mógłby doprowadzić do podziału pośród magicznych istot, a może nawet i wojny między nimi, a nie o to w tym wszystkim chodziło. Wędrowiec chciał jedynie sprawiedliwości dla Cieni, ale wydawała się ona trudna do osiągnięcia.

– Czasem jednak zmiany muszą nastąpić, aby naprawić to, czego nie przewidzieli nasi poprzednicy. – Merlin uśmiechnął się do Japesia widząc, że tracił on grunt pod nogami. Mag doskonale rozumiał intencje chłopaka pragnącego jedynie stworzyć świat, gdzie każdy miałby swój kąt. Świat bez uprzedzeń. Raj dla każdej magicznej istoty. – Chociaż może to przynieść nieoczkiwane skutki, czasem zmiany są nieuniknione. Jedyne, co możemy zrobić, to spróbować się zaadaptować do nowej rzeczywistości, aby móc się w niej odnaleźć, a nawet ją ulepszać.

– Nie boisz się konsekwencji? – mruknął Cień z wielką dozą nieufności w stronę starca.

– Przeżyłem wystarczająco wiele, aby rozumieć, że świat nieustannie się zmienia, a to, co nie potrafi dostosować się do nowych zmian, bardzo szybko ginie. Kraniec powoli umiera, bo uparcie siedzi w starej wizji i możemy spróbować to zmienić i przetrwać albo przyśpieszyć naszą nieuchronną śmierć. – Merlin odparł spokojnie.

– Co trzeba zrobić, aby zacząć te zmiany? – zapytał Japeś niepewnie, wciąż targany wewnętrznymi przymyśleniami.

– Najpierw musisz udowodnić, że one są możliwe. – rzekł starzec. – Potem przedstaw je Radzie Najwyższych. Wrócę za tydzień, aby sprawdzić, jak ci idzie.

Merlin po tych słowach dosłownie rozpłynął się w powietrzu, a wraz z nim zniknął każdy dowód na jego obecność w mieszkaniu Japesia. Wędrowiec od razu pogrążył się w przemyśleniach, z których momentalnie wyrwał go Jake. Dosłownie go wyrwał, bo chłopak został dosłownie złapany za fraki i musiał się zmierzyć z niezadowolonym spojrzeniem Cienia.

– Jesteś naprawdę pieprznięty. – Japeś tylko kiwnął głową na słowa swojego współlokatora. Doskonale zdawał sobie sprawę, że miał nierówno pod sufitem, bo kto gotów byłby poświęcić tyle dla innej osoby. Tym bardziej, że wciąż do końca nie rozumiał konsekwencji tego, co mogłoby się wydarzyć, gdyby nie ten niewielki przebłysk pośród jego skołtunionych myśli.

Jake jednak nie kontynuował swojej tyrady. Zamiast tego objął Wędrowca i przycisnął go do siebie tak mocno i tak długo, aż ten zaczął mdleć z braku tlenu. Myśl o tym, że Japeś mógłby stać się Cieniem paraliżowała go. Ten niewinny, naiwny głupek nie zdzierżyłby potworności, jakie czekałyby wraz z jego nową rolą. I chociaż był na niego wściekły, że coś tak głupiego mogło mu przejść przez umysł, to czuł respekt do Wędrowca, bo kto byłby gotów do takiego poświęcenia? Jake wiedział, że pod tym względem był prawdziwym szczęściarzem.

28.10.2020_17-50-20

– Jeśli masz już robić coś głupiego, to rób to tylko i wyłącznie ze mną, abym wiedział, co knujesz i zdążył cię przed tym powstrzymać. – mruknął do Japesia, a ten w odpowiedzi kiwnął potakująco głową. – Ech… Za każdym razem, kiedy myślę o tym wszystkim, zadziwia mnie fakt, że taki Wędrowiec jak ty chce i może tyle osiągnąć. W życiu nie sądziłem, że członek Rady Najwyższych może być taki przychylny zmianom w społeczeństwie Krańca…

– Ależ oni są otwarci na zmianę. Zawsze byli. Niestety ogranicza ich wola istot magicznych, a ta póki co jest niezmienna. – burknął Smok obserwując uważnie już nie jednego, a dwójkę swoich podopiecznych. Prastary, choć niechętnie, zaczynał odnajdywać w Cieniu kolejną istotę, z którą mógłby się podzielić częścią swojej wiedzy. Tym bardziej, że pierwszy osobnik talentu do słuchania nie miał w ogóle i co krok kończył z nową traumą z tego powodu.

– Tylko w jaki sposób zacząć te zmiany? – zapytał Jake. Smok milczał zastanawiając się nad pytaniem. To samo robił również Japeś, jednak on dotarł już do pierwszego możliwego rozwiązania. Mimo tego, że czuł w sercu radość i nowe pokłady nadziei, ostrożnie badał i rozważał możliwe przeszkody. W końcu kłody potrafiły spadać mu z nieba na głowę i bezlitnośnie niweczyć wszystkie jego plany.

– Myślę, że wiem od czego możemy zacząć. – rzekł w końcu, a oczy Prastarego i Cienia skupiły się na nim. Chłopak głosem pełnym determinacji oświadczył. – Musimy znaleźć jakąś istotę z Krańca i zmusić ją do czucia!

Mefisto

#338. Wędrowiec z Krańca Czasu cz.42 – Rewolucja Read More »

#337. Smokowo

Dzień dobry wieczór!

Pora wrócić do codzienności! Ostatnie tygodnie (a właściwie to nawet i miesiące) nie były dla nas ani trochę litościwe. Postaram się wszystko streścić jak najbardziej się da, aby nie zamęczyć Was na śmierć szczegółami (wystarczy, że to nas zamęcza ta sytuacja – więcej ofiar nie jest potrzebne).

Pisałem jakiś (spory) czas temu o problemach Smoczyńskiego w związku z jego rozwojem. Podejrzewano głównie autyzm. Pchaliśmy się przez szpony publicznej służby zdrowia, aby małego zdiagnozować i pomóc mu uporać się z zaburzeniami. Jak się możecie domyśleć: do dupy z taką pomocą.

Całość swoim spostrzegawczym okiem zaczęła zauważać podobieństwa w zachowaniu Smoczyńskiego i w moim. Ja mam diagnozę ADHD (początkową, bo matka nie chciała w to wierzyć i nie wyraziła zgodę na terapię i dalszą diagnozę). W mojej rodzinie (jak się ostatnio okazało) ADHD występuje dosyć często, a to zaburzenie jest w jakimś stopniu dziedziczne.

Jak się połączy kropki to można się domyśleć, że Smoczyński najprawdopodobniej odziedziczył ADHD po mnie (synu, trzeba było brać lepsze geny :P).

Próba podzielenia się tym ze służbą zdrowia dała nam tylko informację, że nic z tym nie zrobią aż do 6 roku życia. Przy okazji dowiedzieliśmy się, że Smoczyński miał mieć wizytę już w lipcu, ale się im zapomniało. Wkurzyłem się do tego stopnia, że pomimo iż od dłuższego czasu nie byliśmy się w stanie skontaktować z lekarzem to 5 minut później już z nim rozmawiałem. Obiecał ruszyć niebo i ziemię, ale ja w to już nie wierzę.

Rozmówiliśmy się też z przedszkolem Smoczyńskiego, które rozumie to, iż na razie nie chcemy go tam wysyłać. Faktu tego nie może zrozumieć kobieta, która miała nam organizować ćwiczenia w domu, ale “niestety jest koronawirus, więc nie może”. Ta kobieta męczy nas, aby Smoczyński koniecznie tam przychodził, bo “ON SIĘ MUSI SOCJALIZOWAĆ”. Dziecko, które ma wyrąbane na swoich rówieśników, bo są dla niego nudni. Smoczyński socjalizuje się z dziećmi, ale nieco starszymi i bardziej ogarniętymi. Niestety ten maluch nie bawi się duplo tylko podpina kabelki do breadboarda, aby podłączyć zasilanie do diody, więc potrzebuje towarzystwa z podobnymi zainteresowaniami.

Już nie mówię o tym, że powód dla którego Smoczyński nie chodzi do przedszkola jest taki, iż Całość jest w grupie podwyższonego ryzyka. Również powodem jest to, że Smoczyński ma non stop zapalenie pęcherza i kończy z antybiotykiem (nie będę pisał, jak bardzo nas olano w tej sprawie, bo się zeźlę bardziej niż planuję).

Jesteśmy tym wszystkim psychicznie wypruci. Od miesięcy walczymy ze wszystkim i wszystkimi, aby osiągnąć cokolwiek dla Smoczyńskiego i jedyne, co dostaliśmy to rozczarowanie. Te wszystkie nieskuteczne terpie, bo próbowano dopasować Smoczyńskiego do leczenia, a nie na odwrót… Coś w nas końcu pękło.

Olaliśmy specjalistów, którzy w sumie nie są w stanie nic wiedzieć o naszej dzieciorośli, bo spędzają z nią od 30 do 60 minut w ciągu tygodnia, a to jest praktycznie nic, a nie opierają się na tym, co mówimy tylko na tym, co oni uważają.

Zamiast odsuwać go od technologii (jak nam doradzano) to wykorzystaliśmy jej zalety, aby zacząć budować mu uwagę. Smoczyński, tak jak ja, najlepiej skupia się przy grach, więc nauczyłem go grać w Super Tux Carta. To pomogło mu skupić się i coś w grze osiągać. Jak na początku jeździł głównie do przodu i czasem skręcił w prawo, tak teraz sprawnie manewruje samochodzikiem, wykręca, wynajduje jakieś skróty, zbiera bonusy (typu przyśpieszenie, wybuchowe babeczki, itd.) i ich używa oraz przechodzi mapę pod prąd. Ma bardzo dobrą sprawność manualną jak na trzylatka.

Skoro udało nam się nauczyć go trochę skupiać, wzięliśmy go do zabawy LEGO. Kolejny strzał w dziesiątkę! Małe klocki są dla niego świetne, bo on lubi być precyzyjny, pomaga mi budować zestawy klocków i razem z Całością bawi się ludzikami oraz pojazdami. Raz nawet przerobili rekina na rekina-betoniarkę (“no bo skoro jest ryba-piła to czemu nie może być rekin-betoniarka”). 😂

Mały tak bardzo polubił LEGO, że kiedy jesteśmy na zakupach zawsze zahaczamy w półkę z klockami i wybieramy mu jakiś zestaw, który wręczamy mu w jego małe dłonie, aby chwilę potem uczyć go cierpliwości przy kasie, bo za zakupy trzeba zapłacić. Możecie mówić, że go rozpieszczamy, ale to ma na niego bardzo edukacyjny wpływ, a cała nasza trójka dogaduje się coraz lepiej. 😉

Smoczyński zaczyna też rozwijać mowę i zaczyna posługiwać się trzema językami. Jak się nam to udało to nie wiem, ale jestem dumny. 😂 Ponadto potrafi rozróżniać, kto w jakim języku mówi i odpowiedzieć w tym języku, co też jest dosyć przydatne. Do nas za to mówi mieszanką języków, bo wie, że my rozumiemy (bo nie mamy wyjścia 😂).

Kolejną rzeczą, którą Smoczyński odziedziczył po nas jest pindrzenie się przed lustrem. Bardzo podoba mu się przymierzanie czapek, ubrań, akcesorii, lubi też pozować do zdjęć i oglądać potem jak na nich wyszedł. To jest bardzo urocze, kiedy zakłada czapkę i poprawia ją, aby dobrze w niej wyglądać. 😀

Nasz mały ma też potrzebę robienia tego, co my. Dlatego na zakupy zakłada swoją maseczkę i pilnuje, aby mieć ją porządnie założoną. Po powrocie do auta dezynfekuje ręce, a po powrocie do domu pierwsze, co robi, to myje łapy. Sprawia mu to sporo radości, bo czuje się dzięki temu odpowiedzialny. 🙂 A ja mam wrażenie, że łatwiej pod tym względem ogarnąć dziecko z problemami niż dorosłą osobę z…

I w tym wszystkim wkurza mnie to, że Smoczyński jest zdolnym dzieckiem, któremu marnuje się szanse na normalny rozwój. Mamy tego dość i zaczynamy ostrą walkę o naszego bąbla, bo widzimy ile on potrafi, pomimo swoich niedoskonałości, osiągnąć. Czeka nas sporo pracy, ale nie zamierzamy się poddawać.

Wiem, że to, co napisałem, nie jest ani trochę krótkie, ale to jest skrót tego, co chciałem napisać. Przejdźmy teraz do weselszych rzeczy.

Wszyscy troje uwielbiamy LEGO. 😀 Całość ostatnio znalazła starą gazetkę (z lat 90-tych) z klockami z dzieciństwa Całości. Dzięki temu udało nam się namierzyć i kupić kilka zabytkowych zestawów, które mają przyjść w tym tygodniu. Dorwaliśmy też kolekcję kosmicznych klocków (statków, stacji kosmicznych, itd.), więc czeka nas składania. 🙂 Rozpiszę się o tym w następnej notce, kiedy klocki do nas dotrą. 😉

Smoczyński dostanie swój pierwszy komputer. Głównie dlatego, że potrzebuję swój do nauki. 😂 Nie no, żartuję. Uznaliśmy, że jest na tyle mądry i odpowiedzialny, aby móc rozwijać swoje umiejętności komputerowe w swoim własnym zakresie. Jego pierwszą maszyną będzie Raspberry Pi 4, bo na jego potrzeby jest wystarczające. Swoje stanowisko będzie miał obok mojego, bo pod względem komputerowym jesteśmy ze sobą zżyci. 🙂 Zobaczymy, czy spodoba mu się odrobina samodzielności. 😉

Chcę go też pouczyć prostego, blokowego programowania, a Raspberry Pi będzie do tego idealne. Co do tego mam też inne plany, ale na razie może to poczekać. 😉

Zaczął się dla mnie kolejny rok studiów. Matma na dzień dobry dała mi w kość tematami, których zwyczajnie nie lubię. 😀 Ale IT za to zapowiada się ciekawie. Czeka mnie sporo programowania i projektowania. 😉 Na dniach mają też przyjść wyniki za drugi moduł, więc będę wiedział jak ostatecznie poszło mi z tym wszystkim.

Całość obchodziła jakiś czas temu urodziny, więc dostała ode mnie i Smoczyńskiego małego Smoczka. 😉 Prezent wykonała Aksinia i bardzo przypadł Całości do gustu. No muszę przyznać, że ten smok jest bardzo urodziwy. 😀

Jeśli chodzi o świat gier to mam sporo zaległości do nadrobienia. W chwili obecnej gram niezobowiązująco w Runes of Magic na serwerze Nawia. Mój nick to, jak łatwo można zgadnąć, Mefistowy. 😉 Jeśli ktoś chce ze mną pograć to zapraszam. Można mnie spotkać o różnych porach dnia, ale przeważnie wieczorami. 😉

Myślę, że póki co to tyle. Rozpisałem się na początku i mimo wszystko nie chcę Was zamęczać naszym zwariowanym życiem (chociaż i tak to robię :P). Spodziewam się, że najbliższe miesiące będą dla nas wyczerpujące i mogę jeszcze kilkukrotnie zniknąć z bloga, aby móc w spokoju walczyć o mojego małego bąbla. Ale taki już los rodzica: trzeba walczyć ze światem! 😉

Trzymajcie się ciepło! Ja wracam do nauki! 😉

Mefisto

#337. Smokowo Read More »

#335. Wędrowiec z Krańca Czasu cz.41 – Czas zmian

Japeś poczekał kilka dni, aż Jake pójdzie do pracy i da mu conajmniej kilka godzin czasu na realizację swojego nowego planu. Kiedy tylko jego współlokator opuścił bunek, od razu zabrał się za przyzwanie członka Rady Najwyższych. Na dywanie wysmarował imię Merlina, a Smok wypowiedział zaklęcie. Wtem w oparach magicznej mgły ukazała im się sylwetka starca, która uważnie rozejrzała się po pokoju.

– Ach, witaj Smoku! I ty, Japesiu! – przywitał się. Wędrowiec odpowiedział mu skinieniem głowy.

– Witam Merlinie! Ten tutaj był na tyle niecierpliwy, aby wezwać ciebie już teraz. – burknął Prastary i spojrzał na Japesia.

– Ach, zatem masz dla mnie odpowiedzi na moje pytanie? – zapytał starzec głaszcząc swoją brodę, z której co chwilę sypały się Marzenia i uciekały każdą szczeliną na zewnątrz.

– Nie. Mam za to kilka pytań. – odpowiedział spokojnie, ale stanowczo. – Dlaczego Cienie są traktowane w ten sposób. Co one takiego zrobiły, że wszyscy muszą ich nienawidzić? Czy Kraniec nie widzi, że to, co robi, jest złe?

– Odważny jesteś, mój chłopcze. Czy wiesz, co grozi za kwestionowanie zasad Krańca? – odparł Merlin swoim spokojnym, starczym głosem. Wędrowiec kiwnął głową potakująco, jednak dalej był na tyle zdeterminowany, aby uzyskać odpowiedzi na swoje pytania. – Cienie są specyficzną grupą Krańca. Oni wykonują wyroki naszych sądów. Są niczym innym jak katami, a nikt przecież nie lubi katów.

– To nie tłumaczy nienawiści do nich. – rzekł dalej spokojnie. W końcu rozmawiał z członkiem Rady, a ten mógł pstryknięciem placów sprawić, aby wyparował. – Wykonują ciężką pracę, są elementem naszej społeczności. Ludzie też kiedyś dzielili się na klasy, na kasty i kopali tych, którzy byli w gorszej pozycji od nich. Mimo ich wewnętrznego zepsucia, poszli o krok dalej i budują społeczność dążącą do wzajemnego szacunku. Powoli burzą dzielące ich mury. Dlaczego my tak nie możemy? Przecież jesteśmy wolni od pychy, która nimi rządzi…

– Czy aby na pewno jesteśmy wolni? – zapytał Merlin, a Japesia wręcz zaskoczyło to pytanie. – Kraniec ma to do siebie, że idealizujemy samych siebie, bo wciąż porównujemy siebie do ludzi, których znaliśmy przed tysiącami lat. My, członkowie Rady, widzimy to, jednak nasz świat nie potrafi się tak nagle zmieniać. Jesteśmy słabi pod tym względem. Dlatego wysyłamy was w pojedynkę do ludzi, abyśmy uczyli się współczuć sobie nawzajem. To monotonne i długotrwałe zajęcie, ale, patrząc na ciebie, mój chłopcze, widzę, że przynosi efekty.

– Wy wiedzieliście o tym? Dlaczego nie zrobiliście nic, aby im choć trochę ulżyć? – zapytał. Starzec znów podrapał się po głowie.

– Spotkałoby się to z dużym oporem Krańca Czasu. – odparł spokojnie. – Gdybyśmy zaczęli wymagać od Krańca, aby traktowali Cieniów jak każdego członka naszego społeczeństwa, podnieśliby bunt i mielibyśmy rewolucję, która nie skończyłaby się dobrze. Nie jesteśmy zdolni do empatii o ile nie nauczymy się jej żyjąc jako ludzie.

– Potężny Merlinie. – rzekł Wędrowiec poważnym głosem. – Życie jako człowiek nie sprawiło, że zyskałem zdolność do empatii. Ja ją zawsze w sobie miałem, potrzebowałem ją jedynie z siebie wydobyć. Wierzę, że nie potrzebujemy wysyłać cały Kraniec tutaj, aby przeżyli jedno ludzkie życie. Wierzę, że musimy zacząć mówić o naszych problemach, aby zmusić istoty do tego, by zaczęły czuć. Jesteśmy do tego zdolni tylko bronimy się przed tym zasłaniając oczy na zmartwienia innych.

– To bardzo odważne stwierdzenie, chłopcze. – rzekł starzec. – Gotów jestem poddać je próbie, aby sprawdzić jego prawdziwość.

Japeś poczuł swego rodzaju uglę mając po swojej stronie członka Rady Najwyższych. Chociaż nie oznaczało to jeszcze zwycięstwa, Merlin zdawał się wierzyć w to, co mówił Wędrowiec, bo jeśli byłaby to prawda, oznaczałaby przełom, którego pilnie potrzebował przestarzały kręgosłup moralny całego Krańca Czasu. A chłopak, chociaż nie do końca wiedział jeszcze jak, gotów był poruszyć niebo i ziemię, aby zacząć istotne zmiany.

Dyskusję między starcem a Japesiem przerwał dźwięk otwieranych drzwi. Do mieszkania wszedł Jake i oniemiał widząc tak istotną personę przed nim. Spojrzał pytająco na swojego współlokatora, ale nim ten zdążył się odezwać, głos zabrał milczący do tej pory Smok.

– Świetnie, że wpadłeś! Japeś właśnie zamierza zamienić się z tobą rolami, aby trochę ci ulżyć. – Cień na te słowa zaregował jak oparzony i momentalnie znalazł się przy Japesiu, który z jednej strony pragnął zamordować Prastarego, a z drugiej musiał zmierzyć się z błyszczącymi ślepiami Jake’a.

14.10.2020_22-22-44

– Czy ciebie do reszty popieprzyło? – warknął groźnie, a Wędrowiec chciał cofnąć się o kilka kroków, ale nie zdążył, bo Cień złapał go za ubranie i przysunął do siebie. – Czy ty w ogóle pojmujesz to, jaką krzywdę chcesz sobie zrobić?

– Opanuj się, chłopcze. – Merlin oparł dłoń na ramieniu Jake’a, a ten cofnął się i chwycił się za ramię. Wędrowiec od razu domyślił się, że Cień dostał właśnie ostrzeżenie. – Nasz drogi Smok lubi jak zawsze trochę namieszać, ale nie to jest tematem naszej dzisiejszej dyskusji. Prawda, Japesiu?

– I tak, i nie. – odparł Wędrowiec. – Z początku jedyne, co chciałem to zamienić się z tobą, abyś już nie cierpiał. Merlin jednak uświadomił mi, że nie tędy droga.

– Zabiłbym się myśląc o tym, że cierpisz w ten sposób. – mruknął Jake. Nie ruszał się jednak czując dłoń jednego z najpotężniejszych starców w każdym znanym im wymiarze. – Myśl o tym byłaby gorszą torturą niż każda moja chwila spędzona jako Cień!

– Japeś na szczęście to sobie uświadomił. – rzekł łagodnie Merlin i zabrał swoją dłoń z ramienia Jake’a. Na twarzy chłopaka namalowała się ulga, jednak wciąż pozostawał czujny. – Nasz drogi Wędrowiec ma odważną wizję odnośnie zmian naszego świata, a ja gotów jestem go wysłuchać.

Mefisto

#335. Wędrowiec z Krańca Czasu cz.41 – Czas zmian Read More »

#319. Smocze urodziny

Smoczus

Mój nie taki już mały berbeć skończył niedawno trzy lata. Jeśli miałbym być z Wami szczery to w życiu nie sądziłem, że tak szybko mogą mijać lata, podczas gdy dzień zdaje się niekiedy dłużyć (i to boleśnie). To jest chyba magia rodzicielstwa. Czas wydaje się jak gumka od majtek: raz się wydłuża, a raz skraca. Dotarliśmy jednak do kolejnego punktu w naszym życiu, jakim są urodziny naszego małego Smoka.

Te były dosyć wyjątkowe, bo poza naszymi staraniami, aby dzień święty święcić, mieliśmy jeszcze na głowie koronawirusa i braki tego, co Smoczyński ludzi najbardziej: jeść w swoich ulubionych knajpach. Te jednak wciąż pozostają zamknięte, więc musieliśmy kombinować.

Wykombinowaliśmy więc pizzę, bo nasza ulubiona pizzeria otworzyła się wręcz jak na (smocze) zawołanie. Zdobyliśmy też katsu curry, ale z sieciówki, więc jakościowo było gorsze. Mimo tego najważniejszy punkt z list został spełniony: Smoczyński zjadł to, co najbardziej lubi.

Potem były prezenty.

Najważniejsze były dwa: Koalanyan z Yokai Watch i robo piesek, który ma go nauczyć miłości, szacunku i opieki nad naszymi mniejszymi braćmi.

Kolalanyan gada (głównie pokyky, bo to jest jedyny Yokai z filmu, który nie mówi za wiele), więc Smoczyński od razu zmaltretował mu nos.

Dalej nasz mały Smok wziął się za rozpakowanie pieska. Oczywiście mój syn ma coś z kota, bo najpierw zainteresował się pudełkiem, więc zanim pobawił się z nowym kumplem, musieliśmy ewakuować pudełko tak, aby nie widział, bo by się jeszcze (jak kot) obraził…

Kiedy jednak stanęli oko w oko to już było jasne, że to miłość od pierwszego obejrzenia. Smoczyński ma swoją specyficzną, trochę szaloną minę, kiedy wyraża radość. Taką właśnie minę zrobił podczas przyciskania swojej twarz to twarzy pieska. A piesek reagował: szczekał, mrużył oczy, wydawał odgłosy lizania, kiedy Smoczyński dotykał jego języka. Nawet dało się usłyszeć bicie psiego robo-serca.

Nasz mały Smok eksploruje swoją relację z pieskiem na swoich zasadach. Robi to powoli i ostrożnie, bo jednak pies wygląda jak zabawka, ale reaguje na niego, zwraca się w jego stronę jak żywa istota… Wszystko to jest przeplatane salwami radości.

Myślę, że ten dzień był dla niego szczególny, bo pomimo warunków staraliśmy się przybliżyć mu wszystko to, czego mu brakowało przez ostatnie miesiące. No i ma swojego prawie psiego przyjaciela. Jak dobrze pójdzie to doczeka się prawdziwego. 😉 A tymczasem my wracamy do codzienności i czekania na normalność…

Mefisto

#319. Smocze urodziny Read More »

#193. Bunt kaczek cz.5 – szpital

Nim przeniesiono nas z sali porodowej na salę poporodową, a właściwie pokój poporodowy, mogliśmy wziąć prysznic i podzielić się wrażeniami. Takimi jak parcie we dwoje, czy dziwne uczucie lekkości przy oddychaniu. Ale przede wszystkim znaleźliśmy chwilę na zrobienie sobie rodzinnych zdjęć. Smoczyński dostał też witaminę K, która zapewnia odpowiednią krzepliwość krwi. Normalnie daje się ją w formie zastrzyku, ale my woleliśmy, aby dostał doustnie. Różnica jest taka, że doustnie musi wziąć jedną dawkę więcej w przeciągu pierwszych tygodni życia.

Byliśmy zmęczeni, ale szczęśliwi. Chociaż położne były zaskoczone, że oboje poruszamy się lekko i zwinnie, jak gdyby przed chwilą się nic nie stało. Poród? Jaki poród? Przecież Smoczyński zawsze tu był! Było nam lekko i wesoło – kompletne przeciwieńtwo tego, co wydarzyło się przed chwilą. Czytałem, że kobietom zdarza się mdleć, słabnąć, a my nic. Nawet prysznic nie dał nam rady – z naszym małym berbeciem byliśmy niepokonani!

Musieliśmy się jednak rozdzielić na chwilę, bo ranę trzeba było zaszyć. To poszło jednak stosunkowo szybko i trafiliśmy do pokoju poporodowego. Mieliśmy do dyspozycji małe pomieszczenie z łóżkiem, szafą, krzesłem i kołyską oraz toaletę. Pokój ten znajdował się w tzw. studni, czyli od strony okna byliśmy otoczeni budynkiem szpitalnym. Jest to ważne dla historii, ponieważ z tego powodu nie było ruchu powietrza i pomieszczenie się nie ochładzało.

Położne, które odbierały poród przychodziły do nas co jakiś czas sprawdzać temperaturę, ilość oddechów oraz puls Smoczyńskiego. Powiedziano nam, że będziemy mogli opuścić szpital w przeciągu ośmiu do dziesięciu godzin. W międzyczasie wyszło słońce i pokój nagrzał się do ponad trzydziestu stopni, a – co gorsze – zmieniły się położne i nam przypadła ONA. ONA była kobietą w wieku około pięćdziesięciu lat. Oschła. Wszyscy byliśmy zgrzani, zmęczeni, nie mogliśmy nawet odespać, bo w pokoju było za gorąco, a Smoczyński cały czas płakał. Myśmy zresztą też. Cały czas byliśmy ochrzaniani, że wszystko robimy źle, ale ani razu nie raczyła nam pokazać, jak coś zrobić dobrze. Mieliśmy tak dość, że niewiele brakowało, abyśmy po prostu nie zebrali się i wyszli stamtąd bez słowa.

Najgorzej było, jak dowiedzieliśmy się, że musimy zostać do następnego dnia, jeśli nie dłużej. Bo Smoczyński miał za wysoką temperaturę. Wysyłano nas do lekarzy, którzy nie widzieli problemu. Ciężko było znaleźć ten wyimaginowany problem, skoro siedzieliśmy w gabinecie lekarskim, w którym nie bito rekordów ciepłoty i wszyscy troje nie grzaliśmy się jak kaloryfer zimą, bo tam działała klimatyzacja. Noc przeżyliśmy głównie kursując między pokojem, a poczekalnią, gdzie była klimatyzacja. Zresztą nie tylko my. Kilku rodziców “ze studni” robiło to samo. I to pomimo upomnień położnych, aby siedzieć w przydzielonych pokojach…

Najgorsze było jednak to, ilekroć zasnęliśmy, to przychodziła położna sprawdzić puls i temperaturę i budziła nam dziecko. I cały cyrk z usypianiem zaczynał się na nowo. A jeśli nie przychodziła położna to goście chodzili i łupali drzwiami tak bardzo, że co chwilę noworodki odzywały się we wspólnym płaczu.

Byliśmy wykończeni. Poród był niczym przy tym skwarze i kompletnej bezradności. Aczkolwiek spotkaliśmy też miłą położną, która nazywała się B. Poświęciła nam sporo czasu, aby wyjaśnić jak się zająć dzieckiem, co robić, gdy mały płacze. To ciepło, które nam okazała, pomogło nam wytrzymać do następnego dnia i przekonało nas, że rodzicielstwo może być też dla takich kompletnych łosi jak my.

smoczus2
Jedną z wiedzy tajemnych, jakimi podzieliła się z nami B. jest robienie z dziecka naleśnika, co pomaga mu w zaśnięciu

Minęły nam dwie doby prawie bez snu. Wypruci co chwilę też przebieraliśmy Smoczyńskiego, który zasikiwał ubranka, bo nie wiedzieliśmy jak założyć pieluszkę, aby nie przeciekała (dopiero B. powiedziała nam, aby kierować sikawkę do dołu, bo inaczej robi się fontanna).

Po południu udało nam się dostać obiad – pierwszy posiłek po porodzie. B., w porozumieniu z panią doktór “od skanów”, wykombinowały dla nas wiatrak i od razu zrobiło się nam lepiej. Szkoda tylko, że skończyła się jej zmiana, aczkolwiek miło było z jej strony, że przyszła się z nami pożegnać i upewnić się, czy damy sobie radę.

Przyszła kolejna zmiana i wróciły położne, które odbierały poród. Przetrzymały nas do około dwudziestej i puściły do domu nie widząc sensu, abyśmy dłużej tam siedzieli. Wszyscy troje odetchnęliśmy z ulgą. Połówka musiała jednak zapytać się, czy możemy pożyczyć szpitalny kocyk, bo Smoczyński zasikał wszystko, co dla niego mieliśmy. To jest na tyle głupi i jednocześnie zabawny powód, że pozwolono nam zatrzymać kocyk, który jest świetny: szybko schnie i nie przegrzewa małego, ale też i nie wychładza. Idealny dla naszego małego berbecia. I pamiątka dla nas, bo zawsze będzie nam przypominać to, jak kiepsko szło nam zakładanie pieluch.

Spakowaliśmy się, posprzątaliśmy trochę w pokoju i po otrzymaniu czerwonej książki (czyli czegoś w rodzaju książeczki zdrowia dla dziecka; dokładnie taką: link), opuściliśmy szpital i załadowaliśmy się do naszego rydwanu grozy czyli samochodu. Zważając na fakt, że to trzydrzwiowy samochód, Smoczyński został włożony na tylni fotel przeż bagażnik. I od tego dnia był w ten sposób umieszczany w samochodzie. Ku uciesze i zdziwieniu przechodniów. 😉

Wróciliśmy do domu. Zmęczeni, ale bogatsi o najcenniejszy skarb w naszym życiu: Smoczyńskiego. Zamówiliśmy sobie jedzenie przez internet. Co jak co: umarłbym z głodu, ale nie dałbym rady niczego ugotować. Wszyscy troje zjedliśmy ze smakiem nasze posiłki i poszliśmy spać. Byliśmy tak zmęczeni, że nawet Smoczyński nie upomniał się o mleko w nocy, gdzie dzieci potrzebują jeść co dwie-trzy godziny. Nie powiem, porządnie odpoczęliśmy i byliśmy gotowi na dalszą część naszych przygód.

Mefisto

#193. Bunt kaczek cz.5 – szpital Read More »

#037. The Elder Scrolls V: Skyrim

72850_20160809182257_1

No i stało się to, co stać się w końcu musiało. Pod wpływem oglądania na szanownym serwisie Youtube różnych interpretacji tejże gry, postanowiłem założyć ciężką zbroję i wyruszyć do krainy zwanej Skyrim, aby zobaczyć, co los przygotował dla mnie tym razem.

Jako, że główny wątek gry i dodatki przeszedłem, będzie to jednorazowy wpis w formie finalnej recenzji i opcjonalnie parę krótszych wpisów na ciekawostki, jeżeli kogoś to zainteresuje. Samej gry jeszcze nie skończyłem, bo zostało mi masę misji pobocznych, które planuję w wolnej chwili ukończyć.

Skyrim, wydana przez Bethesdę w 2011 roku, to piąta część serii The Elder Scrolls, w którą troszkę pograłem parę lat temu, ale z tego powodu, iż mało cierpliwe dziecko byłem, gra nie zrobiła na mnie jakiegoś wielkiego wrażenia. Dzisiaj mam odmienne zdanie i do starszych wersji kiedyś na pewno usiądę.

Z góry przepraszam wszystkich za ilość słów, które przyszło mi zmarnować. Sam nie sądziłem, że wyjdzie tego tyle, ile wyjdzie, ale dobra gra zasługuje nawet i na więcej. Mam nadzieję, że się ze mną w tej kwestii zgodzicie.

72850_20160809182352_1

Gra zaczyna się niewinnie. Budzimy się na wozie i wsłuchujemy w konwersację pomiędzy naszymi towarzyszami niedoli. Wychodzi na to, że jedziemy z buntownikami, ich zakneblowanym liderem i jakimś nieokreślonym złodziejaszkiem, który wydaje się bardzo nerwowy. Docieramy do Helgen, gdzie, jak się okazuje, ma się odbyć egzekucja. Między innymi nasza. Oczywiście nie ma nas na liście do ścięcia, a panu z listą jest bardzo przykro, bo mimo tego i tak chcą się mnie pozbyć. W końcu to moja głowa, nie ich, co ich to obchodzi. Ten moment jest też momentem stworzenia wyglądu postaci i nadania sobie imienia.

W tej grze postanowiłem zostać Khajiitem, czyli mówiąc prosto: kotem. Wybór mój opierał się na puszystości jego ogona i faktem, że lubię koty. Jak już wspominałem, nie umiem grać na poważnie, a jeśli kiedyś to się stanie, następnego dnia najprawdopodobniej skończy się świat.

72850_20160809184232_1

Wracając jednak do fabuły. Byłoby to zabawne, gdyby gra kończyła się na mojej egzekucji, ale gracze byliby raczej niezadowoleni z tego tytułu, toteż coś się musiało wydarzyć. Oczywiście, odwiedził nas smok (nie, nie ten, który grał ze mną w Dying Light) i całe miasteczko obrócił w popiół. Dzięki temu udało mi się zbiec z jednym z Gromowładnych żołnieży (Stormcloaks w angielskojęzycznej wersji gry). Wiem też, że można uciec z kimś z Imperium, ale mi się nie udało. Prwadopodobnie dlatego, że biegałem po całej lokacji, aż się ktoś zlitował i pokazał mi, gdzie uciekać.

Po wydostaniu się z miasta ruszyliśmy do rodzinnej wioski mojego nowego przyjaciela, aby powiadomić ich o niebezpieczeństwie. To było proste, bo musiałem iść cały czas za nim i się nie zgubiłem. Jedynie towarzysz mój wlókł się, jakby miał w poważaniu fakt, że smok właściwie siedzi nam na ogonie, nie mówiąc o tym, że Imperium chce nas skrócić o głowę. Miałem wrażenie, że on aż za bardzo dostosował się do zdania “keep calm, there is no rush”.

Po krótkiej pogadance z rodziną mojego powolnego kompana, zostałem oddelegowany do Białej Grani (Whiterun), gdzie miałem poinformować głowę miasta o tym, że zbliża się do nich smok.

Ledwo wyszedłem z miasta i się zgubiłem. Jakby było inaczej to bym się pochorował z rozczarowania. Czy musze mówić, że gra ma mapę? Mało czytelną, ale ją ma. W prawdziwym życiu bardzo dobrze operuję mapą, więc nie wiem czemu zdarza mi się to w grach.

Po jakiejś godzinie zwiedzania, znalazłem właściwą drogę i dotarłem do białograńskich stajni. I tutaj taka refleksja mnie naszła, że kiedy grałem w poprzednią część zwaną Oblivion, pierwsze co zrobiłem w mieście to przypadkowa kradzież konia i zwiedzanie więzienia. Jak się domyślacie, tutaj zrobiłem dokładnie to samo.

Jak już mnie wypuszczono z więzienia to postanowiłem odwiedzić sklep, aby nadmiaru dóbr się pozbyć. Sklep był zamknięty, więc zacząłem się do niego mimowolnie włamywać na oczach straży, nim zauważyłem, co czynię. Zgadnijcie, co się stało? Tak: znowu odsiadka. A przecież powiedziałem, że to było niechcący.

Na szczęście później moim jedynym wykroczeniem było wbieganie w ludzi i rozrzucanie przedmiotów wokół siebie z okazjnalnym pyskowaniem do straży.

Dotarłem do Jarla, głowy miasta, i opowiedziałem mu całą historię z pominięciem wątku o mojej egzekucji. Chwilę potem doszły nas wieści, że smok zaatakował wieżę strażniczą, więc dostałem polecenie, aby się z nim rozprawić. Oczywiście udzielił mi się nastrój na bycie powolnym i poleciałem do (otwartego) sklepu, sprzedając cały niepotrzebny bajzel. Potem ruszyłem z delegacją od Jarla, aby pozbyć się “problemu”.

Dotarłem na miejsce i okazało się, że ze smokiem sobie nie za bardzo powalczę. Dlaczego? Smoki mają to do siebie, że latają, a ja… sprzedałem łuk. Najlepsza decyzja w moim życiu. Poskakałem, pomachałem bronią, powkurzałem się i ostatecznie poczekałem, aż jeden ze straży zginie, żebym mógł wziąć od niego łuk. Także radzę nie być w niebezpieczeństwie przy mnie. Mam nieco spaczone priorytety.

Zabicie smoka było trudną rzeczą, bo on majtał się po niebie, jakby coś go opętało, a ja majtałem się po ziemi, strzelając do niego, zbierając strzały i chowając się w wieży, by zregenerować zdrowie. W końcu jednak smok osiadł na ziemi i zabicie go było prostsze niż odebranie dziecku lizaka.

I wtem smok zaczął płonąć magicznym ogniem, wypalając się co do łuski, aż został z niego tylko szkielet. Magiczny płomień cały czas wędrował w naszą stronę, aż ukazała się informacja o tym, że pochłonęliśmy smoczą duszę. Był to moment, kiedy dowiedzieliśmy się, że jesteśmy ostatnim dovahkiin – smoczym dziecięciem (dragonborn), śmiertelnikiem o duszy smoka, jedynym, który może uśmiercić prastarą bestię raz, a na dobre. Uśmiercone przez zwykłego śmiertelnika potrafią powstać z martwych z pomocą swoich towarzyszy. Rozwiązaniem na to jest wchłonięcie jego duszy do czego zdolne są smocze dzieci.

72850_20160809221200_1

Uczymy się przy tym krzyku (Thu’um) – rodzaju smoczej mowy, która posiada w sobie niezwykłą moc. Nasze pierwsze słowo to Fus (siła). Jego wykorzystanie pozwala zwalić przeciwników z nóg na chwilkę. I popędzić towarzyszy, by przebierali nogami.

Zaraz po tym niesamowitym zjawisku otrzymujemy wezwanie od Siwobrodych (Greybeards), aby się z nami spotkać, ponieważ chcą się przekonać na własne oczy (i uszy), czy rzeczywiście nosimy w sobie duszę smoka. Zadanie jest proste: mamy sobie na nich krzyknąć, aby mogli poczuć oni siłę naszego Thu’um. Bardzo mi się to podobało, bo przy pomocy Fus popychałem ich na prawo i lewo. Po udanym teście uczymy się dwóch kolejnych słów: Ro (równowaga) i Dah (odepchnięcie), co sprawia, że nasz atak jest dużo bardziej skuteczny.

Tutaj jednak utnę fabułę. Do tych, którzy myślą, że opisałem spory kawałek fabuły – bądźcie spokojni. To, co tutaj opisałem jest niewielką częścią głównego wątku i niesamowicie małą częścią wszystkich dostępnych misji, nie mówiąc już o ilości wyborów, jakie można dokonać. Same misje poboczne potrafią mieć swój wątek i ciągnąć się przez dłuższy czas. Dodatkowo mamy misje związane z instytucjami (np. Akademia Magów w Zimowej Twierdzy – Witherhold College, Gildia Złodziei – Guild of Thieves), możez wybrać między walką z Imperium lub rebeliantami z Gromowładnych (a temu też towarzyszy spora ilość zadań i miast do podbicia).

Pozwólcie, że rozbiję mój werdykt odnośnie gry na poszczególne kategorie.

Fabuła

Jak się domyślacie, fabuła pochłonęła mnie całkowicie. Misje są ciekawe, nie opierają się tylko na zabierz-przynieś-odczep się. Do niektórych postaci wielokrotnie wracamy, aby uzyskać pomoc w walce z przeciwnościami losu. Niektóre można nawet odsunąć od władzy podczas swoich wyborów.

Dodatkowo mamy misje poboczne, instytucje, czy organizacje, gdzie dołączenie do nich równa się z oddaniem się w szpony bóstwa w momencie naszej śmierci. Zastanawiam się, co będzie po śmierci mojego bohatera: w końcu dołączyłem wszędzie, gdzie się da, więc koniec końców ilość tych bóstw czekających na moją pośmiertną posługę zebrała się od groma. Co za tym idzie oni się chyba o mnie pobiją, gdy dziewiąte życie Khajiita się skończy.

Jedyny minus fabuły, który mnie dobijał to pomimo bycia jedynym ratunkiem dla świata, wszyscy traktują Cię jak popychadło. Wchodzisz do miasta po uratowaniu świata, a strażnik zaczyna Ci grozić i kończysz w więzieniu. No przepraszam bardzo, że wszystkich uratowałem. To niechcący było.

Grafika

Grafika jest całkiem dobra, tylko niesamowicie wyblakła. No i cienie tak trochę padają tak jak nie trzeba. Domyślam się, że to po prostu kwestia dostosowywania starego silnika graficznego do teraźniejszych wymogów graczy. Aczkolwiek to można poprawić modami, czy komendami w grze. Ja starałem się grać na klasycznej, niezmodyfikowanej wersji, delektując się surową, ale wciąż ładną grafiką od Bethesdy. Moim zdaniem da się ją przeżyć, a są i miejsca, gdzie można tylko stanąć i podziwiać (i to też robiłem).

Minusem grafiki były błędy z oświetleniem, przez co niekiedy nie widziałem nic w pomieszczeniu, w którym znajdowało się źródło światła, podczas gdy jeden radioaktywny grzybek w jaskini oświetlał ją całą.

Muzyka

Muzyka w grze jest po prostu magiczna. Walka ze smokiem nie byłaby taka mistyczna, gdyby nie pradawna pieśń śpiewana w języku smoków, co brzmi bardzo naturalnie, zważając na fabułę gry. Do muzyki nie mam zastrzeżeń, a oto mały przykład dlaczego:

O samej muzyce wypowiem się jeszcze w ciekawostkach, bo to bardzo obszerny temat w tej grze.

Rozwój postaci

Rozwój postaci i idące razem z tym umiejętności jak kowalstwo, łucznictwo, magia pochłonęły mnie całkowicie. Z oddaniem tłukłem się przez ruiny krasnoludzkich miast, aby wyzbierać ichniejszy metal i nauczyć się tworzyć zbroje ze smoczej łuski i bronie ze smocznych kości.

72850_20160827212755_1

Z jeszcze większym oddaniem dawałem sobie tyłek skopać, by się leczyć non stop i rozwijać lecznictwo. Wszystkie umiejętności rozwija się w trakcie rozgrywki po prostu je używając. Także przykładowo walka jedną bronią owocuje w rozwój broni jednoręcznych, podpalanie wszystkiego jak leci rozwija magię destrukcji (i sprawia, że strażnicy każą Ci przestać, ale kto by się przejmował płonącym strażnikiem).

Każdy nabyty poziom daje nam punkt rozwoju, którym można wzmacniać nasze umiejętności (przykładowo nasz lekki pancerz ma zwiększoną obronę o 20% z każdym zainwestowanym punktem rozwoju).

Jeżeli wykonuje się misje poboczne dla niektórych organizacji, można wtedy do nich dołączyć i zyskać możliwość zmieniania się w różne, dziwne kreatury, a co za tym idzie pojawia się też możliwość rozwoju postaci po przemianie.

Elementy dodatkowe

Gra oferuje masę innych rzeczy, o których mógłbym książkę napisać, bo jest ich tak wiele. W grze stoją puste domy czekające na Ciebie i Twoje złoto, aby je zająć i wypełnić meblami. Wraz z dodatkiem Heartfire można samemu stawiać domy, których budowanie było ciekawą, ale zasobożerną i czasochłonną sprawą. Za pomocą specjalnego amuletu można poślubić dowolengo sprzymierzeńca w grze (bez względu na płeć) i osiedlić się w wybudowanym domu. Ciekawą rzeczą jest też wydobywanie surowców i ich odnawialność po trzydziestu dniach w grze.

72850_20160819001639_1
Dom na jaki mnie stać…

Najzabawniejszą rzeczą w Skyrim jest fizyka. W rzeczywistości wbiegnięcie w przedmiot większy i cięższy od nas nie sprawi, że znacznie się od przesunie. W Skyrim wystrzeli niczym pocisk przed siebie.

Z każdym stawianym krokiem można odkryć nową ciekawostkę, poznać nową rzecz, bądź znaleźć tajemniczy surowiec, który wykopać można jedynie specjalnym narzędziem. Mógłbym pisać i pisać o tego typu rzeczach, ale wolę zostawić to Wam do odkrycia.

Odczucia grania na Linuxie

Jak niektórzy wiedzą, gram w gry na systemie operacyjnym, o którym niektórzy nie mają nawet pojęcia. Postanowiłem opisać krótko moje odczucia grania na systemie, na który ta gra nie została nigdy wydana.

Grałem używając Wine – czegoś, co nazwałbym tłumaczem między działaniem gry i aplikacji na Windowsa, a Linuxem – systemem, którego obecnie używam.

Grę zainstalowałem przez windowsową wersję Steama bez problemów. Od razu uruchomiłem ją i rozpocząłem prygodę. Ponad 110 godzin przegranych i nie miałem żądnych problemów z tytułu grania na innym systemie niż rekomendowany. Miałem stabilne 60 klatek na sekundę przy maksymalnych ustawieniach grafiki. Jedyne, co było nieco irytującą ciekawostką to fakt, że gra z dodatkami nie chciała się wyłączyć, ale bez dodatków robiła to jak należy. Znak od gierkowych bogów, by gry nie wyłączać!

Jak dla mnie efektywność i płynność gry była zadowolająca. Linux i Wine mają ode mnie 9/10 za tę grę.

Ogólna ocena

Powiem w skrócie: polecam. Jak jeszcze polatałem sobie na smoku to tym bardziej jestem skory polecić. Gra ma naprawdę dużo ciekawych elementów, które razem dają niezliczoną ilość godzin do przegrania i cieszenia się fabułą.

Pomimo 110 straconych na tę grę, wciąż nie dotarłem do jej końca. Wciąż jest wiele do odkrycia. I to zamierzam robić: odkrywać.

Mefisto

#037. The Elder Scrolls V: Skyrim Read More »

Scroll to Top